Jeff Nichols uwielbia rozprawiać się z mitem męskości. Tym razem robi to w uwodzicielskim dramacie opowiadającym o powstaniu oraz bolesnym upadku fikcyjnego klubu motocyklowego na przełomie lat 60. i 70., z wybitnymi kreacjami Jodie Comer, Austina Butlera i Toma Hardy’ego. Jeśli wciąż zastanawiacie się, czy warto wybrać się na seans, przeczytajcie naszą recenzję filmu „Motocykliści”.
Już od pierwszej sceny „Motocykliści” robią wszystko, aby przywołać czar dawnej epoki i klasyczną męskość w stylu macho. W otwierającym ujęciu grany przez Austina Butlera Benny siedzi przy barze tyłem do widza. Za chwilę podchodzi do niego dwóch starszych mężczyzn, którzy żądają, aby bohater zdjął kamizelkę z naszywkami albo wyszedł z baru. Podczas gdy Benny cicho przyjmuje ich prośbę, możemy dostrzec postrzępione nitki na jego kurtce oraz insygnia czaszki wskazujące na przynależność do klubu Chicago Vandals. Dym papierosowy pełza po jego twarzy, a palec uderza w szklankę z whisky. „Musiałbyś mnie zabić” – odpowiada lakonicznie Benny. To prośba, którą mężczyźni chętnie spełniają: wyprowadzają go na ulicę i brutalnie traktują. Benny wyciąga nóż z buta i rozcina twarz jednego z napastników. Sadystyczny uśmiech wypacza jego surowe, kanciaste rysy, jednak za moment krnąbrny Wandal otrzyma uderzenie w głowę od drugiego z mężczyzn. Cięcie.
„Motocykliści” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
To trzymająca w napięciu i pełna szczegółów scena – typowa dla scenarzysty i reżysera Jeffa Nicholsa, który doskonale wie, jak obchodzić się z torturowaną męskością. W swoim debiucie „Shotgun Stories” (2007) twórca opowiedział o narastającym konflikcie między przyrodnimi braćmi, w „Take Shelter” (2011) o mężczyźnie dręczonym przez apokaliptyczne lęki, natomiast w „Uciekinierze” (2012) z Matthew McConaughey’em przedstawił historię faceta próbującego wymknąć się wymiarowi sprawiedliwości. Tematycznie „Motocykliści” krążą po tej samej orbicie. Tym razem jednak podążamy za członkami fikcyjnego klubu motocyklowego Chicago Vandals, który na przełomie lat 60. i 70. zamienia się w złowieszczy gang. Opowieść o powstaniu i bolesnym upadku tej zamkniętej społeczności dzieli DNA również z takimi klasykami kina jak „Dziki” (1953) czy „Easy Rider” (1969). Z pierwszym z nich świetnie sprawdziłby się nawet jako podwójny seans.
„Motocykliści” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
Nietrudno zatem zgadnąć, że film ten tarza się w określonym rodzaju amerykańskiej kultury – dżins, skóra, pola kukurydzy, Harley-Davidson, pogniecione paczki papierosów, zadymione bary i uwodzicielski urok otwartych dróg. Taki obraz od lat pociąga filmowców i chociaż Nichols również jest zauroczony tym klimatem, w jego najnowszym filmie nie brakuje też krytycznego spojrzenia na mit wolności oraz pustkę ukrytą pod motocyklową kurtką.
Kanwę dla przedstawionej w filmie historii stanowi książka fotograficzna Danny’ego Lyona z 1968 roku, zawierająca zdjęcia i wywiady z członkami Outlaws Motorcycle Club, które autor przeprowadził w ciągu czterech lat spędzonych w chicagowskim klubie motocyklowym. Przez ten czas fotograf podróżował z gangiem i skrupulatnie dokumentował jego działania.
W filmie do świata motocyklistów wprowadza nas Kathy (Jodie Comer), którą Lyon (Mike Faist) po raz pierwszy spotyka w pralni w 1965 roku. Wtedy dziewczyna wspomina noc, kiedy koleżanka zaciągnęła ją do baru należącego do Wandalów, wypełnionego spoconymi mężczyznami w skórach i dżinsowych kurtkach motocyklowych. Tam po raz pierwszy zobaczyła Benny’ego – nieziemsko przystojnego bikeridera, stojącego przy stole bilardowym z pochyloną głową i umięśnionymi ramionami. Od razu poczuła pociąg do tego, co sobą reprezentował – prawdziwej, nieskrępowanej niczym wolności. I chociaż tego wieczora padło między nimi niwiele słów, po wyjściu z lokalu kobieta bez chwili namysłu wspięła się na tył jego motocykla, by odjechać w nieznane. W kolejnej scenie Benny skutecznie odstrasza partnera Kathy, a kilka miesięcy później jest już jej mężem.
„Motocykliści” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
Niedługo potem Kathy przedstawia nam resztę bractwa: rozsądnego Bruciego (Damon Herriman), miłośnika motoryzacji Cala (Boyd Holbrook), niestabilnego Łotysza Zipco (Michael Shannon), zjadacza robaków o pseudonimie Karaluch (Emory Cohen) i wielu innych. Jest też enigmatyczny Johnny (Tom Hardy), który – chociaż ma żonę, dwójkę dzieci i prawdziwą pracę – postanowił zostać liderem klubu: po części z miłości do wyścigów i fascynacji Marlonem Brando w „Dzikim”, ale przede wszystkim z rozpaczliwej potrzeby przynależności. Z czasem klub zaczyna jednak ewoluować, przekształcając się z miejsca spotkań lokalnych outsiderów w niebezpieczny podziemny świat przemocy, zmuszając Benny’ego do wyboru między Kathy, a lojalnością wobec grupy. Sprawa komplikuje się tym bardziej, że kontrolę przejmują Intruzi, którzy angażują Wandali w handel narkotykami, hazard, morderstwa na zlecenie i otwartą wojnę z innymi gangami, prowadząc tym samym grupę w kierunku niemalże pewnego zatracenia.
„Motocykliści” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
„Motocykliści” to opowieść o utraconej niewinności, pragnieniu przynależności, nieoczywistym trójkącie miłosnym oraz mężczyznach, którzy zamiast dążyć do spełnienia amerykańskiego snu, postanowili wyrwać się z marazmu codzienności i zostać bohaterami kontrkultury. Aby jakoś usprawiedliwić radość z przebywania w swoim towarzystwie, wymyślili supermacho pretekst i założyli motocyklowy klub. Nie pomyśleli jednak o tym, że uciekając od dotychczasowych uwierających ich ról, weszli w nowe, równie ograniczające.
„Motocykliści” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
Historię otrzymujemy jednak z drugiej ręki, bo „Motocykliści” są bardziej produktem wyobraźni Nicholsa niż jakością ze zdjęć Lyona. Twórca filmu najwyraźniej uwielbia książkę będącą pierwowzorem opowieści, jednak dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że przełożenie jej 1:1 na język filmu mogłoby zamknąć produkcji furtkę do odniesienia komercyjnego sukcesu. W tym celu Nichols odtwarza oryginalne fotografie, ale robi to zupełnie po swojemu, nadając grupie mityczną wspaniałość, ale też dokonując kilku zmian i pominięć względem oryginału. Przede wszystkim przekształca Lyona, granego przez Mike’a Faista („Challnegers”), w postać drugoplanową – szczerą i uśmiechniętą, ale boleśnie nijaką, która jedynie trzyma mikrofon, podczas gdy Kathy, grana przez fenomenalną Jodie Comer („Obsesja Eve”), opisuje swoje życie i wyczyny coraz bardziej balansujących na granicy prawa motocyklistów.
„Motocykliści” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
Na przemian złośliwa i wrażliwa bohaterka jest zresztą kluczem do sukcesu filmu. Jako żona Benny’ego (Austin Butler), najdzikszego i najbardziej lekkomyślnego z Wandalów, z jednej strony znajduje się blisko tej umazanej olejem subkultury, a z drugiej – jako kobieta – jest wiecznie daleko. Zorientowana zasadami, rytuałami i polityką gangu, trzyma jego członków dystans, a przez to stale dryfuje na peryferiach społeczeństwa („Kiedyś byłam szanowana”). Do tego można odnieść wrażenie, że w uczuciach męża zajmuje odległe drugie miejsce, tuż za magnetycznym Johnnym, wannabe liderem stada w stylu Marlona Brando (znakomity Tom Hardy). Przez taki rodzaj poprowadzenia opowieści „Motocykliści” są jak „Chłopcy z ferajny”, gdyby narratorką była bohaterka grana przez Lorraine Bracco. Perspektywa jest więc ograniczona do postaci, która pozwala nam zobaczyć jedynie ułamek z wewnętrznych działań klubu. Ale może zabieg ten miał swój cel? Być może Nichols próbował nam w ten sposób pokazać, jak to jest zakochać się w tej społeczności, tak jak Kathy zakochała się w Bennym?
„Motocykliści” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
Wprowadzenie do filmu Lyona oraz jego działalności jako fotografa i wywiadowcy jest ciekawym zabiegiem, ale nie wnosi do historii nic poza dystansem oraz poczuciem kontaktu z prawdziwym życiem. Film rekompensuje nam to jednak licznym scenami z udziałem Benny’ego, który jest bez wątpienia wzorem motocyklisty: oddanym, lojalnym, impulsywnym i żądnym wrażeń, który nigdy nie wycofuje się z walki, zawsze wygląda świetnie w swojej klubowej kurtce i bez żadnych skrupułów zacznie bójkę z każdym, jeśli tylko zobaczy, że jego bracia mają kłopoty. Nie grzeszy jednak inteligencją, co znacznie wpływa na przepychanki, które toczą o niego Kathy i Johnny. Kathy chce bowiem, żeby Benny odszedł z klubu, a Johnny chce, żeby ten przejął władzę. Czyżby wielki lider zazdrościł młodszemu koledze szczerego zaangażowania w motocyklowy styl życia? Tego nie wiemy, jednak nie można zaprzeczyć, że w tym momencie na ekranie formuje się niezwykle intrygujący trójkąt.
„Motocykliści” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
W filmie nie brakuje też dramatycznego napięcia, np. w scenie, w której Johnny próbuje przekonać Benny’ego do przejęcia klubu. Nichols wraz z operatorem Adamem Stonem ustawiają mężczyzn twarzą w twarz, aby podkreślić intensywność spotkania, które – gdy Johnny naciska na swoją sprawę, zbliżając się coraz bardziej do Benny’ego – zmienia charakter relacji mężczyzn na wyraźnie seksualny. Może „Motocykliści” byliby lepsi, gdyby Hardy ostatecznie pocałował Butlera w tej scenie? Świat z pewnością nie byłby gorszy z powodu takiego obrazu. Cały film jest z resztą wypełniony takimi tlącymi się, bliskimi eksplozji emocjami. Najwidoczniej Nichols stwierdził, że niemalże erotyczna fiksacja przywódcy gangu motocyklowego na punkcie najbardziej fotogenicznego członka grupy jest najlepszym sposobem, aby pokazać je na ekranie. Poza tym twórca robi jednak wszystko, co może, aby stłumić melodramat: rozbija chronologię i filtruje silne uczucia, więc – jak na film o byciu cool – momentami jest trochę sztywno.
„Motocykliści” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
Kiedy w takim razie „Motocykliści” są najsilniejsi? Z pewnością w scenach, w których patrzymy na tę subkulturę oczami Benny’ego i Kathy – bohaterów znacznie młodszych od większości mężczyzn z Vandals, posiadających zupełnie inne doświadczenia, pragnienia i potrzeby niż oni. Niestety, scen między nimi jest zdecydowanie zbyt mało, a to wielka szkoda, bo to właśnie dzięki nim obserwujemy jak Wandale zmieniają się z przyjaznej grupy zbuntowanych kujonów w klub z oddziałami rozciągającymi się na cały Środkowy Zachód. Dzięki nim dowiadujemy się, że też tego, że chociaż członkowie grupy samodzielnie bywają przestraszeni i niepewni siebie, razem są ryczącym stadem i bez żadnych obaw dzielą się ze sobą żartami, wskazówkami i uczuciami. Takie momenty idealnie oddają hipnotyzujący urok bractwa motocyklistów i dodatkowo wyjaśniają, dlaczego Kathy tak naprawdę zdecydowała się wsiąść na motocykl Benny’ego w jednej z pierwszych scen.
„Motocykliści” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
Klimat ten zdecydowanie podkręca estetyka produkcji – z lekko pożółkłym filtrem nałożonym na ekran „Motocykliści” spokojnie mogliby być kampanią reklamową dla firmy produkującej dżinsy. Brawa należą się też operatorowi Adamowi Stone’owi, którego długie ujęcia motocykli mknących po malowniczych równinach zasługują na osobną pochwałę. Takie kadry podkreślają napięcie między stalową męskością, którą chcą projektować nasi bohaterowie, a spokojniejszymi duszami czającymi się pod rzucanymi przez nich cieniami. Zdjęcia są dynamiczne i szorstkie, a także świetnie ukazują męskość i intymność grupy.
„Motocykliści” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
Jeśli chodzi natomiast o głównych aktorów, żaden z nich nie pasuje do roli lidera gangu tak idealnie jak Tom Hardy („Legend”, „Zjawa”). Uwagę przyciąga też młody australijski aktor Toby Wallace („Babyteeth”, „The Royal Hotel”) jako złowrogi dzieciak, który odgrywa znaczącą rolę w ostatnim akcie. Z kolei Austin Butler („Elvis”, „Diuna: Część druga”) po raz kolejny udowadnia, że potrafi zagrać każdy rodzaj męskości, a kamera go uwielbia. Tym razem prezentuje nam wcielenie à la James Dean i robi to świetnie, jednak kiedy tylko opuszcza ekran, obraz traci cały swój urok.
„Motocykliści” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
Nichols próbuje oczywiście odzyskać zainteresowanie widza, jednak historia odtworzona ze zdjęć Lyona jest zbyt nieprzemyślana i chaotyczna, aby wciągnąć nas z powrotem na orbitę. W pierwszej połowie filmu reżyser przedstawia błogie początki kultury motocyklistów, w co łatwo się zaangażować, jednak druga część, w większości bez przykuwającego uwagę Butlera, nie jest już tak imponująca. Wielka elegia na cześć minionej epoki zamienia się w puste sceny z przebranymi w motocyklowe stroje aktorami, natomiast fabuła staje się nużąca i nie wywołuje już jakiejkolwiek ekscytacji czy nostalgii. Gdy niewinność umiera, „Motocykliści” zmierzają w stronę zachodzącego słońca i umierają razem z nią.
„Motocykliści”, chociaż bez wątpienia uwodzicielscy, wydają się nieco niedopracowani. Nie mówią też niczego szczególnie głębokiego i nie dają widzowi nic więcej poza rozrywką. To bez wątpienia przykład solidnej realizacji filmowej, bardzo amerykańskiej, dopracowanej wizualnie i świetnie zagranej, ale męczącej fabularnie. Film potyka się o brak wyraźnego środka i nie umie planować dygresji – w tym przypadku chodzi o żołnierzy z PTSD wracających z wojny w Wietnamie i brutalną kulturę młodzieżową. Nichols chciał najpewniej połączyć motyw motocyklistów-weteranów z wątkiem młodych-gniewnych, jednak nie wyszło mu to najlepiej.
„Motocykliści” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)
Obraz jest też znacznie ugrzeczniony względem oryginału: Lyon, który w pewnym momencie został członkiem członkiem Outlaws, sam przyznał, że klub był pełen rasistowskiej urazy – ten wątek nie pojawia się jednak w filmie. Wygląda na to, że skupienie twórców na wyglądzie postaci oraz łagodzeniu opowieści poprzez punkt widzenia Kathy, było po prostu sposobem na uniknięcie wielu trudnych tematów. Warto jednak dać „Motocyklistom” szansę, chociażby dla wybitnych aktorów na pierwszym planie, nostalgicznego spojrzenia na ważny wycinek amerykańskiej historii i kultury oraz demontażu męskiej wrażliwości, która ma miejsce na ekranie.
„Motocyklistów” w reżyserii Jeffa Nicholsa można oglądać w kinach od 9 sierpnia 2024 roku.