Polecamy kilka nowości wydawniczych, które zwróciły naszą uwagę. Wśród nich książka zmarłej niedawno mistrzyni reportażu Joan Didion.
Joan Didion [zmarła w grudniu 2021 – przyp. red.], zawsze była filigranowa, uchodziła też za ikonę stylu, występując na okładkach kolorowych pism. Na Netfliksie można obejrzeć poświęcony jej dokument „Wszystko w rozpadzie”. I (wreszcie!) możemy po polsku czytać jej teksty. Niedawno wydano u nas jej słynny zbiór „Dryfując do Betlejem” z 1968 roku. I choć Joan Didion pisała też powieści, właśnie jej reportaże są najciekawsze. Co najbardziej fascynuje, to to, że autorka nie chowa się w swoich tekstach, jak to czyni wielu reporterów. Uczestniczy. Nawet jeśli tylko stoi na uboczu. Z jej najnowszego zbioru równie dużo dowiemy się o świecie (druga połowa XX wieku w USA), co o niej samej. Gdy na przykład dostała pracę w „Vogue’u”, jej zadaniem było… obserwowanie sesji zdjęciowych. Innym razem ostentacyjnie wyszła ze spotkania Anonimowych Hazardzistów, bo zdanie: „Znalazłem spokój ducha” działało jej na nerwy. Didion po prostu „mówi nam, co myśli”, i to bez użycia wielu słów. Była mistrzynią reporterskiego minimalizmu.
Joan Didion, „Powiem wam, co o tym myślę”, tłum. Jowita Maksymowicz-Hamann, s. 208 (Fot. materiały prasowe)
W XIX wieku Polki mogły być najwyżej „babami położniczymi”. Awansowały wbrew uprzedzeniom, miały (mają?) do udowodnienia więcej, a mężowie i koledzy po fachu z zazdrości zakazywali im leczyć. Prócz historii pierwszych lekarek i wspomnień czasów, gdy pacjentów znieczulano wódką, dostajemy tu wywiady z kobietami, które przeszły piekło powstania lub uczyły zawodu na emigracji. „Wie pani – mówi autorce książki Joanna Dobrowolska, psychiatra – bardzo wiele zależy od tego, w jakim miejscu i czasie przypadnie czyjeś życie”. To opowieść o tym i o wielkiej determinacji.
Katarzyna Droga, „Nigdy się nie bałam. Jak polskie lekarki pisały historię medycyny”, s. 304 (Fot. materiały prasowe)
Autor wcześniejszych „Taśm rodzinnych” umie pisać o dzisiejszych 30-latkach. Tym razem baby shower jest okazją, żeby zebrali się dawni znajomi. Nastrój siada, a troje głównych bohaterów odkrywa, że rozeszły im się drogi. Czy tytuł „najlepszego przyjaciela” jest dany na zawsze? Co się dzieje z bliskimi relacjami, kiedy pojawiają się dzieci, dorosłe problemy, a życie pędzi? Książka właśnie skłania do refleksji, na które nie ma czasu, gdy… pojawiają się dzieci i dorosłe problemy. Marcisz daje nam do myślenia, pisząc o przyjaźni, być może dziś niedocenianej.
Maciej Marcisz, „Książka o przyjaźni”, s. 304 (Fot. materiały prasowe)
Edward Stachura wciąż jest czytany i śpiewany, potrzebny fanom i ludziom, którym „niewygodnie w świecie”. Jak pisze we wstępie tej wielkiej książki Jakub Beczek, współautor opracowania (subiektywnego wyboru utworów), Stachura był zarazem mężny i słaby, radosny i umęczony, znużony i żyjący „bez reszty”. Czuć te przemiany i wahania w jego twórczości, zwłaszcza kiedy czyta się ją od A do Z. Intensywne, metafizyczne doznanie. Taki właśnie był Stachura – żyjący „w straszliwym i cudownym napięciu w każdej zawsze i wszędzie sekundzie”.
Edward Stachura, „Cała jaskrawość i inne utwory”, s. 888 (Fot. materiały prasowe)