Honorowy Złoty Lew wenecki za osiągniecia życia to ostatnia z najważniejszych statuetek branży filmowej na świecie, której dotąd nie odebrała. A mówimy o kolekcji prawdziwie imponującej. Catherine Deneuve, niekwestionowana pierwsza dama francuskiego kina, ma już wszystko, co można było osiągnąć. Z rzadko przyznawanym dla aktorek nieanglojęzycznych Oscarem za role pierwszoplanową w „Indochinach” Regisa Wargniera na czele.
Do festiwalu weneckiego ma szczególny sentyment. To tutaj w 1967 roku Deneuve rozpoczęła międzynarodową karierę , gdy film Luisa Bunuela „Piękność dnia” z jej udziałem otrzymał nagrodę Złotego Lwa. Rola żony, niespełnionej erotycznie i ograniczonej przez obyczajowe tabu, która zostaje prostytutką, zachwyciła widzów oraz krytyków i przyniosła Catherine Deneuve nominację do nagrody BAFTA (zresztą jej pierwszą nominację w karierze). Poza tym występ u Bunuela, a wcześniej we „Wstręcie” Polańskiego, gdzie wcieliła się w niezrównoważoną umysłowo kobietę, która pogrąża się w schizofrenii – przyczyniły się do powstania czegoś w rodzaju aktorskiego archetypu Catherine Deneuve. Stała się pierwszą tak oziębłą femme fatale, zdystansowaną i niedostępną kobietą, która skrywa głęboko jakiś przerażający sekret.
W jednym z kilku wywiadów, które udało mi się z nią przeprowadzić, powiedziała o „Piękności dnia”: – Opuściłam dom w wieku 16 lat i zaczęłam grać w filmach. Z typowym francuskim burżujem czy mieszczuchem nie miałam więc wiele wspólnego, ale może właśnie dlatego dobrze mi się grało kobiety z tej sfery. W „Piękności dnia” u Louisa Bunuela wcieliłam się w Severine, bogatą burżujkę realizującą w burdelu swoje fantazje. To był na owe czasy o wiele bardziej odważny film niż dziś „50 twarzy Graya”. Zagrałam zawstydzenie, ale i determinację wolności. Nigdy się nie bałam, nie łatwo było mnie przestraszyć.
W późniejszych latach Denevue zdobyła w Wenecji nagrodę dla najlepszej aktorki za rolę w filmie „Plac Vendome” w reż. Nicoli Garcii z 1998 roku. A w 2006 roku pełniła rolę przewodniczącej jury festiwalu. W momencie gdy „Plac Venndome” był kręcony, Deneuve miała już 56 lat. Jest to co prawda piękny wiek, ale też taki, w którym hollywoodzkie aktorki żegnają się z poważnymi rolami, by grać mniej lub bardziej sympatyczne babcie głównych bohaterów. Catherine jednak jest wyjątkiem, jest kobietą, która pozostaje olśniewająca bez względu na wiek. Wciąż olśniewała i trudno uwierzyć, że dobiega 80. Jej zdaniem w Europie czas dla starszych aktorek jest o wiele łaskawszy niż w Hollywood. Europejscy reżyserzy w przeciwieństwie do amerykańskich coraz bardziej dostrzegają potencjał tkwiący w dojrzałych kobietach, czego jest dobrym przykładem. Nigdy nie czuła się symbolem seksu, nawet kiedy była młoda. Bardziej zależało jej na ocenianiu tego, kim jest, przez dokonania filmowe, a nie wygląd blondwłosego kociaka. W „Placu Vendome” wcieliła się w rolę Marainen, nieszczęśliwej alkoholiczki, żony wybitnego jubilera. Zajęta zmienianiem klinik odwykowych Marainen jest zbyt pochłonięta sobą, by zauważyć, że jej mężowi zagląda w oczy bankructwo. Kiedy ten popełnia samobójstwo, kobieta niespodziewanie dorasta do sytuacji – na nowo odkrywa w sobie samodzielną businesswoman, którą niegdyś była.
– To radość dla mnie, że otrzymam tę prestiżową nagrodę festiwalu w Wenecji, który kocham i znam od bardzo dawna, odkąd film „Piękność dnia" Luisa Bunuela otrzymał Złotego Lwa, a ja wiele lat później odebrałam Coppa Volpi za rolę Marainen w „Placu Vendome” – powiedziała Catherine na wieść o nagrodzie. – To zaszczyt, że zostałam wybrana do wyróżnienia na tym festiwalu, który towarzyszył mi przy okazji wielu filmów.
– Będąca jedną z najważniejszych postaci francuskiej Nowej Fali i reprezentująca styl utożsamiany z modą zza Alp Catherine Denevue stała się ucieleśnieniem powszechnie uznawanej diwy. A jednocześnie znalazła się pośród największych talentów aktorskich w historii kina – stwierdził w uzasadnieniu decyzji dyrektor artystyczny festiwalu w Wenecji – Alberto Barbera. Nazwał też aktorkę niezaprzeczalnym talentem oraz twarzą francuskiego kina. – Denevue wystąpiła w imponującej liczbie filmów, z których większość odniosła międzynarodowy sukces. Równie imponująca jest liczba otrzymanych przez nią nagród na najważniejszych na świecie festiwalach. Z powodzeniem współpracowała z najlepszymi europejskimi reżyserami i aktorami: Rogerem Vadimem, Jacquesem Demym, Luisem Bunuelem, Francoisem Truffautem, Romanem Polańskim, Markiem Ferrerim, Marcellem Mastroiannim czy Gerardem Depardieu.
Dziś aż trudno uwierzyć, ze aktorką została właściwie przez przypadek. Po raz pierwszy towarzyszyła na scenie w teatrze swojej siostrze Francoise w spektaklu, gdzie kazano jej zagrać jej… siostrę. Właściwie cały czas była w cieniu Francoise – aż do momentu, w którym poznała Jacquesa Demy. Nie była pewna, czy chce być aktorką. Myślała też o zawodzie architektki albo archeolożki. Kiedy Jacques zaproponował jej rolę w „Parasolkach z Cherbourga”, a wcześniej kazał przefarbować włosy na blond, to w jakimś momencie już na planie poczuła, że to jest to, co chce robić. Dziś twierdzi, że to był zwrotny punkt w jej karierze. Miała zresztą wielkie szczęście, że dojrzewała aktorsko i uczyła się od takich mistrzów, jak Demy, Polański, Varda, Chabrol. Roman Polański zatrudnił młodziutką i mało jeszcze wtedy znaną Catherine do roli we „Wstręcie”.
– Roman poczuł się sprowokowany moimi imagem słodkiej, anielskiej, nieco powściągliwej, dystyngowanej blondynki z „Parasolek z Cherbourga” – wyznała mi w wywiadzie aktorka. – We „Wstręcie” gram zabójczynię mężczyzn. Jestem trochę takim dr. Jeckylem i Panem Hydem w spódnicy… (śmiech) Bardzo się do siebie zbliżyliśmy i zaprzyjaźniliśmy z Romanem. To był pierwszy jego film kręcony za granicą po wyjeździe z Polski. Wcześniej widziałam tylko „Nóż w wodzie” i ten film mnie zachwycił. Na planie filmu kręconego w Londynie z reżyserem polskiego pochodzenia zbliżyliśmy się, bo oboje czuliśmy się outsiderami, byliśmy nie u siebie.
Kolejne role u Bunuela, współpraca z Francoisem Truffautem (który pograł z jej wizerunkiem w „Syrenie z Missispi") oraz pierwsze kroki w Hollywood umocniły jej aktorską pozycję. Dopiero jednak lata 80. przyniosły kolejny przełom. Wtedy to zagrała w „Ostatnim metrze” Truffauta (przejmująca rola aktorki w okupowanej przez nazistów Francji), za co została uhonorowana pierwszym w życiu Cezarem. Uwielbiała pracować z Truffautem, bo on kochał kobiety, a aktorki w szczególności. Lubił eksperymentować, ale jej to nie przeszkadzało. Nawet kiedy dostawała od niego scenariusze bez dialogów na dzień przed rozpoczęciem zdjęć, co wymagało ogromnej koncentracji. Później wcieliła się w biseksualną wampirzycę w rewelacyjnej „Zagadce nieśmiertelności” Tony’ego Scotta. Była oziębła i seksowna, a scena łóżkowego flirtu z Susan Sarandon wręcz kipiała erotyzmem i do dzisiaj uznawana jest za jedną z najbardziej zmysłowych scen w historii kina.
Po oscarowym sukcesie „Indochin”, francuskiej wersji „Madame Butterfly”, w którym Catherine zagrała Eliane Devries, właścicielkę jednej z największych plantacji kauczukowych, zaplataną w romans z mężczyzną, który spotyka się także z jej zastępcza córką – aktorka podjęła współpracę z reżyserami młodszymi i eksperymentującymi, m.in. z Francoisem Ozonem („8 kobiet”) czy Larsem von Trierem („Tańcząc w ciemnościach”).
– Ciekawym doświadczeniem była dla mnie praca z Larsem von Trierem przy „Tańcząc w ciemnościach” – tłumaczy aktorka. – Dużo improwizowaliśmy. Lars nie lubi aktorów przygotowanych. Raczej prowokuje ich do odkrywania się, stawia w sytuacjach, w których muszą przekraczać własne ograniczenia, co bywa dość bolesnym procesem, ale uzyskuje w zamian niezwykły autentyzm. Björk nie mogła znieść jego metod i była już bliska wycofania się, ale nie poddała się, bo najważniejsze było dla niej skończenie pisania muzyki do tego filmu. Lubię pracować z Francoisem Ozonem, bo doskonale potrafi przekazać aktorowi, czego chce. Jest przy tym cały czas czarujący, dowcipny, błyskotliwy. Ma wielką intuicję.
Catherine Deneuve wciąż nie przestaje intrygować. Tajemnicze femme fatale, w które najczęściej się wcielała, były też w pewnym sensie jej sposobem na życie. W życiu prywatnym nie starała się być bohaterką prasy brukowej, nie rozmawiała o swoim życiu osobistym, ale też nigdy nie dementowała plotek. To sprawiło, że wokół Catherine Deneuve zaczęła tworzyć się legenda, której ona nie miała nawet zamiaru kontrolować. Dla każdego jest więc kimś innym, sumą poszczególnych bohaterek filmowych czy najbardziej zapadających w pamięć scen.
Dla wielu pozostaje nadal osobą co najmniej kontrowersyjną, a w każdym razie nie obawiającą się publicznie wypowiadać niepopularnych poglądów. Po tym, jak feministki wpisały ją na czarna listę w związku z jej wypowiedziami na temat ruchu #MeToo, gdzie wzięła w obronę mężczyzn, którzy karani są za niewinny flirt czy żart – stała się ostrożniejsza. Nie uszło to uwadze dziennikarzy, obecnych na dzisiejszej konferencji prasowej w związku z przyznaniem aktorce Złotego Lwa za całokształt. Na prośbę ukraińskiej dziennikarki o komentarz aktorki wobec trudnej sytuacji ukraińskich filmowców w związku z agresją Rosji na ten kraj i przedłużającą się wojną – Catherine Deneuve oświadczyła, że nie będzie się wypowiadać na ten temat. To dlatego, jak tłumaczyła, że jej słowa często wyrwane z kontekstu przez dziennikarzy są opacznie rozumiane.
Dziś wieczorem Catherine Deneuve podczas otwarcia festiwalu w Wenecji odbierze statuetkę Honorowego Złotego Lwa. I choć ta nagroda przyznawana jest już od 1969 roku, to pierwszą aktorka nią uhonorowana była Jeanne Moreau dopiero w 1992 roku. Mimo że na liście nagrodzonych są m.in. takie laureatki, jak: Tilda Swinton, Vanessa Rredgrave, Jane Fonda, Claudia Cardinale, Monica Vitti – to są to wciąż nieliczne przypadki dowartościowania kobiet w branży filmowej tą właśnie statuetką.
Zapytana, czy nie czas już na emeryturę, kiwa przecząco głową. Kiedy pracuje, nie ma czasu na myślenie o starzeniu się. Pamięta, że kiedy zbliżała się do 40., to czuła lęk, że skończyły się dla niej dobre, ciekawe role. Jednak zajęła się wtedy także produkcją filmów. A potem okazało się, że jej telefon nadal dzwoni. No i wciąż nie chce przestać, wiec chyba jeszcze nie czas na fotel, kominek i druty.
– Dopiero z wiekiem przychodzą dystans, tolerancja i akceptacja – wylicza aktorka. Człowiek staje się bardziej otwarty. Jest mniej podatny na presję otoczenia, a więc także bardziej wolny. Praca, role, które zagrałam, pozycja, jaką osiągnęłam, rodzina, moje dzieci i relacje z ludźmi – czynią mnie silniejszą niż w młodości i nie tak już bezbronną na krytykę czy zranienie. Nie oglądam się za siebie, idę do przodu. I niech tak już zostanie!