Kino daje nam czasem szansę na to, by oswoić się emocjonalnie z sytuacją, która może nas kiedyś spotkać – mówi Grażyna Torbicka. Czy zatem „Vortex” Gaspara Noé jest w stanie przygotować nas na demencję? – zastanawia się Martyna Harland.
Martyna Harland: „Vortex” to mój ulubiony film Gaspara Noé, dlatego że ten wieczny chłopiec kina wreszcie zagląda głębiej w siebie. Sam wyznał mi w wywiadzie, że dla niego praca nad tym obrazem była formą terapii. Jego babcia i matka zachorowały, a później zmarły, na demencję. Tak jak główna bohaterka, Elle – w tej roli legenda francuskiego ekranu Françoise Lebrun – i jej mąż, Lui, grany przez kultowego reżysera kina grozy Daria Argento.
Grażyna Torbicka: Gaspar Noé należy do awangardzistów, którzy przede wszystkim pragną w kinie szokować. Interesują go skrajne sytuacje i emocje. Uderza w nas, widzów, mocnymi scenami, często o charakterze erotycznym. Dlatego zdziwił mnie fakt, że tym razem poruszył temat demencji i starości, którym kino zajmuje się dość powszechnie. I to w znacznie bardziej oryginalny sposób, niż robi to on…
Ależ w tym filmie Gaspar Noé jest oryginalny i ciekawy! Przestał operować prostymi emocjami: pożądania czy strachu, a otworzył się na te bardziej złożone. Ale zanim do tego przejdziemy, powiedz, czy jest tu coś, co Cię poruszyło?
Ważne jest to, co powiedział sam twórca o filmie, czyli: „nie oglądacie filmu, tylko samo życie!”. Faktycznie obserwujemy tu kolejne etapy odchodzenia głównej bohaterki. Dlatego że demencja jest niczym innym jak odchodzeniem od życia i oddalaniem się od bliskich nam osób. Główni bohaterowie stopniowo stają się dla siebie całkowicie obcymi ludźmi, nie ma między nimi żadnych punktów stycznych. Co jest jeszcze podkreślone przez zabieg formalny, bo ekran podzielono na dwie części. W jednej cały czas kamera podąża za nią, w drugiej – za nim. Ich drogi życiowe zostały rozdzielone.
„Vortex” to niemal dokumentalna rejestracja z życia pary starszych ludzi. Do tego pełno w nim bezgranicznego smutku i goryczy. Reżyser nie daje nadziei żadnemu z bohaterów – ani matce, ani ojcu, ani synowi, ani synowi syna.
Dla mnie „Vortex” – w porównaniu z takimi filmami jak „Miłość” Michaela Haneke czy „Ojciec” Floriana Zellera – nie jest wcale smutny, tylko straszny. Mnie, młodej osobie, pomógł zbliżyć się do tematu demencji i choroby w bezpiecznej przestrzeni kina.
Jednak pytanie, czy ten film dał Ci jakąś nadzieję albo pozytywną moc do tego, żeby przezwyciężać związane z tą chorobą trudności?
Ale ja nie chcę zawsze dostawać w kinie nadzieję. O tym właśnie rozmawiam w najnowszej książce „Ukoić siebie. Czyli jak oswoić lęk i traumę” z psychoterapeutką Ewą Woydyłło-Osiatyńską, w rozdziale o filmoterapii. Wystarczy mi to, że zbliżę się do trudnego tematu i trochę z nim oswoję. Ten film to dla mnie horror story o starzeniu się, ujęty w ciekawą formę. Dzięki temu, że muszę biegać wzrokiem od lewa do prawa, przykuwa moją uwagę, a forma odciąża treść.
Ale przez to nie skupiasz się na bohaterce i nie masz czasu na to, żeby wejść głębiej w jej emocje czy psychikę, właśnie dlatego że – jak mówisz – oczy biegają ci od lewej do prawej strony ekranu. Czy to jest zaleta tego filmu?
Masz rację w tym, że bez podziału ekranu na pół i potrzeby szybkiego podążania wzrokiem za bohaterami weszłabym w to głębiej emocjonalnie, ale dla niektórych to może być zaleta. Czasami ludzie mają trudność z zagłębianiem się w tak ciężkie tematy, a w ten sposób są w stanie zanurzyć się w ten film. Może jeszcze nie zanurkować, ale przynajmniej włożyć okularki do pływania i spojrzeć pod wodę, w siebie.
A mnie jakoś trudno sobie wyobrazić, by ten film pomógł komukolwiek lub był dla kogoś terapeutyczny…
Może dlatego że jesteś już na innym etapie życia niż ja. Być może temat starzenia się lub choroby masz już oswojony, dzięki doświadczeniom z życia i innym filmom, które widziałaś.
Może tak jest. Dobrze pamiętam „Iris” z Judi Dench, historię pisarki, która tworzy swoją ostatnią powieść. Postępująca choroba Alzheimera pokazuje, jak kobieta, której podstawą egzystencji była jasna, kontrolowana refleksja, przestaje panować nad swoim umysłem. To był pierwszy film, który mną wstrząsnął i który pokazał mi ten temat.
Kino daje nam czasem szansę na to, by oswoić się emocjonalnie z jakąś sytuacją, która może nas kiedyś spotkać. Oglądając dobry film, pokazujący czyjeś traumatyczne przeżycia, poprzez przeanalizowanie swoich emocji i doznań, w pewnym sensie możemy przygotować się na to, co może nam przynieść życie. Dla mnie takim filmem był „Iris”, a może teraz dla Ciebie jest nim „Vortex”. Ostatnio podobny temat poruszył w filmie „Supernova” Harry Macqueen, rozmawiałyśmy o nim w naszej filmoterapii.
„Supernova” stawia pytania o to, jak wiele można zrobić dla kogoś, kogo kochamy. Chociaż tam jeden z bohaterów jest jeszcze we wczesnym stadium demencji; choroba dopiero za jakiś czas sprawi, że mężczyzna nie będzie w stanie decydować o sobie.
Ale też pokazuje bardzo bolesne doświadczenie, kiedy w życie dwójki bohaterów wkracza choroba. Ich wzajemna miłość i przyjaźń są tak wielkie, że nic innego nie byłoby w stanie ich rozdzielić… Z kolei w filmie „Vortex” mamy do czynienia ze specyficznym domem, wypełnionym po brzegi książkami i życiem intelektualnym. Główna bohaterka jest psychiatrką, a więc esencją jej pracy było panowanie nad emocjami, kontrolowanie zachowania. Demencja sprawia, że przestaje panować nad jednym, jak i drugim.
Dlatego to jest bardziej filmoterapia dla młodych, żeby przygotowali się na to, że ich starość może wyglądać różnie. Podobnie działają baśnie inicjacyjne dla dzieci, które przygotowują je do dorosłości. A dla starszych osób, które wyczekują, co będzie za chwilę za rogiem, to faktycznie może być horror i igranie z ogniem!
Wydaje mi się, że wielu młodych ludzi jednak odrzuci ten film, dlatego że są oni jeszcze dalecy od myślenia o starości. Na szczęście!
Co dało Ci spotkanie z tym filmem? Z jakimi emocjami go oglądałaś?
To, co czułam podczas seansu, to jeden wielki smutek, ale to nie było uczucie oczyszczające.
A mnie ten film pokazał, że starzejąc się, zderzamy się z realem. Nawet jeśli jesteś reżyserem i żyjesz w swojej wyobraźni jak główny bohater.
Mnie najbardziej zainteresowała pierwsza scena, w której widzimy, że bohaterowie, dojrzali ludzie czy też ludzie starzy, wcale nie są nieszczęśliwi. Umawiają się na tarasie mieszkania na lampkę wina i na wspólny toast, jest pięknie. Starość, w sensie metrykalnym nie musi być stanem nieprzyjemnym. Źle zaczyna być, kiedy pojawia się choroba. Na początku filmu widzimy napis: „to jest opowieść o tym, kiedy rozum rozpada się wcześniej niż serce”. Myślę, że to chyba najgorsza sytuacja, jaka może nas spotkać w życiu. Bo nie ma na to żadnego remedium!
Jednak jest tu coś pozytywnego, jakaś nadzieja, zauważ, jak ci dwaj mężczyźni opiekują się chorą żoną i matką…
Tak, główna bohaterka nie jest pozostawiona sama sobie. A jednak moim zdaniem wszyscy bohaterowie są w pewnym sensie straceni. Można by spytać: po co robić o tym film?
Może to jest autoterapia dla reżysera? Mam wrażenie, że ten film to trochę efekt kryzysu wieku średniego Gaspara Noé. Mężczyzny, który zrozumiał, że nie jest nieśmiertelny. Niedawno sam zetknął się z chorobą, mniej więcej dwa lata temu miał wylew krwi do mózgu.
Świadomość, że nie jest się nieśmiertelnym, przydaje się. To może zdecydowanie poprawić jakość życia.
Grażyna Torbicka, dziennikarka, krytyczka filmowa, dyrektorka artystyczna Festiwalu Filmu i Sztuki „Dwa Brzegi” w Kazimierzu Dolnym, w latach 1996–2016 autorka cyklu „Kocham Kino” TVP2
Martyna Harland, autorka projektu Filmoterapia.pl, psycholożka, wykładowczyni Uniwersytetu SWPS, dziennikarka. Razem z Grażyną Torbicką współtworzyła program „Kocham Kino” TVP2.