1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Rewolucja w sztuce – kto dziś rządzi art worldem?

Otobong Nkanga „Wetin you go do?” (2015). (Fot. materiały prasowe)
Otobong Nkanga „Wetin you go do?” (2015). (Fot. materiały prasowe)
Zobacz galerię 6 zdjęć
Nikt nie mówił, że sztuka należy do białych mężczyzn, bo do niedawna nie trzeba było tego mówić, tak po prostu wyglądała rzeczywistość. Czy wiele się w tej kwestii zmieniło?

Kto był najbardziej wpływową postacią świata sztuki w 2020 roku? Ruch Black Lives Matter. Tak w każdym razie uważa magazyn „Art Review”. Mało kto przyzna, że przejmuje się rankingami, ale prawie każdy na nie zerka. Pod koniec każdego roku między­narodowa społeczność artystyczna spogląda zatem właśnie na „Art Review”, czekając na „Power 100” – dorocznie aktualizowaną, prestiżową listę stu osób, które rządzą art worldem.

Dobry ranking poznać można po tym, że chwyta w żagle zmieniający się wiatr. I tak, rok temu „Power 100” otwierał Glenn D. Lowry, dyrektor MoMA w Nowym Jorku. Co znaczy zastąpienie go na pierwszej pozycji przez Black Lives Matter? Lowry symbolizuje tradycyjny układ władzy. To biały i, powiedzmy sobie szczerze, niemłody mężczyzna, szef jednej z najpotężniejszych instytucji artystycznych, która przesądza niejednokrotnie, co zostanie wpisane do globalnej historii sztuki, a co znajdzie się na historii tej marginesie.

A Black Lives Matter? Ruch społeczny pozbawiony przywództwa, najbardziej spektakularnie manifestujący się w ulicznych protestach – co taki zbiorowy aktor spektaklu politycznego ma wspólnego ze sztuką? BLM istnieje od kilku lat, ale w centrum debaty znalazł się w roku 2020, po śmierci zamordowanego przez policję Afroamerykanina George’a Floyda. To zdarzenie było kroplą, która przepełniła czarę dyskryminacji i niesprawiedliwości. Wywołało kryzys, którego głosem i symbolem stało się BLM. Mogłoby się wydawać, że pola bitew z rasizmem znajdują się daleko od wystawowych sal i muzealnych kolekcji. Przeciwnie. Policyjna przemoc i inne formy codziennej dyskryminacji to nie istota problemu, ale jedynie jego symptom. Problemem jest rasizm głęboko wpisany w kulturę, dlatego zmiana nie może się skończyć w muzeach. Musi się w nich zacząć.

Zamaskowana prawda

W połowie lat 80. w nowojorskich muzeach zaczęły się pojawiać kobiety w maskach goryli. Były to członkinie kolektywu Guerrilla Girls – artystycznego komanda, które wypowiedziało partyzancką wojnę seksizmowi w sztuce. Organizowały protesty w salach wystawowych, ale upubliczniały także twarde dane. Wyliczyły na przykład, że wśród twórców, których dzieła znajdują się w kolekcji Metropolitan Museum, kobiety stanowią zaledwie 5 proc. Za to wśród kobiet, które przedstawione są w pracach znajdujących się w zbiorach tej instytucji, aż 85 proc. ukazanych jest nago. To właśnie z tamtych czasów pochodzi słynny plakat Guerrilla Girls z nagą „Odaliską” Ingresa w masce małpy i retorycznym pytaniem: „Czy kobieta musi być naga, aby znaleźć się w muzeum?”.

 Plakat kolektywu Guerrilla Girls „Do women have to be naked to get into the Met. Museum?” (1989). (Fot. materiały prasowe) Plakat kolektywu Guerrilla Girls „Do women have to be naked to get into the Met. Museum?” (1989). (Fot. materiały prasowe)

A w jaki sposób w muzeach mogły znaleźć się osoby o innym niż biały kolorze skóry? Jeśli wśród osób reprezentowanych przez muzea kogoś było mniej niż (białych) kobiet, to tylko czarnych artystów – nie mówiąc o czarnych artystkach. Próżno było też szukać czarnych twarzy na obrazach. Jedyne takie oblicza, które zdarzało się widywać w salach wystawowych, to te należące do sprzątaczek i muzealnych strażników.

Rewolucja feministyczna w sztuce trwa, stąd na piątym miejscu wspomnianego rankingu w tym roku znajduje się ruch #MeToo. Rewolucja rasowa dopiero się zaczyna, ale jaskółki tego przewrotu widać już w programach światowych instytucji. Może się wydawać, że najpotężniejszym obecnie kuratorem sztuki jest koronawirus, który zamyka wystawy i zmienia terminy ich otwarć. Epidemia jednak wcześniej czy później przeminie, zaś świadomość, że sztuka nie należy już wyłącznie do białych mężczyzn, ma duże szanse pozostać z nami na zawsze. Powiedzieć, że 2021 będzie rokiem czarnych wystaw, to przesadzić. Ale zainteresowanie czarnymi artystkami nigdy jeszcze nie było tak duże.

Klasyczki, gwiazdy, pionierki

Tate Britain w Londynie weszło w nowy rok z retrospektywą Lynette Yiadom-Boakye, poetki i malarki słynącej z portretów. Osoby przedstawiane przez artystkę wydają się intensywnie obecne, rzeczywiste. I bez wyjątku są fikcyjne. Są też, podobnie jak autorka, czarne i ten fakt ma fundamentalne znaczenie. Kiedy w muzeach oglądamy wizerunki białych ludzi, rasa jest ostatnią kwestią, którą dostrzegamy w postaciach bogów, świętych i królów, w autoportretach malarzy i w portretach ich muz. Tym bardziej nie dostrzegamy nieobecności osób czarnych, dopóki ich wizerunki nie wypełnią obrazów, galerii, muzeów – tak jak dzieje się to na wystawie Yiadom-Boakye. Jej obrazy nie niosą żadnych politycznych aluzji. Nie muszą, ponieważ samo malowanie czarnych osób ma swoją polityczną wagę.

 Lynette Yiadom-Boakye „To improvise a mountain” (2018). (Fot. materiały prasowe) Lynette Yiadom-Boakye „To improvise a mountain” (2018). (Fot. materiały prasowe)

Podobna idea napędza sztukę fotografki Deany Lawson. Jej prace mają w sobie intymność właściwą fotografii prywatnej, ale jednocześnie rodzaj osobliwej monumentalności: każde zdjęcie Lawson jest w rzeczywistości pieczołowicie aranżowane i reżyserowane. Wszystkie jej zdjęcia układają się w rodzaj rodzinnego albumu, który przekracza granice zarówno osobiste, jak i geograficzne, bo artystka fotografuje wielką czarną rodzinę i symbole czarnej kultury w różnych częściach świata, od Nowego Jorku przez Brazylię po Kongo. Artystka została laureatką Nagrody im. Hugona Bossa jako pierwsza fotografka w historii tego wyróżnienia. Jak wszyscy laureaci została uhonorowana wystawą retrospektywną w Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku, której otwarcie zaplanowano na wiosnę.

2021 to rok, w którym muzea będą celebrowały klasyczki czarnej sztuki, takie jak nieżyjąca od czterech dekad abstrakcjonistka Alma Thomas czy sędziwa już Lorraine O’Grady, która zanim została artystką, pracowała między innymi jako analityczka w wywiadzie, by w latach 80. stać się performerką, konceptualistką, czasem też prowokatorką łączącą sztukę z aktywizmem.

 Lorraine O’Grady „Art is... (Girl pointing)” (1983/2009). (Fot. materiały prasowe) Lorraine O’Grady „Art is... (Girl pointing)” (1983/2009). (Fot. materiały prasowe)

Na fundamencie twórczości takich pionierek jak O’Grady budowały kariery czarne artystki następnego pokolenia. Jedną z nich jest Kara Walker, dziś jedna z najbardziej prominentnych postaci amerykańskiej sztuki. Do końca lutego trwa pokaz jej instalacji w Hali Turbin Tate Modern, a tymczasem artystka już szykuje się do tournée z retrospektywą, którą w 2021 roku pokażą kolejno Kunstmuseum w Bazylei, Schirn Kunsthalle we Frankfurcie i De Pont Museum w Tilburgu.

W latach 90. Kara Walker szokowała pięknymi na pierwszy rzut oka, ale drastycznymi w treści pracami, które przypominały teatr cieni. Opowiadała epizody z historii niewolnictwa: okrucieństwo tych dziejów do dziś kładzie się długim cieniem na kwestie rasowe, i to nie tylko w USA. Podobnie długi cień rzuca przeszłość kolonialna, którą w swojej sztuce zajmuje się między innymi Otobong Nkanga. Urodzona w Nigerii i mieszkająca w Antwerpii była gwiazdą ostatniego Biennale w Wenecji. Teraz szykuje dwie nowe wystawy w dwóch prestiżowych europejskich instytucjach: Castello di Rivoli w Turynie oraz w ekskluzywnym Kunsthaus Bregenz w Austrii.

 Kara Walker na tle swojej pracy „Fons Americanus” w Hali Turbin w Tate Modern (2019). (Fot. Ben Fisher). (Fot. materiały prasowe) Kara Walker na tle swojej pracy „Fons Americanus” w Hali Turbin w Tate Modern (2019). (Fot. Ben Fisher). (Fot. materiały prasowe)

Tate Modern planuje z kolei zakończenie roku retrospektywą Lubainy Himid, urodzonej w 1954 roku na Zanzibarze artystki, ale też kuratorki, która w latach 80. jako jedna z pierwszych w Wielkiej Brytanii zaczęła pokazywać czarne twórczynie.

 Lubaina Himid „Freedom and Change” (1984). (Fot. materiały prasowe) Lubaina Himid „Freedom and Change” (1984). (Fot. materiały prasowe)

Samospełniająca się przepowiednia

Świat sztuki nie jest wprawdzie kierowany przez żadną grupę trzymającą władzę, ale pozostaje za to bardzo podatny na odruchy stadne. Zainteresowanie sztuką czarnych, a zwłaszcza czarnych artystek, rozwijało się od kilku lat, ale eksplodowało po wystąpieniach ruchu BLM w 2020 roku. W tym zainteresowaniu jest oczywiście wiele z mody. W 2021 roku muzeum, które chce być na czasie, nie może ignorować kwestii rasowych, podobnie jak nie może pozostawać obojętne na problematykę genderową. Mówimy jednak o modzie, która nie przeminie bez śladu. Sztuka w tym wypadku działa jak samospełniająca się przepowiednia. Jeżeli coś staje się możliwe w galerii, dlaczego nie miałoby stać się możliwe w rzeczywistości? Zmiany, które naprawdę następują, to te, które wcześniej spełniły się w wyobraźni.

Rubryka powstaje we współpracy z Jankilevitsch Collection.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze