1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Timothée Chalamet – nowa ikona kina

Timothée Chalamet jest obecnie jednym z najbardziej pożądanych aktorów na świecie. (Fot. Tom Nicholson/Reuters/Forum)
Timothée Chalamet jest obecnie jednym z najbardziej pożądanych aktorów na świecie. (Fot. Tom Nicholson/Reuters/Forum)
Są aktorzy obdarzeni tak niebywałym talentem, że widzowie myślą o ich przyszłości w perspektywie całych dekad, a nie tylko kilku następnych lat. Jednym z nich jest Timothée Chalamet. Taki diament pojawia się raz na pokolenie. Oto narodziny nowej ikony kina. Z okazji urodzin aktora, przypominamy jego sylwetkę.

Gdy jego nazwisko pojawia się w obsadzie filmu, wiadomo już, że szykuje się znakomite widowisko. Timothée Chalamet, aktorskie objawienie ostatnich lat, reprezentuje zmianę, jakiej potrzebujemy w kinie. Jest wrażliwy, uprzejmy i samoświadomy. Pozostaje w kontakcie ze swoją kobiecą stroną i dużo się uśmiecha. Ma talent, wygląd i charyzmę. Takiego idola nastolatek nie mieliśmy od lat – jest jak James Dean czy Leonardo DiCaprio swojego pokolenia. Drugiego z nich zresztą stawia sobie za wzór. O jego przyszłość nie musimy się martwić.

Choć ma zaledwie 28 lat, jego dotychczasowe osiągnięcia robią wrażenie. Grał już u największych twórców, u boku największych gwiazd kina. Ma na koncie dziesiątki ról i nominację do Oscara. Sukces jednak go nie zepsuł. Wciąż jest niesamowicie skromnym chłopakiem, pełnym zaangażowania, wdzięczności i szacunku do aktorstwa. Uderzająca jest również jego pokora. Mówi, że po prostu miał szczęście. – Dostałem kilka dobrych rad na początku swojej kariery, między innymi żeby nie szufladkować siebie – dodaje. Jego entuzjazm studzi trzeźwa sumienność. Jest skoncentrowany na pracy i samokrytyczny. Świadomie zarządza swoją karierą i ostrożnie podchodzi do tzw. sztucznej dojrzałości, która może towarzyszyć młodym aktorom.

Timothée Chalamet nieustannie zachwyca – jest pewny siebie, ambitny, ale też skromny. Za jego sukcesem stoi nie tylko ładna buzia, ale też ciężka praca. (Fot. Ian West/PA Images/Forum) Timothée Chalamet nieustannie zachwyca – jest pewny siebie, ambitny, ale też skromny. Za jego sukcesem stoi nie tylko ładna buzia, ale też ciężka praca. (Fot. Ian West/PA Images/Forum)

Wisienką na torcie jest jego uroda. Chłopak ma antyczną energię, kanciastą twarz greckiego boga, idealne rysy, bujną czuprynę, piękne oczy i uroczy uśmiech. Dzięki swojemu androgenicznemu fizis, aktor przejawia wrażliwy i emocjonalny rodzaj męskości, zgodny z liberalnym podejściem jego pokolenia do wyrażania siebie. Jest niezwykle plastyczny, zupełnie jak gumowa piłka. Potrafi być niesamowicie kobiecy i zmysłowy, ale też męski i szorstki. Dzięki temu 28-letni nowojorczyk jest śledzony w sieci, tropiony przez serwisy plotkarskie i fotografów, a Internet ma na jego punkcie obsesję. Istnieją nawet hashtagi poświęcone dokumentowaniu każdego jego ruchu, chociażby #timotheechalametdoingthings.

Podziw wzbudza nie tylko u fanów, ale też u kolegów i koleżanek z branży. – Jego pozytywna energia jest zaraźliwa – mówi Zendaya. – Mamy bardzo podobny humor i możemy żartować przez długi czas, ale kiedy kamery zaczynają kręcić i nadchodzi czas pracy, on po prostu wykorzystuje swój potencjał – dodaje aktorka. Denis Villeneuve mówi z kolei: – Timothée jest troskliwym, poetyckim duchem. Zawsze jestem pod wrażeniem jego pięknej wrażliwości.

Oprócz tego jest po prostu cool. Zawsze stara się znaleźć czas dla swoich fanów – nawet wtedy, gdy idzie chodnikiem. Kręcą go rap (uwielbia Cardi B i Franka Oceana) i moda. Niedawno okrzyknięto go jednym z najlepiej ubranych mężczyzn na świecie. Na czerwonym dywanie bryluje w ręcznie malowanym kostiumie w kwiaty od McQueena, a przemykając ulicami Nowego Jorku, nosi haftowane joggery, kombinezony tie-dye lub bluzę z kapturem Louis Vuitton usianą kryształami Swarovskiego. Do tego przyjaźni się z Kidem Cudim, Gretą Gerwig, Stevem Carellem i Frances McDormand – ludźmi, którzy niegdyś byli jego idolami, a teraz stali się częścią jego życia. – Myślę, że jestem aktorem – po trzecie, artystą – po drugie, i fanem – po pierwsze – mówi o sobie. Mimo to do aktorstwa podchodzi z uznaniem i powagą. Do samego siebie – z dystansem i dowcipem. Nie lubi określenia „gwiazda”, a sława jest dla niego surrealistyczna. Nie udaje jednak, że się jej nie opiera. Wciąż pilnuje się, aby sodówka nie uderzyła mu do głowy. – Jesteś tylko aktorem, jesteś tylko aktorem – powtarza sobie jak mantrę.

Timothée Chalamet na czerwonym dywanie podczas 74. Festiwalu Filmowego w Cannes. (Fot. DDP Images/Forum) Timothée Chalamet na czerwonym dywanie podczas 74. Festiwalu Filmowego w Cannes. (Fot. DDP Images/Forum)

Miażdżący duszę lęk

Przyszedł na świat 27 grudnia 1995 roku. Dorastał w Nowym Jorku na środkowym Manhattanie, w rodzinie z artystycznym zacięciem. Jego babcia i mama tańczyły na Broadwayu, a starsza siostra jest aktorką i baletnicą w Paryżu. Ojciec natomiast urodził się we Francji i pracował dla UNICEF-u. To jemu Timothée zawdzięcza płynną znajomość języka francuskiego. – Lubię myśleć, że potrzebę działania i bycia widzianym mam po mamie, a umiejętność słuchania odziedziczyłem po tacie – mówi.

Zaczął grać wcześnie. Najpierw były reklamy i sztuki teatralne, potem telewizja i filmy. W zdobyciu doświadczenia pomogło mu słynne liceum artystyczne La Guardia, gdzie uczęszczali m.in. Jennifer Aniston i Al Pacino. Tam stawiał pierwsze kroki na scenie. Przyjęcie do szkoły było zresztą punktem zwrotnym w jego podejściu do aktorstwa. – Miałem kilku doskonałych nauczycieli i naprawdę się w tym zakochałem. Zobaczyłem, że aktorstwo może i powinno być traktowane jako rzemiosło – mówił później w jednym z wywiadów. Jeden z nauczycieli był pod takim wrażeniem jego przesłuchania, że ​​nalegał, aby przyjąć Chalameta do szkoły mimo jego słabych wyników w gimnazjum. Powiedział, że dał mu „najwyższy wynik, jaki kiedykolwiek wystawił podczas przesłuchania dla dzieci”.

Po skończeniu szkoły zamiast na studiach wolał skupić się na aktorstwie, choć z perspektywy czasu uważa, że nieukończenie college'u było szaleństwem. Niepewność tamtych lat opisuje jako „miażdżący duszę lęk”. Bał się, że choć ma wiele do zaoferowania, nie otrzyma żadnych satysfakcjonujących propozycji. Czekał na wymarzone role, konsekwentnie unikając zobowiązań, które mogłoby zahamować jego rozwój.

Timothée Chalamet na gali MET 2021. (Fot. Mario Anzuoni/Reuters/Forum) Timothée Chalamet na gali MET 2021. (Fot. Mario Anzuoni/Reuters/Forum)

Na deskach nowojorskich teatrów zadebiutował w 2011 roku, a trzy lata później na dużym ekranie w „Uwiązanych”. Niedługo po ukończeniu nauki zagrał też epizodyczną rolę u boku Matthew McConaugheya w kosmicznym dramacie Christophera Nolana „Interstellar” (2014). Film miał być katalizatorem jego kariery. Długo czekał na premierę, myśląc, że jego rola okaże się przełomowa. Kiedy tak się nie stało, szybko zrozumiał, że musi walczyć dalej. W kolejnych latach wystąpił w kilku filmach niezależnych, m.in. „The Adderall Diaries” (2015), „Jeden, dwa” (2015) czy „Pani Stevens” (2016), jednak również nie przyniosły one sukcesu.

Wciąż chodził na przesłuchania, ale permanentnie zbierał zdawkowe „nie”. To był ciężki czas. Tak bardzo chciał grać w filmach, że nie mógł ich nawet oglądać. W krytycznym momencie spędził kilka godzin z jednym ze swoich idoli, Kidem Cudim. Za kulisami koncertu w Montrealu muzyk i aktor opisał mu swoje własne upadki i determinację, która zmotywowała go do podwojenia wysiłków, aby wyjść z kłopotów. Timothée zapisał wszystko, co usłyszał, a notatki do dziś trzyma w swoim telefonie.

Odurzające ambicje

Na szczyt sławy wywindowała go rola w głośnym dramacie Luki Guadagnino „Tamte dni, tamte noce” (2017), ekranizacji powieści André Acimana z 2007 roku. Był to rodzaj filmu, na który aktorzy pracują przez całe życie. Jemu udało się zagrać w nim w wieku zaledwie 22 lat. Aktor został doceniony przez krytykę i natychmiast stał się obiektem kultu – świat błyskawicznie zakochał się w jego delikatnej twarzy i niesfornych włosach. Pomimo niebywałej urody to umiejętności Chalameta okazały się najbardziej odkrywcze. Oprócz tego kreacja uczyniła go najmłodszą osobą nominowaną do Oscara dla najlepszego aktora od 80 lat.

„Tamte dni, tamte noce”, reż. Luca Guadagnino, 2017 (Fot. materiały prasowe) „Tamte dni, tamte noce”, reż. Luca Guadagnino, 2017 (Fot. materiały prasowe)

„Tamte dni, tamte nocy” były nie lada wyzwaniem dla młodego aktora, który nigdy wcześniej nie grał pierwszoplanowej roli. Mimo to Chalamet bezbłędnie wyraził wszystkie uczucia głównego bohatera za pomocą gestów i mimiki. – Kiedy po raz pierwszy jadłem lunch z Timothéem, od razu dostrzegłem w jego fizyczności rodzaj gorączkowej, nerwowej kanciastości, którą opisał w książce André. Ale co najważniejsze, dowiedziałem się, że ten młody człowiek jest nie tylko aktorem doświadczonym – przez wiele lat występował w telewizji, teatrze, a nawet kinie – ale miał też najbardziej odurzające ambicje, aby być aktorem wielkim – powiedział reżyser filmu w jednym z wywiadów.

W tym samym roku Chalamet zagrał również zbuntowanego licealistę Kyle’a w nominowanym do Oscara filmie „Lady Bird” (2017) Grety Gerwig, jednak to rola w obrazie „Mój piękny syn” (2018) Felixa van Groeningena okazała się znaczącą dla jego dalszej kariery. Timothée wciela się w nim w Nica Sheffa, nastolatka, który na pierwszy rzut oka ma godne pozazdroszczenia życie – jest zamożny, mieszka na pięknym wybrzeżu północnej Kalifornii, a przed nim świetlana przyszłość. Zainteresowanie Nica narkotykami sprawia jednak, że chłopak porzuca dom i pogrąża się w uzależnieniu. Kreacja zapewniła mu nominacje do Złotego Globu i nagrody BAFTA.

Kolejna współpraca z Gerwig, tym razem przy adaptacji „Małych kobietek” (2019), przyniosła mu jeszcze większe uznanie krytyków. To film o siostrzeństwie, kobiecej solidarności i feminizmie. O ironio, w całej tej sfeminizowanej historii Chalamet był jednym z najbardziej błyszczących elementów. W filmie wystąpił u boku znakomitej Saoirse Ronan. – Jest jedną z moich najlepszych przyjaciółek – wyznaje Timothée. Aktorzy zagrali razem w dwóch filmach w ciągu ostatnich trzech lat. Ronan mówi o nim „zabawny i zachwycający”. – Uwielbiam z nim rozmawiać. Możemy gadać przez telefon godzinami, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, po prostu przeskakując od tematu do tematu i żartując – zdradza aktorka. – On ma niezwykłe możliwości. Jest niesamowicie łaskawy i wdzięczny w stosunku do swojej pracy i ludzi, z którymi pracuje. Myślę, że jako aktor stał się bardziej otwarty – dodaje.

„Małe kobietki”, reż. Greta Gerwig, 2019 (na zdjęciu z Saoirse Ronan) (Fot. materiały prasowe) „Małe kobietki”, reż. Greta Gerwig, 2019 (na zdjęciu z Saoirse Ronan) (Fot. materiały prasowe)

Narodziny

Denis Villeneuve twierdzi, że Timothée był jego „pierwszym i jedynym wyborem”, aby zagrać Paula Atrydę w ekranizacji „Diuny”. – Czułem, że na tej planecie jest teraz jedna istota, która będzie w stanie przedstawić Paula – powiedział reżyser, odnosząc się do bohatera wizjonerskiej powieści sci-fi Franka Herberta z 1965 roku, który ze skromnego spadkobiercy przekształca się w mesjasza, charyzmatycznego outsidera i dowódcę.

„Diuna” to epicka opowieść o dwóch walczących ze sobą rodach. Villeneuve skupia się na jej pierwszej części, konkretnie na losach syna władcy rządzącego rodu. Dla Chalameta, który się w niego wciela, był to projekt marzeń: sposób, aby potwierdzić swój status jednej z najpopularniejszych młodych gwiazd kina oraz szansa na współpracę z reżyserem, którego podziwiał od lat. – Bycie częścią tej obsady, nie mówiąc już o byciu jednym z głównych bohaterów, to naprawdę coś, o czym marzyłem – mówi aktor.

„Diuna”, reż. Denis Villeneuve, 2021 (Fot. materiały prasowe) „Diuna”, reż. Denis Villeneuve, 2021 (Fot. materiały prasowe)

Powodów, dla których reżyser chciał, aby Timothée przyjął rolę, jest kilka: – On ma głęboką inteligencję w oczach. Coś, czego nie możesz podrobić. Dzieciak jest genialny. Bardzo intelektualny, bardzo silny. Ma też bardzo starą duszę. Czujesz, że przeżył już kilka żyć. A jednocześnie wygląda tak młodo w obiektywie. Czasami wygląda na 14 lat. Ma ten rodzaj ogólnej młodości w rysach, która kontrastuje ze starą duszą w oczach – to dzieciak, który wie więcej o życiu niż jego wiek. Wreszcie: ma tę piękną charyzmę, charyzmę gwiazdy rocka. Paul prowadzi później całą populację planety. Timothée ma charyzmę, którą miały gwiazdy starego Hollywood z lat 20. Jest w nim jakieś romantyczne piękno. Skrzyżowanie arystokraty i włóczęgi. Mam na myśli, że Timothée jest dla mnie Paulem Atrydą. To była wielka ulga, że ​​się zgodził, bo nie miałem planu B – twierdzi Villeneuve.

Na planie Chalamet pracował z o wiele starszymi od siebie kolegami, m.in. Joshem Brolinem, Oscarem Isaakiem i Jasonem Momoą. Zdaniem reżysera filmu młody aktor był nimi głęboko zafascynowany. – Był jak dzieciak przebywający ze starszymi braćmi – powiedział. – Na planie był maleństwem i wszyscy go kochali. W filmie jest scena, w której Timothée wpada w ramiona Jasona, a ten chwyta go jak szczeniaka i podnosi w powietrze, jakby był piórkiem. To było bardzo piękne widzieć, jak ten młody człowiek jest pod wpływem ludzi, których podziwia.

Obsada „Diuny” podczas londyńskiej premiery filmu. Od lewej: Jason Momoa, Timothée Chalamet i Zendaya. (Fot. Ian West/PA Images/Forum) Obsada „Diuny” podczas londyńskiej premiery filmu. Od lewej: Jason Momoa, Timothée Chalamet i Zendaya. (Fot. Ian West/PA Images/Forum)

Reżyser podkreśla również, że gdy obserwował jego pracę, czuł, że jest świadkiem pewnych narodzin: – Czuję te narodziny we wszystkich filmach, które do tej pory nakręcił. Czuję, że to ktoś, kto ma szalony potencjał. Kiedy mówię o potencjale, nie chcę ograniczać tego, co teraz robi. Tyle że czasami stajesz przed kimś i masz wrażenie, że masz kontakt z silnym artystą. Jego tożsamość wciąż rośnie, a on uczy się jej granic. Myślę, że jesteśmy teraz świadkami czegoś pięknego.

Droga po Oscara

Chociaż Chalamet ma na koncie kilka całkiem dużych i ciepło przyjętych ról, wciąż jest w nim mnóstwo zapału i chęci do pracy. W kinach możemy go właśnie podziwiać w familijnym musicalu „Wonka” – prequelu „Charliego i fabryki czekolady” opowiadającym o losach legendarnego cukiernika przed założeniem jego słodkiego imperium. Miłośnikom talentu młodego aktora przypominamy, że już za chwilę zobaczymy na ekranie kolejną superprodukcję z jego udziałem: adaptację drugą część „Diuny” na podstawie kultowej powieści sci-fi Franka Herberta, której premierę zapowiedziano na marzec. Wiadomo także, że aktor pracuje również nad filmową biografią Boba Dylana, w której ma zagrać główną rolę. Jeśli zrobi to z takim zaangażowaniem jak zwykle, kto wie – być może w końcu zgranie pierwszego w swojej karierze Oscara.

Cytowane wypowiedzi pochodzą z wywiadów dla portali TIME, GQ, i-D i Deadline.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze