1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Feminizm się opłaca – mocny głos we współczesnej literaturze

Musimy sobie radzić ze stuleciami mizoginii. Jestem tego szczególnie świadoma, odkąd zostałam mamą. (Fot. BE&W)
Musimy sobie radzić ze stuleciami mizoginii. Jestem tego szczególnie świadoma, odkąd zostałam mamą. (Fot. BE&W)
Jej powieść „Amerykaana” Barack Obama wymienił wśród ważnych dla niego książek, a fragment z jej wykładu znalazł się w piosence Beyoncé. Mieszkająca od lat w Stanach Nigeryjka Chimamanda Ngozi Adichie to mocny głos we współczesnej literaturze. I w sprawie równouprawnienia. Sama mówi: – Feminizm to dla mnie oduczanie się tego, czego nas nauczono o byciu dziewczynką i kobietą.

Miałam zacząć od zupełnie innego pytania, ale nie mogę się powstrzymać – za każdym razem, kiedy widzę jakieś twoje zdjęcie lub wystąpienie, masz inną fryzurę…
20 lat temu przestałam używać chemii do włosów, postanowiłam ich już nie prostować.

Mówisz o czasie, kiedy przyjechałaś do Stanów na studia?
Tak. Po przyjeździe odkryłam, że wizyta w salonie fryzjerskim sporo tu kosztuje. Jeszcze przez chwilę prostowałam włosy domowymi sposobami, ale skończyło się na poparzeniu skóry. Moja decyzja była więc praktyczna – po prostu nie było mnie stać na chodzenie do fryzjera. Ale też była to z mojej strony pewna deklaracja.

Włosy mogą być deklaracją?
Czytałam wtedy o rasizmie i zaczęłam zastanawiać się, co to znaczy, że je prostuję. Czemu chcę wpasować się w kanon piękna, który automatycznie wiąże się z tym, że muszę robić z włosami rzeczy, do których nie są stworzone? Poruszyłam zresztą ten wątek w powieści „Amerykaana”. Tak, włosy stają się deklaracją, na przykład wtedy, kiedy ktoś robi sobie dredy. Ludzie wtedy myślą, że to coś znaczy, i często tak właśnie jest.

„Amerykaana” to jedna z trzech twoich szeroko znanych na świecie powieści. Jesteś też autorką tomu opowiadań, ale od kilku lat zdecydowanie silniej kojarzona jesteś z mocnymi wypowiedziami na temat praw mniejszości: gejów, osób o innym niż biały kolorze skóry, ale przede wszystkim kobiet. Po twoim słynnym wykładzie „Wszyscy powinniśmy być feministami” Beyoncé użyła jego tekstu do piosenki „Flawless”.
A mój wydawca zaproponował, żebym przerobiła go na książkę. Książka obiegła cały świat, a w Nigerii okrzyknięto mnie osobą kontrowersyjną i wariatką [śmiech]. W tym czasie moja przyjaciółka urodziła córkę i zapytała mnie, jak ma ją wychować na feministkę. Napisałam do niej mejl, a potem zrobiłam z tego wpis na swoim fanpage’u. A teraz z tego listu także zrobiła się książka „Kochana Ijeawele albo manifest feministyczny w piętnastu wskazówkach”. Nic z wyżej wymienionych rzeczy nie było planowane, wszystko po prostu się wydarzyło.

Z pisarki stałaś się aktywistką?
Jestem pisarką, ale także obywatelką, która wykorzystuje swoją rozpoznawalność, żeby zabrać głos. Kiedy na przykład kilka lat temu Nigeria wprowadziła prawo uznające homoseksualizm za przestępstwo, zdecydowałam się publicznie wyrazić swoją opinię, bo jako obywatelka uważam, że nie można kryminalizować czegoś, co przestępstwem nie jest.

Wspomniałaś, że w Nigerii uznano cię za wariatkę.
Moje książki są popularne w Nigerii, ale kiedy zaczęłam wypowiadać się na temat feminizmu, nagle stałam się kontrowersyjna. Z feminizmem jest w mojej ojczyźnie tak, że Nigeryjczycy uważają, że to koncept importowany z Zachodu, nie z Afryki, więc nie muszą go przyswajać. Po książce „Wszyscy powinniśmy być feministami” zaczęto przekłamywać moje stanowisko. W gazetach pisano na przykład, że „Chimamanda nienawidzi mężczyzn”.

A jak zareagowała twoja rodzina?
Są wspierający, ale nawet w rozmowie z nimi czasem muszę bronić swoich przekonań, co, prawdę mówiąc, bywa dla mnie emocjonalnie wykańczające. Mogę z pełnym przekonaniem kłócić się z ludźmi, którzy mnie nie znają, ale nie z tymi, którzy są mi bliscy. Na szczęście widzę zmianę i postęp, i coraz więcej zrozumienia. Ostatnio koleżanki mojego kuzyna powiedziały mu, że to z mojego powodu stały się feministkami. Wiele to dla mnie znaczy.

Urodziłaś się w nowoczesnej rodzinie jak na standardy tradycyjnego społeczeństwa nigeryjskiego.
Na pewno w postępowej, to prawda. Wychowałam się na kampusie uniwersyteckim, oboje rodzice tam pracowali [ojciec wykładał statystykę, matka była sekretarzem ds. studenckich – przyp. aut.], zawsze wracali razem do domu i jedli lunch. Moja matka nigdy co prawda nie mówiła mi rzeczy w stylu: „Powinnaś to robić, bo jesteś dziewczynką”, a jednak miałam dużo więcej domowych obowiązków niż moi bracia. Oczekiwano na przykład, że zarówno ja, jak i moje siostry nauczymy się gotować. Nieważne, jak bardzo tego nie cierpiałam. Pamiętam, że nawet jako dziecko czułam, że ponieważ jestem dziewczynką, nie obowiązują mnie te same zasady co chłopców.

A kiedy chodziło o wyrażanie opinii? Czy dla rodziców twoje opinie były tak samo ważne jak twoich braci?
Tak. Myślę, że to zasługa akademickiego środowiska. Dla moich rodziców intelektualne osiągnięcia nie miały nic wspólnego z płcią. No i mieli szczęście, bo wszyscy – cała nasza szóstka – doskonale radziliśmy sobie w szkole. Miałam zdanie na każdy temat, nie zgadzałam się z nimi w wielu sprawach i mi na to pozwalano. Do tej pory jestem im za to wdzięczna. Pamiętam, jak przyjaciele mówili, że zazdroszczą mi mamy [śmiech]. Mam dwie siostry, jedna jest bardzo kobieca w takim tradycyjnym znaczeniu tego słowa, natomiast drugiej – pod względem stylu życia – bliżej jest do mnie.

W szkole miałaś tę samą wolność wyrażania siebie?
Skąd! Wciąż pakowałam się w kłopoty. Uważano mnie za arogancką, bo zadawałam za dużo pytań i nie zadowalałam się głupimi odpowiedziami. Chłopcy zachowywali się podobnie, ale ich za to nie karano.

Co mocniej wpłynęło na twoją tożsamość: wychowanie w Nigerii czy przyjazd do Stanów?
Moja wrażliwość, to, jak patrzę na świat, zdecydowanie zostały ukształtowane przez wychowanie w Nigerii. Mój dom jest w Ameryce, ale nie jestem Amerykanką. Kiedy przyjechałam do Stanów, przyjęłam nową tożsamość. To była tożsamość bycia osobą czarną. Wcześniej, w Nigerii, kwestia koloru skóry, rasy dla mnie nie istniała.

Skoro rasa to wciąż temat dyskusyjny w Stanach, to co jest według ciebie największym problemem w Nigerii?
Seksizm. Ale to skomplikowane. Tam, skąd pochodzę, w południowej Nigerii, kobiety pracują, często mają wysokie stanowiska czy nawet są ministrami w rządzie. Kobieta u władzy to nic wyjątkowego. Jednocześnie społeczeństwo oczekuje od nich postawy domatorskiej.

Co to znaczy?
Nigeryjka u władzy będzie dziękować w wywiadzie mężowi, że pozwolił jej osiągnąć sukces, albo deklarować: „Moja praca jest dla mnie ważna, ale najważniejszą pracę wykonuję w domu”. Bo społeczeństwo wciąż nie czuje się komfortowo z myślą, że kobiety mogą dysponować władzą. Kobiety zdają sobie z tego sprawę, stąd pełno w ich wypowiedziach takich zdań jak to, że to mężczyzna zawsze powinien być liderem. Takie podejście przekłada się też na tzw. ulicę. Kiedy w Lagos dochodzi do stłuczki, a w jednym z aut siedzi kobieta i jeśli to ona zawiniła, nie usłyszy od drugiego kierowcy, że źle prowadzi. Zamiast tego dowie się, że jest prostytutką i puszczalską, bo na pewno przespała się z jakimś ważniakiem, skoro jeździ takim autem.

Książka „Kochana Ijeawele albo manifest feministyczny w piętnastu wskazówkach”, która właśnie ukazała się na polskim rynku, ma silny kontekst nigeryjski. A jednak trudno nie zauważyć, że twoje porady są uniwersalne. Mam nadzieję, że ta książka dotrze do wielu kobiet na świecie, bo problemy dziewczyn, niezależnie gdzie dorastają, brzmią niepokojąco znajomo. To się zresztą zaczyna już w przedszkolu.

Feminizm oznacza dla mnie oduczanie się tego, czego nas nauczono o byciu dziewczynką czy kobietą. Ja wciąż jestem w procesie. Trudno jest tak od razu oduczyć się czegoś, co zaczęto ci wmawiać, kiedy byłaś bardzo mała. Musimy sobie radzić ze stuleciami mizoginii. Jestem tego szczególnie świadoma, odkąd zostałam mamą.

Co w wychowaniu córki jest dla ciebie najważniejsze?
Ona ma zaledwie cztery lata, a ja już martwię się, jak poradzi sobie jako nastolatka. Dziewczynki dziś wcześnie zaczynają oceniać siebie po wyglądzie, chorują na zaburzenia odżywiania. A wychowywanie jej w Stanach oznacza także, że bardzo szybko zrozumie, co to znaczy być czarnym dzieckiem.

Wiele mówisz o wzmacnianiu dziewczynek, a co z chłopcami? Jacy oni powinni być, żeby tworzyć równościowy świat i żeby w nim przetrwać?
Oczywiście, feminizm musi włączyć mężczyzn, bo jeśli nie zmienimy ich, to nic się nie zmieni. Potrzebujemy mężczyzn feministów, żeby zaczęli inaczej wychowywać chłopców, wzmacniać ich w rozwoju emocjonalnym.

Nawet nie wiesz, ile odbyłam rozmów z chłopakami o tym, że najtrudniejsze dla nich to przetrwać w świecie ich rówieśników, okazać się godnym przyjęcia do „męskiego klubu”. Chłopcy, którzy muszą przyjąć taki wzorzec męskości w społeczeństwie patriarchalnym, cierpią, bo nie wolno im po prostu być sobą. Nie wolno im okazać słabości, bo słabość jest kojarzona z kobiecością, a tej nie cenimy jako uniwersalnej wartości.

Czyli, zgodnie z tytułem twojego wykładu i książki, wszyscy powinniśmy być feministami?
I nie dlatego, żeby być miłym dla kobiet albo że to politycznie poprawne. Powinniśmy nimi zostać, bo jeśli połowa z nas nie jest w stanie w pełni uczestniczyć w życiu, bo jest wykluczana na jego różnych polach, przegrywamy jako społeczeństwo. Bądźmy feministami, bo to rozsądne, mądre i zwyczajnie się opłaca.

Chimamanda Ngozi Adichie, rocznik 1977, autorka powieści: „Fioletowy hibiskus”, „Połówka żółtego słońca” i „Amerykaana”. Właśnie ukazała się u nas jej najnowsza książka „Kochana Ijeawele albo manifest feministyczny w piętnastu wskazówkach” (Zysk i S-ka).

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze