1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Piotr Głowacki o aktorstwie, filmach i teatrze

„Aktorstwo jest cudownym zawodem – bywa się specjalistą w wielu dziedzinach, a z tym przychodzi zrozumienie, że nie sposób być specjalistą w wielu dziedzinach. Z pewnością zaś nie naraz” – mówi aktor Piotr Głowacki. (Fot. TVN Grupa/Discovery/LAF)
„Aktorstwo jest cudownym zawodem – bywa się specjalistą w wielu dziedzinach, a z tym przychodzi zrozumienie, że nie sposób być specjalistą w wielu dziedzinach. Z pewnością zaś nie naraz” – mówi aktor Piotr Głowacki. (Fot. TVN Grupa/Discovery/LAF)
Jednym z głównych bohaterów serialu kryminalnego „Nieobecni”, dostępnego na platformie Player, jest policjant z zespołem Aspergera. Wciela się w niego Piotr Głowacki. My pytamy go, jak przygotowywał się do tej roli oraz czy czuje odpowiedzialność za przybliżanie widzom osobowości postaci, które gra.

Pretekstem do naszej rozmowy jest postać Filipa Zachary, podkomisarza z zespołem Aspergera, którego pan gra w nowym serialu „Nieobecni”. Czuł pan odpowiedzialność, wchodząc w tę rolę?
Wszystko, czym my, aktorki i aktorzy, zajmujemy się, ma charakter fikcji, a jednocześnie staje się realne na ekranie. Przypomina to rzeczywistość snu. A przez to, że dzieje się na jawie, oddziałuje jak rzeczywistość. Kinematografia pozwala wkleić w świadomość różnych ludzi ten sam sen. Gdy dostałem zaproszenie do tej roli, pojawiły się dwie perspektywy. Pierwsza podpowiadała, że to bardzo ciekawa postać, inna, różnorodna, wyzwanie aktorskie – osoba z zespołem Aspergera mogłaby się stać metaforą człowieka osobnego. Druga perspektywa dotyczyła odpowiedzialności, o którą pan pyta. Bohater sam przedstawia siebie jako człowieka z zespołem Aspergera. I jestem świadomy, że część widzów po raz pierwszy zapozna się w ten sposób z osobą dotkniętą tym zaburzeniem.

Jakie to niesie konsekwencje?
Może to u widzów zbudować podstawowe albo nawet trwałe wyobrażenie osoby autystycznej. Gdy grałem Mariana Zembalę, Alberta Einsteina czy Krzysztofa Szwagrzyka, również czułem odpowiedzialność. Oto ktoś za moim pośrednictwem pozna realne postaci, a ci, którzy je znali, będą szukać podobieństw. Moja energia, a zatem energia postaci przelewa się na ich pierwowzory. Chociaż w serialu gram postać fikcyjną, to urealnia ją zawód policjanta i zespół Aspergera, dlatego moim marzeniem jest, by tak policjanci, jak i osoby w spektrum poczuły, że poważnie potraktowałem ich życie, a moje zastanowienie jest dla nich przydatne.

Jak przygotowywał się pan do tej roli?
Zgłosiłem się do grupy na Facebooku „Dorośli z zespołem Aspergera”. Opowiedziałem, kim jestem i do jakiej roli się przygotowuję. To była fantastyczna przygoda. Otworzyły się wrota do kilkudziesięciu osób i ich doświadczeń. Mogłem dostać odpowiedź na każde zadane pytanie.

Osoby z zespołem Aspergera ujmują mnie swoją zdolnością obnażania opowieści umysłu, brakiem tych wszystkich ozdobników, kokieterii, chowania się za dwuznacznościami. Oczywiście jest druga strona, związana z cierpieniem osób, które niekiedy nie radzą sobie ze społecznymi wymogami współczesnego świata.
Faktycznie, poczułem nawet rodzaj zazdrości o pewne sposoby postrzegania świata przez osoby z autyzmem, ale widzę tutaj również pułapkę, której chciałem uniknąć, by nie dostrzegać w zespole Aspergera tylko tego, co może zachwycić, czyli na przykład umiejętności bycia osobno.

Jakie cechy dotyczące zespołu Aspergera odnalazł pan w sobie?
Pewien rodzaj obsesyjności, na co może wskazywać moja droga aktorska.

Zdawał pan do szkoły aktorskiej aż cztery razy. Dlaczego?
Każde słowo, które teraz powiem, może być niebezpieczne. Nie zdajemy sobie często sprawy z rzeczy, które robimy i mówimy. Łatwiej nas czytać niż pisać. Poszukuję w aktorstwie, w tej enigmatycznej twórczości, porządku. To mnie doprowadziło do Akademii Teatralnej i wykładania w niej.

A również napisania doktoratu.
Doktorat oparty jest na narzędziu, które nazwałem przedczytaniem. Ma ono przygotowywać aktorkę i aktora do pierwszej próby czytanej. Proszę sobie wyobrazić tabelkę z pięcioma kolumnami, którą wypełnia samodzielnie osoba czytająca po raz pierwszy sztukę czy scenariusz. W pierwszej są słowa niezrozumiałe, których znaczenia nie jesteśmy pewni. W drugiej jest zdanie zawierające to słowo. W trzeciej – jeśli tekst jest tłumaczeniem – tłumaczenie słowo do słowa. W czwartej znaczenie tego słowa w chwili, gdy tekst był pisany. W piątej dzisiejsza parafraza. Takie czytanie tekstu pozwala przystąpić do próby czytanej z poczuciem wstępnego, logicznego rozumienia tekstu.

Brzmi jak odszyfrowywanie, faktycznie lekko autystyczne.
Słowa mają swoje znaczenia i rzeczywiście podchodzę do tej sprawy obsesyjnie. Wierzę, że możemy zacząć ze sobą rozmawiać, gdy mamy podobne definicje słów, a w przeciwnym wypadku najpierw trzeba zdefiniować słowa, których używamy. Możemy się rozumieć dopiero wtedy, gdy pozbawimy słowa indywidualnego sensu, dwuznaczności, naleciałości emocjonalnych, tego, co niewypowiedziane – po to, by tymi uwspólnionymi słowami opowiedzieć nasze różne punkty widzenia. To bliskie temu, jak postrzegają słowa osoby w spektrum autyzmu, tak się przynajmniej domyślam.

Słowami wielu z nas zasłania rzeczywistość i odbiera sobie możliwość pierwotnego kontaktu z naturą, tym, co istnieje i wymyka się słowom.
Dlatego na przykład wchodząc do Akademii Teatralnej, wyrzuciłem ze swego słownika słowo „talent”. Było tak wieloznaczne, że stało się narzędziem przemocy. Andrzej Łapicki, zapytany po inauguracji naszego roku o to, jak nas postrzega, odpowiedział: „świetny rok, pięć osób ma talent i one na pewno będą w tym zawodzie”.

Piotr Głowacki (Fot. TVN Grupa/Discovery/LAF) Piotr Głowacki (Fot. TVN Grupa/Discovery/LAF)

Trudno nie poddać się takiej presji.
Tym bardziej że pierwszy, a czasami i drugi rok jest selekcyjny. Jako wykładowca nie umiem się pogodzić z taką wersją rzeczywistości. Przygotowanie do zawodów artystycznych jest przecież długim procesem – chodzi o umiejętności otwierania się, radzenia sobie z rzeczywistością. Oczywiście nie przeczę przyrodzonym cechom fizycznym i psychicznym, które mogą ułatwiać uprawianie tego zawodu.

Co ma pan na myśli?
Czasami trafia się na zadanie, które można wykonywać całe życie. Przez to, że jest nas tak dużo w społeczności, musimy podejmować decyzje o naszej przydatności dla wspólnoty. Są wspólnoty, w których każdy musi umieć wszystko: siać, orać, upiec chleb, opowiadać dziecku bajki, szyć – w naszej kulturze specjalizujemy się w określonych dziedzinach.

Czy wąska specjalizacja nie odbiera kontaktu z życiem?
Dlatego aktorstwo jest tak cudownym zawodem – bywa się specjalistą w wielu dziedzinach, a z tym przychodzi zrozumienie, że nie sposób być specjalistą w wielu dziedzinach. Z pewnością zaś nie naraz. Zajmuję się sztuką teatralną i filmową, bo wierzę, że możliwy jest idealny świat.

Idealny świat?
Sztuka teatralna to sztuka harmonijnego współdziałania. Potrzeba przynajmniej dwóch istot ludzkich w tym samym czasie, miejscu i akcji, rozpoznanej wspólnie jako akcja teatralna. Jedna z nich jest aktorem, druga widzem. One wiedzą, że prawda tej sytuacji jest prawdą fikcji. Zanim wydarzy się opowieść, musimy się zebrać. Od tego, czy sygnał do aktora dotrze, oraz od odpowiedzi drugiej strony zależy przebieg rozmowy. Obecnie te struktury po stronie sceny są szersze i należy do nich m.in. reżyser, scenografka, kostiumograf. Wszyscy muszą wystartować jednocześnie i uczynić rzeczywistość idealną, gotową do powołania fikcji, w którą obserwujący uwierzą. W ten sposób wspólny sen staje się rzeczywistością.

A sięgając szerzej, jak wygląda idealny świat, z dobrym miejscem dla pana dzieci i wszystkich innych dzieci?
Wierzę w siłę słów „nie wiem”. Bo chociaż często brzmię, jakbym wiedział, bo tak konstruuję zdania, to w idealnym świecie nie wiemy. I mamy prawo o tym mówić głośno. Idealny świat to taki, w którym uczymy się pracować z agresją. Materia z natury jest agresywna, nadaje konkretny kształt naszym wyobrażeniom, żyjemy dzięki tarciu. Mam jednak na myśli obniżanie poziomu agresji, która szkodzi życiu.

Pan chyba kocha aktorstwo?
Tak. Aktorstwo pomaga mi – być może paradoksalnie – funkcjonować w realnym życiu. Dzięki tej dziedzinie mogłem odnaleźć przyczyny swoich zachowań. Pierwsze wierszyki, taniec czy występowanie przed publicznością udawały mi się, otrzymywałem dzięki temu odpowiedź drugiej strony. Przez lata praktyki upewniałem się, że moje ciało nie było przy wzroście 171 centymetrów idealne do koszykówki, ale okazało się przydatne w aktorstwie. Mam z tym ciałem więcej szans na stawanie się różnymi ludźmi niż zablokowanie rzutu Marcina Gortata.

O jakim stawaniu się pan mówi?
Czasami myślę, że nosimy kształt siebie i szukamy odpowiedniej foremki. I może się okazać, że jesteśmy jak klucz znaleziony w mieszkaniu. Klucz, który, przykładany do kolejnych zamków, wydawał się nieprzydatny, aż w końcu znalazł swoje drzwi i stał się szczęśliwym kluczem.

Kiedy czuł się pan najbardziej obecny w życiu?
Słowo, które zagarnęło mnie wiele lat temu i wokół którego buduje się moje istnienie i moja praca, to „świadomość”. Na przestrzeni czasu my jako ludzie gromadzimy się wokół słów. W Polsce, chociaż nie tylko, takim słowem sto lat temu była „niepodległość”. Później „wolność”. Następnie „solidarność”. Nasze pokolenie wydaje mi się krążyć wokół świadomości.

Gdy rozmawiałem z członkami opozycji przełomu lat 70. i 80., mówili, że słowo „solidarność” niejako objawiło się, tak jakby wcześniej nie istniało. Ze „świadomością” jest podobnie, różnie ludzie w różnych kontekstach mówią dzisiaj o niej: bądź świadomy, chcę być świadomy, świadomość tego, co robię. Świadomość pojawia się też często w narracji o podświadomości, nieświadomości, sztucznej świadomości, ale również lifestyle'u. Nasza współczesna filozofia życia nie jest w stanie się bez niego obejść: świadome żywienie, świadome rodzicielstwo, świadomość ciała. Mnie zajmuje jednak świadomość jako byt przenikający wszystko.  Nie tak dawno informacja, obok materii i energii, została uznana za równoważną siłę. Fizycy, a wraz za nimi reszta społeczności zwrócili uwagę na informację. Szczególnie obecnie dostrzegamy jej moc, kiedy jednym kliknięciem zmieniamy świat.

Co świadomość mówi panu o współczesnym świecie?
Niedawno wybuchła informacyjna pandemia – bo tak ją traktuję. Wirus jest również formą informacji. Sensem lockdownu jest sytuacja, gdy każdy człowiek izoluje się, pozostaje sam przez dwa tygodnie – przeżywa lub nie. Mijają dwa tygodnie i kolejne dwa dla bezpieczeństwa, i nie ma wirusa. Jeśli lockdown nie jest skrajny, pełni wyłącznie funkcję spowolnienia naszego czasu z wirusem, zyskujemy możliwość akceptacji, przyjęcia wirusa do społeczności, zapoznania się z nim. Pandemia pokazała, że przez lata służba zdrowia została zapomniana, a my jako wspólnota nie przewidzieliśmy, co może nadejść. Albo zaufaliśmy rządzącym, że zadbają o nas. Jednak oni zajęli się bardziej sobą niż swoją pracą.

Czego się pan nauczył w tym czasie?
Przeczytałem fascynującą książkę „Factfulness” Roslinga Hansa. Opisał 10 strategii radzenia sobie z lękiem, które były sensowne, gdy mieszkaliśmy na drzewach, ale nie sprawdzają się dzisiaj, chociaż wciąż ich używamy, jeżeli nie uda nam się w krytycznym momencie powiedzieć do siebie: „stop, weź oddech, rozejrzyj się, pomyśl”. Nauczyłem się, że szybkie reakcje w odpowiedzi na lęk czy panikę przestają się obecnie sprawdzać. Przykładem są rządzący – gdy zostali postawieni przez ich pierwotne, instynktowne strategie przed koniecznością natychmiastowej reakcji na kryzys. Podjęli szybko i bez przygotowania szereg bezsensownych decyzji, a potem podejmowali wysiłek, by je utrzymać, by z kolei zachować twarz. A teraz blokują dostęp do danych, by nie wyszło to na jaw. I nie jest to opis spisku, bo ten sugerowałby przygotowanie, plan, namysł, a my mamy do czynienia z poddaniem się instynktom z zamierzchłej przeszłości. Zatem może najgorzej poradzili sobie w czasie pandemii rządzący spod znaku konserwatyzmów religijnych, obnażając swój dyletancki stosunek do wiedzy, ale, co chyba ciekawsze, również i wiary.

Piotr Głowacki, aktor filmowy i teatralny, absolwent PWST Kraków, jego rolą dyplomową był Orestes w spektaklu „Oresteja” Jana Klaty w Starym Teatrze w Krakowie. Wykładowca Akademii Teatralnej w Warszawie, niedawno uzyskał tytuł doktora sztuk teatralnych. Mąż Agnieszki Głowackiej, tata Idy i Aarona.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze