1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Jakub Gierszał - po prostu pożyć

Jakub Gierszał, rocznik 1988. Ma na koncie udział w takich filmach, jak: „Córki dancingu”, „Najlepszy”, „Pomiędzy słowami”, gra też w produkcjach zagranicznych. (Fot. Szymon Szcześniak/LAF)
Jakub Gierszał, rocznik 1988. Ma na koncie udział w takich filmach, jak: „Córki dancingu”, „Najlepszy”, „Pomiędzy słowami”, gra też w produkcjach zagranicznych. (Fot. Szymon Szcześniak/LAF)
Zobacz galerię 6 Zdjęć
Świetny aktor. Intrygujący, nieoczywisty. Prywatnie? Jest trochę oldskulowy, Nie ma konta na Instagramie, przestrzega własnego kodeksu honorowego. Całkiem niedawno kupił sobie pianino i zrobił generalne porządki, także w głowie. Sam mówi, że ten mijający rok dobrze się dla niego zaczął. A jak się kończy?

Spotykamy się online. Tak w czasach pandemii wygląda większość spotkań. To trudne dla 30-latka, który do tej pory żył wolnością?
Jasne, że wolałbym rozmawiać na żywo, przy kawie. W sposób naturalny ograniczyło się życie towarzyskie, szczególnie że sporo znajomych przechodziło COVID-19. Pozostały spotkania wirtualne. Mam zresztą w nich wprawę, bo jeden z moich przyjaciół mieszka w Chinach i czasem urządzamy sobie spotkania online.

Przez pandemię coś straciłeś?
Tuż przed pandemią robiłem film na Kubie. Pomyślałem nawet, że ten rok dobrze się dla mnie zaczął. Do Polski wróciłem na początku marca i zaraz ogłoszono lockdown. Byłem jeszcze naładowany słońcem, kubańską radością życia, miałem ochotę na więcej przygód, podróży, filmów, wyzwań. Czułem, że jestem na dobrej fali. Tymczasem musiałem zaciągnąć hamulec i zamknąć się w domu. Nic na zewnątrz nie czekało, ale myślę, że to wylogowanie się z dotychczasowego rytmu nawet mi się przydało.

Jakie masz refleksje z czasów wylogowania?
Kiedyś czytałem wywiad z jakimś aktorem, którego zapytano, co robi, gdy nie gra. „Po prostu żyję” – odpowiedział. Miałem czas, żeby przyjrzeć się swojemu życiu, pobyć tylko ze sobą, po prostu pożyć. Czasami wcale nie tak łatwo jest dać czasowi płynąć. Bo czujemy się do czegoś zobowiązani, wciąż nam się wydaje, że coś trzeba, coś musimy, bo coś ucieka. Jesienią miała być premiera „Najmro. Kocha, kradnie, szanuje”, filmu, który kręciliśmy w Polsce w zeszłym roku. Została przesunięta na styczeń. Nie wiem, czy życie znów nie zweryfikuje tych planów.

 \ "Zawsze mi powtarzał, że najważniejszy jest pokój, a najgorsza rzecz na świecie to przemoc". (Fot. Szymon Szcześniak/LAF)

Myślisz, że ten czas, przez który wszyscy przechodzimy, przyda nam się do czegoś?
Na pewno skorzysta na tym nasza planeta. Oglądałem niedawno na Netflixie film dokumentalny, w którym 93-letni przyrodnik i podróżnik David Attenborough pokazuje, jak na jego oczach zmieniła się nasza planeta. Ostrzega, że jeżeli czegoś nie zrobimy, świat, jaki znamy, się skończy. COVID-19 pokazał, w jakim tempie przemieszcza się ludzkość, jak eksploatujemy Ziemię. I być może natura – bardziej potężna i mądra, niż nam się wydaje – postanowiła zatrzymać ten bieg. Kiedy ostatnio byłem w Paryżu, widziałem ryby w Sekwanie. Młodzi paryżanie, moi rówieśnicy, mówili, że tak przejrzystej wody nie widzieli przez całe życie. Myślę też, że przez pandemię wielu z nas doceniło życie, które dotąd miało. Zatęskniliśmy za przytuleniem, uściśnięciem dłoni, spotkaniem w tłocznym pubie ze znajomymi. Zamknęliśmy się w domach i czymś trzeba było ten czas wypełnić. Podczas pierwszego lockdownu zrobiłem generalne porządki, a potem kupiłem pianino i zacząłem uczyć się grać. W dzieciństwie pięć lat grałem na skrzypcach, skończyłem podstawową szkołę muzyczną, ale kiedy przyjechaliśmy do Polski, rzuciłem skrzypce.

Wychowałeś się w Niemczech, chodziłeś do niemieckiej szkoły, rodzice znali język niemiecki. W domu mówiło się w ogóle po polsku?
Zwykle rozmawialiśmy po polsku, choć czasem wplatały się słowa niemieckie – to chyba normalne, kiedy jesteś dwujęzyczny. Rodzice dbali o to, żebym nauczył się polskiego. Słuchali polskiej muzyki – Marka Grechuty i Ewy Demarczyk. Ojciec czytał też dużo polskich książek, ale ja porządnie czytać po polsku nauczyłem się dopiero, gdy wróciliśmy do kraju. Tak samo jak pierwsze polskie filmy obejrzałem dopiero w Polsce. Wychowałem się na filmografii światowej, ojciec studiował reżyserię i miał kolekcję kaset VHS z dobrymi amerykańskimi filmami.

Kiedy wróciłeś z mamą do Polski, miałeś 11 lat. Trudno było zaadaptować się w nowej rzeczywistości?
Znałem Polskę już wcześniej. Kojarzyła mi się bardzo swojsko – głównie z wakacjami. To tutaj uczyłem się jeździć konno czy stawiać pierwsze kroki na stoku. W Niemczech była codzienność: szkoła, obowiązki. Do Torunia, skąd pochodzą moi rodzice, jechałem więc jak na wakacje, tylko nie miałem świadomości, że będą takie długie [śmiech]. Początki były trudne. Poszedłem do czwartej klasy, a przecież nie umiałem pisać ani czytać po polsku. Nie rozumiałem nawet wszystkiego, co mówią w radiu, dla mnie to było za szybko. Zdarzało się, że na klasówce oddawałem pustą kartkę i wychodziłem z klasy, poddawałem się i zniechęcałem do „nowego” języka. Dużo pomagali mi koledzy, którzy zresztą mieli przy tym niezły ubaw. Pewniej poczułem się dopiero po jakimś czasie. Ale szkołę musiałem zmienić kilka razy.

 \ "Myślę też, że przez pandemię wielu z nas doceniło życie, które dotąd miało". (Fot. Szymon Szcześniak/LAF)

Bo?
Bo czasem miałem dość wszystkiego, wychodziłem z lekcji i szedłem do domu. Nie mogłem się odnaleźć nie tylko językowo, ale też kulturowo. Ciężko było mi się przystosować do systemu, jaki panował w polskiej szkole. Byłem w szoku, że przed lekcją dzieci muszą stać w dwuszeregu przed klasą, potem w klasie zbiorowe „dzień dobry”. Że na widok dyrektora trzeba wyjąć ręce z kieszeni, że przechodzimy z sali do sali, bo każdy nauczyciel ma swoją salę. W Niemczech wszystko było inaczej – to uczniowie mieli swoją klasę, do której przychodzili różni nauczyciele, uczniowie byli z nimi na „ty” i nie był to brak szacunku. Dyrektor był dla uczniów i nie trzeba było traktować go jak króla. Kiedyś czytałam wywiad z piłkarzem Mirosławem Klosem. Jego rodzice też przed laty wyjechali do Niemiec w poszukiwaniu lepszego życia. Tam Klose osiągnął wszystko.

Nigdy nie pomyślałeś: „Wracam do Niemiec, tam życie jest prostsze?”.
Pewnie, że pomyślałem. Kiedy jestem w Hamburgu, czuję się dobrze, ale z drugiej strony – tu są moje korzenie, stąd pochodzą moi przodkowie.

Jesteś patriotą?
Myślę, że jestem, choć dziś trudno tak powiedzieć, kiedy nie musisz walczyć o ojczyznę i oddawać za nią życia.

Kiedyś najważniejsze było hasło „Bóg, honor, ojczyzna”. Jaki jest twój kodeks honorowy?
To hasło wciąż jest używane, choć dziś pewnie częściej na stadionach piłkarskich. W moim kodeksie są też wolność, niezgoda na ocenianie innych i nastawienie pokojowe. Mój dziadek, który brał udział w wojnie i musiał używać broni, opowiadał mi, że dla niego to był najgorszy czas. I zawsze mi powtarzał, że najważniejszy jest pokój, a najgorsza rzecz na świecie to przemoc.

 \ "Powtarzano mi, co jest ważne, na co warto postawić, uczono, żeby robić rzeczy wartościowe, sensowne, nie poddawać się modom". (Fot. Szymon Szcześniak/LAF)

Oprócz dziadka jakich miałeś jeszcze męskich idoli w dzieciństwie?
Moimi idolami, jak pewnie wielu chłopaków, byli James Bond i MacGyver. Mieli zawsze najpiękniejsze kobiety [śmiech] i umieli wyjść z każdych kłopotów.

Urodziłeś się w Krakowie, dzieciństwo spędziłeś w Hamburgu, młodość – w Toruniu, dziś mieszkasz w Warszawie. Gdybym zapytała, gdzie jest twój dom, które miasto byś wskazał?
Dużą część świadomego życia przeżyłem w Polsce. Na razie wynajmuję mieszkanie, nie wiem jeszcze, gdzie zakotwiczę na stałe. Czasem zastanawiałem się, czy to nie będą Niemcy, ale moje serce jest w Polsce. A domem określa się miejsce, w którym jest nasze serce. Dużo jestem w podróży, i w Polsce, i w Niemczech, najlepszym rozwiązaniem byłyby dwa mieszkania, ale na razie na nie mnie nie stać.

Nie stać cię na mieszkanie? Myślałam, że możesz sobie pozwolić nawet na dom z basenem.
[Śmiech]. To, co mam, na razie mi wystarcza. Ale jeśli pytasz o zarobki, to nie wygląda to tak, jak wyobrażają to sobie ludzie. Dzisiaj aktor zarabia też w serialach, reklamie, na Instagramie.

Jakie ty masz zasięgi na Insta?
Żadne. Wciąż nie mam konta. Od jakiegoś czasu zacząłem zastanawiać się nad jego założeniem, możliwe, że w najbliższym czasie to zrobię, ale to nie wynika z mojej wewnętrznej potrzeby – na Instagramie jest kilka kont, które sugerują, że mogę to być ja, więc może właśnie w taki sposób uniknę podszywania się obcych osób pode mnie.

 \ "Popełniam błędy, ale gdzieś tam zawsze wiem, co jest dobre, co złe, i potrafię to odróżnić". (Fot. Szymon Szcześniak/LAF)

A seriale? Jakoś cię w nich nie widuję.
Zrobiłem wyjątek dla Łukasza Palkowskiego, któremu ufam i z którym pracowałem przy filmie „Najlepszy”, i zagrałem w „Chyłce”. To zamknięty serial, świetnie zrobiony, z doborową obsadą. Do tej pory nie grałem w serialach. Nie dlatego, że są poniżej moich ambicji, ale bałem się, że się zasiedzę, rozleniwię, a dziś bardziej niż na wygodnym życiu zależy mi na znalezieniu odpowiedzi na ważne pytania: kim jestem, dokąd zmierzam, jak wyobrażam sobie swoje życie? Bo chciałbym je przeżyć dobrze.

To wyniosłeś z domu? Że warto mierzyć wyżej i że twarz traci się tylko raz?
Powtarzano mi, co jest ważne, na co warto postawić, uczono, żeby robić rzeczy wartościowe, sensowne, nie poddawać się modom. Myślę, że dzięki temu wyszedłem z domu z dobrze nastawionym kompasem. Popełniam błędy, ale gdzieś tam zawsze wiem, co jest dobre, co złe, i potrafię to odróżnić.

Zdobyłeś popularność, na festiwalach zgarniasz nominacje i nagrody. Wszystkie te wyróżnienia i słowa podziwu są dla ciebie powodem do dumy? Jesteś z siebie zadowolony?
Nagrody trochę mnie onieśmielają. Kiedy na festiwalu w Berlinie dostałem Shooting Star [wyróżnienie dla jednego z najlepiej zapowiadających się młodych europejskich aktorów – przyp. red.], przerosło mnie to. Nie potrafiłem się z niej ucieszyć, bo myślałem tylko o tym, że na nią nie zasłużyłem. Oczywiście pojawiały się też telefony z propozycjami, to dobra strona medalu.

Sodówka nigdy nie uderzyła ci do głowy?
Przyznaję, kiedyś mi uderzyła. Po „Sali samobójców” zdarzało się, że nie mogłem przejść spokojnie ulicą, jechać autobusem. Skuliłem się wtedy w sobie. To był dla mnie dość trudny czas.

I ty to nazywasz sodówką?
No tak, bo nie udźwignąłem tej popularności, schowałem się. Tylko że ta sodówka wystrzeliła nie na zewnątrz, ale do środka. I bałem się, że eksploduję, tak bardzo chciałem zaszyć się i uciec przed światem. To, co mi się przytrafiło, przyszło za szybko i czułem się zobowiązany. A jak tu grać, kiedy wszyscy patrzą przez pryzmat tej roli? Nawet propozycje dostawałem w tym samym typie.

Pierwsze przełomowe role wygrywałeś, biorąc udział w castingach. Masz też na swoim koncie takie przesłuchania, po których nikt cię nie chciał?
Tych było nawet więcej. Podobno DiCaprio w młodości po nieudanym castingu wracał do domu i płakał. Mnie się nie zdarzyło, żebym po czymś takim się załamał. Przegrany casting traktuję jak lekcję, a nie porażkę. Nawet niedawno ubiegałem się o główną rolę w niemieckiej produkcji i do ostatniego etapu doszło nas dwóch. Reżyser zadzwonił i powiedział, że zdecydował się na tego drugiego. Odpowiedziałem, że każdy z nas idzie swoją drogą i jeśli teraz one nie mają się przeciąć, to znaczy, że nie pasuję do tej historii. Pożegnaliśmy się bez żalu.

Nawet okresy posuchy przyjmujesz z pełną pokorą? Czy może takich nie miewasz?
Teraz jest czas posuchy. Tylko że pandemia dotknęła całą branżę artystyczną, i nie tylko. Martwię się trochę, co będzie.

A do kogo zadzwoniłbyś z prośbą o pomoc o trzeciej nad ranem?
Mógłbym zadzwonić do przyjaciela w Chinach. O trzeciej nad ranem, gdy cała Polska śpi, u niego byłaby już dziesiąta [śmiech].

 \ "Mam trochę dziecka w sobie, które tak bardzo przydaje się w aktorstwie, bo pozwala na szaleństwo, nonszalancję i abstrakcję". (Fot. Szymon Szcześniak/LAF)

Masz 32 lata. Czujesz się mężczyzną czy wciąż chłopakiem?
Dzisiaj właśnie usłyszałem od mojego rówieśnika, że jest takim manchild [śmiech]. I bardzo spodobało mi się to określenie. Właściwie już jestem mężczyzną, z tą całą odpowiedzialnością i dorosłością, a jednocześnie mam trochę dziecka w sobie, które tak bardzo przydaje się w aktorstwie, bo pozwala na szaleństwo, nonszalancję i abstrakcję. Dorosły w tobie każe wyznaczać granice, a dziecko pozwala sobie na ich przekraczanie.

Mam wrażenie, że nie rozpychasz się łokciami, ale wbrew utartym schematom – wygrywasz.
To zależy, o co toczy się gra [śmiech]. Dla mnie najważniejsze jest, żeby dobrze to życie przeżyć, żeby tego życia nie zmarnować. Wtedy będę mógł powiedzieć, że walczyłem. A może i wygrałem.

Jakub Gierszał, rocznik 1988. Ma na koncie udział w takich filmach, jak: „Córki dancingu”, „Najlepszy”, „Pomiędzy słowami”, gra też w produkcjach zagranicznych. Na platformie Player możemy oglądać drugi, a także trzeci, najnowszy sezon serialu „Chyłka”, w którym Gierszał wciela się w rolę Piotra Langera juniora. Na styczeń planowana jest premiera filmu „Najmro. Kocha, kradnie, szanuje” z jego udziałem.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze