1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Wielkie nadzieje - recenzja

fot. materiały prasowe Gutek Film
fot. materiały prasowe Gutek Film
Zobacz galerię 8 Zdjęć
Tak jak my narzekamy na kiepskie adaptacje naszej narodowej literatury, tak samo Anglicy narzekają, gdy ktoś próbuje zabrać się za Jane Austen czy Charlesa Dickensa. Raczej słusznie.

</a> fot. materiały prasowe Gutek Film/więcej w galerii fot. materiały prasowe Gutek Film/więcej w galerii

Śmiałek, który odważył się podjąć ekranizacji książki Dickensa, to Mike Newell, znany nam z brytyjskiego hitu sprzed 20 laty - "Cztery wesela i pogrzeb". Potem nakręcił jeszcze kilka filmów, jak niekoniecznie warte zapamiętania "Książę Persji: piaski czasu", nieudaną "Miłość w czasach zarazy" czy - specjalnie dla fanów sagi J. K. Rowling - "Harry Potter i Czara Ognia". Po tym miszmaszu wziął się za klasykę, a jak wiadomo, do klasyki Brytyjczycy mają stosunek nabożny i jest to pewnie jedyna łącząca nas z nimi cecha, oprócz umiłowania funta.

Newell wybrał sobie pozycję nie byle jaką, bowiem prawdziwą operę mydlaną, czyli "Wielkie nadzieje". Jeśli ktoś nie pamięta tej historii, oto ona: wychowywany przez siostrę histeryczkę i jej męża kowala Pip, trafia do zamku, gdzie ma popołudniami dotrzymywać towarzystwa niejakiej Estelli, rozkapryszonej i zarozumiałej panience. Jej opiekunką jest szalona stara panna Havisham, która za pomocą Estelli mści się na męskiej części społeczeństwa za swoje miłosne niepowodzenia z młodości. Gdy Pip dorasta okazuje się, że został mu przepisany pokaźny spadek, jednak dobroczyńca pozostaje nieznany. Pip wyjeżdża do Londynu, by zostać dżentelmenem i po raz kolejny spotyka Estellę - jeszcze piękniejszą i bardziej okrutną niż w dzieciństwie. Nie będę psuła zakończenia tym, którzy z "Wielkimi nadziejami" stykają się po raz pierwszy.

Mike Newell podszedł do klaski klasycznie: zdecydował się na piękne wiejskie plenery oraz - stojącą w kontraście - ciemną, pełną zaułków, brudu i tajemnic makietę XIX-wiecznego Londynu. Główne role - Pipa i Estelli - przydzielił młodym, nieopatrzonym jeszcze aktorom. Estella przypomina typem urody i temperamentem Elizabeth Bennet z "Dumy i uprzedzenia", jednak Pipowi daleko do charyzmy ambicji młodzieńca o wiejskim pochodzeniu. Jak słusznie zauważyli brytyjscy krytycy, tej parze brakuje potrzebnej iskry, nie budzą silnych emocji, niestety, a tytułowe "wielkie nadzieje", którymi obdarzony zostaje Pip, muszą spalić na panewce przy takim aktorze.

Nieco lepiej wygląda sprawa z postaciami pobocznymi. Wspaniały jest, wychowujący Pipa, szwagier Joe, oraz jego histeryczna siostra, grana zresztą przez znaną nam z "Happy go Lucky" Sally Hawkings. Genialne wyczucie dramatyczne, wspaniale zinterpretowany humor Dickensa - ta para urodziła się, żeby grać w takich filmach. Pannę Havisham gra z kolei ulubienica Tima Burtona, Helena Bonham Carter. To rola stworzona dla niej - groteskowej i histerycznej starej panny, z ogromnym wyczuciem absurdu i pękniętym sercem. Tu niestety łatwo było przeszarżować i tak się stało. Z tajemniczej, nieszczęśliwej i trochę żałosnej panny Havisham powstał gotycki upiór w sukni młodej porośniętej pajęczynami i wiecznie wytrzeszczonymi oczami o trupio bladej skórze. Za to trzeba przyznać, że ciekawie wypadł Ralph Fiennes, grający tajemniczego dobrodzieja Pipa. Wspaniale starzeje się ten aktor, a przecież jeszcze niedawno grywał młodych amantów w miłosnych dramatach typu "Angielski pacjent".

W porównaniu z adaptacją z 1998 roku z Gwyneth Partlow i Ethanem Hawkiem, "Wielkie nadzieje" Mike'a Newella zdecydowanie lepiej oddają klimat dickensowskiej opery mydlanej, ale to jeszcze nie powód do domu, gdyż temperatura tego filmu jest ledwo letnia, a przecież chodzi o gorący romans.

 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze