1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Uwięzieni w rodzinie. O filmie „Bezmiar” rozmawiają Grażyna Torbicka i Martyna Harland

„Bezmiar” (Fot. materiały prasowe)
„Bezmiar” (Fot. materiały prasowe)
Ten film może być wsparciem dla wszystkich dorosłych, którzy wchodzili w życie z ciężkim bagażem dzieciństwa. O filmie „Bezmiar” Emanuele Crialese rozmawiają psycholożka Martyna Harland i filmolożka Grażyna Torbicka.

Martyna Harland: Po tym seansie powiedziałaś: „Ale ciekawa relacja matki z dzieckiem!”.
Grażyna Torbicka: A nawet z dziećmi! Film otwiera bardzo dobra scena, w której mama i trójka dzieci nakrywają do stołu, a przy tym tańczą i śpiewają. Ta wspólna zabawa pokazuje, że oni są naprawdę jednością i doskonale się rozumieją, tworząc swój odrębny świat. Natomiast ojciec rodziny jest zupełnie na zewnątrz, kompletnie do tej grupy nie przystaje. Powinien być ich opiekunem, tymczasem zachowuje się jak pasożyt zaglądający do domu po to, by zjeść obiad. Oczekujący, by nikt się nie odzywał, gdy on czyta gazetę i kładzie się spać. I żądający od żony namiętności także wtedy, gdy nie ma ona ochoty. To model rodziny dominujący w latach, w których rozgrywa się akcja filmu, ale też w którym – niestety – nadal żyje wiele z nas, kobiet.

Penelope Cruz, odgrywająca główną rolę Clary, mówiła, że „Bezmiar” to filmowy obraz kobiecej depresji. A ja się zastanawiam, czy nie pokazuje po prostu utknięcia w bardzo złym, przemocowym związku. Przyczyną depresji jest tu dla mnie mąż.
Moim zdaniem kobiety zawsze starają się do ostatniej chwili utrzymać rodzinę i harmonizować wszelkie konflikty, jakie się w niej pojawiają. I jeszcze zastanawiają się, czy to nie one są im winne.

Niedawno zaskoczyła mnie wypowiedź Katarzyny Rosłaniec, którą znamy w kinie z tego, że przedstawia kobiety idące własną drogą i niepatrzące na konwenanse. W swoim najnowszym filmie „Jezioro słone” pokazuje kobietę dojrzałą, 60-letnią, tkwiącą całe życie w związku, w którym jest traktowana przedmiotowo, i niedopuszczającą myśli o tym, że ten związek nie jest dla niej dobry, że jest całkowicie uzależniona od partnera. Reżyserka wyznała, że sama żyła długo w toksycznym związku z mężczyzną, który od momentu, gdy jej debiutanckie „Galerianki” odniosły sukces, był producentem kolejnych jej filmów. I od którego – jak twierdzi – całkowicie się uzależniła, tracąc swoje „ja”. A jednocześnie w moim odczuciu była zawsze niezależną kobietą i artystką.

Jak widać, mimo że tak wiele się zmieniło w kwestii emancypacji kobiet, w związkach zmieniło się niewiele.

Pytanie, czy kobiety tego nie widzą, czy nie chcą widzieć? Filmowa Clara żyje w latach 70. we Włoszech, gdzie rozwody stały się legalne niedługo wcześniej, jednak nadal muszą być poprzedzone długim okresem faktycznej separacji. Kobiety nie miały wtedy zbyt wielu możliwości samorealizacji, poza byciem matkami i paniami domu.
Clara właściwie nie ma co z sobą zrobić, nie ma żadnego fachu w ręku ani doświadczenia… Nawet w scenie, kiedy leży pobita przez męża na podłodze, mówi dzieciom: „Wszystko jest okej”. Myślę, że chodzi jej o to, żeby nie obarczać ich swoimi problemami i nie wystraszyć swoim stanem. Udaje przed nimi, ale też przed samą sobą, tak jakby chciała jak najszybciej o tym zapomnieć. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że tak nie można żyć, ale co innego mogła zrobić bohaterka? Ona była z tym wszystkim sama. Jedyne wsparcie, jakie otrzymywała, dawały jej dzieci, które przecież nie powinny być stawiane w roli pocieszycieli.

Dlatego najwięcej złości i niezgody miałam w sobie w momencie, gdy cała rodzina wraca z kliniki psychiatrycznej, do której wcześniej trafiła Clara, do domu. „Nie rób tego” – krzyczałam wewnętrznie do niej. Mam wrażenie, że kiedyś było tak, że jeśli kobieta miała inny pomysł na życie niż mąż, była wysyłana do szpitala psychiatrycznego, by ją tam „naprawiono”.
Clara nie ma innego wyjścia. Ale też wygląda na to, że jedno z jej dzieci, Adri, szczególnie jej potrzebuje. Są w podobnej sytuacji – ona ukrywa przed światem, że żyje w przemocowym związku, z kolei Adriana ukrywa, że jest uwięziona w swoim ciele, ponieważ tak naprawdę czuje się chłopcem, nie dziewczynką. W tamtych czasach to było przecież nie do zaakceptowania.

Jedyną osobą, która widzi matkę taką, jaką ona jest, jest właśnie Adri. Myślę, że ta relacja tak naprawdę ratuje Clarę. Z drugiej strony jako psycholożka zobaczyłam tu parentyfikację, czyli stawianie dziecka w roli dorosłego. Clara była dla mnie czwartym dzieckiem w tym domu.
W filmie pojawia się kobieta, która mogłaby pomóc tej rodzinie – matka męża Clary, która opiekuje się dziećmi i domem podczas jej nieobecności, i widzi, że syn niewłaściwie zachowuje się wobec dzieci. A jednak milczy, bo nie chce brać na siebie dodatkowego kłopotu.

Chyba dlatego właśnie najmocniej poruszyła mnie scena zabawy Clary podczas wakacyjnego wyjazdu. Oprócz radości i chęci uwolnienia się, zobaczyłam w niej też wiele desperacji.
Mnie ta scena pokazała, że Clara ucieka od rzeczywistości w świat marzeń. Zauważ, że występują w niej same kobiety. To matki, które pojechały z dziećmi na wycieczkę. Tworzą nienazwaną wspólnotę, mogłyby porozmawiać o swoich problemach, wesprzeć się. Ale tego nie robią, wolą trzymać się konwenansów. W innej ze scen uprawiają sąd nad dziećmi. Szukają winnego, bo wtedy czują władzę, której na co dzień nie mają. Karzą dzieci, tak jak mężowie karzą je same.

Ja chyba tak bardzo lubię tę scenę, bo podświadomie zobaczyłam tu szansę porozumienia między tymi kobietami.
Faktycznie, one się tu wyzwalają, ale tylko na chwilę.

Co Twoim zdaniem łączy bohaterki filmów: „W gorsecie”, „Jeziora słonego” i „Bezmiaru”?
Jeśli kobieta nie znajduje żadnego wsparcia w otoczeniu, to jest jej bardzo ciężko walczyć o swoją wolność i niezależność. Te filmy wołają o zwrócenie uwagi na ten temat.

Dziś coraz więcej o tym mówimy, nazywamy wprost przemocowe związki, co daje szanse na to, by kobiety uświadomiły sobie, że jest droga wyjścia z takiej sytuacji. Dlatego trzeba edukować kobiety i dziewczynki w kwestii ich praw. A także zachęcać je do większej solidarności, wzmacniać w nich przekonanie, że inna kobieta, inna dziewczynka jest sojusznikiem, nie wrogiem. Patrzmy na swoje życie przyszłościowo, a nie tylko na to, jakie jest tu i teraz.

To bardzo ważne, co mówisz. Ostatnio zdałam sobie sprawę z tego, jak ważne jest, by nawet w wieku dwudziestu czy trzydziestu paru lat patrzeć na swoje życie długofalowo. Bo to, co jest dla mnie dobre teraz, może za wiele lat przysporzyć mi kłopotu, i na odwrót. Fajnie gdybyśmy jako młode kobiety myślały o tym, co będzie za dziesięć lat, w jakim miejscu chciałabym wtedy być.
Właśnie! Kiedy sama byłam młodsza, nie myślałam o tym, co będzie później. A szkoda, bo ta perspektywa wpływa na to co tu i teraz, i jakie decyzje powinniśmy podjąć właśnie w tej chwili.

Porozmawiajmy jeszcze o wątku transpłciowości. Reżyser tego filmu sam długo czuł się uwięziony w kobiecym ciele. To zresztą chyba jego najbardziej osobisty film.
Mimo to wątek ten nie jest pierwszoplanowy, trochę rozmywa się na tle wielu innych…

Mam wrażenie, że Crialese wraca tym filmem do czasów swojego dzieciństwa, i że to, co było w nim dla niego trudne, nie jest jeszcze do końca przepracowane. Jako widzka tak właśnie odczułam tę wielowątkowość.
Też mam wrażenie, że reżyser przerabia dzieciństwo dopiero na naszych oczach. Nie wiemy jeszcze, jakie wyciągnie z tego wnioski.

Według mnie ten film to bardzo dobra terapia dla wszystkich osób uwikłanych w system rodzinny, które jeszcze nie odcięły pępowiny. Bardzo zasmuciła mnie piosenka Adri, a zwłaszcza fragment: „Dzięki, że czoła stawiasz światu, by ratować mnie. Że popełniasz błędy i opłacasz drogo je. By nie tracić mnie…”. Martwię się o przyszłość Adri. Zastanawia mnie, czy dziecko dorastające w takim domu nie będzie się czuło winne oddać coś za poświęcenie swojej matki.
Nic w tej rodzinie nie funkcjonuje tak jak powinno. Cierpi nie tylko Adri, cierpią wszystkie dzieci, które wchodzą w dorosłość z ciężkim bagażem z dzieciństwa. Trudno powiedzieć, czy będzie on dla nich balastem i przekleństwem, bo przestaną wierzyć, że relacja z drugim człowiekiem może być szczęśliwa; czy raczej czymś, co je ostatecznie wzmocni i skłoni do pracy nad sobą.

Tytuł filmu to „L’immensità”, czyli z włoskiego „ogrom”. Można to rozumieć w ten sposób, że rodzina bywa też takim bezmiarem problemów. A z tym, jak myślę, będzie mogło utożsamić się wielu z nas…

Grażyna Torbicka, dziennikarka, krytyczka filmowa, dyrektorka artystyczna Festiwalu Filmu i Sztuki „Dwa Brzegi” w Kazimierzu Dolnym, w latach 1996–2016 autorka cyklu „Kocham Kino” TVP2

Martyna Harland, autorka projektu Filmoterapia.pl, psycholożka, wykładowczyni Uniwersytetu SWPS, dziennikarka. Razem z Grażyną Torbicką współtworzyła program „Kocham Kino” TVP2.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze