1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. REKLAMA

Dalsze losy tajemniczej „Czarnej walizki”

Polecamy książkę: „Czarna walizka. Dalej niż daleko”, Katarzyna Ryrych, wyd. Prószyński i S-ka (Fot. materiały prasowe, Tytus Kownacki)
Polecamy książkę: „Czarna walizka. Dalej niż daleko”, Katarzyna Ryrych, wyd. Prószyński i S-ka (Fot. materiały prasowe, Tytus Kownacki)
Złodziej, który zostawia arbuza w obrabowanym sejfie, wiedźma zamawiająca uroki i miłość na wykwintnych odeskich salonach. W drugim tomie sagi „Czarna walizka” odbywamy podróż z Odessy do Lwowa, Krakowa, Zakopanego i Nowego Jorku.

Pierwszy tom powieści Katarzyny Ryrych to początek fascynującej sagi rodzinnej, którą czyta się jednym tchem. Historia rozpoczyna się w latach 1900-1916 i opowiada losy zamożnej odeskiej rodziny Brodskich, którzy w przedziwnych okolicznościach adoptują w tajemniczym klasztorze noworodka, Mikołaja. W tle przewijają się ważne wydarzenia historyczne, piekło wojny i odgłosy rewolucji wspieranej przez pancernik „Potiomkin”. Bohaterów łączy miłość. Jednych małżeńska, czuła i wierna, drugich… wręcz odwrotnie. W każdym wydaniu iskrzy i tętni. Piękne toalety oraz wykwintne rauty na odeskich salonach dodają uroku romansom i oczywiście towarzyskim plotkom. Ścieżki bohaterów powieści tajemniczo się przeplatają. Los rzuca ich w te same miejsca, lecz pozwala im się jedynie o siebie otrzeć. Nie zdają sobie sprawy z tej bliskości. Realizm magiczny i błyskotliwy język, barwne postacie i silne emocje, zaskakujące sploty wydarzeń i intrygujące podróże, a to dopiero pierwszy tom sagi…

Co kryje „Czarna walizka”?

Kolejne losy Mikołaja i jego rodziny znajdziemy w drugim tomie niezwykłej sagi Katarzyny Ryrych, pt. . Poznajemy w nim córkę Brodskiego, Ewelinkę, której życie na drodze stawia wyzwania w postaci szaleństwa matki, jej wizji, zjaw, a na koniec wiedźmy. Ojciec dziewczynki będzie musiał podjąć trudne decyzje życiowe i podołać rozterkom serca. Wydarzenia zmieniają się tu jak w kalejdoskopie, a wszystko to odbywa się w oparach magnezji, pachnącej ozonem ektoplazmy, w klimacie spirytystycznego Krakowa i witkacowskiego Zakopanego. Następnie wiatr historii rzuci rodzinę Brodskich na inny kontynent. Amerykański wątek, którego nie powstydziłby się Steinbeck, sprawia, że opowieść o odeskiej rodzinie zmienia się nagle w historię o bardzo dalekiej wędrówce. Wyruszają w nią w dramatycznych okolicznościach, gdyż tak zrządził nieprzewidywalny los. Ameryka – mekka marzycieli, port uciekinierów, tęsknota biedaków śniących o polach sięgających aż po horyzont. Tam drugiej żonie Mikołaja i jego nastoletniej już córce przyjdzie budować nowe życie. Druga wojna światowa kładzie kres staremu porządkowi świata, zmienia losy ludzi, obraca wniwecz plany i marzenia. Ale na ich zgliszczach także można coś zbudować, jeśli posiada się siłę Chai i dezynwolturę Radliczówny.

Polecamy książkę: „Czarna walizka. Dalej niż daleko”, Katarzyna Ryrych, wyd. Prószyński i S-ka Polecamy książkę: „Czarna walizka. Dalej niż daleko”, Katarzyna Ryrych, wyd. Prószyński i S-ka

O autorce

, pisarka, poetka i malarka, ur. w 1959 r. Córka poetki Alicji Pochylczuk oraz dziennikarza Sylwestra Dzikiego. Absolwentka wydziału anglistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zadebiutowała w 1981 roku tomikiem wierszy „Zapiski pewnej hipiski”. Autorka m.in.: „Tercetu prowincjonalnego”, „Wdowiego Wzgórza”, „Życia motyli” i „Zginęła mi sosna”. Napisała kilkanaście książek dla dzieci i młodzieży, za które otrzymała wiele prestiżowych nagród. Pierwszą została nagrodzona w czasie, gdy pracowała w gimnazjum w Wieliczce jako nauczycielka języka angielskiego. Z zazdrości najpierw nie pozwolono jej na urlop, by mogła nagrodę odebrać, a następnie zwolniono nauczycielkę z pracy. Obecnie wykładka język angielski na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie i pisze.

Saga „Czarna walizka” oparta jest na losach jej własnej rodziny, pochodzącej z Ukrainy. Inspiracją do napisania powieści była tułaczka przodków i liczne skandale rodzinne, a także postać złodzieja, który zawsze w obrabowanym przez siebie sejfie zostawiał arbuza… nawet zimą. Cykl zostanie wydany w czterech tomach.

Katarzyna Ryrych jest czołową aktywistką krakowskiego undergroundu artystycznego, inicjatorką nieoficjalnych imprez artystycznych. Gra na kilku instrumentach, śpiewa w klubach. Sama określa swą muzykę liryką suicydalną lub eksperymentem muzycznym. Działaczka kultury off-streamowej, karykaturzystka i autorka komiksów.

Fragment książki

Pierwsze, co przyszło Zinaidzie do głowy, kiedy Marię z Ksenią odwieziono do niewielkiego pensjonatu, to było wielkie sprzątanie całego domu, zupełnie jakby chciała się pozbyć jakiegokolwiek śladu obecności synowej.

W tym celu zatrudniła kilka dziewcząt i z przyjemnością obserwowała, jak pracują. Nie musiała tego robić, ale od dawna w domu nie działo się nic. Raczej bywała u znajomych, niż przyjmowała, i za każdym razem czuła, że jej przyjaciółki mają na końcu języka kłopotliwe pytanie dotyczące, rzecz jasna, Marii, a nie romansu Mikołaja, o czym wiedziało już całe miasto.

Ostatni do uporządkowania był pokój synowej.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu Zinaida weszła do środka.

– Otwórzcie okno – rozkazała, gdyż w powietrzu unosił się dziwnie ciężki, słodkawy zapach.

Pościel i firanki natychmiast zabrano do prania, dywan zaniesiono do wytrzepania na tylne podwórko, usunięto resztki świec i wydarte z pierzyny pióra.

– Podejdź tu! – zawołała jedną z dziewczyn, wyglądającą na najbardziej rozgarniętą.

– Tak, proszę pani? – Dziewczyna otarła czoło rękawem bluzki.

– Niech to zostanie między nami – powiedziała Zinaida, podając jej monetę. – Znajdź mi babkę, taką co zamawia, odczynia uroki.

Tamta pokiwała głową.

– Znajdę – obiecała.

Zinaida ofiarowała jej jeszcze żakiet Marii, który od dawna wisiał w szafie, i parę rękawiczek.

– Ale pani wie… – Dziewczyna zatrzymała się w drzwiach, tuląc do siebie skarby. – Diabła może tylko wiedźma przegonić…

Diabła, pomyślała Zinaida. Takie czasy, że diabeł przybiera anielską postać, dodała w myślach i zaraz się za to zganiła.

*

Babka pojawiła się wieczorem. Mała, chuda, okryta chustą, oczy miała dziwnie błyszczące jak jakiś drapieżnik. Zinaida wpuściła ją tylnymi drzwiami i sprawdziwszy, czy nikt ze służby nie widzi, przemyciła niecodziennego gościa na pokoje.

W drzwiach sypialni Marii kobieta się zatrzymała.

– Złe – powiedziała chrapliwym głosem. – Dużo złego.

Zdjęła z głowy chustkę i cienki siwy warkocz opadł na plecy. Kucnęła w progu i zaczęła wyjmować z płóciennego worka dziwne przedmioty – czarną świecę, krzyż, pęczki ziół, puszkę z jakimś proszkiem.

Potem weszła do sypialni, kawałkiem kredy narysowała na podłodze dziwną, pięcioramienną gwiazdę i stanąwszy w jej środku, zaczęła coś mamrotać.

Zapaliła świecę, sypnęła w jej płomień garść proszku i podpaliwszy pęczek ziół, zaczęła obchodzić cały pokój, mrucząc coś monotonnie.

Zinaida nie potrafiła oderwać od niej oczu.

Czuła lęk połączony z ciekawością. Zaciskała mocno splecione ręce, a od zapachu dymu kręciło jej się w głowie.

Kobieta zatrzymała się nagle, podniosła w górę ręce i drapieżnie rozcapierzywszy palce, wydała krótki okrzyk.

Po podłodze potoczyło się coś czarnego, jakby niewielki kłębek. Zatrzymał się na środku pokoju i zniknął.

– Ot, złe przepadło – orzekła starucha, starła kredę z podłogi, przyjęła zapłatę, spakowała swoje rzeczy i wyszła.

Pod Zinaidą ugięły się nogi.

Konstanty znalazł ją siedzącą na podłodze na progu pokoju Marii.

– A cóż ty tu robisz? – zapytał, pomagając żonie wstać. – Wyglądasz, jakbyś diabła zobaczyła…

A zobaczyłam, pomyślała.

– Śmierdzi tu jakimś paskudztwem. – Pociągnął nosem.

Podszedł do okna i otworzył je na oścież.

Na parapecie – ku swemu zdumieniu – odkrył martwą wronę.

– To musiało tak śmierdzieć – powiedział do żony. – Okno zostawimy otwarte na noc. Piętro, nikt nie wejdzie.

Zamknął drzwi, a Zinaida przekręciła w zamku klucz.

– Z przyzwyczajenia – powiedziała, ale prawda wyglądała inaczej.

Czymkolwiek był ów czarny kłębek, nie miała ochoty znaleźć go w żadnym innym pomieszczeniu.

Tej nocy spała ciasno przytulona do męża.

Przy śniadaniu wyglądała tak nieswojo, że Konstanty zastanawiał się, czy nie wezwać lekarza. W końcu z trudem dowiedział się, co zaszło.

– Zabobony – stwierdził.

Pozostawiwszy żonę w jadalni, udał się do kuchni, gdzie rozprawiano o tym, jak to pani wezwała Czarną Marfę, aby oczyściła dom.

– A któż to taki? – zdziwił się i pomyślał, że w tym domu nic się nie ukryje.

– Straszna kobieta – powiedziała kucharka. – Sam diabeł jej się boi.

– To dobrze. – Konstanty się uśmiechnął. – A gdzie jej szukać?

– Jak potrzebna, to sama się znajdzie. Niech pan złego nie szuka.

I odszedł z niczym. Znaczy się, zła, myślał. Co za czasy, co za ludzie.

Jako że Zinaida z powodu nieznośnego bólu głowy poszła się położyć, w jadalni zastał tylko Mikołaja.

Od wyjazdu Marii minęły zaledwie dwa dni, a syn już wyglądał zupełnie inaczej.

– I cóż tam? – zapytał.

Konstanty machnął ręką.

– Zawsze była taka rozsądna – westchnął – a teraz…

Mikołaj spojrzał na zegar.

– Wychodzę – powiedział. – Wrócę późno.

– A wracaj, kiedy chcesz.

Klepnął syna w plecy, po sztubacku, zupełnie jakby to on sam wybierał się z miłą, towarzyską wizytą.

Długo patrzył, jak Mikołaj oddalał się chodnikiem, lekkim krokiem człowieka, któremu zdjęto z pleców ciężar. Źle zrobiliśmy, pomyślał po raz nie wiadomo który.

Mikołaj zaś szedł do Rudej Kotki, świadomy, że tak naprawdę ma niewiele czasu, aby skorzystać z życia. Za rogiem natknął się na dziwną postać. Wyglądała zupełnie jak czarownica z książki z bajkami, którą czytała mu ciotka, kiedy był jeszcze dzieckiem.

– Wielki pan – powiedziała niskim, zachrypniętym głosem – i wielki, wielki ciężar. Pan da pieniądz, Marfa uwolni i już zawsze będzie święto. Zawsze będzie niedziela.

To mówiąc, złapała go za połę marynarki ręką podobną do szponów jakiegoś drapieżnego ptaka.

– Cóż ty chcesz ode mnie, kobieto? – krzyknął zaskoczony.

– To pan ode mnie chce… albo zechce… – Roześmiała się, rozluźniła palce i stała przed nim, powiewając chustą niby skrzydłami. – Zabrać mogę… uwolnić… – niosło się w powietrzu. – Śmierć widzę… Kysz… kysz… Pan da pieniądz… Odegnam…

– A idźże ty, wrono – warknął. Odepchnął ją i gdyby nie pobliskie drzewo, byłaby upadła.

Ku jego zdziwieniu nie wybuchnęła złorzeczeniami i obelgami – ale śmiechem, przypominającym krakanie.

Kha-kha-kha – jeszcze długo dźwięczało mu w uszach. Khe-khe-khe.

Wydarzenie to – wstrząsające i zarazem komiczne – wytrąciło go z równowagi.

Nawet kiedy siedział w niewielkim saloniku swej przyjaciółki, nie mógł się pozbyć obrazu napotkanej w biały dzień czarownicy.

– A wiesz ty – powiedział, czując, że musi się tym z kimś podzielić – co mi się przytrafiło?

– Sam widzisz – stwierdziła, wysłuchawszy opowieści –że obłęd jest zaraźliwy. Kiedy człowiek żyje pod jednym dachem z… z osobą dotkniętą szaleństwem, sam zaczyna myśleć w dziwaczny sposób. To jest jak choroba. A teraz chodź, chodź, zobacz, co dzisiaj przyszło…

Nad łóżkiem w sypialni, w której gościł coraz częściej i coraz bardziej oficjalnie, wisiał obraz. Był to niewątpliwie portret pani domu, acz bardzo osobliwy.

Zupełnie jakby ktoś, malując twarz, namalował wnętrze. Zajrzał w duszę modelki i wydobył z niej na światło dzienne wszystko, co było ukryte.

– Pamiętasz, jak byliśmy w Zakopanem? – Roześmiała się. – Ten modny malarz, co to wszystkie kobiety chciały u niego portrety zamawiać?

Mikołaj skinął głową.

– Sam mi zaproponował… No, nie chmurz się, po prostu oświadczył, że chciałby mnie namalować, a kiedy powiedziałam, że zbieramy się do wyjazdu, zrobił mi zdjęcie i wziął adres.

– I tak za darmo? – obruszył się Mikołaj, bo sprawa zaczęła mu się wydawać podejrzana.

Nagle wyobraził sobie Ewelinę w tej sypialni, z kimś innym, niekoniecznie z malarzem. Przecież każda kobieta, choćby nie wiadomo jak wyzwolona, chciałaby mieć oparcie, zabezpieczenie, a tego dać jej nie mógł.

– Ależ skąd! – odparła. – Przesłałam mu pieniądze, według umowy.

– A jaka była ta umowa? – zapytał, starając się o beztroski ton.

– Zazdrosny jesteś! – wykrzyknęła triumfalnym tonem. – Nie musisz, nie powinieneś. Umówiliśmy się, że jeśli portret mi się spodoba, zapłacę, a jeśli nie, to spalę, a popiół odeślę.

– Ot, ekscentryk – mruknął, całując jej szyję.

Dzień spędzony u kochanki nie był jednak tak beztroski, na jaki się zapowiadał. Mikołaj nie mógł pozbyć się wrażenia, że patrzą na niego drapieżne oczy Czarnej Marfy. Zupełnie jakby była obok, w sypialni.

– A ty jakiś nieswój jesteś – zauważyła Radliczówna. – Tak żeś się tą wiedźmą przejął…

– No widzisz – odrzekł – sama powiedziałaś „wiedźma”.

Ewelina westchnęła.

– Mik, jeśli cię to uspokoi, to daj jej jakąś monetę, ja w takie rzeczy nie wierzę, ale wy tam…

Zrozumiał, że miała na myśli jego dom.

– Zrób, jak mówię.

Wyszedł, kiedy zaczęło się zmierzchać. Po drodze ukłonił się kilku znajomym, zdając sobie sprawę, że tamci właśnie zyskali kolejną okazję do plotek, i skręcił na przedmieście, gdzie miał nadzieję spotkać kobietę, która tak bardzo wytrąciła go z równowagi.

Ale Czarna Marfa jakby zapadła się pod ziemię.

Fragment książki:

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze