1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Mrozu i jego nowa płyta – Łukasz Mróz opowiada o swoich muzycznych fascynacjach

Mrozu (właśc. Łukasz Mróz), rocznik 1986. Piosenkarz, producent muzyczny, kompozytor i autor tekstów. Ma na koncie sześć albumów, w tym najnowsze, wydane w kwietniu „Złote bloki”. (Fot. materiały prasowe Universal Music Polska)
Mrozu (właśc. Łukasz Mróz), rocznik 1986. Piosenkarz, producent muzyczny, kompozytor i autor tekstów. Ma na koncie sześć albumów, w tym najnowsze, wydane w kwietniu „Złote bloki”. (Fot. materiały prasowe Universal Music Polska)
Zwykle chroni się za ciemnymi szkłami okularów. Mrozu w ciągu kilku ostatnich lat przebył muzycznie całkiem długą drogę, a dziś jest jednym z najbardziej charyzmatycznych polskich twórców, łączącym fascynację rhythm and bluesem, jazzem, soulem i rockabilly.

Wiosną wydałeś płytę „Złote bloki”. Ty sam wychowałeś się na jednym z wrocławskich blokowisk. Dzieciaki dorastające w latach 90. w Polsce z zachwytem spoglądały w stronę Ameryki. Ty też?
Jasne. Na moje pokolenie największy wpływ miał bez wątpienia Michael Jackson. Moją ulubioną płytą winylową był „Thriller”, który zajmował bardzo ważne miejsce w naszej obszernej domowej kolekcji. To była płyta, którą sobie włączałem na naszym adapterze marki Unitra, kiedy nikt nie patrzył, i tańczyłem na dywanie. Do meblościanki przyczepiałem kolorofon i organizowałem jednoosobową dyskotekę. Poza tym chętnie słuchałem Freddiego Mercury’ego i Queen.

Na wyobraźnię działały też filmy, na przykład jeden z moich ulubionych – „Powrót do przyszłości” Roberta Zemeckisa albo „Blues Brothers”. Stany Zjednoczone były poza tym dla mnie zupełnie odległe i abstrakcyjne, w ogóle nie myślałem, że kiedyś uda mi się tam pojechać. W dziecięcej książeczce wypatrzyłem jakieś obrazki z Hawajów i przez lata to była dla mnie kwintesencja wakacji. Potem, kiedy już odwiedziłem to miejsce, okazało się, że owszem, jest piękne, ale na świecie, do tego znacznie bliżej, są lokalizacje równie spektakularne, jeśli nie bardziej. Zresztą z wiekiem doszedłem do wniosku, że wspaniale jest tam, gdzie jest się z fajnymi ludźmi obok.

Może i Hawaje nie są już dla Ciebie szczytem marzeń, za to na naszym rynku muzycznym trudno znaleźć wielu artystów, na których amerykańskie brzmienia mają równie silny wpływ. Wystarczy zresztą na Ciebie spojrzeć i nietrudno się domyślić, że Mrozu dorastał zafascynowany amerykańską popkulturą.
Każda moja płyta to bardzo spójny, koncepcyjny album, a jeśli chodzi o wizerunek, to od lat mam w głowie jakąś wizję tego, jak powinienem wyglądać, dotyczy to też zespołu. Jeśli nasza muzyka ma vintage’owy posmak, to chcielibyśmy to manifestować również ciuchami. W 2014 roku mieliśmy moment retro, potem bluesowy, a przy płycie „Aura” chciałem nawiązać do lat 70. Teraz z kolei trochę eksperymentujemy z rockabilly – to amerykański klasyczny styl z polskim twistem. Moim atrybutem są jednak w dalszym ciągu okulary jak w „Blues Brothers” [śmiech].

Karierę zaczynałeś w wieku 23 lat, kiedy większość młodych ludzi nie ma pojęcia, co ze sobą zrobić. Z dnia na dzień stałeś się gwiazdą. Jak wspominasz tamten czas?
W show-biznes wchodzi się zwykle trochę „z buta”. W Warszawie nikogo nie znałem, wszystkiego musiałem nauczyć się sam. I na początku popełniałem sporo błędów. Może wytwórnia nie była gotowa na duży sukces komercyjny, jaki odniosła moja pierwsza płyta „Miliony monet”? Chyba wszyscy byliśmy tym mocno zaskoczeni i to się wymknęło spod kontroli. Nikt mi wtedy nie powiedział, co robić, na co uważać. Miałem 23 lata i mętlik w głowie. Może sam byłem za mało asertywny, myślałem, że wszyscy są przyjacielsko nastawieni i że jeśli ktoś jest ode mnie dłużej w branży, wie lepiej. Szybko spadły mi klapki z oczu i nagle zdałem sobie sprawę, że jeśli nie zrobię wszystkiego od początku do końca sam, to nic z tego nie będzie. To był dla mnie moment zagubienia, ale potem przyszło otrzeźwienie. Postanowiłem przejąć kontrolę nad tym, kogo dobieram do współpracy, gdzie nagrywam, mówić otwarcie, że jestem przyzwyczajony do konkretnej jakości.

(Fot. materiały prasowe Universal Music Polska) (Fot. materiały prasowe Universal Music Polska)

Twoja muzyka przeszła prawdziwą ewolucję, a ten proces chyba wciąż trwa?
Razem z trzecim albumem [„Rollercoaster”z przebojami: „Jak nie my, to kto”, „Nic do stracenia” czy „Poza logiką” – przyp. red.] dojrzałem jako facet. Zmienił mi się głos. Po tej płycie byłem spełniony, jeśli chodzi o nagrywanie przebojów. Nikt już nie mógł powiedzieć, że byłem chłopakiem jednej piosenki. Otworzyło mi to głowę i pozwoliło zmienić nastawienie. Mogłem komponować bez jakiejś szczególnej presji. Postawiłem na inwestowanie w samorozwój i na artystyczną niezależność.

To był dla Ciebie przełom?
Przełomem mógłbym chyba nazwać album „Zew”, który może nie zawierał jakichś wielkich hitów, ale znalazły się na nim „Szerokie wody”. W tym tekście są życiowe doświadczenia, to, co mnie ukształtowało. Ta płyta zmieniła wiele, bo znalazłem się w okresie przejściowym, między słuchaczami, którzy znają mnie z lekkich, przyjemnych dla ucha utworów puszczanych w radiu, a tymi znacznie bardziej wymagającymi, którzy mogli mnie wcześniej zaszufladkować.

Czy teraz ktoś Ci doradza?
Zawsze lubiłem posłuchać głosu osób, do których mam zaufanie. Łatwo stracić dystans, jeśli słucha się jakiegoś utworu po raz 480., kiedy samemu wymyśliło się melodię, tekst, uczestniczyło w dograniu instrumentów i miksie. Dzisiaj w wielu kwestiach mam wolną rękę, ale też jestem swoim najsurowszym krytykiem. Nie przeszkadza mi to natomiast w przyjmowaniu uwag od innych.

Twoi słuchacze ewoluują z Tobą muzycznie i wizerunkowo?
Myślę, że część słuchaczy, która była ze mną od samego początku, zrozumiała moją przemianę. Wspólnie dojrzewaliśmy. Od czasu albumu „Zew” przybyło sporo fanów, w bardzo różnym wieku. Część słucha płyt, inni docierają na koncerty, i to też jest ten aspekt, nad którym przez wiele lat ciężko pracowałem. Szlifowałem pewne patenty, układałem setlistę tak, żeby to naprawdę była crème de la crème – poprowadzona energetycznie, ale bez zamęczania, z dramaturgią. Na scenie nie lubię ciszy. Z każdym występem nabieram pewności siebie, bo na co dzień uważam się raczej za osobę nieśmiałą. Scena pozwala mi wejść w rolę, dać upust ekspresji. Tego mi chyba najbardziej podczas pandemii brakowało: adrenaliny, endorfin i obcowania z ludźmi na koncertach. Zacząłem doceniać to jeszcze mocniej i staram się być wdzięczny wszystkim, którzy mi w życiu pomogli.

Mówiłeś, że jesteś swoim najsurowszym krytykiem, ale też widzę, że jesteś jednocześnie dumny z tego, co udało Ci się osiągnąć.
Moja mama mi często powtarza, że nigdy nie jestem wdzięczny sobie, tylko dziękuję wszystkim wokół. Pora chyba wreszcie posłuchać mamy i sobie też chociaż raz okazać wdzięczność [śmiech].

Polecamy album: Mrozu, „Złote bloki” (Fot. materiały prasowe Universal Music Polska) Polecamy album: Mrozu, „Złote bloki” (Fot. materiały prasowe Universal Music Polska)

Mrozu (właśc. Łukasz Mróz), rocznik 1986. Piosenkarz, producent muzyczny, kompozytor i autor tekstów. Ma na koncie sześć albumów, w tym najnowsze, wydane w kwietniu „Złote bloki”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze