Kilka ostatnich dni spędziłam w paryskim studiu Nicolasa Bredina, który wykonywał finalny miks dźwięku mojego filmu. Ponieważ praca trwała od wczesnych godzin porannych do bardzo późnego wieczora, nie miałam czasu nacieszyć się miastem i jego kulturą.
Na szczęście jest w Paryżu jedno miejsce, które przewidziało szalone godziny pracy swoich gości. Jest to czynne do północy Palais de Tokyo - ogromne centrum sztuki, które od niedawna dysponuje 22 000 metrami kwadratowymi przestrzeni wystawienniczych. Podobno czyni go to jedną z największych instytucji zajmujących się prezentacją sztuki współczesnej w Europie.
Potężny budynek wypełniony jest przytłaczają niemalże liczbą wystaw, z których większość zaaranżowana jest tak, że nie ma się pewności, gdzie jest ich koniec i początek. Prezentacje artystów zlewają się w nieznośną chwilami masę. W tak funkcjonującą przestrzeń bardzo ciekawie wpisał się Ryan Gander, który swoje prace i instalacje dźwiękowe rozmieścił w różnych miejscach galerii, pomiędzy innymi wystawami.
Obok prac Gandera w Palais de Tokyo najbardziej spodobała mi się nietypowa jak na centrum sztuki prezentacja projektów tworzonych dla domu mody Chloé, który od początku lat 50. dyktował trendy i wyznaczał standardy nowoczesności. Dość niewielka wystawa prezentuje te mniej znane i te ikoniczne projekty Chloé. Spaceruje się po niej jak po sklepie z najgorętszymi hitami mody. Co najmniej kilka ciuchów, które tutaj zobaczyłam, mogłabym natychmiast założyć, a drugie tyle mieć w szafie na specjalne okazje. To przypomniało mi refleksję po nie tak dawnej wystawie polskiego wzornictwa „Chcemy być nowocześni” w warszawskim Muzeum Narodowym. Uświadamiała ona, że najbardziej nowocześni jesteśmy z produktami projektantów z lat 50. I wystawa w Muzeum Narodowym i ta w Palais de Tokyo zbudziły nietypowe dla mnie pożądanie przedmiotów.