1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Zdarzyło się na Krupówkach, czyli „Niebezpieczni dżentelmeni” od kulis

Wojciech Mecwaldowski i Marcin Dorociński na Kasprowym Wierchu (Fot. Jan Wierzejski, Łukasz Bąk)
Wojciech Mecwaldowski i Marcin Dorociński na Kasprowym Wierchu (Fot. Jan Wierzejski, Łukasz Bąk)
Zobacz galerię 19 zdjęć
Na planie „Niebezpiecznych dżentelmenów” ożyło dawne Zakopane. Jedyne w swoim rodzaju miejsce, gdzie ponad sto lat temu spotkało się wiele znaczących postaci. Kto konkretnie i co z tego wniknęło? Jak wierny realiom historycznym jest film „Niebezpieczni dżentelmeni”? Gdzie kręcono tę produkcję?

Wiosna 1914 roku, tuż przed wyprawą Witkacego i Bronisława Malinowskiego do Australii. Pierwszy z nich nie jest jeszcze znanym malarzem, pisarzem i dramaturgiem, choć już na dobrej drodze, drugi dopiero zapowiada się na podróżnika i wybitnego antropologa. Za pomysłem ich wyprawy kryje się tragiczna osobista historia, do której jeszcze wrócimy, tymczasem dwójka przyjaciół kończy w Zakopanem przygotowania do wyjazdu. Rodzinna miejscowość Witkacego to wtedy tylko kilka ulic pośród wcale nie takich dzikich krajobrazów, a jednak jest tu wszystko, co przyciąga najciekawsze postacie epoki. Bywają tu i spotykają się, tworząc niezwykły twórczy tygiel, choćby pisarka Zofia Nałkowska, malarka Zofia Stryjeńska, jedna z najbardziej znanych aktorek teatralnych tamtych czasów Jadwiga Mrozowska, kompozytor Karol Szymanowski. Pod Tatrami z oddziałem strzelców ćwiczy Józef Piłsudski, na Podhalu przebywa Włodzimierz Lenin, a za chwilę pojawi się Joseph Conrad, który jeden jedyny raz w swoim dorosłym życiu odwiedza ojczyznę (choć formalnie Polski jeszcze przecież nie ma, Zakopane wciąż jest pod austriackim zaborem), mając już status międzynarodowej gwiazdy literatury. Zresztą Conrad od jakiegoś czasu koresponduje z Malinowskim, widzieli się raz w Anglii. Teraz mają nadzieję wreszcie się zobaczyć we trójkę z Witkacym. – Było dla mnie fascynujące, że w jednym czasie w tak niewielkiej miejscowości spotkało się tylu ludzi, którzy przeszli do historii – mówi reżyser i scenarzysta „Niebezpiecznych dżentelmenów” Maciej Kawalski. – Miałem ochotę zrobić film o tych czasach, o miejscu. I o burzliwej przyjaźni.

Sceny przyjęcia i poranka po nim. Znane z fotografii gesty i miny Bronisława Malinowskiego i Stanisława Witkiewicza posłużyły aktorom za inspirację. (Fot. Jan Wierzejski, Łukasz Bąk) Sceny przyjęcia i poranka po nim. Znane z fotografii gesty i miny Bronisława Malinowskiego i Stanisława Witkiewicza posłużyły aktorom za inspirację. (Fot. Jan Wierzejski, Łukasz Bąk)

Fabuła „Niebezpiecznych dżentelmenów” – o czym jest ten film?

Dom Witkacego w „Niebezpiecznych dżentelmenach” „zagrała” Willa pod Jedlami. Czyli budynek zaprojektowany 120 lat temu przez Stanisława Witkiewicza seniora dla rodziny Pawlikowskich, który nadal jest prywatnym domem letniskowym i przetrwał właściwie w niezmienionej formie. Także jeśli chodzi o wystrój: zachowały się oryginalne podłoga, ściany, meble czy zasłony ręcznie szyte przez matkę Witkacego. Maciej Kawalski: – Mieliśmy ogromne szczęście, że dostaliśmy zgodę na filmowanie w tych wnętrzach. To zadziałało jak wehikuł czasu, coś w nas dodatkowo uruchomiło.

Tutaj rozpoczyna się akcja filmu „Niebezpieczni dżentelmeni”. Widzimy ślady hucznej zabawy, ostatni goście umknęli, a w willi gospodarz nerwowo debatuje z trójką przyjaciół. Bilans nocy wypada zdecydowanie na ich niekorzyść: poważne luki w pamięci, manko w kasie (pieniądze miały sfinansować wspomnianą wyprawę do Australii) plus niezidentyfikowany trup na podłodze w salonie i dobijający się do drzwi przedstawiciel miejscowej policji. Wybór mają ograniczony – albo ulotnią się, żeby rozwiązać zagadkę minionego wieczoru, albo grozi im, że zawisną na szubienicy za morderstwo. Reżyser „Niebezpiecznych dżentelmenów” przyznaje, że tego rodzaju pomysł na film jest dla polskiej kinematografii raczej nietypowy. Zwariowana komedia, pościgi, strzelanie, kino awanturnicze, a jednocześnie oparte na bogatych źródłach historycznych, odnoszące się do autentycznych postaci, miejsc i zdarzeń. To między innymi dlatego realizacja „Niebezpiecznych dżentelmenów” trwała tak długo (między pierwszą wersją scenariusza a wejściem na plan zdjęciowy minęło sześć lat). Dla wielu producentów zajmujących się kinem czysto rozrywkowym projekt był zbyt ambitny, z kolei dla tych, którzy związani są z kinem artystycznym – zbyt komercyjny. No a kiedy wreszcie udało się pozyskać partnerów i wsparcie finansowe, przekonać świetnych aktorów, żeby znaleźli się w obsadzie „Niebezpiecznych dżentelmenów”, kiedy wszystko wydawało się iść w dobrym kierunku, wybuchła pandemia i ogłoszono lockdown. Najpierw całkowity zakaz kręcenia, potem choroby kolejnych członków ekipy, z miesiąca na miesiąc ustalano wciąż nowe terminy rozpoczęcia zdjęć. Przekleństwo, potworny pech? Po tym, jak plan zdjęciowy „Niebezpiecznych dżentelmenów” faktycznie ruszył, okazało się, że niekoniecznie. To, co mogło wydawać się poważną przeszkodą, stworzyło ekipie nowe możliwości.

Kadr z filmu „Niebezpieczni dżentelmeni” (Fot. Jan Wierzejski, Łukasz Bąk) Kadr z filmu „Niebezpieczni dżentelmeni” (Fot. Jan Wierzejski, Łukasz Bąk)

„Niebezpieczni dżentelmeni” – obsada

No dobrze, ale dlaczego akurat czwórka tych, a nie innych przyjaciół? W filmie „Niebezpieczni dżentelmeni” mamy w filmie młodego Witkiewicza (Marcin Dorociński) i Malinowskiego (Wojciech Mecwaldowski), który pomysłem na daleką egzotyczną podróż chciał ratować przyjacielowi życie. Chwilę wcześniej samobójstwo popełniła Jadwiga Janczewska, narzeczona Witkacego. Ta śmierć i związane z nią poczucie winy (Janczewska wcześniej wyznała, że jest w ciąży) wstrząsnęły Witkiewiczem, w ciągu krótkiego czasu kilka razy sam próbował odebrać sobie życie. Malinowskiemu w liście pisał, żeby przywiózł mu do Zakopanego cyjanek, bo skoro się zabijać, to przynajmniej skutecznie.

Andrzej Seweryn jako Joseph Conrad. (Fot. Jan Wierzejski, Łukasz Bąk) Andrzej Seweryn jako Joseph Conrad. (Fot. Jan Wierzejski, Łukasz Bąk)



Jest także w „Niebezpiecznych dżentelmenach” Joseph Conrad (Andrzej Seweryn), który – inaczej niż w filmie – zdołał dotrzeć do Zakopanego krótko po tym, jak Witkacy z Malinowskim wyruszyli na wyprawę. No i czwarty z nich, czy właściwie pierwszy, bo to przede wszystkim jednak wokół jego postaci zbudowana jest, nie zdradzając zbyt wiele, główna intryga. Tadeusz Boy-Żeleński. Wtedy nie do końca „Boy”, przynajmniej taki, jakim go teraz znamy – pisarz, krytyk literacki i teatralny, satyryk, tłumacz i publicysta, choć gwoli ścisłości już wtedy używał tego pseudonimu w krakowskim kabarecie Zielony Balonik. Tyle że na co dzień był praktykującym lekarzem. To od Żeleńskiego zaczął się w ogóle pomysł na scenariusz „Niebezpiecznych dżentelmenów” – człowieka, który poza wszystkim był także nowocześnie myślącym społecznikiem, wraz z ukochaną Ireną Krzywicką prowadził na przykład Poradnię Świadomego Macierzyństwa oraz akcję pomocy niemowlętom „Kropla mleka”, propagował antykoncepcję i edukację seksualną. Maciej Kawalski: – Od dawna interesowałem się „Boyem”. To był niesamowicie przenikliwy umysł, jego eseje po ponad stu latach nadal są aktualne. Jeśli przeczytać „Piekło kobiet” albo „Znaszli ten kraj?”, okazuje się, że wszystkie jego przemyślenia są do bólu trafne. Jednocześnie to, co jest w tej twórczości unikalne, to pewna artystyczna – jak sądzę – kalkulacja. Wszyscy żyjemy własnymi lękami, sprawami, mamy swoją wyporność, granicę tego, ilu problemom naraz jesteśmy stawić czoła. I kiedy pojawia się kolejna sprawa, za którą trzeba walczyć, w pewnym momencie wolimy zamknąć oczy, nie słyszeć, nie wiedzieć. „Boy” radził sobie z tym mechanizmem u czytelnika, używając intelektualnego podstępu. O ważnych rzeczach pisał w sposób rozbrajająco śmieszny, i to jest mi szalenie bliskie.

Także Żeleński był z Witkacym przez jakiś czas blisko. Łączyła ich burzliwa przyjaźń, a nawet toksyczna, która po latach skończyła się, i to z hukiem. Natomiast moment, w którym rozgrywa się akcja filmu „Niebezpieczni dżentelmeni”, jest dla „Boya” – jak podkreśla reżyser – punktem zwrotnym. Czasem ostatecznej decyzji, czy nadal chce leczyć pacjentów, czy jednak być artystą.
W tej roli Kawalski od początku widział Tomasza Kota. Znali się od czasu krótkometrażowego filmu „Atlas”, który powstał parę lat temu i za który reżyser zgarnął na festiwalach sporo nagród.

Gdzie kręcono „Niebezpiecznych dżentelmenów”? Drewniane Morskie Oko

Gdzie konkretnie zbudowano plan filmowy „Niebezpiecznych dżentelmenów”? Choć trudno w to uwierzyć – w samym centrum miasta, na dole Krupówek, przy dawnej szkole przemysłu drzewnego, w pobliżu dwóch centrów handlowych. To tam powstały ciąg fasad, skrzyżowanie ulic, targowisko z epoki, teatr, gospoda „Morskie Oko” czy charakterystyczna drewniana brama wjazdowa. Ta ostatnia to akurat inwencja scenografów Katarzyny Sobańskiej i Marcela Sławińskiego, ale też spora część scenografii „Niebezpiecznych dżentelmenów” oddaje jeden do jednego to, co można znaleźć w historycznych źródłach. Skrupulatność, z jaką odtworzono szczegóły, robi wrażenie – na przykład oryginalne szyldy z nazwiskami sklepikarzy czy szewca, tablica reklamowa z wypożyczalni nart. Udało się wypożyczyć historyczne powozy, jeden z nich należał niegdyś do aktorki Heleny Modrzejewskiej. Kostiumografka Emilia Czartoryska prowadziła wnikliwe badania nad ubraniami z epoki, zastanawiając się, kiedy być jak najbliżej prawdy, a kiedy trochę się oderwać od realiów, żeby kostiumy były jeszcze bardziej atrakcyjne dla dzisiejszego widza. I tak, część strojów sprowadzano z Berlina i z Pragi, część była szyta specjalnie na potrzeby filmu „Niebezpieczni dżentelmeni”, ale też niemało z kilkuset biorących udział w produkcji statystów to lokalni mieszkańcy, którzy przyszli na plan we własnych góralskich ubraniach, autentycznych, trzymanych w domach od pokoleń. A podczas kręcenia scen na targowisku, kiedy padało hasło „akcja”, widać było, jak niesamowitą mieli przyjemność z przekomarzania się, rozmów, kupowania. Tak jak to robili ich prapraprababcie i praprapradziadkowie, przechadzając się w tę i z powrotem po niebrukowanych ulicach. Żeby osiągnąć taki efekt – przykryć chodnik na Krupówkach – zwieziono ciężarówkami 70 ton ziemi.

Zakopane z 1914 roku zbudowano w centrum dzisiejszego miasta. Żeby uzyskać efekt niebrukowanych ulic, zakryto chodniki 70 tonami ziemi. Przed fasadą Morskiego Oka widać wypożyczony historyczny powóz należący kiedyś do Heleny Modrzejewskiej. (Fot. Jan Wierzejski, Łukasz Bąk) Zakopane z 1914 roku zbudowano w centrum dzisiejszego miasta. Żeby uzyskać efekt niebrukowanych ulic, zakryto chodniki 70 tonami ziemi. Przed fasadą Morskiego Oka widać wypożyczony historyczny powóz należący kiedyś do Heleny Modrzejewskiej. (Fot. Jan Wierzejski, Łukasz Bąk)

Na potrzeby planu filmowego tę część Zakopanego trzeba było wyłączyć z ruchu na ponad miesiąc. W normalnych okolicznościach ekipa sparaliżowałaby kawałek miasta, ale nie tym razem. Zdjęcia do „Niebezpiecznych dżentelmenów” wypadły ostatecznie w czasie kolejnego lockdownu i ten dziwny okres przysłużył się pod wieloma względami realizacji. Pobliska szkoła działała tylko zdalnie, a więc nikt nikomu nie blokował do niej wjazdu. Turystów na Krupówkach właściwie nie było, panowała względna cisza i spokój. Nie działały standardowo hotele, filmowcy musieli mieć specjalne pozwolenia na nocleg, jedzenie zamawiało się jedynie na wynos. I dopiero z perspektywy czasu wyraźnie widać, jak karkołomnym zadaniem byłoby kręcenie scen w Tatrzańskim Parku Narodowym, gdyby nie spowodowany COVID-19 bezwzględny zakaz wstępu dla turystów. Można było kręcić swobodnie, kilkadziesiąt osób pracujących przy górskich scenach mieściło się jakoś na wąskich szlakach, a krajobrazy dało się swobodnie filmować bez strachu, że w kadrze pojawią się przypadkowi ludzie. Swoją drogą akurat niektóre dzisiejsze dzikie krajobrazy nie do końca oddają ducha epoki. Bo też nie ma na szczęście powrotu do czasów sprzed Tatrzańskiego Parku Narodowego, kiedy w tak wielu zalesionych dzisiaj miejscach były pola uprawne i tereny przemysłowe, a walka o ochronę zakopiańskiej przyrody dopiero się zaczęła.

Reżyser „Niebezpiecznych dżentelmenów”: co mogę dla pani zrobić?

„Niebezpieczni dżentelmeni” to pełnometrażowy debiut Macieja Kawalskiego, który przez kilka lat miał dylemat, czy zostać reżyserem, czy jednak wybrać medycynę. Od pewnego momentu studiował w Katowicach oba kierunki, nie potrafiąc z żadnego zrezygnować. Przywołując punkt zwrotny w swoim własnym życiu, opowiada o jednym konkretnym zdarzeniu: – To było na szóstym roku medycyny, miałem właśnie praktyki w hospicjum i na porannym obchodzie, idąc z lekarzem, pielęgniarkami i innymi studentami od pacjenta do pacjenta, podeszliśmy do łóżka starszej pani. W pewnej chwili ordynator zapytał: „Czy jest coś jeszcze, co możemy dla pani zrobić?”, a pani lekko się wychyliła, spojrzała zza niego i powiedziała: „Tak, jakby pan doktor mógł się przesunąć, bo ten film jest dla mnie ważny”. Doktor się odwrócił i dopiero wtedy zorientował, że zasłonił tej pani telewizor. I to było jak odpowiedź również na moje, zadawane sobie pytanie: czy wołałbym być tym lekarzem, czy zrobić film, który nawet w ostatnich tygodniach życia jest dla kogoś ważny.
Kawalski dodaje, że chce kręcić filmy, które podnoszą na duchu, pozwalają oderwać się od codzienności. Zawsze pociągało go kino gatunkowe, realizowana z rozmachem, a jednocześnie inteligentna rozrywka. Tacy są „Niebezpieczni dżentelmeni”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze