Jako Maks, który w „Seksmisji” Juliusza Machulskiego obudził się w świecie pełnym kobiet, bawił do łez miliony widzów. Podobnie gdy jako komisarz Ryba niezłomnie ścigał granego przez Cezarego Pazurę Kilera. Większości z nas na zawsze kojarzyć się będzie z niesfornym towarzyszem animowanego Shreka – Osłem, któremu dał swój głos. Jerzy Stuhr, jeden z wielkich mistrzów polskiego kina, odszedł dziś w wieku 77 lat.
Krzysztof Kieślowski powiedział o nim, że jest „dość wyjątkowym w Polsce przypadkiem aktora, który sprawdza się i w filmie, i w telewizji, i w teatrze”. – Z czego to wynika? Myślę, że decydują o tym dwa elementy, o których warto powiedzieć. Pierwszy stanowi technika, wspaniała technika, opanowana do perfekcji we wszystkich właściwie szczegółach. Druga rzecz, niemniej istotna, przydatna zwłaszcza dla kina, to jego znajomość rzeczywistości. A ponad tymi dwiema umiejętnościami góruje inteligencja – dodał Kieślowski w programie „Twarze teatru”, poświęconym właśnie temu wybitnemu aktorowi.
Urodził się 18 kwietnia 1947 roku w Krakowie i to właśnie tam skończył dwa kierunki studiów: polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim i aktorstwo w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. Od początku swojej aktorskiej drogi pracował z największymi twórcami polskiego teatru i kina. U legendarnego reżysera teatralnego Konrada Swinarskiego zagrał w „Dziadach” Adama Mickiewicza. U Krzysztofa Kieślowskiego zaś w filmach „Blizna” i „Spokój”, a także w „Amatorze”, gdzie wcielił się w rolę Filipa Mosza – prostego pracownika fabryki, który odkrywa w sobie artystę po tym, jak kupuje kamerę, by utrwalać na taśmie życie swojej rodziny. U Feliksa Falka w „Wodzireju” stworzył niezapomnianą postać Lutka Danielaka – pełnego uroku dorobkiewicza, który jest bezwzględny w osiągnięciu kariery i jest dla niej w stanie poświecić absolutnie wszystko. Spotkał się też na planie z Agnieszką Holland i Andrzejem Wajdą, jak również zagrał wiele wybitnych ról w Teatrze Telewizji.
W latach 80. fenomenalnie wcielił się w Maksa w komedii „Seksmisja” Juliusza Machulskiego. Jego charakterystyczne powiedzenia, jak choćby „Ciemność, widzę ciemność”, „Kobieta mnie bije” oraz „Czy zastałem Jolkę?”, do dziś funkcjonują jako żarty w codziennym języku. Ta rola przyniosła mu ogromną popularność, która była dla niego zaskoczeniem. – Jeszcze trzy, cztery lata temu spokojnie pracowałem w teatrze, chodziłem tymi ulicami, wspinałem się po tych różnych szczebelkach. I naraz przyszedł film. I z dnia na dzień, w postępie geometrycznym, zmienił się wokół mnie świat. Usłyszałem o sobie, że reprezentuję jakieś pokolenie, zobaczyłem siebie, że jestem – powiedział w wywiadzie udzielonym w 1980 roku miesięcznikowi „Kino”.
Nigdy nie wybrał pomiędzy teatrem a kinem. Ze sztuką „Kontrabasista” Patricka Süskinda, w której zagrał główną rolę, objechał cały świat. Grał ją przez lata. W kinie zaś stworzył postaci, które na stałe weszły do historii popkultury, jak wspomniany wcześniej komisarzy Ryba czy sarkastyczny, ale dobroduszny Osioł, któremu udzielał głosu.
Swoją wiedzą i pasją do aktorstwa dzielił się ze studentami krakowskiej PWST, gdzie w latach 90. nie tylko wykładał, ale też pełnił funkcję rektora. Pisał scenariusze i reżyserował. Za kamerą zadebiutował w 1994 roku, świetnie przyjętym przez krytyków „Spisem cudzołożnic” o wykładowcy Uniwersytetu Jagiellońskiego, który oprowadza po Krakowie swojego znajomego ze Szwecji. Swój drugi film, „Historie miłosne”, zadedykował Krzysztofowi Kieślowskiemu. W sumie wyreżyserował 8 filmów.
Ostatni, nakręcony w 2014 r. „Obywatel”, zainspirowało jego własne życie. – Nie ma chyba w Europie ludzi, którzy mieli tak ciekawe życie jak my: żeby zacząć pod popiersiem Stalina w środku reżimu jako dzieci, a kończyć w wolnym kraju, po drodze przeszedłszy między innymi Solidarność, stan wojenny, wybór papieża, wyzwolenie. To niezwykłe życie – powiedział wtedy w jednym z wywiadów.
W innym dodał: – Nigdy nie dano mi szansy zagrania inteligenta, którym się czułem. Chciałem opowiedzieć, może po raz ostatni w moim filmowym życiu, o bohaterze swojego pokolenia, przekazać to wszystko, czym się zaraziłem w filmach Kieślowskiego w latach 70. i co potem, z różnymi odcieniami, od ostro komediowego do dramatycznego, próbowałem przedstawić.
Kilka lat temu Jerzy Stuhr przeszedł zawał serca, w ostatnich miesiącach zmagał się też z nowotworem krtani. Krystyna Janda, z której teatrem związany był przez lata, pożegnała go słowami:
„Nie żyje jeden z największych! Z osiągnięciami i życiem, którym mógłby obdarować kilka, a nawet kilkanaście osób. Człowiek niezwykły. Przyjaciel ludzi, świata, zwierząt, dzieci. […] Jego role nadawały blask, siłę i sens wszystkiemu, co powstawało. Kochany przez widzów, ludzi, rodzinę, partnerów scenicznych, przyjaciół w Polsce i na całym świecie, studentów, młodzież aktorską. Wspaniały Polak i Obywatel, odważny, zawsze występujący w obronie wolności i zwykłego człowieka. Nieobojętny na krzywdę, ostrożny w sądach, lojalny, wierny swoim ideałom, prawdziwy, zawsze prawdziwy. Marzył, żeby umrzeć na scenie i prawie tak się stało”.
Redakcja „Zwierciadła” składa najszczersze wyrazy współczucia Maciejowi Stuhrowi i Katarzynie Błażejewskiej-Stuhr oraz ich rodzinie i najbliższym.