1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. REKLAMA

Pema Tseden – prekursor kina tybetańskiego

Film „Jinpa” to jedno z najnowszych dzieł młodej kinematografii tybetańskiej. Jego twórca, Pema Tseden, zdobywa coraz większe uznanie na arenie międzynarodowej. (Fot. materiały prasowe)
Film „Jinpa” to jedno z najnowszych dzieł młodej kinematografii tybetańskiej. Jego twórca, Pema Tseden, zdobywa coraz większe uznanie na arenie międzynarodowej. (Fot. materiały prasowe)
We wrześniu na ekrany polskich kin wchodzi „Jinpa”, jedno z najnowszych dzieł młodej kinematografii tybetańskiej w ścisłym tego słowa znaczeniu: filmów o Tybecie autorstwa samych Tybetańczyków. Jego twórca, Pema Tseden, zdobywa coraz większe uznanie na arenie międzynarodowej.

Anna Stryjewska: Kiedy w listopadzie 2019 roku gościł pan na Festiwalu Pięciu Smaków w Warszawie, bardzo zapadło mi w pamięć to, jak wiele wie pan o polskiej kulturze i historii. Czy ma pan jakieś ulubione polskie filmy lub powieści, które wywarły na panu szczególne wrażenie?
Pema Tseden:
Już od jakiegoś czasu interesuję się Polską z uwagi na jej szczególną historię oraz to, jak ta historia wpłynęła na kulturę. Ponieważ rok wcześniej Olga Tokarczuk zdobyła Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury, po powrocie z Polski od razu wziąłem się za czytanie jej powieści. Bardzo przypadły mi one do gustu. Jestem też wielkim fanem filmów Kieślowskiego, a zwłaszcza „Dekalogu” i „Trzech Kolorów”. Wydaje mi się, że dzieła tego kalibru mogą powstać tylko w miejscach o bogatej historii i różnorodnym dziedzictwie kulturowym.

Wychował się pan na odległej prowincji i jako dziecko wypasał owce na stepie. Skoro w tamtych czasach nawet zdobycie książki graniczyło niekiedy z cudem, jak udało się panu zdobyć tak wszechstronne wykształcenie?
Zawdzięczam to dosyć szczególnym okolicznościom. Kiedy się urodziłem, mój dziadek był przekonany o tym, że jestem ponownym wcieleniem jego zmarłego wuja, z którym był on szczególnie mocno związany. Wuj dziadka był w lokalnej społeczności jedyną osobą, która potrafiła pisać i czytać, dlatego dziadkowi szczególnie zależało na tym, żebym ja też się tego nauczył i otrzymał jak najlepsze wykształcenie. To dzięki jego wysiłkom udało mi się pójść do szkoły. Poza tym, chociaż w dzieciństwie faktycznie miałem bardzo ograniczony dostęp do książek, to w moim regionie żywa była tradycja literatury mówionej w postaci ludowych przypowieści, które także bardzo mocno mnie ukształtowały. Mój dziadek był z kolei biegły w tradycji buddyjskiej, i mimo że nie przekazywał mi tej wiedzy w jakiś szczególnie sformalizowany sposób, to i tak bardzo dużo się od niego nauczyłem.

Po ukończeniu studiów zajmował się pan twórczością literacką, wydał wiele opowiadań, a także pracował jako tłumacz chińsko-tybetański. Jak to się właściwie stało, że później został pan filmowcem?
Od dziecka uwielbiałem oglądać filmy, zawsze były dla mnie czymś magicznym i niesamowicie fascynującym. Ale wychowałem się w miejscu, gdzie nie istniała żadna szkoła filmowa i studiowanie reżyserii w ogóle nie wchodziło w rachubę. Bardzo interesowałem się też słowem pisanym, dlatego skupiłem się na zgłębianiu literatury, a potem sam zacząłem pisać. Dopiero dużo później, kiedy byłem już po trzydziestce, nadarzyła się niepowtarzalna okazja - pewna fundacja zgodziła się opłacić mi studia reżyserskie na Pekińskiej Akademii Filmowej. I tak rozpoczęła się moja przygoda ze sztuką filmową.

W młodości zdarzało mi się oglądać filmy o Tybecie produkcji chińskiej lub zachodniej. Były one pełne zniekształceń, naiwnej idealizacji czy wręcz kompletnych przekłamań. Często wzdychaliśmy wtedy z przyjaciółmi: „Aj, gdyby tak tylko znalazł się ktoś, kto zna się zarówno na kręceniu filmów, jak i na tybetańskiej kulturze. Zupełnie inaczej by to wtedy wyglądało!”. No i w końcu, dzięki zupełnemu przypadkowi, to ja wszedłem do branży filmowej i stałem się właśnie tą osobą.

(Fot. materiały prasowe) (Fot. materiały prasowe)

Razem z panem na Pekińskiej Akademii Filmowej studiowali też przyjaciele, z którymi współpracuje pan do tej pory. Pan dostał się na reżyserię i scenopisarstwo, Sonthar Gyal – obecnie również filmowiec nagradzany na międzynarodowych festiwalach – na sztukę operatorską, a Dukar Tserang – na reżyserię dźwięku. Czy już wtedy za cel obraliście sobie właśnie stworzenie kina tybetańskiego z prawdziwego zdarzenia?
Kiedy w 2002 roku zacząłem studia w dziedzinie reżyserii i scenopisarstwa w Pekinie, to szybko zdałem sobie sprawę, że do zrealizowania filmów, które wiernie przedstawią Tybet, konieczne będzie skompletowanie całej tybetańskiej ekipy. Sonthar Gyal był wtedy absolwentem Akademii Sztuk Pięknych. Udało mi się go namówić, żeby poszedł w moje ślady i rok później zaczął studia operatorskie. W kolejnym roku ściągnąłem do Pekinu naszego znajomego muzyka, Dukara Tseranga, który dostał się na reżyserię dźwięku. Jeszcze w 2004 roku obaj wzięli udział w pracach nad moim pierwszym filmem pełnometrażowym Milczące Święte Kamienie („The Silent Holy Stones”). Trzy lata później, przy moim kolejnym filmie Poszukiwanie („The Search”), już oficjalnie zajęli stanowiska operatora zdjęć i reżysera dźwięku. Rzeczywiście celem tego wszystkiego było stworzenie ekipy, która będzie w stanie robić filmy jak najwierniej oddające specyfikę życia w Tybecie i jego kultury.

Polskim widzom Tybet kojarzy się głównie z mnichami recytującymi mantry w klasztorach, z idylliczną krainą duchowości i harmonii. Niewiele osób ma świadomość, że w Tybecie istnieją też tak brutalne zwyczaje, jak na przykład tradycja przedstawiona w „Jinpie”, zgodnie z którą syn ma obowiązek pomścić śmierć swojego ojca, mordując jego zabójcę i tym samym napędzając niekończący się krąg zemsty…
Przypuszczam, że polska publiczność ma podobne wyobrażenie o Tybecie, jak odbiorcy na Zachodzie, czy nawet przeciętny widz chiński. Materiały przedstawiające Tybet w taki właśnie sposób były do niedawna jedynymi, które docierały do świata zewnętrznego, więc znajomość tybetańskich realiów za granicą kończy się na takich stereotypach. Nikt nie ma pojęcia o tym, jak wygląda codzienne życie zwykłych ludzi czy lokalne zwyczaje ludowe. W filmie „Jinpa” pojawia się właśnie wątek tego rodzaju dawnej tradycji zemsty, która funkcjonuje jeszcze w niektórych regionach. Ale nie chodziło mi tylko o to, żeby po prostu zaprezentować to oblicze Tybetu - bezkrytyczne pokazanie tej tradycji samo w sobie nie miałoby dla mnie sensu. To, co jest dla mnie w tym filmie ważne, to jak ta tradycja znajduje swój koniec, jak ten - niemal zaklęty - krąg zemsty zostaje przerwany.

(Fot. materiały prasowe) (Fot. materiały prasowe)

Scenariusz do „Jinpy” powstał częściowo na podstawie pana opowiadania „Przejechałem owcę”. Jakie są dla pana najważniejsze różnice pomiędzy pracą nad twórczością literacką a filmową? Jak przekładał pan słowo pisane na obraz?
Scenariusz do tego filmu powstał rzeczywiście na podstawie mojego opowiadania, które połączyłem z nowelą „Zabójca” innego tybetańskiego twórcy, Tseringa Norbu. W obu tekstach pojawia się wątek samotnego kierowcy, więc dość łatwo było je przerobić na spójny scenariusz. Język literatury i język filmu to dla mnie dwa różne systemy myśli, dokładnie tak samo, jak dwa różne języki mówione. Każdy z nich ma swoją specyfikę. Zależało mi na tym, żeby obraz jak najwierniej oddawał atmosferę opowiadań, na podstawie których powstał. Są one dość eksperymentalne, pełne metafor i symboli, dlatego w filmie zastosowaliśmy kilka nietypowych rozwiązań, aby podkreślić ten efekt. Należą do nich na przykład wykorzystanie kadru o formacie 4:3, przedstawienie niektórych scen w czerni i bieli, zastosowanie zniekształceń dźwięku czy niestandardowej kompozycji, która uwypukla powiązanie między głównymi bohaterami - kiedy kierowca Jinpa dowiaduje się, że zabójca nosi to samo imię, w kadrze widzimy po połowie każdej z twarzy. W samym opowiadaniu bohaterowie noszą różne imiona, ale uznałem, że ono bardzo pasuje do obu postaci. Zdecydowałem się go użyć w filmie również ze względu na jego znaczenie: „Jinpa” to po tybetańsku „szczodrość”. To bardzo ważne pojęcie w buddyzmie, ściśle związane ze współczuciem, o którym traktuje film. Ponieważ „Jinpa” powstał na podstawie pierwowzoru literackiego, jest dziełem dużo bardziej metaforycznym niż inne moje filmy, które w realistyczny sposób przedstawiają życie codzienne w Tybecie.

(Fot. materiały prasowe) (Fot. materiały prasowe)

Jak wyglądała praca nad zdjęciami? „Jinpa” kręcony był na Wyżynie Hoh Xil, na wysokości około 5000 metrów nad poziomem morza. Czy miało to jakieś konsekwencje dla filmu?
Rzeczywiście praca nad zdjęciami była dużym wyzwaniem dla całej ekipy, która zmagała się z chorobą wysokościową. Wszyscy pochodzimy z dużo niżej położonych części Tybetu, więc nikt nie był do tych warunków przyzwyczajony. Jednak miało to dla mnie absolutnie fundamentalne znaczenie, żeby film kręcić właśnie w tym rejonie, ze względu na jego unikalną przyrodę i surowość krajobrazu. Gdyby zdjęcia powstały na terenach niżej położonych, kadry wyglądałyby zupełnie inaczej i od strony wizualnej byłby to w ogóle inny film. Miało to też znacznie dla samej fabuły, bo potrącenie owcy przez głównego bohatera jest absurdalne właśnie dlatego, że dzieje się to na kompletnym pustkowiu, gdzie owiec się nie wypasa. Nie byłoby to zdarzenie tak dziwne, gdyby miało miejsce na drodze prowadzącej przez step.

W ciągu ostatnich kilkunastu lat, dzięki wysiłkom pana i najbliższych współpracowników, nowo powstała kinematografia tybetańska zaczęła odnosić sukcesy zarówno w Chinach, jak i na arenie międzynarodowej. A jak nowe filmy tybetańskie odbierane są przez widzów w samym Tybecie?
Można ogólnie powiedzieć, że Tybetańczycy cieszą się, że wreszcie powstają filmy tybetańskie. Jednak ponieważ kinematografia tybetańska to coś tak bardzo nowego, w Tybecie nie ma jeszcze wyrobionej publiczności. Widzowie nie znają się w ogóle na języku filmu, nie są z tą sztuką obyci. Z tego powodu odbiór naszej twórczości jest dla nich utrudniony. Pojawiają się więc bardzo różne głosy. Niektórym moje filmy się podobają, a inni mówią, że nic się z nich nie da zrozumieć, że nic się w nich nie dzieje, albo że Tybet jest w nich niewystarczająco pięknie przedstawiony. Myślę, że musi minąć jeszcze trochę czasu, zanim wykształci się dojrzałe grono odbiorców.

Pema Tseden, ur. 1969, tybetański reżyser, pisarz i scenarzysta. Pierwszy Tybetańczyk, który ukończył prestiżową Akademię Filmową w Pekinie. Jego pełnometrażowy debiut, "The Silent Holy Stones" był pierwszym filmem zrealizowanym w języku tybetańskim, z ekipą filmową w całości złożoną z Tybetańczyków. Jego filmy pokazywane i nagradzane były na wielu międzynarodowych festiwalach, między innymi w Bangkoku, Tajpej, Locarno, Hongkongu, Tokio i Wenecji. Opublikował ponad 50 opowiadań i powieści, pisanych zarówno w języku tybetańskim jak i mandaryńskim, które doczekały się przekładów na wiele języków.

Film „Jinpa” w reżyserii Pemy Tsedena wejdzie do kin w całej Polsce 24 września 2021. Więcej informacji: . Równolegle na platformie VOD ruszy mini-przegląd filmów reżysera, który potrwa do 25 października. Cena karnetu VOD 45 pln, cena pojedynczego dostępu 20 pln.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze