Bohaterem pełnometrażowego debiutu Tomasza Gąssowskiego jest neurotyczny listonosz z małej miejscowości; polski everymen około czterdziestki, który pewnego dnia dostaje od życia cenną lekcję. To, co go spotyka, uczy go empatii, doceniania codzienności i prostoty życia. „Wróbel” z Jackiem Borusińskim w roli głównej to poruszająca i przydająca wagi banalności historia zwykłego człowieka, którą z pewnością pokochają fani „Perfect Days”. Idźcie do kina i przekonajcie się sami.
Wsie i małe miasteczka to teren, na który polscy filmowcy zapuszczają się dość rzadko i niechętnie, a jeśli już to robią – traktują jego mieszkańców i obyczaje z pożałowaniem i wyższością. W walce o zainteresowanie widza prowincja często boleśnie przegrywa z wielkomiejską dżunglą, jednak niewielkie mieściny i proste zwyczajne życie też mają swój urok i co najważniejsze – mogą skrywać wiele prawdy o nas samych i sporo nas nauczyć. Przekonamy się o tym, idąc na seans „Wróbla”, nowej komedii w reżyserii i według scenariusza Tomasza Gąssowskiego.
„Wróbel” (Fot. materiały prasowe Next Film)
Mówi się, że Polakom dobrze wychodzą tylko dramaty i filmy wojenne, a od komedii powinniśmy raczej trzymać się z daleka. To jednak nie powód, aby rodzime komedie całkowicie skreślać. Szczególnie, gdy mamy do czynienia z twórczością Tomasza Gąssowskiego, autora krótkometrażowego „Barażu” (2016) oraz nagradzanego kompozytora muzyki filmowej, m.in. do filmów Andrzeja Jakimowskiego („Zmruż oczy”, „Sztuczki”, „Imagine”, „Pewnego razu w listopadzie”). Jego pełnometrażowy debiut, który właśnie trafił na ekrany kin, to lekki komediodramat, który w przystępny sposób opowiada o ważnych sprawach oraz pokazuje, że polska komedia w końcu podnosi się z kolan.
„Wróbel” to jednak nie tylko komedia, ale też refleksyjna opowieść o życiu, które zaskakuje nas wtedy, gdy najmniej się tego spodziewamy. Jak podkreśla wcielający się w tytułową postać Jacek Borusiński, „to film o małych, lecz znaczących rzeczach, które nas śmieszą i wzruszają”. Zrealizowany z dystansem, inteligentnym humorem i nutką magicznego realizmu obraz w niebanalny sposób dotyka także tematów bliskich każdemu z nas...
Remigiusz Wróbel, zbliżający się do czterdziestki listonosz z małej miejscowości, wiedzie proste życie kawalera. Jego codzienność składa się więc z szeregu rutynowych czynności: po porannych ćwiczeniach je chleb z miodem i wypija kubek kakao, następnie rozwozi rowerem listy i pocztowe przesyłki, a po pracy chodzi na obiad do pobliskiego baru mlecznego. Wieczorem z kolei z pasją studiuje encyklopedię, ćwicząc nadzwyczajną pamięć. Tygodniowy rytuał dopełniają natomiast piłkarskie treningi z miejscową drużyną oraz niedzielne mecze. I chociaż Remek nie posiada zbyt wiele, niczego mu nie brakuje. Może poza kimś bliskim, bo oprócz prowadzącego szemrane interesy przyjaciela Pedra, bohater nie ma w zasadzie nikogo, z kim mógłby przeżywać prozaiczną codzienność wraz ze wszystkimi jej cieniami i blaskami.
„Wróbel” (Fot. materiały prasowe Next Film)
Pewnego dnia poukładane życie Remka wywraca się jednak do góry nogami. Mężczyzna dowiaduje się bowiem, że jego dziadek, który przez laty zostawił rodzinę, wciąż żyje i przebywa w pobliskim domu opieki. Jakby tego było mało, zwalniają go z pracy, jego miejsce w drużynie piłkarskiej zastępuje nowy, lepszy zawodnik, a do domu obok wprowadza się nowa sąsiadka. W efekcie Remek musi podjąć szereg trudnych decyzji, które poskutkują radykalnymi zmianami w jego życiu, zachwieją jego rytmem dnia i zmuszą go zaprzyjaźnienia się z nową rzeczywistością. Mimo to, bohater dzielnie próbuje iść w kierunku zmian.
„Wróbel” to jednak coś więcej niż perypetie prostolinijnego prowincjusza. To opowieść o tym, że nasze życie zależy w dużej mierze od tego, kogo spotkamy na swojej drodze i co z tym zrobimy. To również urzekający film o dojrzewaniu do zmian, pokonywaniu życiowych trudności, odnajdywaniu się w nowej rzeczywistości oraz nauce empatii i miłości. Daje nadzieję i przywraca wiarę w ludzi. Pokazuje, że z życiowych ran możemy czerpać inspirację i że to właśnie one nas definiują. Remek ma ich kilka – jedną z nich jest przedwczesna śmierć rodziców i dorastanie w sierocińcu. Każda pomaga mu jednak stawać się lepszym człowiekiem i czynić lepszymi również ludzi, których ma dookoła siebie.
„Wróbel” (Fot. materiały prasowe Next Film)
Kameralny obraz Gąssowskiego ma swojski klimat; jest uroczy i zabawny, bez przesadnej akcji, napięcia czy dramatów. Co więcej, akcja „Wróbla” rozgrywa się na głębokiej prowincji, o której istnieniu wielu z nas nie ma zielonego pojęcia. Polska wieś pokazana jest tu jednak bez lukru i z realizmem. Bohaterowie filmu to po prostu prości ludzie wykonujący proste zawody i wiodący proste życie – a takich filmów w polskim kinie zdecydowanie nam brakuje.
„Wróbel” stanowi też świetny kontrapunkt dla przeboju ubiegłorocznego gdyńskiego festiwalu, czyli „Tyle co nic” Grzegorza Dębowskiego, dramatu ze sprawą kryminalną w tle, który ukazywał mroczne oblicze polskiej prowincji. Znajdujący się w tegorocznym Konkursie Głównym obraz Gąssowskiego portretuje bowiem wieś lekko i z humorem, nawet wtedy, gdy porusza tematy trudne i niewygodne. Nie romantyzuje życia, a daje do zrozumienia, że można je lubić także wtedy, gdy jest zwyczajne. I chociaż w walce o Złote Lwy „Wróbel” nie jest na razie wymieniany w gronie faworytów, wcale nie zdziwi, jeśli okaże się czarnym koniem wrześniowego rozdania i zgarnie kilka statuetek.
„Wróbel” (Fot. materiały prasowe Next Film)
„Wróbel”: inspiracje z polskiego i światowego podwórka
Klimatem „Wróbel” przypomina nieco japoński przebój kinowy „Perfect Days”, bo Remek, podobnie jak bohater dzieła Wima Wendersa, mimo prozaicznego zajęcia, którym zarabia na skromne utrzymanie, ma swój własny, poukładany świat. W komedii Gąssowskiego znajdziemy również urok filmów Jakimowskiego oraz humor i wrażliwość Kondratiuków. W pewnym sensie jego dzieło przypomina też takie polskie hity jak „Juliusz” Aleksandra Pietrzaka, „Być jak Kazimierz Deyna” Anny Wieczur, „Mój rower” Piotra Trzaskalskiego, „Moje córki krowy” Kingi Dębskiej, a nawet sielankowe „Ranczo”. Z zagranicznych inspiracji: Gąssowski romantyzuje codzienność niczym Jim Jarmusch („Paterson”), bawi jak Jan Svěrák („Butelki zwrotne”) i zaskakuje podobnie jak Aleksander Payne („Nebraska”).
„Wróbel”: Remek to bohater, jakiego wszyscy potrzebujemy
Przechodząc do Remka, jest to bohater do bólu autentyczny i od samego początku budzi sympatię. Jest poczciwy, prostolinijny, dobroduszny, miły i uczynny. To po prostu równy gość i dżentelmen, jakiego ze świecą szukać. Momentami bywa jednak nieco fajtłapowaty i uległy, zarówno w stosunku do dziadka i Marzenki, jak i drużyny piłkarskiej. W zasadzie nie ma swojego zdania, ale my i tak z chęcią śledzimy jego losy. Jest też skromnym człowiekiem z wielką pasją, do tego, co robi. Na boisku nie jest orłem, ale gra całym sobą, niemalże zostawiając na murawie całe swoje serce. Jest też żądny wiedzy, ale zamiast w Internecie, informacji szuka w książkach i encyklopediach. Do tego wierzy w słuszność poczty i listów, a rower traktuje jak trzecią nogę, bez której nigdzie się nie rusza. Niby zatrzymał się w czasie i nie robi w życiu nic ciekawego, ale i tak możemy się od niego wiele nauczyć.
„Wróbel” (Fot. materiały prasowe Next Film)
I chociaż skrzydła podcinają mu patologiczna nieśmiałość, życiowa nieporadność i brak zdecydowania, Wróbel zaskakuje na każdym kroku, wywołując uśmiech na twarzach widzów. Za przykład posłużyć może chociażby jego pełna godności postawa wobec bezczelnego szefa, wybuchowego trenera oraz ignorującej go drużyny piłkarskiej. Jednocześnie Remek uosabia lęki i nadzieje każdego z nas. Z jednej strony opór wobec zmian go dobija, a z drugiej – pragnie od życia czegoś więcej. I właśnie dlatego tak łatwo się z nim utożsamić.
„Wróbel”: doskonała rola Jacka Borusińskiego z kabaretu Mumio
W tytułową postać wciela się Jacek Borusiński, współtwórca grupy Mumio, który ma już całkiem spore doświadczenie w kinie (pamiętacie „Hi Way” z 2006 roku?) i wydaje się być stworzony do tego rodzaju kameralnego kina. To rola zbudowana na melancholii, przepełniona naiwną szczerością oraz otulająca ciepłem i pogodą ducha. Borusiński ma natomiast spore szanse zostać aktorskim odkryciem tegorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Świetnie wypada również występująca u jego boku Julia Chętnicka („Królowa”) jako ekstrawertyczna Marzenka oraz dopełniający ekranowe trio Krzysztof Stroiński („Daleko od szosy”), który rolę stojącego nad grobem dziadka zagrał wyłącznie za pomocą spojrzeń i mikrogestów. Innymi słowy: casting pierwsza klasa.
„Wróbel” (Fot. materiały prasowe Next Film)
Drugoplanowe role zagrali natomiast Piotr Rogucki, Agnieszka Matysiak i Bartłomiej Kotschedoff oraz szereg naturszczyków. W nietypowych dla siebie rolach na ekranie pojawią się również m.in. wielkie nazwisko świata reklamy, malarz i fotograf Iwo Zaniewski, kompozytor filmowy Maciej Zieliński, jazzman Krzysztof Herdzin, legendarny komentator sportowy Stefan Szczepłek, stand-uper Wojciech Fiedorczuk, piłkarz Radek Majewski (gratka dla fanów piłki nożnej) oraz felietonista Michał Ogórek, którzy znakomicie budują autentyczność małomiasteczkowego uniwersum „Wróbla”.
Film zrealizowany jest prosto; z subtelnym i niewymuszonym humorem, ale bez wywoływania poczucia żenady czy ogłupienia. Nie brakuje w nim też momentów refleksji czy wzruszeń. Wizualnie wygląda trochę jak kino sprzed lat, ale w pozytywnym sensie. Oprócz doskonałego aktorstwa, uwagę przykuwają też znakomite zdjęcia Wojciecha Staronia („Papusza”, „Plac Zbawiciela”), najczęściej ukazujące zakurzone mieszkanie głównego bohatera: pajęczyny, przybrudzone okna czy starą wannę z rdzewiejącą baterią. Warto wspomnieć też o fenomenalnych dialogach, które w polskim kinie są prawdziwą rzadkością. Bohaterowie posługują się głównie mową potoczną i językiem, jaki słyszy się na co dzień, co dodaje realizmu i wiarygodności całej przedstawionej historii. I czasem to wystarczy, aby polska komedia była godna polecenia. To po prostu wdzięczna opowieść: bez fajerwerków, ale za to opowiedziana ze szczerością i uczuciem. Brawa dla obsady i twórców.
„Wróbel” (Fot. materiały prasowe Next Film)
„Wróbel” nie jest jednak filmem bez wad. Akcja płynie nieco sennie, a wiele wątków, takich jak chociażby przeszłość Remka, jego rodziców, dziadka czy nawet Pedra, aż prosi się o rozwinięcie. Postacie są natomiast boleśnie stereotypowe: jest lokalny bonzo w skórzanej kurtce, wygadana sąsiadka oraz rockman w lennonkach, a w finale twórcy nie pozostawiają nam żadnych niedopowiedzeń, pokazując wprost finał całej historii. Pod tym kątem nie jest to arcydzieło, ale przecież nie każdy film musi nim być. Niektóre produkcje mają po prostu wywoływać uśmiech i sprawiać przyjemność, a „Wróbel” właśnie do takich należy. Jedno jest pewne: tak wdzięcznego feel good movie nie mieliśmy w rodzimym kinie od dawna.
Jeśli macie zatem ochotę rozpocząć jesień z udaną polską komedią, „Wróbel” to dobry wybór w sam raz na koniec lata. Takich czułych opowieści w kinie potrzebujemy, a „Wróbel” ma spore szanse uwić przytulne gniazdko w sercach wielu widzów.
„Wróbel” w kinach od 23 sierpnia. Obraz będzie można zobaczyć również w dniach 23-28 września w ramach Konkursu Głównego 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.