1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Lincoln: Wszystko za równość

fot. materiały prasowe Imperial Cinepix
fot. materiały prasowe Imperial Cinepix
Zobacz galerię 8 Zdjęć
„Lincoln” nie mógł trafić do polskich kin w lepszym momencie. Opowieść o próbie uświadomienia uparcie uprzedzonym, że wszyscy ludzie zostali stworzeni równymi, okazuje się na naszych ziemiach zaskakująco aktualna i potrzebna. Najwidoczniej nie wszyscy wyciągnęli jeszcze wnioski z lekcji historii. Ten film powinien im w tym pomóc.

</a> Imperial Cinepix/wiecej w galerii Imperial Cinepix/wiecej w galerii

Abraham Lincoln, mimo że nie ma go wśród żywych już od prawie 150 lat, poprzedni rok może zaliczyć do szczególnie udanych. W kinach na całym świecie najpierw przypomniał o sobie – w delikatnie mówiąc, średnim – filmie Abraham Lincoln: Łowca Wampirów”, a kilka miesięcy później wrócił na ekrany w bardziej trzymającej się faktów produkcji Stevena Spielberga, o tytule pozostawiającym jeszcze mniej wątpliwości, co do osoby głównego bohatera. Lincolnszybko rozkochał w sobie Amerykanów, kończąc rok 12 nominacjami do Oscarów i 7 do Złotych Globów. Nieźle, jak na film biograficzny.

Czy w Polsce przyjmie się tak samo dobrze? Szczerze wątpię, bo szesnasty Prezydent Stanów Zjednoczonych nie jest u nas postacią tak kultową i lubianą. Trudno nawet znaleźć jakąś analogię w naszej historii, autorytet moralny, któremu przejście od bohatera historycznego do bohatera popkultury udało się tak gładko. Rekordów frekwencji w salach kinowych nad Wisłą raczej nie ma się w związku z tym co spodziewać, ale jeśli ktoś już zdecyduje się zaryzykować, nie powinien żałować. Przesłanie Lincolna jest uniwersalne.

Spielberg przygląda się tutaj ostatnim miesiącom życia Prezydenta, który zmaga się z przeciągającą się Wojną Secesyjną i próbą wprowadzenia kontrowersyjnej wówczas, znoszącej niewolnictwo (trzynastej) poprawki do konstytucji. To drugie jest dla Lincolna najważniejsze; gdy w pewnym momencie traci cierpliwość (zobaczycie, że to zdarza się nad wyraz rzadko), krzyczy, że nie może zrobić niczego znaczącego bez tej korekty ustawy zasadniczej USA. Napięcie wzrasta stopniowo, aż do dnia ostatecznego głosowania, które pokazuje też, że gdyby Spielberg do spółki z Januszem Kamińskim (odpowiedzialny za zdjęcia w filmie) postanowili realizować telewizyjne transmisje obrad Sejmu, te biłyby rekordy oglądalności. Nie przesadzam: mimo że wiem jak głosowanie się zakończyło, drżałem przy każdym oddawanym głosie, trzymając kciuki, żeby historia została tego dnia zapisana tak, jak uczono mnie o niej w szkole.

Przed seansem zastanawiałem się też, jakie ten film może mieć atuty. Czemu ludzi (i krytyków!) znów zainteresował ten sam, tak oczywisty dla nas już dziś temat? Zniesienie niewolnictwa, udowodnienie, że wszyscy ludzie, niezależnie od odcieni koloru skóry, są równi – czy to może budzić dziś jeszcze jakiekolwiek emocje? I wtedy zobaczyłem, jak przedstawiciele Demokratów ze świętym oburzeniem argumentują za zachowaniem starego porządku. Jak twierdzą, że proponowane zmiany, to występek przeciwko domniemanemu naturalnemu porządkowi, występek przeciwko samemu Bogu. I poczułem, że gdzieś już to wszystko widziałem: to było w tym tygodniu, ale mówili tam po polsku i jakoś tak jałowiej. Poza tym wśród święcie oburzonych była kobieta, co w tamtych czasach byłoby nie do pomyślenia.

Skoro o tym mowa, jest taka świetna scena w Lincolnie: w Kongresie przemawia akurat zwolennik zniesienia niewolnictwa, ale uważający też, że tak pochopna decyzja, to w tej chwili za wiele i zbyt nagle. - Wolność dla niewolników? - pyta retorycznie. - Co przyjdzie po tym? Prawo wyborcze dla kobiet?! - po tych słowach na sali wybucha największe oburzenie w trakcie całej debaty. Tylko pomyśleć, że działo się to niecałe 150 lat temu. Śmieszna rzecz, ten czas... Szkoda, że nie wszystkim daje potrzebną, nieco szerszą perspektywę. Spielberg w swoim filmie-przypomnieniu dba o to, żebyśmy ją odzyskali. Może nawet ostrzega przed podobnymi sytuacjami, chce nauczać, co należy zrobić, jak postąpić moralnie.

Moje właściwie jedyne zastrzeżenia dotyczą tego, że poza zrobieniem filmu z przekazem, reżyser poddał się presji jednak nauczenia widzów czegoś o samym Abrahamie Lincolnie. A to dotknie tematu żony prezydenta i jej problemów psychicznych (kobieta poświęcająca się u boku wielkiego męża stanu, trochę jak Danuta Wałęsa), a to wspomni o prostym pochodzeniu Lincolna lub jego trudnej relacji z synem, który nie dość, że czuł się niekochany, to jeszcze przytłaczała go presja zrobienia „czegoś ważnego” ze swoim życiem. Spielberg zadba też o to, żeby odtwórca głównej roli, Daniel Day-Lewis przytoczył nam groteskowe ilości historyjek, które Prezydent najwidoczniej uwielbiał opowiadać (najczęściej nie znajdując zrozumienia u słuchaczy). Problem trudny do obejścia w filmie biograficznym, jednak trudno to przemilczeć, bo nie dość, że rozmywa fabułę, to jeszcze wydłuża całość: w kinie spędzimy przez to ponad 150 minut.

Czas umilą nam co prawda świetne kreacje osób, odpowiedzialnych za stroje, dekoracje i odwzorowanie pięknego, poetyckiego momentami politycznego języka tamtych czasów. Na dokładkę aktorzy. Cały świat mówi prawie wyłącznie o występie wspomnianego Day-Lewisa, który rzeczywiście gra jak natchniony, ale opanowany, zawsze tak samo spokojny Lincoln nie wydaje się być aż takim wyzwaniem. Pełna fajerwerków jest za to drugoplanowa rola Tommy'ego Lee Jonesa. Jego odtworzenie postaci radykalnego abolicjonisty Thaddeusa Stevensa sprawia też, że trochę inaczej będziemy postrzegać ten moment w historii i lepiej rozumieć, że o wolność dla zniewolonych nie walczył wyłącznie brodaty Prezydent USA. Być może to właśnie ludziom takim jak Stevens zawdzięczamy nawet więcej niż Lincolnowi...?

Cóż, jeśli film historyczny inspiruje do zadawania sobie takich pytań i zachęca do wertowania książek w poszukiwaniu odpowiedzi, to chyba spełnia swoje zadanie. Jest też nieocenioną lekcją w retoryce, którą polecam współczesnym bojownikom o równość. Wasz adwersarz twierdzi, że Bóg nie dał wszystkim takich samym praw do np. miłości? Zacytujcie Stevensa w wykonaniu Lee Jonesa: „Macie rację, jak mogę stać tutaj i przekonywać was, że wszyscy ludzie są równi, kiedy  przed sobą mam takie moralne martwe mięso jak pan/pani? Jest pan/pani dowodem na to, że niektórzy ludzie są rzeczywiście stworzeni gorszymi skoro obdarzonymi przez Stwórcę tak przyćmioną zdolnością pojmowania czegokolwiek”. Powinno zadziałać.

[iframe src="https://www.youtube.com/embed/KJVuqYkI2jQ" frameborder="0" allowfullscreen" width="100%" height="315-->

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze