1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

„Kobiety i inne potwory. Tworzenie nowej mitologii”. Jess Zimmerman tworzy wielowymiarowy portret współczesnych kobiet

„Kobiety i inne potwory. Tworzenie nowej mitologii”, Jess Zimmerman. Książka ukaże się nakładem Wydawnictwa Czarne.
„Kobiety i inne potwory. Tworzenie nowej mitologii”, Jess Zimmerman. Książka ukaże się nakładem Wydawnictwa Czarne.
Kobiety i inne potwory to odważna feministyczna analiza, która obnaża mechanizmy tkwiące w naszej kulturze. Autorka książki, Jess Zimmerman, przewrotnie interpretuje znane mity, proponując świeże spojrzenie na obowiązujące ideały piękna i role związane z płcią. Zachęca przy tym do buntu i pielęgnowania cech i zachowań, które podobno nam nie przystoją – to, co z nich wyrośnie, może zaskoczyć nas same. Publikujemy fragment książki.

Jak wyglądałby katalog naszego gniewu, gdyby kobiety stworzyły skalę codziennych tysięcznych użądleń złości? Irytacja z powodu zawłaszczenia twojej przestrzeni przez faceta, który rozkracza się obok ciebie w metrze (piekąca fala żaru jak poparzenie słoneczne). Rozdrażnienie, ponieważ znowu – jak zawsze – dopinanie szczegółów spadło na ciebie, bo przecież to oczywiste, że się tym zajmiesz (ostry, galwanizujący ból jak przy wbiciu zębów w kostkę z aluminium). Wściekłość z bezsilności, kiedy biali faceci pną się po szczeblach kariery, nie przejmując się brakiem kompetencji, albo oczekują szczególnego traktowania, gdyż są do niego przyzwyczajeni (wulkaniczny żar na skórze głowy, korona z rozpalonego do czerwoności żelaza). Niemieszczący się w głowie fakt, że kilkanaście udokumentowanych oskarżeń o gwałt nie zachwiało karierą prezydenta (zatrucie pokarmowe na ważnym spotkaniu).

Dalej jest furia.

Co to za uczucie: wpaść w furię? Jakby twoje ciało oplotły węże? Czy jakby z twoich płuc wydobywało się zatrute powietrze?

Atrybutem furii są węże – wiją się w ich włosach, oplatają członki, spinają szaty, boginie zemsty trzymają je w dłoniach jak pejcze. W greckiej mitologii węże wiążą się z istotami chtonicznymi, bóstwami zaświatów, i tak też jest w tym przypadku. U Owidiusza furie pilnują dusz, które nie zasłużyły na raj. Według innych starożytnych autorów są nie strażniczkami, lecz sędziami: mogą cię skazać na wieczne cierpienie albo osobiście zaciągnąć do piekieł. Homer opisuje je jako ucieleśnioną klątwę spadającą na ludzi, którzy dopuścili się zbrodni lub naruszyli porządek naturalny. Seneka Młodszy nazywa je tymi, „które z przerażającym obliczem badają zbrodnie ludzi i przesiewają pradawne krzywdy”. Ich szaty są czarne i barwy krwi (czasem ociekają prawdziwą krwią), spojrzenie – stalowe, a oddech – trujący.

Mimo krwi, węży i zbryzganych krwią czarnych szat furie często są nazywane Eumenidami – dobrotliwymi. Podobnie jak nazywanie elfów dobroludkami jest po części unikiem, a po części pochlebstwem. Mówiący liczy, że dzięki temu boginie kary nie zorientują się, że chodzi o nie, a jeśli się zorientują, to nie będą się gniewać (słowa „eufemizm” i „Eumenidy” mają ten sam pierwszy człon: eu-, czyli „dobry”). Ich prawdziwe imiona brzmią: Tyzyfone, Alekto, Megera – Mścicielka, Niestrudzona i Wroga.

W dzisiejszym sensie tego słowa furia oznacza chaotyczny i nieukierunkowany atak wściekłości. Lecz furie uosabiają słuszny gniew, wynikający z niewzruszonego kodeksu moralnego. Mają straszliwy wygląd i takie też są – gniew, który ma przyczynę i cel oraz łączy się z żelazną wolą, jest znacznie groźniejszy (dla adresata) niż ciosy zadawane na oślep w szale wściekłości. Furie są niebezpieczne jak snajper, skoncentrowany i konkretny. Ścigają złoczyńców i karzą ich zarówno za życia, jak i po śmierci. Ich gniew nie jest kapryśny. Spada na matkobójców, ojcobójców, krzywoprzysięzców i tych, którzy sprzeniewierzyli się danej obietnicy lub obrazili bogów. Jest karzącym ramieniem precyzyjnie wyregulowanego mechanizmu zasad i wartości moralnych.

Więc może jednak furie są dobrotliwe. Na pewno nie są miłe, ale bycie miłą często stanowi przeciwieństwo bycia sprawiedliwą. Bycie miłą popycha do dopuszczania wyjątków, pomijania milczeniem, łagodzenia konfliktów, nieniszczenia przyszłości zdolnemu chłopcu. Jak nam przypominają natarczywie natchnione strony internetowe, bycie „dobrą” to nie to samo co bycie „miłą”. […]

Dlaczego złość kobiet jest potworna, podobnie jak głód, inteligencja i ambicja? W dużym stopniu dlatego, że wykracza poza strzeżone granice. Kobiety, nawet rzekomo potężne, nie powinny okazywać zbyt silnych emocji. Co więcej, przydział na gniew jest tym mniejszy, im ciemniejszą masz skórę. Znana z powściągliwości Michelle Obama przez osiem lat w Białym Domu borykała się z oskarżeniami o nieadekwatne wybuchy złości wyłącznie z tego powodu, że jest kobietą, do tego czarną, i delikatnie mówiąc, nie pozwala zrobić z siebie idiotki.

Złość kobiet zasługuje na potępienie zwłaszcza wtedy, kiedy jest precyzyjnie wycelowana i wynika z niezachwianego systemu przekonań moralnych, z niezgody na przekraczanie naszych granic. Kiedy jest gniewem furii. Mężczyźni boją się naszych chaotycznych wybuchów, ale bez porównania bardziej boją się konkretnych skarg na realne krzywdy. Kobiecy gniew to jedno z największych zagrożeń dla obowiązującego porządku społecznego. Straszniejszy od niego może być tylko gniew kobiety z konkretnego powodu. A jeszcze straszniej robi się wtedy, gdy ta kobieta ma rację. […]

W 2015 roku pojawiła się kolejna fala oskarżeń przeciwko Billowi Cosby’emu, który ostatecznie został uznany za winnego trzech napaści kwalifikowanych, ale przedtem, w ciągu trzech dekad, zdążył się dopuścić molestowania sześćdziesięciu kobiet. Nie stracił przy tym pozycji ikonicznej figury kochanego, zasługującego na zaufanie ojca. Na początku 2016 roku oskarżony o gwałt Brock Turner dostał śmiesznie niski wyrok, a jego ofiara opublikowała przejmujące oświadczenie, które uświadomiło opinii publicznej problem nagminnego wymierzania nieadekwatnie łagodnych kar za gwałty młodym ludziom mającym przed sobą „obiecującą przyszłość”. No i, oczywiście, do tego wszystkiego trzeba dodać wybory w 2016 roku, w których niepozbawiona licznych wad, lecz kompetentna kobieta przegrała, mimo nieporównywalnie wyższych kwalifikacji i znacznie większej popularności, z kupą gówna. Wszystkie aspekty tamtej ciągnącej się w nieskończoność kampanii, od pogróżek Trumpa w czasie debaty prezydenckiej po fakt, że przechwalanie się agresywnymi zachowaniami wobec kobiet nie zraziło do niego wyborców, mieściły się w spektrum pomiędzy wbijaniem igieł pod paznokcie a ciosem tasakiem rzeźnickim w serce (również dla wielu osób, które wolałyby zagłosować na pierwszego przeciwnika niedoskonałej kobiety – niedoskonałego mężczyznę). W październiku 2017 roku „New York Times” oraz „New Yorker” wywołały trzęsienie ziemi, publikując artykuły o potężnym i wpływowym hollywoodzkim producencie Harveyu Weinsteinie, który przez kilkadziesiąt lat lazł z łapami i składał nieprzyzwoite propozycje kobietom z branży aktorskiej, a jeśli któraś ośmieliła się postawić, to zastraszał ją i groził zniszczeniem kariery. Podobne oskarżenia posypały się pod adresem innych znanych osób: Louisa C.K., Roya Moore’a, Ryana Adamsa, Chrisa Hardwicka.

Ani skandale, ani molestowanie seksualne nie były nowym zjawiskiem. Mężczyźni od zawsze manipulują kobietami, zmuszają je do seksu, wmawiają im, że coś sobie uroiły, łapią je za cipki, kantują, by wygrać, i solidarnie pomagają sobie nawzajem wykręcić się od odpowiedzialności. Nowe i inspirujące do głębszego przyjrzenia się istocie i mechanizmom kobiecego gniewu było za to poczucie, że po długiej, ciężkiej walce jesteśmy już dość daleko, a przy tym wystarczająco zjednoczone, by spróbować doprowadzić do zmiany. Może wreszcie nadeszła pora, by zażądać sprawiedliwości.

Przez krótki czas widziałyśmy miliony furii: kilkadziesiąt ofiar gwałtów, które odważyły się upublicznić swoje historie; kilkaset kobiet weryfikujących i dodających nowe informacje do listy Gnoje w mediach (Shitty Media Men) feministycznej dziennikarki Moiry Donegan, która zestawiła przekazywane przez lata pocztą pantoflową ostrzeżenia przed niebezpiecznymi mężczyznami; tysiące użytkowniczek internetu oznaczających się hasztagiem #YesAllWomen, stworzonym przez młodą muzułmankę po masakrze w Isla Vista, i #MeToo, który wymyśliła aktywistka Tarana Burke i który odżył z nową siłą przy sprawie Weinsteina. Pod tymi hasztagami kobiety – i nie tylko one – dzieliły się doświadczeniami nadużyć seksualnych, przemocy, gwałtu, wymuszonego seksu, manipulacji i niszczącego poczucia wstydu, a w końcu także oczyszczającego gniewu. Ruszyła niepowstrzymana fala, tsunami wściekłości i bólu, a kiedy opadła, z gorącego oceanu gniewu, niczym podwodny grzbiet wypchnięty w górę zderzeniem dwóch płyt tektonicznych, wynurzyło się pragnienie zemsty. W powietrzu czuło się żądzę krwi, chęć publicznego napiętnowania i ukarania sprawców oraz ludzi, którzy przez dziesięciolecia umożliwiali im działalność, utopienia ich obłudnych wykrętów i zaprzeczeń w dzikim wrzasku furii.

Jednak w tym samym czasie, niemal równolegle do wybuchu niepohamowanego gniewu narastało poczucie niemocy: zdałyśmy sobie sprawę, że obecne mechanizmy kary i zadośćuczynienia nie przyniosą sprawiedliwości, której się domagałyśmy. Oczywiście wiele z nas wiedziało o tym od dawna. Czarne kobiety wiedziały. Tarana Burke od 2006 roku stosowała zbitkę „me too” (ja też) w kontekście przemocy seksualnej wobec młodych niebiałych kobiet i od tamtej pory nic się nie zmieniło. Lecz głos czarnych kobiet zawsze był słabo słyszalny. Za to teraz podniósł się wielki, ogłuszający wrzask, spotęgowany przez udział sławnych i pięknych białych kobiet, którym zawsze pozwalano krzyczeć najgłośniej, pod warunkiem że większość z nas, paradoksalnie, będzie siedziała cicho. (Nasza kultura, wysławiająca kobiety ciche i uległe, jednocześnie apoteozuje cierpienie białych kobiet. Pomieszanie, które z tego wynika, czasem udaje się skutecznie wykorzystać do wzmocnienia efektu protestów). A potem zapadła wielka cisza.

Nie twierdzę, że dopiero raczkujące furie zupełnie się poddały lub straciły nadzieję, chociaż wiele z nas rzeczywiście ją straciło (albo już na samym początku realistycznie uznało, że nie warto zbyt dużo sobie obiecywać). Jednak wiara, że chociaż część dawnych krzywd zostanie naprawiona w dającej się wyobrazić przyszłości, umarła w dniu, w którym Senat USA zatwierdził nominację Bretta Kavanaugha na sędziego Sądu Najwyższego, nie bacząc na ciążący na nim zarzut, że przewrócił na łóżko dziewczynę, przycisnął swoim ciałem, zamknął jej dłonią usta i próbował z niej zedrzeć ubranie. Christine Blasey Ford, która go o to oskarżyła, podczas przesłuchania w senacie zachowywała spokój, a jej zeznania były spójne i wiarygodne. Doktor psychologii, występująca w roli własnego biegłego, szczegółowo wyjaśniła ludziom władzy mechanizm działania mężczyzn niepotrafiących się pogodzić z odmową. Natomiast Kavanaugh pienił się i krzyczał, a z jego twarzy nie schodził grymas wściekłości. Gniew stanowił jego główną linię obrony – to chyba oczywiste, że tylko człowiek niewinny może się tak gorąco oburzać. Jak zauważyła w „Slate” Lili Loofbourow: „Gniew Ford wzbudziłby wątpliwości co do jej motywów. Ale reakcje na tyradę Kavanaugha wyraźnie świadczą o tym, że wiele osób nadal uważa, iż mężczyźnie wściekłość nie tylko […] przystoi, ona wręcz podnosi jego wiarygodność. Ten niestosowny wybuch miał w jakiś sposób dowodzić prawdziwości jego zapewnień: Kavanaugh się wścieka, więc widać ma powód!”.

Kavanaugh wrzeszczał, drwił i kłamał w żywe oczy, czym dobitnie udowodnił, że nie stać go na przyzwoite, racjonalne zachowanie, jakiego oczekujemy od sędziego Sądu Najwyższego. (Pamiętasz powiedzenie „trzeźwy jak sędzia”? A teraz przypomnij sobie Kavanaugha ryczącego w senacie: „Tak, lubię piwo!”). „Nawet zwykli ludzie powinni w takich okolicznościach zachować odrobinę godności. Od osoby kandydującej na dożywotnie stanowisko należałoby wymagać nieco wyższych standardów przyzwoitości i opanowania” – pisze Loofbourow. Ale tak czy inaczej, wybuchy Kavanaugha spełniły swoją funkcję. Senat zatwierdził nominację. Triumf chaotycznego szału był ciosem dla wszystkich furii na świecie. Trudno o lepszy symbol wynaturzenia, do jakiego możni i potężni doprowadzili system prawa i porządku, niż obleczenie w sędziowską togę agresywnego, ziejącego pogardą, dwulicowego mężczyzny, który prawie na pewno molestuje seksualnie kobiety.

W dniu, w którym Christine Blasey Ford spokojnie odsłoniła przed światem swoją traumę, wszystkie znane mi kobiety ogarnęła bezsilna złość. („Tkwisz przykuta do skały w kraterze czynnego wulkanu”). Myślałam, że wiem, czym jest uczucie zbiorowej wściekłości, ale przesłuchanie Kavanaugha i fakt, że nic z tego nie wynikło, uświadomiły mi, że dotąd zaledwie otarłam się o jego cień. Moja przyjaciółka powiedziała kiedyś, że latem w dystrykcie stołecznym panuje taka wilgoć, że nie tyle się pocisz, ile pot poci się na tobie, i właśnie tak odczuwałam gniew w związku ze sprawą Kavanaugha: jako coś, co nie mogło wydobywać się z nas, było za wielkie na nasze ciała, więc musiało pochodzić z zewnątrz. Jakby wielka bestia ocierała się o nas, zalewając nas swoją wściekłością. Szansa na sprawiedliwość, szansa (od początku niewielka, ale przynajmniej pozwalająca marzyć), że system prawny państwa wymierzy prawdziwą sprawiedliwość, wyśliznęła nam się ze spoconych rąk.

Sprawca masakry z Isla Vista został bohaterem sfrustrowanych młodych mężczyzn z internetu i zainspirował kolejnych morderców. Bill Cosby otrzymał wyrok od trzech do dziesięciu lat więzienia, ale pieniądze i władza zawsze chroniły czarnych mężczyzn mniej niż białych. Brock Turner został skazany na sześć miesięcy, z których odsiedział trzy. Po ujawnieniu nagrań, na których przechwalał się przemocowymi zachowaniami wobec kobiet, Donald Trump nie tylko zgarnął prezydenturę, lecz także zrobił sobie z niej dobrze płatne wakacje z golfem urozmaicane przyjmowaniem bałwochwalczych pochlebstw – nie bacząc na to, że już w trakcie kadencji pojawiły się kolejne oskarżenia o gwałt. Roy Moore, oskarżony o molestowanie seksualne nastolatki, stracił fotel w senacie, ale bezwstydnie wystartował w kolejnych wyborach. Stand-uper Louis C.K., który przyznał się do masturbowania na oczach koleżanek bez ich zgody, stracił kilka kontraktów, lecz już niespełna rok później znów występował na scenie, jak gdyby nic się nie stało. Chris Hardwick, oskarżony o psychiczne i fizyczne znęcanie się nad partnerką, prowadzi dwa autorskie programy w telewizji AMC. Brett Kavanaugh ma spore szanse jeszcze za naszego życia doprowadzić do zakazania aborcji. (Harvey Weinstein dostał dwadzieścia trzy lata, jedyny jasny punkcik na tym ponurym obrazie). Im więcej upokorzeń, tym trudniej odczuwać gniew tłumiony przez odrętwienie i strach. Bestia krąży jak kot, wcierając swój destrukcyjny gniew w naszą skórę, a my odkrywamy, że (podobnie jak waszyngtońską wilgotność) łatwiej to znieść, kiedy człowiek się nie rusza.

Lecz ukryty pod grubą warstwą zdumienia i poczucia krzywdy gniew nie znika. Furie – chtoniczne potwory – zeszły pod ziemię i czekają przyczajone na lepszy moment. […]

„Kobiety i inne potwory. Tworzenie nowej mitologii”, Jess Zimmerman. Książka ukaże się nakładem Wydawnictwa Czarne. „Kobiety i inne potwory. Tworzenie nowej mitologii”, Jess Zimmerman. Książka ukaże się nakładem Wydawnictwa Czarne.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze