1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

„Aśka, jesteś silna!”. Rozmowa z Joanną Kulig

Joanna Kulig: „Moim priorytetem jest higiena psychiczna, wyzbycie się poczucia winy, dobre planowanie czasu, szukanie wsparcia”. (Fot. Magdalena Wosinska)
Joanna Kulig: „Moim priorytetem jest higiena psychiczna, wyzbycie się poczucia winy, dobre planowanie czasu, szukanie wsparcia”. (Fot. Magdalena Wosinska)
Zobacz galerię 4 zdjęcia
Wciąż dostaje propozycje zza Oceanu, Właśnie rozpoczyna zdjęcia do kolejnego francuskiego filmu „Kompromat” w reżyserii Jérôme’a Salle’a. Joanna Kulig osiągnęła sukces i mogłaby gwiazdorzyć, budować dystans. A ona lubi chodzić w rozciągniętych swetrach, jeździ rowerem, wychowuje Jasia. Nadal jest tą samą Aśką, którą była dla przyjaciół i rodziny, żoną, po prostu sobą.

Obserwując panią, można dojść do wniosku, że w pani przypadku gorący czas nie mija. Nachodzą panią myśli: niech to się wreszcie skończy? Czy raczej: niech trwa?
Ten najgorętszy czas mam już za sobą. Teraz, owszem, dużo pracuję, ale nastał okres spokoju. Jak patrzę wstecz na zeszłoroczną jesień, to widzę, że było nerwowo. Wróciłam wtedy do Polski po długim okresie pracy za granicą, potwornie zmęczona, potrzebowałam więc czasu, żeby się zresetować. I właśnie kiedy miałam wyjeżdżać na urlop, wybuchła pandemia. Tak więc lockdown zbiegł się z moją potrzebą zwolnienia, wyciszenia. Pojechaliśmy wtedy z Jasiem do teściów na wieś pod Krakowem i tam złapałam oddech.

A teraz znów w biegu?
Może nie aż tak jak wcześniej, ale rzeczywiście po wiosennym przestoju nasza branża w Polsce wróciła do intensywnej pracy. Na szczęście udało nam się bez zakłóceń skończyć zdjęcia do polskiego filmu o rodzinie patchworkowej w reżyserii Michała Rogalskiego, do którego scenariusz napisał Krzysztof Rak. Zaczynam też zdjęcia do francuskiego filmu w duecie z Gilles’em Lellouche’em, zdjęcia kręcimy na Litwie. Mam trzy agencje, z którymi współpracuję: polską, francuską i amerykańską. Teraz nic nie jest jednak pewne, dużo produkcji się odwołuje. Dla artystów to potwornie trudny moment, w którym próbujemy jakoś się odnaleźć.

Mówi pani o spokoju, a wokół tyle powodów do zdenerwowania...
To, co dzieje się na świecie w związku z pandemią, budzi obawy. A lęk nie jest sprzymierzeńcem zdrowia. Dlatego nie oglądam wiadomości, nie wkręcam się w różne pesymistyczne teorie, tylko koncentruję na codziennym życiu i na trosce o bezpieczeństwo swoje i rodziny. Okrzepłam też już jako mama, co wymagało czasu. Początek mojego macierzyństwa nie był spokojny, dużo się działo, wszystko robiłam z zegarkiem w ręku, bez chwili wytchnienia. Wiele osób mówiło mi: „Aśka, podziwiamy cię”. A ja wcale nie chciałam być siłaczką, tylko czułam, że nie mam innego wyjścia. Przyjęłam przed urodzeniem Jasia rolę w serialu „The Eddy”, do końca nie zdając sobie sprawy, na co się piszę. Nie miałam pojęcia, co to znaczy małe dziecko.

Co z ostatnich zawodowych doświadczeń uważa pani za najważniejsze?
Na pewno wielkim przeżyciem zawodowym był dla mnie udział w kampanii oscarowej. Nagle znalazłam się w samym środku całej tej nieprawdopodobnej machiny, podlegałam jej prawom, co było dla mnie momentami wyczerpujące, ale też bardzo ciekawe. Wszystko od momentu, gdy film osiągnął sukces w Europie, poprzez miejsce na krótkiej liście do oscarowych nominacji, aż do finału w postaci gali, było bardzo precyzyjnie wymyślone.

Pani też walczyła o nominację, ale jej w końcu nie dostała. Było rozczarowanie?
Szczerze? W pewnym sensie poczułam ulgę. Tak na marginesie – od razu po ogłoszeniu nominacji dostałam e-maila od amerykańskiego dystrybutora z tematem „flight to Poland”. Tak właśnie działa ta machina.

Poczuła pani ulgę? Nie wierzę.
Tak, rozumiem, że może to dziwnie brzmieć, ale proszę mi uwierzyć, że tak właśnie było. Zbliżał się mój termin porodu, a ewentualna nominacja oznaczała potrojenie działań promocyjnych, w których musiałabym wziąć udział, a które już do tego momentu sporo mnie kosztowały. Po ogłoszeniu nominacji wiedziałam, że mogę się już skupić wyłącznie na ciąży. Ten okres to był prawdziwy rollercoaster. Do przyjazdu do Stanów skusiła mnie perspektywa współpracy z Bryną Rifkin, która prowadziła kampanię francuskiej aktorki, laureatki Oscara z 2008 roku, Marion Cotillard. Moja kampania była skonstruowana podobnie jak Cotillard: oto przylatuje do Stanów dziewczyna z Europy, którą przedstawiamy amerykańskiej publiczności. Powiedziano mi, że ponieważ film jest świetny, mamy szansę, aby na miejscu to o nas zabiegano, a nie na odwrót. Wtedy do mnie dotarło, jakie znaczenie w USA ma zagranie roli w dobrym filmie i że mam wielkie szczęście startować z tego poziomu, nie muszę się tam przebijać.

Poznała pani smak życia gwiazdy?
Trochę tak. Wszystko było doskonale zorganizowane. W Nowym Jorku dostałam mieszkanie przy Times Square. Były ze mną agentki: polska i amerykańska, kalendarz miałam wypełniony od rana do wieczora. Było bardzo intensywnie, ale jednocześnie czułam, że przydarza mi się coś niezwykłego, coś, o czym nawet nie marzyłam. No, jak zresztą miałam narzekać, gdy pod dom podjeżdżała limuzyna, a pan we fraku otwierał mi drzwi? [Śmiech]. Codziennie odbywały się liczne spotkania, lunche. Musiałam nauczyć się amerykańskiego sposobu promocji, poruszania się w świecie, który funkcjonuje zupełnie inaczej niż w Europie. U nas takie promowanie się budziłoby zdziwienie, tam jak ktoś przyjeżdża z filmem i mówi, że nie potrzebuje promocji, to pytają: „W takim razie po co tu przyleciałeś?”. Spotkaliśmy się jako ekipa z niebywałą serdecznością, otwartością. Zapraszano nas do swoich domów.

Na zdjęciu Joanna Kulig ma na sobie garnitur MMC Studio, szpilki Saint Laurent, kolczyki W.Kruk, pierścionki W.Kruk. (Fot. Magdalena Wosinska) Na zdjęciu Joanna Kulig ma na sobie garnitur MMC Studio, szpilki Saint Laurent, kolczyki W.Kruk, pierścionki W.Kruk. (Fot. Magdalena Wosinska)

Czy to wszystko prysło jak bańka mydlana, czy przyniosło jakieś efekty?
Efekty przyszły chyba nawet za wcześnie [śmiech]. W pewnym momencie pojawiła się prawdziwa kumulacja. 24 lutego była ceremonia oscarowa, datę porodu miałam wyznaczoną na 7 lutego, a urodziłam 14. W planowanym dniu porodu poszłam na casting do Glena Ballarda [amerykański autor tekstów i producent muzyczny – przyp. red.], który przesłuchiwał aktorki do serialu „The Eddy”. Trzy godziny po tym spotkaniu przyszła wiadomość, że dostałam rolę. Strasznie się ucieszyłam, ale wiedziałam, że za chwilę mogę rodzić, zresztą nie rozstawałam się już wtedy z plecakiem z rzeczami do porodu. Na próbę nagrania poszłam z wielkim brzuchem, a tam pianista z filmu „La La Land”, muzycy Michaela Jacksona, moi idole z dzieciństwa! Glen pyta: „Czy jesteś w stanie przygotować 14 piosenek po angielsku?”. Odpowiedziałam euforycznie: „Tak, oczywiście”. Jakbym miała wtedy świadomość, co to znaczy mieć dziecko, tobym na pewno tak nie odpowiedziała, uciekałabym gdzie pieprz rośnie.

Po porodzie było aż tak ciężko?
Jak to po porodzie: spadek formy, nieprzespane noce, niedogodności po cesarskim cięciu. Dwa dni po porodzie przysłano do szpitala bukiet kwiatów z bilecikiem: „Welcome to Netflix Family”. W ten sposób zostałam powitana na pokładzie „The Eddy”. Dziesiątego dnia po porodzie padła propozycja nie do odrzucenia, że czas rozpocząć negocjacje. Musiałam wziąć się w garść. Oczywiście warunki miałam wspaniałe. Do domu w LA wjechało pianino. Mąż wychodził z synkiem na spacer, a ja uczyłam się piosenek. Po pięciu tygodniach przylecieliśmy do Warszawy. Udało mi się wynegocjować z producentami, że mogę zostać tu trzy tygodnie. Przyleciał do mnie coach muzyczny z LA, zamieszkał w hotelu Regent. Miałam opracowany dojazd do hotelu rowerem w osiem minut, jeździłam więc między karmieniami tam i z powrotem. I tak przez trzy tygodnie. Udało mi się przygotować siedem piosenek po angielsku.

A potem wyjazd na plan zdjęciowy do Paryża.
Tak, Jaś miał wtedy dwa miesiące. Tam też dostałam znakomite warunki: spektakularne, przestronne mieszkanie przy Champs-Élysées, w totalnie burżujskiej dzielnicy. Ale znów trzeba było instalować się w nowym domu, grać w obcym języku… I tak przez sześć miesięcy. To było najtrudniejsze zadanie: pogodzić bycie świeżo upieczoną matką z tak intensywnymi obowiązkami zawodowymi. Płakać mi się chce, jak to wspominam. Ale też jestem z siebie dumna.

Joanna Kulig ma na sobie sukienkę smokingową Maciej Zień/www.zien.pl, rajstopy Calzedonia, biżuteria W.Kruk. (Fot. Magdalena Wosinska) Joanna Kulig ma na sobie sukienkę smokingową Maciej Zień/www.zien.pl, rajstopy Calzedonia, biżuteria W.Kruk. (Fot. Magdalena Wosinska)

Kto pani wtedy pomógł?
Rodzina. Moja mama, siostry: Ania i Justyna. Justyna jest aktorką i mamą dwójki dzieci, więc wiedziała, czego potrzebuję. Jednocześnie uświadomiła mi, że w tym całym trudzie przecież mam szansę pracować z najlepszymi muzykami, w najlepszych studiach jazzowych. To mnie tak wzruszyło, że zapomniałam o wszystkich trudach. Tam był cały sztab ludzi, co chwilę ktoś do mnie przylatywał: przyjaciółki, moja kochana teściowa. Zresztą przez większość czasu towarzyszył mi mąż, do momentu, gdy musiał wyjechać na plan swojego filmu. Dopiero teraz widzę, jak dużo wydarzyło się w tak krótkim czasie.

To nie odbyło się zapewne bezkosztowo.
No tak, cena była wysoka, znalazłam się na skraju moich zasobów. Dałam radę, ale już nie chciałabym drugi raz dochodzić do granic możliwości.

Granie w obcym języku jest obciążające?
O tak. Co innego jest promować film w obcym języku, co innego prowadzić konwersację, a co innego grać. Komunikowanie uczuć w obcym języku było dla mnie trochę nienaturalne. Na początku nie potrafiłam wyczuć, jak zagrać pewne emocje. Zaczęłam więc do siebie mówić: „Nie stresuj się, pomyśl o podopiecznych fundacji Ani Dymnej, o Krzysiu Globiszu, który nie może mówić, oni to dopiero mają trudno”. To mi dodało siły. Jak się rodzi dziecko, to człowiek robi się sentymentalny, przypomina sobie własne dzieciństwo, rodzinne strony. Grając po angielsku, szukałam polskich akcentów. Usypiałam Jasia przy kołysankach Grzesia Turnaua i Magdy Umer. W sierpniu, już po skończeniu zdjęć, kierownik produkcji serialu powiedział mi: „Jesteś silną kobietą, takich potrzebujemy”.

Skąd w pani ta moc?
W dużej mierze z wiary w Boga, ale nie fanatycznej, tylko głęboko duchowej. Siłę daje mi oczywiście rodzina, mój kochany mąż, mama i rodzeństwo. Oraz natura: pola, lasy, łąki, kwiaty, czyli to wszystko, co mnie ukształtowało. Ćwiczę trening uważności, żeby nie rozdrapywać tego, co było, ani nie żyć tym, co będzie, tylko skupiać się na tu i teraz. Medytuję. Ale mam też szczęście do ludzi. Paweł Pawlikowski przeprowadził mnie przez początki aktorstwa, bardzo dużo się od niego nauczyłam. Ogromnie dużo pomogły mi otaczające mnie kobiety. Przy drugiej i trzeciej transzy „Eddy’ego” pracowały artystki matki. Kiedy miałam kryzys, mówiły, że to normalne, że można sobie popłakać, że czasem człowiek czuje się samotny. Nie zapomnę, jak nasza operatorka – szczupła dziewczyna z ciężką kamerą – pewnego dnia przyszła na plan z trójką dzieci. Powiedziała, że chce, żeby zobaczyły, dlaczego czasem mamę bolą plecy. Uważam, że to bardzo cenne, żeby kobiety matki się wspierały, dzieliły doświadczeniami, emocjami, nie tylko tymi pozytywnymi. Żebyśmy się nauczyły dawać sobie prawo do przeżywania smutku, strachu. Początki macierzyństwa to cała gama uczuć odczuwanych w tym krótkim okresie, a o tych negatywnych głośno się nie mówi. A jak się powie, to od razu z poczuciem winy, bo to znaczy, że nie jestem dobrą mamą. Musiałam się z tego wyleczyć.

Czy bycie mamą ma wpływ na pani role?
Tak, bo przestałam się koncentrować na sobie, zobaczyłam, że role da się przygotować w krótszym czasie. Oczywiście była presja, żeby oddać się bardziej aktorstwu, a dziecko zostawić pod opieką. Musiałam sama się dowiedzieć, co jest dla mnie ważne.

I co jest ważne?
Dziecko, rodzina – to bez dwóch zdań. Ale też praca. Czyli tak naprawdę zachowanie balansu. Chodzi o to, żeby nie być non stop na planie i nie być non stop w domu.

Jak pani się relaksuje, dba o siebie?
Przeczytałam gdzieś o dobowym rytmie życia. Mój najlepszy rytm jest taki: do 15 zostaję z Jasiem, tak na sto procent. A od 15 do 19 pracuję: uczę się roli, czytam scenariusze, prowadzę korespondencję. Potem kolacja w domu, czas dla dziecka i męża. Bardzo odprężają mnie masaże, jazda na rowerze, spacery. A także wyjście do kosmetyczki, fryzjera.

Nie ma pani wtedy wyrzutów sumienia, jak większość z nas?
Uczę się wyzbywać takiego myślenia, bo jest destrukcyjne. I umieć powiedzieć sobie: „To mój święty czas, jak się zregeneruję, będę miała siłę dla dziecka”. Dostałam ostatnio świetny scenariusz ze Stanów, ale roli nie przyjęłam. Nie dałabym rady pogodzić tej propozycji ze zdjęciami do filmu francuskiego i z zajmowaniem się Jasiem. Odmawianie jest najtrudniejszą częścią mojej pracy. Bo pojawia się myśl: „Taka rola może już nie przyjść”. Trudno. Chcę się skupić na korzyściach długofalowych, nie krótkoterminowych. Moim priorytetem jest higiena psychiczna, wyzbycie się poczucia winy, dobre planowanie czasu, szukanie wsparcia.

Nauczyła się tego pani w domu?
Wychowałam się w małej miejscowości, w wielopokoleniowej rodzinie, w której nie wspomagano się nianią. A ja bez niani nie mogłabym funkcjonować. Musiałam sobie wypracować własny model działania, bo wzorce z domu nie działają. Uważam, że każdy powinien czerpać ze swojej rodziny to, co najlepsze, i na tym fundamencie zbudować własny tryb życia. Kocham mój rodzinny dom, Muszynkę, ale od moich korzeni musiałam się w pewien sposób odciąć. Bo w tej chwili żyję i pracuję gdzie indziej.

Na zdjęciu Joanna Kulig ma na sobie wełniany płaszcz SEA NY/www.wonders.com.pl, rajstopy Calzedonia, kozaki i czapka z daszkiem – Hermès. (Fot. Magdalena Wosinska) Na zdjęciu Joanna Kulig ma na sobie wełniany płaszcz SEA NY/www.wonders.com.pl, rajstopy Calzedonia, kozaki i czapka z daszkiem – Hermès. (Fot. Magdalena Wosinska)

Nadszedł w pani życiu czas obfitości, ale bywało różnie. Na przykład dwukrotnie nie dostała się pani do szkoły jazzowej. Co zrobić, żeby takie niepowodzenia nie zabiły, tylko wzmocniły?
Uważam, że trzeba kierować się tym, co podpowiada intuicja. Mnie dużo ludzi mówiło: „nie”, a ja powtarzałam sobie: „idź”. Przewracałam się, wstawałam i szłam dalej. I ten jazz, okrężną drogą, do mnie wrócił. Zauważyłam, że jeśli słucham swojego wewnętrznego głosu, to zawsze wychodzę na tym dobrze.

Co ten głos teraz mówi? Ma pani jakieś artystyczne marzenia?
Może żeby zagrać u Almodóvara lub Woody’ego Allena? Ale największym marzeniem jest znalezienie czasu na realizację moich muzycznych projektów, które od lat mam w głowie. Proszę nie ciągnąć mnie za język, na razie ich nie zdradzę.

Sukces dał pani większe poczucie własnej wartości?
Ja to poczucie miałam. Sukces zdecydowanie zwiększył szansę na ciekawe role i teraz chcę się skoncentrować na tym, żeby dobrze ją wykorzystać. Ale nie za wszelką cenę. Czasem mam wrażenie, że ludzie odnoszą się do mnie, jakbym była nie wiadomo kim. A ja jestem tą samą Aśką, którą byłam. Mam poczucie swojej integralności. Nadal chcę być blisko prawdziwego życia, wspierać ludzi, których zawsze wspierałam, fundacje. Czasami, kiedy mam gorszy dzień, to sobie o nich myślę, o tym, jakie szczęście mam w życiu. Nie da się zbawić całego świata, ale uważam, że warto angażować się w działania na rzecz innych. Człowiek staje się wtedy choć trochę lepszy. Cieszę się odniesionym sukcesem, ale się nim nie zachłystuję. Wszystko jest tak ulotne!

Dlatego potrzebne jest w życiu coś stałego, niezmiennego? Na przykład miłość?
Oczywiście. Bez męża nic bym nie zrobiła. Śmieję się, że Maciek, stabilny, mądry, dobry, jest taką solidną ramą, a ja wypełnieniem. Jestem dość krucha, emocjonalna, więc niesamowicie się uzupełniamy. Mam duże szczęście, że przytrafiła mi się tak wielka miłość. Cieszę się, że przerodziła się w długoletni związek – jesteśmy razem 14 lat – że przetrwaliśmy kryzysy. No i że doczekaliśmy wspaniałego jej owocu, czyli Jasia.

Nie ma między wami zawodowej rywalizacji?
Mnie się wydaje, że nie ma, choć pewnie się pojawia. Czasami chciałabym czytać więcej książek, bo Maciek bardzo dużo czyta. Jego z kolei interesuje moja emocjonalność. Żartujemy czasem, że jak przetrwał ze mną na planie, to już żadna praca z aktorem nie powinna być dla niego trudna. [Śmiech]. Uważam, że warunkiem dobrej relacji jest rozmowa, szukanie tego, co wspólne, ale też pielęgnowanie własnych pasji, dzielenie się obowiązkami. Utrzymać związek w tej branży nie jest łatwo, to wymaga codziennej pracy.

Wiecie już, gdzie spędzicie święta Bożego Narodzenia?
W Warszawie, bo tu jest nasz dom. W tym roku chcemy ten fakt przypieczętować. Do tej pory byliśmy takimi kolędnikami, jeździliśmy od domu do domu. Wigilia była u teściów, a potem odwiedzaliśmy mamę, siostry, braci, kuzynów. W te święta zapraszamy do siebie. Chciałabym nie ulec przedświątecznej gorączce, w jaką wpadam co roku. Może, paradoksalnie, aktualna sytuacja pomoże skupić się na tym, co najważniejsze. A najważniejsze dla mnie to być razem i się tym cieszyć.

Joanna Kulig, rocznik 1982. Aktorka, piosenkarka, dwukrotna laureatka Orła za drugoplanową rolę w filmie „Sponsoring” i za pierwszoplanową w „Zimnej wojnie”, za którą otrzymała też Europejską Nagrodę Filmową.

stylizacja: Agnieszka Ścibior; asystentka stylistki: Stefania Lazar; Makijaż i fryzury: Waldemar Pokromski; Asystenci fotografki: Zbyszek Szych i Damian Tomaszewski. Produkcja: Dominika Zasłona-Dukielska.
Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze