1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Kobiety, które walczyły o niepodległość – fragment książki Michała Wójcika „Cyngielki, gwardzistki, terrorystki”

Marszałkowa Aleksandra Piłsudska oddaje pierwszy strzał z pistoletu tarczowego. (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)
Marszałkowa Aleksandra Piłsudska oddaje pierwszy strzał z pistoletu tarczowego. (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)
Oto historia kobiet, które miały krew na rękach. Z przekąsem można powiedzieć, że to jest właśnie „wyklęta” część polskiej historii. Niezwykłe losy bohaterek Michała Wójcika po raz kolejny potwierdzają, że najlepsze, ale i najstraszniejsze, najbardziej tragiczne scenariusze pisze samo życie. Nieprawdopodobne historie szpiegowskie, sugestywne rekonstrukcje zamachów, a przede wszystkim dwanaście portretów kobiet, które wymknęły się swojej epoce – to właśnie możemy znaleźć w „Cyngielkach, gwardzistkach i terrorystkach”. Publikujemy fragment rozdziału o Aleksandrze Piłsudskiej w 60. rocznicę jej śmierci.

Fragment rozdziału 2, Dał nam przykład „Dziuk” Piłsudski, „Cyngielki, gwardzistki, terrorystki”, wydawnictwo Znak Literanova

„Szara kolumna kobiet-żołnierzy w karnym szeregu stanęła przed Komendantem”  – tak brzmi pierwsze zdanie książki o Aleksandrze Szczerbińskiej, działaczce niepodległościowej, uczestniczce akcji pod Bezdanami i organizatorce niedoszłego napadu na bank w Kijowie.

Kobiety występują w tym krótkim zdaniu w liczbie mnogiej. Razem tworzą szarą kolumnę. Jedynego mężczyzny w tym zdaniu nie trzeba przedstawiać. To Komendant przez duże „K”  – tak mógł być anonsowany tylko Józef Piłsudski. W momencie ukazania się książeczki, w 1935 roku, Piłsudski miał już status półboga. Przemawia zatem: Strasznym jest dla każdego żołnierza moment pierwszego boju. Wy nie znacie tego uczucia, ale chłopcy idą ramię przy ramieniu w otwarty bój, są między swymi. Wy… idziecie samotnie, wśród obcych wam ludzi i narażacie się na cięższą niż żołnierska śmierć… I nigdy nie zaznacie radości, jaką daje masowe zwycięstwo!

Dalszego ciągu tej sceny nie ma. Została jednak tak skonstruowana, aby cała uwaga czytelnika została przy Marszałku. Bo tak naprawdę on tu jest bohaterem, na niego wszystkie światła. O Aleksandrze Szczerbińskiej będzie, ale za chwilę.

Aleksandra Piłsudska wręcza sztandar komendantce batalionu Gertzównie. Obok widoczny gen. bryg. Jan Karol Wróblewski. (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe) Aleksandra Piłsudska wręcza sztandar komendantce batalionu Gertzównie. Obok widoczny gen. bryg. Jan Karol Wróblewski. (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Dziś już wiemy, że pani Aleksandra (Piłsudska od 1921 roku) była kobietą niezależną. Nie podzielała wielu opinii męża. Odważnie i śmiało przyznawała to wielokrotnie. Naprawdę kobiety nie znały bitewnych emocji? Nigdy nie czuły radości towarzyszącej zwycięstwu? Na pewno miała co do tego wątpliwości. Przecież sama brała udział w akcjach bezpośrednich, a na broni znała się lepiej niż niejeden oficer. Jej towarzyszki  – a w Legionach było ich co najmniej kilkadziesiąt  – również walczyły. Poznały smak zwycięstwa oraz gorycz porażki. Wiedziały, co to strach i panika, odnosiły kontuzje i rany. Szły do boju z modlitwą na ustach albo uciekały  – tak jak mężczyźni  – przerażone gwałtowną strzelaniną czy pogonią. Robiły rzeczy ryzykowne i popisywały się brawurą. Część z nich wywodziła się jeszcze z PPS-u. Działały we frakcji bojowej i były terrorystkami. Rzucały bomby i strzelały z zimną krwią.

Piłsudski doskonale o tym wiedział, po co zatem kłamał?

Zarówno on, jak i autor książki Adam Próchnik byli dziećmi swojej epoki. Na początku XX wieku weterani z organizacji bojowej właśnie tak postrzegali swoje towarzyszki. Były dzielne, ale jednak to tylko kobiety. Już z tego tytułu gorsze i mniej zasłużone w walce o odzyskanie niepodległości. A skoro tak, należy podzielić kombatantów na dwie grupy. Na mężczyzn herosów i ich współtowarzyszki. Na prawdziwych twórców Niepodległej i te, które w walce jedynie „brały udział”. Bo to mężczyznom „zawdzięczamy wolność”, one jedynie „współpracowały”. Zaledwie „współdziałały”. Wykonywały męskie polecenia, nie kreowały właściwej „roboty”. Podział zasług, a potem wdzięczności powinien być zatem jasny. Musiało upłynąć jeszcze wiele lat, aby taka narracja odeszła wreszcie w zapomnienie.

Zajrzyjmy do opracowania Próchnika. Oto opis dzieciństwa naszej bohaterki. Mała Ola siedzi na kolanach dziadka. „W małym serduszku dziad-bohater zajmował zaszczytne miejsce”  – wyjaśnia autor. Gdy ten opowiadał o udrękach katorgi, Oli „truchlały rączyny”, a „oczęta łzawiły z rozpaczy”.

Niemniej ziarno męskiej opowieści trafia na podatny grunt. Za kilkanaście lat dziewczyna wstępuje w szeregi PPS-u. Zostaje łączniczką Organizacji Bojowej, choć tak naprawdę dalej jest tą samą pyzatą Olunią. Pewnego razu otrzymuje rozkaz przeniesienia amunicji. Misja zostaje powierzona jej i towarzyszce Hance Paschalskiej. Ładunek ma trafić do jednego z warszawskich arsenałów organizacji. Ponieważ jest spory, Ola i Hanka decydują się go ukryć w fałdach swoich spódnic.

Na rogu Jerozolimskich i Marszałkowskiej zbiegowisko. To rosyjscy żandarmi rewidują przechodniów. Na wycofanie się jest już za późno. Dziewczyny podchodzą dziarsko do żołnierzy. Papiery mają w porządku, garderoba niczego nie zdradza. Wtem… spod sukienki Paschalskiej wypada jeden nabój. Potem drugi. Po chwili trzeci, kolejne, sypie się cała lawina amunicji. Naboje z brzękiem spadają na bruk i toczą się pod nogi żandarmów. Pierwsza spostrzega katastrofę Ola. Co robi? A dokładnie: co robi w relacji Próchnika? „W okamgnieniu pojęła (…), iż ratunek leży już tylko w ucieczce. W pobladłą twarz koleżanki rzuciła słowo: uciekaj  – i pędem na oślep rzuciła się w tłum”. Sama. O koleżance i jej katastrofie dłużej już nie myślała.

Teraz spójrzmy na te wydarzenia oczami Aleksandry Szczerbińskiej. Pani marszałkowa swoje wspomnienia zaczęła spisywać w 1940 roku. Miała wówczas pięćdziesiąt osiem lat. W jej narracji przygoda z Paschalską wygląda inaczej, ale co najważniejsze: zostaje odarta z tego zabawowego i słodziutkiego tonu.

Okazuje się, że jej towarzyszka popełniła błąd. Upchnęła amunicję w majtkach. W tamtej epoce damska bielizna rzeczywiście mogła na to pozwolić. Była to jednak ryzykowna technika transportu. Szczerbińska pisze:

Ostrzegałam ją, że naboje są ciężkie i mogą przerwać taśmę pod kolanami. Odpowiedziała mi na to, że już kilkakrotnie przewoziła naboje w ten sposób bez żadnego wypadku.

I stało się. Tasiemka pękła, naboje wysypały się na ulicę pod nogi żandarma. Ten szczęśliwie stał odwrócony tyłem i nic nie zauważył. Ale… deszcz naboi runął spod spódnicy do rynsztoku, wywołując zrozumiałe zdziwienie przechodniów.

Szczerbińska zareagowała trzeźwo. Chwyciła koleżankę za rękę i pociągnęła za sobą. Uciekły, choć każda w swoją stronę. „Sytuacja wcale nie była zabawna”  – napisała. To jednak inna nieostrożność mogła doprowadzić do tragedii. Pewnego razu Szczerbińska postrzeliła się z browninga w stopę. U Próchnika to kolejna śmieszna przygoda Oleńki. Ona patrzy na to inaczej. Uczciwie zaznacza, że wypadek o mało nie położył kresu jej robocie w bojówce. Ale nie z powodu rany, jaką odniosła.

Chodzi o mężczyzn, towarzyszy wspólnej walki.

„Byli tacy  – pisała ofiara samopostrzelenia  – którzy zastanawiali się, czy w ogóle można powierzyć arsenał kobiecie”. Nieostrożne obchodzenie się z bronią to przecież skrajna nieodpowiedzialność. Tymczasem okazuje się, że podobne wypadki miewali mężczyźni: „[…] nawet Waleremu Sławkowi [również słynny bojowiec z PPS-u, uczestnik wielu krwawych akcji  – przyp. M.W.] zdarzył się wypadek nieostrożności, jak również członkowi wydziału, Czarkowskiemu”.

Ale wspomnienia Szczerbińskiej są ważne także z innego powodu. Nie waha się krytycznie pisać o Komendancie. Choć w tamtym okresie ich współpraca układała się harmonijnie, w jednej kwestii diametralnie się różnili. Chodziło o równouprawnienie.

Piłsudski  – pisała  – zgadzając się z tym, że w wolnej Polsce kobiety powinny mieć równe prawa z mężczyznami, utrzymywał, że nie będą one umiały wykorzystać swych praw rozsądnie, gdyż mentalność kobiet z natury jest konserwatywna i łatwo jest na nie wpływać. Ja, zacięta feministka, ogromnie się na to oburzyłam.

Aleksandra Piłsudska w towarzystwie córek Wandy i Jadwigi podczas pobytu w Krynicy (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe) Aleksandra Piłsudska w towarzystwie córek Wandy i Jadwigi podczas pobytu w Krynicy (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Przyznała również, że w okresie walki o niepodległość partia popełniła kardynalny błąd. Mimo że kładła w swoim programie nacisk na równouprawnienie kobiet, to jednak, w odróżnieniu od rosyjskich socjalistów, nie pozwoliła im na walkę z bronią w ręku. „Znam tylko jeden wyjątek od tej reguły”  – napisała. Chodziło jej o Wandę Krahelską.

Myliła się. Takich kobiet jak Krahelska było zdecydowanie więcej. Kobiet w maciejówkach, czyli służących albo walczących w Legionach, było co najmniej kilkadziesiąt. Niektóre ukrywały swoją kobiecość, podając się za mężczyzn.

Książka „Cyngielki, gwardzistki, terrorystki” Michała Wójcika ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Literanova. (Fot. materiały prasowe) Książka „Cyngielki, gwardzistki, terrorystki” Michała Wójcika ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Literanova. (Fot. materiały prasowe)

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze