1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Elżbieta Cherezińska: „Nad happy endem trzeba popracować”

Elżbieta Cherezińśka: „Dla mnie historia dzieje się tu i teraz”. I dodaje, że dziś bardziej niż bohaterów potrzebujemy bohaterek. Fot. Dariusz Chereziński
Elżbieta Cherezińśka: „Dla mnie historia dzieje się tu i teraz”. I dodaje, że dziś bardziej niż bohaterów potrzebujemy bohaterek. Fot. Dariusz Chereziński
Zobacz galerię 3 Zdjęcia
Pisząc, wraca do przeszłości, i to odległej. Niedawno skończyła cykl poświęcony Piastom, nad którym pracowała blisko dziewięć lat. Elżbieta Cherezińska, nazywana królową polskiej powieści historycznej, mówi: „Dla mnie historia dzieje się tu i teraz”. I dodaje, że dziś bardziej niż bohaterów potrzebujemy bohaterek.

Widzę, że za pani plecami trwa remont. To początek czy koniec?
Początek. Od dawna chciałam go zrobić, ale potrzebowałam wszystkich moich kartonów z materiałami źródłowymi. Postanowiłam, że kiedy zamknę cykl, w prezencie zrobię sobie remont gabinetu. Na razie wyniosłam pudła na strych i muszę przyznać, że była to wzruszająca chwila.

Nie dziwię się. Poświęciła pani temu cyklowi mnóstwo czasu.
Niemal dziewięć lat. W tym czasie gabinet zapełniał się książkami, kopiami archiwaliów – mnóstwem papierów, które musiałam mieć pod ręką. Ale cieszę się też, że zamknęłam je w plastikowych pojemnikach także z innego powodu. Nasze koty w pewnym momencie były na mnie tak złe, że nie poświęcałam im czasu, że weszły do gabinetu, między kartony, i nasikały na dwie najważniejsze książki, do których zaglądałam od samego początku cyklu. Suszyłam je na grzejnikach, okadzałam, szukałam kopii w antykwariatach. Ale przynajmniej znam odpowiedź na pytanie, jak pachnie Władysław Łokietek [śmiech].

Wyniosłam ze szkoły przekonanie, że historia to bitwy, wojny i podział ziem. Na szczęście dzisiaj opowiada się o przeszłości w inny sposób. Tak jak pani. To historia od kuchni i od alkowy, obraz codziennego życia.
To się moim zdaniem zaczęło od powieści fantasy, które przez dekady całymi garściami czerpały z entourage’u historycznego, choć brały z niego tylko to, co było potrzebne i wygodne dla autorów, jak kostium, legendy czy wierzenia. Tę wiedzę doskonale wykorzystał Andrzej Sapkowski, przykuwając naszą uwagę słowiańszczyzną. I choć sam Sapkowski bardzo się przed tymi słowiańskimi analogiami wzbrania, uważam, że to on obudził w nas Słowian, a nie Cleo i Donatan [śmiech].

Na spotkaniach poświęconych moim książkom o wikingach na konwentach widziałam tysiące młodych ludzi, którzy wychodzili właśnie ze świata fantasy i zwracali się w stronę historii, bo coś ich w niej urzekło. A już wisienką na torcie była „Gra o tron”. George R.R. Martin obficie czerpał z wiedzy historycznej, tworząc swoją ponadczasową opowieść o walce o władzę. Zawsze się śmieję, że każda powieść historyczna mogłaby nosić tytuł „Gra o tron”, tylko Martin był pierwszy.

A dlaczego zaczęła pani pisać o Piastach, dość nam odległych, a nie o dynastiach późniejszych?
Mieszko, Bolesław i Świętosława to wielka trójca początków państwa polskiego. Fascynująca rodzina! Mamy tu silnego ojca, silnego syna, ale najsilniejsza z nich jest Świętosława, córka i siostra, która miała długie życie, siedziała po kolei na czterech tronach. Zanim Chrobry w 1025 roku się koronował, pierwsza korona królewska spoczęła właśnie na skroniach jego siostry. W Piastach był ogromny potencjał, działali tak, jakby nie było dla nich rzeczy niemożliwych. Wprowadzili swoją dynastię na arenę europejską z przytupem i na granicy bezczelności. Frapuje mnie ta „energia początku”, energia pierwszych władców. Wolałabym, żebyśmy mniej pamiętali o rozbiorach, a więcej o okresie rozkwitu. Takie opowieści nas budują, a nie te, w których się rozpijamy i rozpadamy. Wałkujemy powstania, rozbiory i romantyzm. A to czas wielkiej narodowej smuty. I jak nas to zbudowało? Dziś uciekamy od historii, kojarzy się nam z czymś nudnym, nie chcemy po raz kolejny przeżywać żałoby.

Kończy pani „Odrodzone królestwo” śmiercią Łokietka, tron przejmuje Kazimierz Wielki – to początek pokoju. Dobre zakończenie na obecne czasy?
Dla mnie historia dzieje się tu i teraz. Proszę zobaczyć, doświadczamy pierwszej wielkiej pandemii, która rozgrywa się na oczach całego świata. Oglądamy ją na żywo, przejmuje nas bardziej niż katastrofa klimatyczna, bo chorujemy my, ludzie, a nie bliżej nieokreślony klimat. Od tylu lat mówiło się o zagładzie, którą sami sobie zgotowaliśmy niezrównoważonym rozwojem. Dzisiaj w końcu widzimy, jak zaniedbaliśmy świat i jak na naszych oczach znów budzą się radykalne ruchy. Ale myślenie, że nasze życie nie ma sensu czy mocy sprawczej, spowoduje, że owszem, nie będzie miało. Nasi królowie toczyli wojny, osobiście z mieczem w ręku stawali na polu bitwy. Łokietek do najważniejszej bitwy życia ruszył po siedemdziesiątce. Nasze zadania są inne, ale ani trochę mniej znaczące. Jeśli nie podejmiemy wyzwań, które świat przed nami postawił, to przegramy tę wojnę, zanim do niej staniemy. Chciałabym dla nas dobrych zakończeń, „żyli długo i szczęśliwie”, dobrze by było, co? Ale nad happy endem trzeba popracować.

Elżbieta Cherezińska: \ Elżbieta Cherezińska: "Nad happy endem trzeba popracować"

Pani „Harda” i „Królowa”, czyli dwa tomy poświęcone córce Mieszka I, Świętosławie, wpisują się w nurt herstorii, czyli wypełniania białych plam historii przemilczanymi dotąd biografiami kobiet.
Dedykowałam je wszystkim zapomnianym księżniczkom piastowskim, tym, które w drzewach genealogicznych oznaczano symbolem „n.n.”. To nieprawdopodobne, że żaden kronikarz średniowiecza nie zapisał imienia Świętosławy! Opisywano ją jako córkę Mieszka, siostrę Bolesława, żonę, matkę. A przecież ta kobieta tworzyła historię!

6 kwietnia ukaże się amerykańskie wydanie „Hardej”. Tamtejsza redaktorka powiedziała mi, że dla Amerykanów ta książka jest przede wszystkim opowieścią o kobiecie, która wspięła się wysoko po drabinie, w połowie tej drogi spadła na samo dno, zbudowała nową drabinę i weszła jeszcze wyżej. Każdy z jej mężczyzn zapisał się w historii, ale to ona przeskoczyła ich w doświadczeniu i bogactwie życia.

Kiedy brakuje źródeł, można kształtować bohaterów po swojemu?
Staram się użyć każdego strzępka informacji. Ale pomiędzy tymi strzępkami muszę zbudować wiarygodną osobowość, której uwierzą czytelnicy. Weźmy Łokietka – bałam się, że stworzę takiego chłopa swojaka, a chciałam pokazać, że on był impulsywny, nieobliczalny, nie słuchał doradców. Jednocześnie trwał w wieloletnim związku małżeńskim i szanował swoją żonę, ufał jej. Ale bywa i tak, jak było w przypadku Przemysła II. W ogóle nie czułam go jako bohatera, dopiero jego seksualny skok w bok uwiarygodnił go w moich oczach.

Seks odgrywa ogromną rolę w kontekście władzy, kontroli, to siła napędowa historii.
Nie zapominajmy o tym, że jedną z funkcji królów było przedłużanie dynastii, a te sprawy załatwia się jednak w łóżku. Z tym wiązał się zresztą ogromny stres, czy dziecko urodzi się żywe i zdrowe, czy to będzie chłopiec czy dziewczynka. Śmiertelność noworodków była wtedy ogromna, a i kobiety ryzykowały swoje życie. I nagle Bolesław Wstydliwy i Święta Kinga wyłamali się z tego schematu. Żeby zapewnić ciągłość władzy, a nie musieć uprawiać seksu, adoptowali Leszka Czarnego. W XIII wieku wśród wyższych warstw panował taki trend – uważano, że na świecie jest za dużo ludzi i nie należy płodzić w nieskończoność, tylko zachować czystość. A energię przeznaczyć na służbę Bogu i pracę intelektualną.

Co w pisaniu sprawia pani największą trudność?
W połowie pracy nad taką tysiącstronicową kolubryną przychodzi poczucie przytłoczenia, bo już mam za sobą kilka miesięcy pracy i wiem, jak wiele jeszcze zostało. Paradoksalnie, trzeba w tym momencie zapomnieć o odpoczynku, nie robić sobie wolnego, żeby nie wypaść z „temperatury” akcji. Każde święta, każdy wolny dzień oznacza później dwie godziny pracy więcej, bo muszę znowu wejść w klimat powieści.

Miała pani moment, kiedy ze zmęczenia uznała pani, że rzuca to wszystko?
Jeszcze zanim siądę do pracy, to rzucam wszystko [śmiech]. A poważnie – żeby nie doprowadzić do takiego wybuchu, bo wiem, że jestem do niego zdolna, zaczynam dzień od długiego spaceru brzegiem morza. Wietrzę głowę, patrzę na bezkres nieba, wody i piasku, idę i idę. A potem siadam do biurka i mogę pracować 12 godzin dziennie. Teraz czuję się jak po maturze i mam ochotę skończyć z samotnością w pracy, zrobić coś wspólnie z mężem. Szlifierka, papier ścierny, pędzel, bejce, farby. Uwielbiamy remonty, świetnie jest pracować wspólnie, przypomina nam się, jak razem budowaliśmy ten dom. Teraz z przyjemnością stworzę tu przestrzeń na kolejne opowieści. Mam dwa biurka do pracy, dwa punkty widzenia, a teraz odkryłam, że kiedy przestawię drugi fotel, zamiast dwóch punktów widzenia będę mieć trzy.

Co pomaga w pisaniu oprócz bliskości morza?

Otaczam się drobiazgami, które sprawiają mi przyjemność. Mój mąż jest rzeźbiarzem i zrobił mi w porożu maleńką główkę niedźwiedzia. Bardzo lubię jej dotykać, poroże jest ciepłe, porowate, ma się poczucie kontaktu z siłą zwierzęcia. Jest w tym też trochę szamanizmu. Kiedy piszę, nie spotykam się z przyjaciółmi, to dla mnie zbyt absorbujące. Odbijam sobie dopiero po skończeniu książki, wtedy chcę spotykać się ze wszystkimi i być matką na tysiąc procent, żyć na tysiąc procent. Staram się zachować więcej równowagi w pracy, ale tyle razy książka wygrywała z rodziną, że bardzo się cieszę, iż moi bliscy wciąż to tolerują. Pracuję na piętrze i kiedy schodzę na obiad, często jestem tak zakręcona, jakbym była w innym świecie. W domu mówi się, że „matka zeszła z sufitu”. Pamiętam, jak raz tak zeszłam i chciałam być matką tysiąclecia, więc pytam się dziewczynek: „Jakie macie dziś zajęcia pozagrobowe?”. Akurat umierał mi któryś z bohaterów [śmiech].

Jak to się stało, że właśnie powieści historyczne uznała pani za swój gatunek?
Boski zbieg okoliczności, a tak naprawdę dwa. Prowadziłam spotkania autorskie Szewacha Weissa, wówczas ambasadora Izraela w Polsce. Dużo rozmawialiśmy, opowiadał mi to, czego nie był w stanie powiedzieć ludziom podczas spotkań. Te jego historie fermentowały we mnie, głęboko je przeżywałam, musiałam coś z tym zrobić i po prostu je spisałam. Nie jako relację, ale jako opowiadania, które przenosiły traumatyczną rzeczywistość wojny w oniryczną i symboliczną przestrzeń. To była moja pierwsza książka [„Z jednej strony, z drugiej strony” – przyp. red.]. A kiedy jechałam na spotkanie autorskie Szewacha i moje, w pociągu poznałam pewnego mężczyznę, polskiego Żyda, którego matka była podczas wojny sekretarką Chaima Rumkowskiego w getcie łódzkim. Wiedziałam, że w Polsce nie ukazały się żadne relacje osoby z tak bliskiego otoczenia Rumkowskiego. Kiedy powiedział, że matka zostawiła wspomnienia, że zawsze chciała, by powstała książka… Prawdopodobieństwo, że spotkam w pociągu kogoś, kto powierzy mi materiał o takiej wartości, było mniejsze niż szóstka w Lotto, jak więc to nazwać? Przypadek? Dlatego mówię: boski zbieg okoliczności. Te dwa spotkania uruchomiły moją wyobraźnię i obudziły pasję pisania jako sposób na kreację. Po trudnych emocjonalnie spotkaniach z Holokaustem w pierwszych książkach chciałam opowiadać własne historie. A że prawdziwa historia stała się ich kanwą? Po prostu ją lubię.

Pisać książki historyczne a żyć z nich to dwie różne sprawy.
Po drugiej książce wiedziałam, że chcę pisać i że tego nie da się zrobić w międzyczasie ani tym bardziej po godzinach. Miałam wielu znajomych wśród pisarzy, w końcu przez lata prowadziłam spotkania autorskie. Wiedziałam od nich, jak trudny jest rynek wydawniczy, zwłaszcza dla debiutantów, ale byłam zdeterminowania. Powiedziałam mojemu wydawcy, że musimy negocjować wysokość honorarium, a on usiadł ze mną do rozmów. Dzięki temu mogłam spokojnie napisać książkę, potem kolejną, kolejną i kolejną. To był niesamowity czas. Nie przeżywałam premier książek, bo już pisałam następną, aż w pewnym momencie zorientowałam się, że osiągnęły już sprzedaż uznawaną za bestsellerową. Mój wydawca, Tadeusz Zysk, powiedział mi: „Zapracowałaś na to”. To była prawda, ale bez niego tak by się nie stało. Musiałabym szukać planu B, gdyby parę lat wcześniej nie postawił na mnie. Pisanie może i jest teatrem jednego aktora, ale wydawanie książek to praca zespołowa.

W wolnym czasie czyta pani powieści historyczne?
Lubię książki, których akcja toczy się w entourage’u historycznym, ale opowiadają wymyślone zdarzenia. Chętnie też sięgam po takie książki, jak historia medycyny, ubioru, higieny, odżywiania. Swoją drogą, czy wie pani, skąd się wzięło słowo „rozpasana”?

Nie.
Tak nazywano kobiety, które miały tak wygodne życie, że mogły sobie pozwolić na chodzenie bez pasa. Stać było na to tylko kobiety najbogatsze. Pas, który związywał suknię, był niezbędny, nic się bez niego nie dało w obejściu zrobić. Proszę sobie wyobrazić, jak z taką luźną suknią, niczym nieprzytrzymywaną, nachyla się pani nad ogniem… To pokazuje, ile trudu kiedyś kosztowało życie.

Australijski pisarz Richard Flanagan powiedział mi kiedyś, że każda powieść historyczna opowiada o współczesności, bo opowieści mają być uniwersalne.
Mnie się wydaje, że potrzebujemy nowych mitów na nowe czasy. Więcej, potrzebujemy nie tyle bohaterów, ile bohaterek. Patrzę na Kamalę Harris, Angelę Merkel czy Jacindę Ardern i Sannę Marin, które stworzyły własne wzorce przywództwa. Bo kiedy w przeszłości władczynie i polityczki próbowały rządzić jak mężczyźni, przegrywały. Do historii przechodziły te, które stworzyły własny wzorzec sprawowania władzy, jak Elżbiety I i II. Dlatego z wielką ciekawością obserwuję młode przywódczynie, ale też dojrzałą Angelę Merkel, która rządzi tyle lat i robi to z wielką klasą. Wierzę, że świat stanie się odrobinę lepszy, kiedy ta zmiana pokoleniowa i płciowa nastąpi, a ona już wchodzi w nasze progi.

To znaczy, że kolejną książkę poświęci pani kobiecie?
Moja autorska spiżarnia jest napakowana tematami. Myślę o Bonie Sforzy i Elżbiecie Łokietkównie, obie miały długie okresy panowania. W „Królestwie” Łokietka byli głównie mężczyźni, faktycznie stęskniłam się za bohaterkami. Dobrze byłoby móc przekazać władzę w ręce kobiet. 

Elżbieta Cherezińska jest autorką wielu książek historycznych, między innymi: „Odrodzone Królestwo”(2020), „Harda” (2016) i „Legion” (2013). Książki ukazały się nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka. Elżbieta Cherezińska jest autorką wielu książek historycznych, między innymi: „Odrodzone Królestwo”(2020), „Harda” (2016) i „Legion” (2013). Książki ukazały się nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka.

Elżbieta Cherezińska, rocznik 1972. Mieszka w Kołobrzegu. Z wykształcenia teatrolożka, debiutowała literacką biografią Szewacha Weissa „Z jednej strony, z drugiej strony”. Miejsce w literackiej ekstraklasie zapewniła jej zapoczątkowana w 2012 roku seria, którą zakończył wydany pod koniec 2020 roku tom „Odrodzone królestwo”

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze