1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura
  4. >
  5. „Najwięcej zmartwienia w moim życiu było z powodu szkoły, do której chciałam chodzić, a nie miałam butów”. Historie naszych babek i prababek

„Najwięcej zmartwienia w moim życiu było z powodu szkoły, do której chciałam chodzić, a nie miałam butów”. Historie naszych babek i prababek

Fotografia ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie (Fot. materiały prasowe)
Fotografia ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie (Fot. materiały prasowe)
Podczas gdy Maryśki i Kaśki wyruszają do miast, by usługiwać w pańskich domach, na wsiach zostają ich siostry i matki: harujące od świtu do nocy gospodynie, folwarczne wyrobnice, mamki, dziewki pracujące w bogatszych gospodarstwach. Marzące o własnym łóżku, butach, szkole i o zostaniu panią. Modlące się o posag, byle „nie wyjść za dziada” i nie zostać wydane za morgi. Dzielące na czworo zapałki, by wyżywić rodzinę. Często analfabetki, bo „babom szkoły nie potrzeba”. Fragment książki Joanny Kuciel-Frydryszak „Chłopki. Opowieść o naszych babkach”.

Wystarczy obserwować, gdy idą, a raczej suną do szkoły, odziane zimą w kożuch ojca i „siedmiomilowe buty” będące własnością całej rodziny, by zrozumieć, że nie mogły przyzwyczaić się do ruchów lekkich i zgrabnych.
Wilhelm Kalita, nauczyciel z Pokucia

W 1921 roku 40 procent mieszkańców polskiej wsi to analfabeci*. Najgorzej jest na wschodzie; dotychczas – w zaborze rosyjskim – obowiązek szkolny nie istniał, posyłanie dziecka do szkoły uznawano tam za zbytek lub zawracanie głowy. Zresztą, czy każdy jest na tyle zdolny, by uczyć się w szkole? „Pewien procent młodzieży nie da się nauczyć czytać. Ile wśród niej jest kretynów, ile zaniedbanych sierot, a ile lekkomyślnych leniów, trudno odgadnąć. Młodsze kobiety i dziewczęta odznaczają się na ogół większą pilnością, bo więcej z nich umie czytać w porównaniu z mężczyznami” – pisze Franciszek Dziedzic, ekonomista, profesor Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Po części ma rację – o ile wśród starszych więcej mężczyzn niż kobiet potrafi czytać, w młodszej grupie przeważają czytające dziewczyny.

W nowo powstałej Polsce od 1919 roku wszystkie dzieci od siedmiu do czternastu lat muszą chodzić do szkoły. Ale są i wyjątki: jeśli uczeń musiałby przejść więcej niż trzy kilometry albo gdy rodzice poproszą o zwolnienie ze szkolnego obowiązku z powodu choroby lub biedy. Podania w tej sprawie słane są z różnych stron Polski każdego dnia.

Do Pana Inspektora R. Sz. P. w Przeworsku
Ja niżej podpisany Józef Tadla, zam. w Hucisku Jawornickim, powiat Przeworsk upraszam łaskawie o zwolnienie ze szkoły mojej córki urodzonej 16. 1. 1917 roku, a uczęszczającej do 4 klasy, ponieważ jestem biedny, a i tak posyłam oprócz niej dwoje dzieci do szkoły, które jest mi ciężko troje dzieci do szkoły posyłać, z powodu tego, że na wsi taka bieda wskutek tanich produktów rolnych, że nie można tych dzieci w żaden sposób okryć i obuć.
Józef Tadla Hucisko 19/7/1931

Fotografia ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie (Fot. materiały prasowe) Fotografia ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie (Fot. materiały prasowe)

Inspektor z pewnością zna sytuację rodzin chłopskich. Wie, że wielu z nich naprawdę nie stać na buty dla dzieci, a idzie jesień i nie da się już dłużej chodzić boso. W piśmie z 11 września 1931 roku przychyla się więc do prośby Józefa Tadli, którego córka do szkoły już nie pójdzie co najmniej do wiosny, kiedy ziemia się ogrzeje.

„Szkołę mam 3 oddziałową za rosyjskich czasów, a dziecko moje dopiero w tym roku zacznie szkołę ale martwię się jak tu posyłać kiedy ciężko na zeszyt i tą stalówkę, a tu trzeba ubranie lepsze i jakie buty chociasz drewniane bo latem boso może chodzić ale zimą to musowo w drewniakach bo na inne mnie nie stać a ja jak chce iść do kościoła choć raz w miesiącu to terz pożyczam sobie butów od sąsiadki” – pisze w ankiecie Janina Praszczyk ze wsi Strzelce Wielkie w centralnej Polsce. Gospodyni małego gospodarstwa wychowuje dzieci sama, bo mąż, jak twierdzi, od pięciu lat hula po Francji, a do niej nawet nie pisze.

Jadwiga Szkraba urodziła się w małej beskidzkiej wiosce Oderne, położonej wśród dworskich lasów, kilkanaście kilometrów od granicy z Czechosłowacją. Przybyli tu jej dziadkowie, gdy pod koniec XIX wieku postanowiono zbudować hutę szkła i sprowadzono robotników. „Byli to ludzie najbiedniejsi, którzy nie mogli sobie wybrać lepszego losu, więc mieszkanie w barakach, bardzo ciężka praca od świtu do nocy i bardzo liche wyżywienie było dla nich wystarczające. Po wyrąbanym drzewie na opał do huty pozostały wyręby, które robotnicy nocami wykarczowali, by zdobyć jakiś zagon do obsiania zbożem” – wspomina. Kilkanaście lat po osiedleniu się wyrobników w Odernem właścicielka majątku zlikwidowała hutę szkła, ale robotnicy tu pozostali, w tym także rodzina Jadwigi, płacąc wielmożnej pani wysokie czynsze za dzierżawę gruntu, toteż bieda nie odpuszczała.

„Najwięcej zmartwienia w moim życiu – pisze po latach Jadwiga Krok z domu Szkraba – było z powodu szkoły, do której chciałam koniecznie chodzić, a nie miałam butów”.

W dzień, kiedy się dowiaduje, że nie będzie się uczyć w szkole, wpada w rozpacz i do wieczora płacze. Matka gorączkowo szuka sposobu, by Jadwiga mogła chodzić do szkoły bez butów pomimo zimna.

„Na drugi dzień rozścieliła matka zgrzebną płachtę na podłodze, na której mi kazała stanąć, zawiązała mię w dwa rogi i podała bratu na plecy, żeby mnie zaniósł do szkoły. Brat, który się wstydził, ledwo mię doniósł do sionki, ale ja nic z tego sobie nie robiąc, szczęśliwa wchodziłam boso do klasy, że mogę się uczyć, siadałam w ławce, podwijając nogi pod siebie, bo mi było zimno” – wspomina. Niekiedy po lekcjach, gdy brat się spóźniał, czeka na niego w nieopalanej sieni, znów podwijając pod siebie nogi, ale dumna z siebie, bo nauczyła się pisać.

Szkoła zmienia Jadwigę. – Babcia trafiła na wspaniałą nauczycielkę, dzięki której nauczyła się pisać wiersze, pokochała teatr i występowała w przedstawieniach. Skończyła tylko cztery klasy, ale to szkoła ją ukształtowała – wspomina Lucy Davis, wnuczka Jadwigi Szkraby. Jadwiga wyjdzie za mąż za starszego od siebie o dziesięć lat, równie biednego jak ona analfabetę. – Babcię doprowadzało to do rozpaczy, próbowała nauczyć go pisać i czytać, ale dziadek potrafił tylko podpisać się imieniem i nazwiskiem.

Fotografia ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie (Fot. materiały prasowe) Fotografia ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie (Fot. materiały prasowe)

Najczęściej to matki organizują dziecku wszystko, co potrzebne, aby mogło pójść do szkoły. Z nabiału, który sprzedadzą, lnu, który wysieją, jajek, które zaniosą na targ, starają się uciułać, żeby było na tabliczkę*, rysik, zeszyt, ubrania, buty. Gdy się nie uda, wtedy coś klecą, jak matka Jadwigi tobołek, albo oddają dziecku własne buty.

„Buty miał potworne. Jeden trzewik był mój, a drugi stary but ojca o dużym rozmiarze. Ale co miałam począć, jak mnie nie stać było na lepsze okrycie, a chciałam koniecznie, żeby się nauczyli chociaż cokolwiek, żeby chociaż syn potrafił list napisać, żeby umiał odczytywać napisy nad sklepami. A jak dorośnie, żeby umiał odczytywać drogowskazy, gdzie prowadzą drogi w świat za pracą i chlebem” – wspomina wyrobnica folwarczna, która wyprawiała syna do szkoły na początku lat trzydziestych.

Jeśli się chodzi latem boso do szkoły, nie trzeba się wstydzić, w wielu regionach to norma. Dopiero kiedy spadnie śnieg, trzeba założyć przynajmniej drewniaki, które zrzuca się w ciepłe wiosenne miesiące. W szkole pamiętnikarki spod Tarnowa nauczyciel ustawiał dzieci pod ścianą budynku i sprawdzał, czy mają czyste nogi. „Bo gdy nastał wieczór, to miast umyć nogi, niejedno dziecko przepracowane za krowami, a niejednokrotnie przy wykopkach, zasypiało natychmiast i tak z dnia na dzień narastało tego błota. Nauczyciel witkami z młodych gałązek wierzby każdemu takiemu dziecku przyłożył po nogach i kazał iść do rzeki umyć nogi, a tu zimna woda, niejednokrotnie i mydła nie było. Piekły te nogi okropnie, takie popękane, a trudno było je domyć”.

Fotografia ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie (Fot. materiały prasowe) Fotografia ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie (Fot. materiały prasowe)

Kiedy dziecko idzie do szkoły, rodzina traci pracownika w gospodarstwie. Nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić.

Do Rady Szkolnej Powiatowej w Przeworsku
Podpisany prosi uprzejmie o zwolnienie córki swej Bronisławy Fudali od uczęszczania do szkoły klasy V. Urodzonej dnia 23 października 1919 roku. Poniewarz jest najstarszą w domu i musi pomagać rodzicom przy pracy.
Hucisko Jawornickie Dnia 26. IX. 1932

Kiedy inspektor sprawdził w szkole, jak wygląda sytuacja Bronisławy, okazało się, że dziewczyna powtarza klasę i nie przykłada się do nauki. Nauczyciele i inspektorzy wiedzą, jak rodzice traktują szkołę i że pasionka wydaje im się ważniejsza od nauki, a czasem rzeczywiście nie mają wyjścia, bo nie stać ich na zatrudnienie kogokolwiek, kto zastąpi dziecko. Albo uważają, że nauka nie ma w życiu kobiety najmniejszego znaczenia.

„Po co ci szkoła? I tak paniom nie będziesz” – słyszą córki.

„Chłopki. Opowieść o naszych babkach”, Joanna Kuciel-Frydryszak, Wydawnictwo Marginesy (Fot. materiały prasowe) „Chłopki. Opowieść o naszych babkach”, Joanna Kuciel-Frydryszak, Wydawnictwo Marginesy (Fot. materiały prasowe)
Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze