1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Natalia Moskal o płycie i koncertach

Natalia Moskal: Cel wydaje się nieosiągalny? Nie szkodzi. Brak mi doświadczenia? To je zdobędę. Barierą jest język? Przecież można się go nauczyć. (Fot. Adam Romanowski/Olga Czyżykiewicz)
Natalia Moskal: Cel wydaje się nieosiągalny? Nie szkodzi. Brak mi doświadczenia? To je zdobędę. Barierą jest język? Przecież można się go nauczyć. (Fot. Adam Romanowski/Olga Czyżykiewicz)
Natalia Moskal śpiewa, nagrywa płyty, prowadzi niezależne wydawnictwo książkowe, zdobywając prawa do wyjątkowych tytułów. Na tym nie koniec, bo Natalia Moskal pomysłów i odwagi na ich realizowanie ma tyle, że starczyłoby dla kilku osób.

Natalia Moskal, rocznik 1993, ale na żywo wygląda jeszcze młodziej. Pod tym względem sesja zdjęciowa i klipy do piosenek z jej najnowszego muzycznego albumu – na którym śpiewa covery piosenek z włoskich, powojennych filmów – mogą być mylące. W strojach i makijażach z lat 50. i 60., wystylizowana na Sophię Loren, wydaje się trochę starsza. To właśnie Loren była dla Natalii Moskal, zafascynowanej jej prawie 600-stronicową autobiografią, inspiracją do nagrania płyty. Zresztą niemal zawsze jest tak, że impulsem i motorem do działania jest dla niej jakaś kobieca postać. Z tych inspiracji, fascynacji, przyjaźni rodzą się projekty, na które nie każdy miałby odwagę się porwać.

Patrząc na pomysły, które realizuje, a także – a może przede wszystkim – na to, w jaki sposób to robi, można odnieść wrażenie, że istnieje coś takiego jak „załatwianie spraw w stylu Natalii Moskal”. Cel wydaje się nieosiągalny? Nawet jeśli, czemu chociaż nie spróbować się do niego zbliżyć? Brak mi doświadczenia? To je zdobędę. Barierą jest język? Przecież można się go nauczyć. Natalia wychodzi również z założenia, że nie ma kontaktu, którego nie dałoby się zdobyć, i to zupełnie oficjalną drogą. A ludzi, jeśli już uda się do nich dotrzeć i z nimi porozmawiać, wcale nie tak trudno do własnych pomysłów przekonać. Wreszcie – że każda podjęta próba działania otwiera jakieś drzwi, nasuwa kolejne ciekawe tropy, stawia na twojej drodze osoby, których w innych okolicznościach nie poznałoby się nigdy, rzuca cię w ciekawe miejsca. W jej przypadku taka strategia sprawdziła się z nawiązką. Bo czy Natalia mogła na przykład przewidzieć, że przez swój młodzieńczy, nie do końca racjonalny entuzjazm zaprzyjaźni się z rodziną Singerów w Paryżu i Izraelu – potomkiniami noblisty i jego także piszącego rodzeństwa? Albo że zamieszka w Mediolanie, wyda tam płytę i będzie udzielać wywiadów po włosku?

Natalia Moskal - Girl Power

Jej rodzinny Lublin, Natalia Moskal ma siedem lat i bierze udział w wojewódzkim konkursie piosenki angielskiej. Z pluszowym Królem Lwem pod pachą śpiewa przebój „Can You Feel the Love Tonight” Eltona Johna. Na konkurs namówiła ją mama i być może dzisiaj, śmieje się Natalia, trochę tego żałuje. Pewnie wolałaby, żeby jej córka miała jakiś pewniejszy zawód, została lekarką czy prawniczką, a to właśnie ten występ jest dla Natalii odkryciem, że dobrze się czuje na scenie. Jako dziecko ma jeszcze okazję nagrywać w legendarnym Studiu Polskiego Radia im. Budki Suflera płytę dla WOŚP razem z dzieciakami ze swojej podstawówki. A już w liceum do innego studia nagraniowego chodzi na wagary. Regularnie. To wtedy powstają jej pierwsze autorskie piosenki, pojawiają pierwsze znajomości z ludźmi z branży muzycznej. Ale te wycieczki do studia nagrań i mieszczącej się za ścianą szkoły wokalu są też wyrazem buntu. Natalia po podstawówce i gimnazjum – kameralnej szkole, gdzie nauczyciele zachęcali dzieci do rozwijania indywidualnych talentów – trafia co prawda do dobrego lubelskiego ogólniaka, ale molocha. Czuje się tam wyobcowana, muzyka to dla niej dobra odtrutka. Dzisiaj mówi, że prawie wszystkie jej prawdziwe głębokie przyjaźnie, jakie dotrwały do teraz, to te, które nawiązała w szkole jako siedmiolatka. Swój pierwszy teledysk nagrała właśnie z najlepszą przyjaciółką. Piosenkę też napisała dla niej, w duchu girl power.

Po maturze: anglistyka w Warszawie. I tu krótkie wyjaśnienie, bo wspomnianego pluszowego Króla Lwa mała Natalia dostała ze Stanów od babci, która przysyłała jej też sporo bajek. Nie pamięta, żeby w dzieciństwie oglądała cokolwiek poza nimi i uważa, że wiele jej to dało, że pewnie po części dlatego udało jej się później osiągnąć wysoki poziom angielskiego i ułatwiło naukę kolejnych języków.

Po latach żałuje, że posłuchała głosów przekonujących ją, że dla nastolatki na debiutancką płytę jest za wcześnie. Szansa stracona, co nie znaczy, że Natalia Moskal zamierzała się poddać. W Warszawie zaczęła szukać kontaktów i ludzi, z którymi mogłaby na polu muzyki współpracować. Trafiła tak m.in. do pracowni Bartka Dziedzica, producenta płyt Brodki i Artura Rojka. Nie nagrali w rezultacie razem albumu, ale to ważny czas, bo Dziedzic otworzył jej umysł i uszy na różnych artystów i gatunki, szlifowali brzmienia. Na debiutancką płytę Natalia musiała jeszcze chwilę poczekać, tymczasem w jej życiu pojawiła się postać Ester Kreitman, starszej siostry Bashevisa Singera.

Ester

Odwiedzała akurat rodziców, tata Natalii był świeżo po przeczytaniu biografii słynnego pisarza noblisty tworzącego w jidysz. Dowiedział się z niej, że Singer miał nie tylko, co powszechnie wiadomo, piszącego brata (Izraela Joszuę Singera), ale że również po jego siostrze został literacki dorobek, praktycznie nieznany. Urodzona w tradycyjnej, ortodoksyjnej żydowskiej rodzinie Ester (po mężu Kreitman) w dzieciństwie – jak pisze sugestywnie w jednym ze swoich w dużej mierze autobiograficznych opowiadań – zapytała ojca, który szkolił swoich synów na rabinów: „Tato, a kim ja będę?”. „Oczywiście nikim, bo jesteś dziewczynką”. Podkradała gramatykę rosyjską (Singerowie mieszkali na terenie Kongresówki, pod zaborem rosyjskim) i gazety, które ojciec chował wysoko na piecu. Czytała po nocach, po czym wszystko odkładała na miejsce tak, żeby nikt się nie zorientował. Uważa się, że Ester marząca o tym, żeby się uczyć, jest pierwowzorem dziewczynki udającej chłopca z singerowskiego opowiadania „Jentł, chłopiec z jesziwy”, które posłużyło jako inspiracja do hollywoodzkiego musicalu z Barbrą Streisand. W odróżnieniu od braci dorosła Ester pisała do szuflady. Możliwe, że jej trzy książki to tylko część tego, co stworzyła. Natalia: – Istnieje hipoteza, że w drodze na swój własny ślub z mężczyzną, którego nie dość, że nie kochała, to nawet nie lubiła, w pociągu pokazała rękopisy matce. Usłyszała, że to jakieś brednie i że grozi im aresztowanie, jeśli przeszukają im walizki i te papiery znajdą. Ester wyrzuciła je więc z okna pociągu pędzącego do Berlina.

Temat Kreitman wypłynął nagle, Natalia zaczęła szperać w sieci. Okazało się, że są angielskie przekłady trzech jej książek, w tym jeden stworzony przez jej syna, prawdopodobnie we współpracy z Ester. Natalia powiedziała to tacie, a on, z kanapy, rzucił, ot tak: „To może byś tę Kreitman przetłumaczyła?”.

I tyle. Wystarczyło. Natalia sprawdziła, w czyich rękach są prawa wydawnicze i po prostu napisała do rezydującego w Londynie Davida Paula. Starszego, poważnego pana, który najwyraźniej nigdy nie miał do czynienia z podobną sytuacją. Na propozycję Natalii odpowiedział, że jej strategia działania jest, Natalia dobrze pamięta to sformułowanie: unorthodox, nieortodoksyjna. Przecież zwykle to wydawnictwa kupują prawa, a potem zatrudniają tłumaczy. Ona upierała się, że zrobi sama przekład i z gotowym będzie chodzić od wydawnictwa do wydawnictwa. Dopiero kiedy umawiają się z Paulem na spotkanie w sieci, udaje jej się go przekonać. Natalia argumentuje, że nikt nie stara się o wydanie Kreitman w Polsce, a jej na tym zależy, i to bardzo. Tak, znajdzie fundusze na zaliczkę. Tak, da sobie radę. Dzisiaj wspomina, że nie miała pojęcia, na co się porywa. Przygody z „Rodowodem”, bo do przekładu tego zbioru opowiadań się wzięła, były liczne i burzliwe. Pracę nad książką – a jednocześnie także prace nad debiutancką płytą – przypłaciła warunkiem na studiach. A jak już tłumaczenie skończyła, żadne z wydawnictw, do których się zwróciła, nie było tematem zainteresowane.

Lekko spanikowana naradziła się z rodzicami, zdecydowali, że warto zwrócić się do Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie. Instytucji znanej m.in. ze swoich działań na rzecz ocalenia dziedzictwa przedwojennej kultury żydowskiej. Teatr NN zaoferował pomoc merytoryczną, doskonałe zaplecze redaktorskie, intelektualne, konsultacje ze specjalistami od jidysz, nawet pomoc w zaaranżowaniu premiery podczas warszawskiego Festiwalu Singera, natomiast finansowych środków na wydanie książki zaproponować nie mógł. Pada decyzja, żeby „Rodowód” wydać własnym sumptem. Tak zaczyna się przygoda Natalii z własnym wydawnictwem książkowym. To także początek serii książek autorów z rodziny Singerów, które ukazują się i będą jeszcze ukazywać w jej wydawnictwie Fame Art.

Hazel

Przy okazji Natalia poznała Hazel Karr, malarkę, niegdyś także aktorkę, wnuczkę Ester. Miały tylko porozmawiać o Kreitman (żeby napisać wstęp do „Rodowodu”, Moskal potrzebowała informacji z pierwszej ręki), ale skończyło się na przyjaźni, regularnym odwiedzaniu się i telefonach. 60 lat, które je dzieli, okazało się bez znaczenia. Trochę później Moskal poznała też mieszkającą w Izraelu wnuczkę Bashevisa, Meirav Hen, natomiast na pierwsze spotkanie z Hazel umówiły się w jej paryskim mieszkaniu. Natalia: – Pierwszy mój pobyt w Paryżu. Spakowałam manatki, przyjechałam z bratem, Hazel otworzyła mi drzwi, a mnie zaparło dech w piersiach. Każdy kąt zapełniony antycznymi meblami, książkami, obrazami, szkicami. Drzwi wejściowe od środka potraktowane jak płótno, malarskie atelier z podłogą i ścianami z plamami z farb i z widokiem z okna na Gard de l’Est. Nasze rozmowy o Ester były o tyle może trudne, że Hazel maluje babkę jako zgorzkniałą kobietę z umalowanymi krwistoczerwoną szminką zaciśniętymi ustami, które wyglądają jak rana. Wspomina ją jako nieprzyjemną, apodyktyczną. Ester nie potrafiła okazywać uczuć. Życie ją złamało, zgorzkniała.

„Rodowód” po polsku ukazał się w 2016 roku, rok później – debiutancka płyta Natalii „Songs of Myself”. Z obiema premierami zdążyła przed obroną pracy magisterskiej. I na obie, a także na obronę, przyjeżdżała do Polski już z Mediolanu, gdzie zamieszkała.

Ruth

Każdy z jej trzech muzycznych albumów jest zupełnie inny. Debiut utrzymany w stylistyce elektro-popowej, płyta druga to poezja śpiewana, wiersze Kazimiery Iłłakowiczówny wydane w setną rocznicę niepodległości. I wreszcie „There Is a Star”, hołd dla Sophii Loren i w ogóle dla Włoch. Do Mediolanu Natalia pojechała z miłości do Włocha, którego poznała w Warszawie. Wcześniej raz on dojeżdżał do Polski, raz ona do niego. Aż, jak sama mówi, podjęła twardą kobiecą decyzję i postanowiła, że muszą się sprawdzić, pomieszkać dłużej razem. Wystarała się o stypendium z Erasmusa. Oferowali tylko Bolonię, ale doprowadziła do tego, że przyjęli ją jednak na uniwersytet w Mediolanie. Tyle że akurat tam niektóre przedmioty były wykładane po włosku, a ona umiała co najwyżej zamówić cappuccino. W porządku, założyła sobie, że pokona i tę przeszkodę. Dziś udziela w tym języku wywiadów. Co prawda zaczyna zawsze od tłumaczenia się, że robi błędy, że nie umie jeszcze używać congiuntivo (trybu łączącego). Zwykle słyszy wesołe: „No coś ty! Wielu Włochów też w ogóle go nie używa”. We Włoszech, gdzie także ukazał się „There Is a Star”, album przyjęto bardzo ciepło, Natalia pojawia się w tamtejszych gazetach, telewizji, radiu. W pandemię zdążyła wypuścić do sieci też parę niezależnych singli. Kupiła słuchawki, mikrofon i nauczyła się obsługiwać program do nagrywania. Na zarzuty, że porusza się w różnych muzycznych stylistykach, odpowiada, że tak, może to być mylące, bo słuchacze nie wiedzą, jak właściwie brzmi Natalia Moskal, ale skoro ma wolność, nikt nad nią nie stoi, dlaczego nie spróbować różnych rzeczy?


Natalia Moskal szykuje się do kolejnej premiery książkowej. Po „Rodowodzie” powierza tłumaczenia już innym, pracy przy wydawnictwie i tak jest multum i dla niej, i dla reszty jej zaufanego (babskiego) zespołu. W maju ukaże się książka o Ruth Bader Ginsburg, zmarłej niedawno sędzi Sądu Najwyższego, postaci w Stanach kultowej. Wydanie głośnej autobiografii uznanej i zasłużonej ikony feminizmu, książki, która była bestsellerem „New York Timesa”, to spełnienie marzeń Natalii. O konsultację tłumaczenia poprosiła profesor Ewę Łętowską i cenioną mecenaskę Annę Frankowską. W dobie, kiedy książki nierzadko wydaje się bez podstawowej redakcji i korekty, taka dbałość o poziom merytoryczny plus piękna wizualna oprawa robią wrażenie.
Chcę wiedzieć, czy zawsze jest w niej tyle determinacji i energii do działania. Odpowiada szczerze, że nie. Ma swoje dołki. To dlatego tak wiele zawdzięcza bliskim. Bez wsparcia rodziny niewiele by osiągnęła, a wsparcie to czasem też „kopnięcie w tyłek”. Od dziecka słyszała w domu, że wszystko się da, nie ma rzeczy niemożliwych. Natalia: – Problem w tym, że jestem zbyt samokrytyczna i niecierpliwa. Ile razy w myślach rzucam wszystko i wysyłam już swoje cv do jakiegoś biura! A potem, jak mi mija, jak sobie przeanalizuję te rzeczy, które do tej pory zrobiłam, dochodzę do wniosku, że jednak nie jest tego aż tak mało.

Chwilę milczy, a potem zaczyna się śmiać: – No wiesz, nie ma mnie jeszcze na okładce „Forbesa” jako bizneswoman roku, ale może kiedyś się uda?

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze