1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Świat nie jest sprawiedliwy…

Jacek Dubois, adwokat specjalizujący się w prawie karnym, który zawodowe pasje obrońcy karnego łączy z miłością do pisania. Felietonista magazynu „Zwierciadło”. (Fot. Michał Radwański/ archiwum prywatne)
Jacek Dubois, adwokat specjalizujący się w prawie karnym, który zawodowe pasje obrońcy karnego łączy z miłością do pisania. Felietonista magazynu „Zwierciadło”. (Fot. Michał Radwański/ archiwum prywatne)
„Linia obrony” to zbiór siedmiu opowiadań autorstwa mecenasa Jacka Dubois pokazujących, że prawo nie zawsze musi być sprawiedliwe, a umiejętnie wykorzystywane może prowadzić do skutków skrajnie odmiennych, niż zakładali jego twórcy, szczególnie jeśli idą w parze z władzą i dużymi pieniędzmi.

W książce „Linia obrony” znajdziemy teksty o prawnikach, którzy dla własnej korzyści naginają prawo. Są tu opowiadania o leciwej bizneswoman, która pragnąc zabezpieczyć schedę, zainicjowała iście książkową intrygę, oraz o przedsiębiorczej młodej ekonomistce, która marzyła o zostaniu pisarką i w zaskakujący sposób wykorzystała swoje talenty, by osiągnąć ten cel. Intryguje również historia o ambitnym biznesmenie, który w niecodzienny sposób zawalczył o awans w pracy. Wszystkie historie zmuszają do myślenia i przestrzegają przed ferowaniem pochopnych wyroków.

Opowiadania zebrane w tej książce są literacką fikcją, a opisane w niej postaci nigdy nie istniały. Jednak w większości przypadków inspiracją dla autora był jakiś epizod z jego życia zawodowego.

(Fot. materiały prasowe) (Fot. materiały prasowe)

Fragment książki „Linia obrony” Jacka Dubois

Czuję na plecach jej wzrok. Siedzę z komputerem na kolanach i jestem pewny, że zastanawia się, co piszę. Nie daję po sobie poznać, że o tym wiem. Patrzę na miasto z czterdziestego drugiego piętra naszego apartamentu. Słońce za chwilę zajdzie, a ja obserwuję jego promienie odbijające się w rzece. Sięgam po kieliszek czerwonego wina Barolo Briccolina Rivetto 2012 i sączę je powoli, starając się delektować smakiem.
Powinienem je docenić, skoro za butelkę zapłaciłem więcej niż wynosi miesięczny dodatek na dziecko, nie potrafię jednak delektować się jego smakiem. O wrażeniach, jakie powinienem teraz odbierać, opowiedział mi sprzedawca, u którego raz w tygodniu odnawiam zapasy. Ten sam rytuał odbywamy od wielu lat. On z zaangażowaniem opowiada, ile smakowych tajemnic jest zawartych w każdej sprzedawanej przez niego butelce, a ja udając, że go słucham, marzę o chwili, gdy dotrę do domu, szybkim uchem wyszarpnę korek i będę mógł pić, dzięki czemu uda mi się przetrwać resztę wieczoru. Rozmowa o aromatach, którą prowadzę z pozorowanym zainteresowaniem, jest tylko grą. On udaje, że jest kimś więcej niż aptekarzem sprzedającym miksturę pozwalającą przetrwać kolejny wieczór, ja zaś stwarzam pozory, że jestem nie pacjentem potrzebującym kolejnej dawki lekarstwa, lecz koneserem.

Bez mrugnięcia okiem płacę rachunek. Stać mnie, jestem wiceprezesem Bramson & Partners, drugiego co do wielkości banku inwestycyjnego w kraju, z aktywami przekraczającymi dwadzieścia pięć miliardów złotych. Teraz piję obojętny na czas, jaki to wino spędziło w dębowej beczce, czekając na ten moment, na delikatne zawroty głowy, kiedy przestaje się za dużo czuć i pamiętać.

Wiem, że nadal wbija wzrok w moje plecy. Odchylam głowę na oparcie fotela, laptop leży teraz na moich kolanach, powieki stają się coraz cięższe, zamykam oczy i tkwię w bezruchu, sprawiając wrażenie, jakbym zapadł w drzemkę. Jestem przekonany, że ona spróbuje wykorzystać tę okazję. Poczeka chwilę, policzy do stu, chcąc się upewnić, że zasnąłem, i wyruszy, by skraść moją tajemnicę.

Powoli liczę w myślach do stu i uśmiecham się, udało mi się odgadnąć jej reakcje prawie co do sekundy. Jesteśmy małżeństwem od ponad dziesięciu lat i bezbłędnie potrafię przewidzieć jej zachowania. Ale nie cieszę się z tego. To już zrobiło się nudne, kiedy żona nie potrafi niczym mnie zaskoczyć. Mimo przymkniętych powiek widzę ją za swoimi plecami. Bosą, skradającą się po dywanie cicho jak mysz. Żeby dojść do mnie, musi zrobić sześć kroków.

Na pewno ma przygotowany plan awaryjny. A gdybym się obudził, zapewne położy mi na ramieniu wypielęgnowaną dłoń, pozorując czułość, i niskim, seksownym głosem zapyta, czy nie przynieść mi czegoś z kuchni. Głosem będącym obietnicą. Wystarczyłoby, bym wykazał odrobinę zainteresowania, a mógłbym liczyć na dużo więcej. Nie jestem zainteresowany. A może przygotowała inny scenariusz? Położy mi dłoń na ramieniu i patrząc na widok z okna, powie, że oboje jesteśmy szczęściarzami, mogąc obserwować zachód słońca z tego najwspanialszego miejsca w Warszawie. Mówiąc to, przesunie dłonią po mojej szyi, próbując rozproszyć uwagę. Zacznie błądzić po niej palcami, a ja będę marzył, by zniknęła, roztopiła się w tych ostatnich promieniach zachodzącego słońca niczym wosk w skrzydłach Ikara.

Jest coraz bliżej, ledwo słyszalne skrzypnięcie podłogi. Dlaczego to znoszę, przecież mogę wstać, wyjść, rozwieść się? Otóż nie mogę, jestem współczesnym niewolnikiem, Syzyfem zmuszanym decyzją bogów do odgrywania w nieskończoność tej samej niechcianej sceny. Dziś potrafię przewidzieć każdy jej ruch. Ale za późno zorientowałem się, że muszę uważać, podjęła działania, zanim posiadłem tę sztukę.

Dwa lata temu mój bank na zlecenie funduszu kupił spółkę zajmującą się bezpieczeństwem. Transakcja była trudna, po jej zawarciu od prezesa spółki dostałem jeden ze sprzedawanych przez nią gadżetów. Była to bezprzewodowa kamera wielkości główki od szpilki, dzięki której filmowany obraz mogłem oglądać na swoim smartfonie. Dla żartu ukryłem tę zabawkę w swoim gabinecie i również dla żartu wieczorem, po powrocie z treningu sprawdziłem, co się nagrało. Ze zdumieniem patrzyłem na żonę fotografującą dokumenty wyjęte z zostawionej przeze mnie na biurku teczki. Pomyślałem, że odkryła kamerkę i zrobiła mi dowcip, ale szybko uznałem, że to nie jest żart. Wytrenowanymi do perfekcji ruchami fotografowała kolejne dokumenty. Uznałem, że robi to od dawna, zapewne od kilku miesięcy, a to oznaczało, że ma mnie w ręku. Zdobyła najtajniejsze dokumenty spółek, które mi przekazano po podpisaniu klauzuli poufności.

Gdyby dane wyszły na jaw, nietrudno byłoby ustalić, że przeciek wyszedł ode mnie, a wtedy nie znalazłbym posady nawet w jakimś banku spółdzielczym położonym na końcu świata. Ale nie to było najgorsze, przy wielu transakcjach stosowaliśmy optymalizacje podatkowe i gdyby urząd skarbowy zapoznał się z tymi dokumentami, odebrałby swoje pieniądze co do grosza. Piekło postępowań skarbowych wchłonęłoby mnie na zawsze.

W ten oto sposób żona stała się panią mojego życia. Mogła jednym ruchem unicestwić mnie i mój bank. Nie miałem wątpliwości, że zdawała sobie sprawę, jak zabójczą zdobyła broń, i wiedziałem, że jeśli spróbowałbym się z nią rozstać, użyłaby jej bez wahania. Moja siła polegała na tym, że nie miała pojęcia, że ja wiem. Wystarczyło zatem nie dawać jej powodów do użycia tej broni. Prawda jest jednak taka, że znalazłem się w potrzasku, i jedno, co mi pozostało, to zadawanie jej z zemsty drobnych ran, tak dla poprawienia humoru. Takich, które nie spowodują użycia ostatecznej broni. Ona jest wystarczająco mądra, by rozumieć, czym jest samozagłada. Wie, że jeśli zdecyduje się użyć swojej broni, jej ofiarami będziemy oboje. Zdaje sobie sprawę, że po interwencji urzędu skarbowego zniknąłby nasz podniebny apartament, a konta opustoszałyby w ułamku sekundy.

Jeszcze dwa kroki i znajdzie się za moimi plecami, na wprost ekranu laptopa, który przyciąga ją niczym magnes. Oczywiście nie zamierzam jej niczego pokazać. Od chwili, gdy odkryłem zainteresowanie żony moimi papierami, bawię się z nią w kotka i myszkę, przynosząc do domu setki stron niemających żadnego znaczenia dokumentów, i zapewniam jej długie godziny pracy, które poświęca na fotografowanie tej makulatury. Może za kilka lat, gdy wszystkie tajemnice stracą aktualność, a przestępstwa skarbowe ulegną przedawnieniu, będę mógł odzyskać wolność.

Potrząsam głową, jakbym wybudzał się z krótkiej drzemki, i niespodziewanym ruchem zamykam laptop. Dostrzegam grymas złości na jej twarzy odbijającej się w szybie. Zamarła w pół kroku, jej nieruchoma sylwetka przypomina teraz posąg. Wyczuwam, że zastanawia się, czy wiem, jak jest blisko, i czy powinna wrócić na kanapę, czy raczej podejść do mnie, mimo że teraz nie ma to już sensu. Siedzę nieruchomo, nie zamierzając ułatwić jej decyzji. Kątem oka widzę ruch i słyszę dwa kolejne skrzypnięcia podłogi, a po sekundzie jej ręka zaciska się na mojej szyi.

[…]

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze