1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Filmy
  4. >
  5. Dlaczego uwielbiamy oglądać filmy o gotowaniu i jedzeniu? Katarzyna Miller w rozmowie z Joanną Olekszyk

Dlaczego uwielbiamy oglądać filmy o gotowaniu i jedzeniu? Katarzyna Miller w rozmowie z Joanną Olekszyk

„Bulion i inne namiętności” (Fot. materiały prasowe Gutek Film)
„Bulion i inne namiętności” (Fot. materiały prasowe Gutek Film)
Jak to się dzieje, że przyjemność sprawia nam nie tylko samo jedzenie, ale też patrzenie, jak gotują i jedzą inni – w dodatku na filmie? Joanna Olekszyk pyta Katarzynę Miller w pierwszym odcinku z cyklu „W życiu jak w kinie”, w którym będą rozmawiać o przenikaniu się tych dwóch sfer.

Dlaczego tak lubimy oglądać, jak ktoś gotuje i je, mimo że nie możemy tego ani posmakować, ani nawet powąchać?
No ale od czego wyobraźnia?!

Czyżby był to dowód na to, że jemy też oczami?
Nie tylko! Jemy ustami, oczami, rękami i uszami. Przecież ogromne znaczenie ma nie tylko, jak coś smakuje, ale też jak wygląda czy pachnie oraz jaką ma konsystencję, czyli jak zachowuje się w kontakcie z naszym ciałem.

Na przykład ja bardzo lubię oglądać programy „Wielkie brytyjskie wypieki” i „MasterChef”. Konkuruje tam ze sobą zwykle kilka osób i każda z nich szalenie się przejmuje swoim udziałem, bo często reprezentuje nie tylko siebie, ale też restaurację, kuchnię rodzinną, na której się wychowała, czy region, z którego się wywodzi. Przejmuje się, bo wie, że to, co zamierza przygotować, jest bardzo dobre, i chce, by inni też się o tym przekonali. No i – rzecz jasna – chce też wygrać. Jest w tym z pewnością coś z dzielenia się swoim talentem czy wiedzą, ale i pokazywania, że jest się człowiekiem, który robi coś, co innych urzeka, uwodzi czy też zwala z nóg. Samo nakarmienie już jest dobre, ale tu chodzi o to, by nakarmić w sposób wyjątkowy. Nie sztuka zjeść cokolwiek, np. bułkę z serdelkiem, choć jeśli mamy świeżą bułkę i dobry serdelek, to jest to niewątpliwie przyjemność, jednak przeważnie chodzi nam wtedy o zaspokojenie głodu. Sztuką jest wznieść się na wyżyny kulinarnej maestrii. Mnie te programy fascynują też z psychologicznego punktu widzenia, bo to jednak jest konkurs – ktoś się załamuje i poddaje, a ktoś się w sobie zbiera i walczy dalej, ktoś inny pomaga komuś, kogo wcześniej nie lubił. Mnie teraz w telewizji najbardziej interesują właśnie takie prawdziwe historie, nie wymyślone, nie zagrane, tylko tak jakby podpatrzone.

Ale wracając do jedzenia, oczywiście są ludzie, którzy mają niewiele kubków smakowych – nasze języki są przecież bardzo różnie wyposażone – ale im ktoś ma więcej umiejętności odczuwania różnych smaków, tym bardziej docenia dobrą kuchnię.

Ja – niestety, albo stety – jestem smakoszką totalną. Wprawdzie nie zawsze potrafię rozpoznać, co z czego zostało zrobione, bo też prawdę powiem, nieszczególnie mnie to interesuje, ale gdy ktoś mnie dobrze nakarmi, to po pierwsze, jestem w siódmym niebie, a po drugie, mam wobec niego ogrom wdzięczności i zachwytu.

„Bulion i inne namiętności” (Fot. materiały prasowe Gutek Film) „Bulion i inne namiętności” (Fot. materiały prasowe Gutek Film)

Jest taka scena w filmie „Bulion i inne namiętności” w reżyserii Tran Anh Hunga, gdzie kucharka Eugénie, grana przez Juliette Binoche, pyta Pauline – dziewczynkę, która pomaga jej w kuchni, o to, co czuła, kiedy pierwszy raz spróbowała deseru o nazwie omlet norweski…
A ona najpierw chwilę milczy, a potem mówi: „Chciało mi się płakać”. Niektórym chce się płakać, gdy słyszą muzykę organową w kościele, innym – gdy widzą obraz w galerii, jeszcze innym – kiedy czytają wiersz. Zmysły potrafią dostarczać niesamowitych wrażeń, które ocierają się niekiedy o przeżycia wręcz duchowe. Bo jak inaczej nazwać coś, co uwodzi cię najpierw kolorem i zapachem, potem niesamowitą konsystencją i dziwnie zaskakującą chrupkością, by na koniec w ustach zamienić się w coś zupełnie innego, pobudzającego, a jednocześnie kojącego? No cudem, po prostu cudem!

Jedzenie ma jeszcze inną cechę. Potrafi przenosić nas w czasie i przestrzeni. Co ukazuje scena z innego filmu – „Ratatuj”. Wyjątkowo surowy krytyk, który już niejedną restaurację doprowadził do ruiny, od nowego kucharza dostaje tytułowe ratatuj i już z pierwszym jego kęsem na powrót staje się kilkuletnim chłopcem, który zły, zmęczony i brudny wchodzi do domu, a jego mama uśmiecha się do niego znad wielkiego garnka, nakładając mu jedzenie na talerz. Znów czuje tamtą błogość, bezpieczeństwo, miłość, ulgę, opiekę…
…i to, że jest dla kogoś ważny. Jak to się dzieje? Otóż zmysły są silnie połączone z naszymi wspomnieniami, co cudownie pokazał Marcel Proust, pisząc o magdalence. Pamięć ciała to jest właśnie pamięć zmysłów. Na przykład ja jako młoda dziewczyna pracowałam w Sztokholmie, gdzie mi było bardzo dobrze. I tam w metrze, czyli T-Centralen, używano do sprzątania specyfiku o cytrynowym zapachu. Lata później, już w Polsce, kupiłam w jakiejś drogerii dezodorant, który miał identyczne nuty zapachowe. Za każdym razem, kiedy go używałam, przenosiłam się do Sztokholmu. W sekundę! I to nie tylko w mojej wyobraźni. Miałam poczucie, że przenoszę się tam całym ciałem. Krytyk, o którym mówisz, doświadczył dokładnie tego samego. Ktoś trafił w ten punkcik, który mu się zapisał w pamięci w tak cudowny sposób.

„Ratatuj” (Fot. Pixar Animation Studios/Entertainment Pictures/Forum) „Ratatuj” (Fot. Pixar Animation Studios/Entertainment Pictures/Forum)

Znów wrócę do „Bulionu…”, bo chcę przywołać inną scenę, a właściwie cały fragment filmu, w którym główny bohater Dodin Bouffant w prezencie dla Eugénie przygotowuje wytworną kolację. Wszystko jest tam dopracowane w najdrobniejszych szczegółach: i dania, i światło, i wystrój pokoju. Na koniec Dodin pyta, czy może zostać i popatrzeć, jak ona je. Gotując, dajemy przyjemność, ale też ją otrzymujemy, kiedy widzimy, jak drugiej osobie smakuje to, co dla niej przygotowaliśmy.
Rozkosz za rozkosz. „Bulion…” mnie zachwycił. Zarówno bohaterami, jak i wnętrzami i potrawami, które w nich przygotowywano. Zwłaszcza ogromną, cudownie urządzoną kuchnią, po której oni poruszają się swobodnie i z gracją, niczym w tańcu.

Ten film pokazuje, że aby przygotować posiłek, który karmi wszystkie nasze zmysły, a nie tylko zaspokaja głód, trzeba umiejętności, namysłu, czasu, wysiłku…
…wiedzy, intuicji i uważności.

„Bulion i inne namiętności” (Fot. materiały prasowe Gutek Film) „Bulion i inne namiętności” (Fot. materiały prasowe Gutek Film)

Właśnie! Pierwowzorem postaci Dodina jest XVIII-wieczny znawca kuchni i smakosz Jean Anthelme Brillat-Savarin, autor „Fizjologii smaku”. Pisał w niej, że prawdziwa uczta wymaga zaplanowania nie tylko menu, ale też miejsca, czasu oraz odpowiedniej listy gości.
Bo nie z każdym chcesz doświadczać rozkoszy stołu. Jedzenie to wbrew pozorom bardzo indywidualna i intymna rzecz. I wiesz doskonale, kiedy ktoś, wydając uroczystą kolację, chce zrobić na tobie wrażenie, a kiedy po prostu chce cię jak najlepiej ugościć. Że wspomnę inną scenę z tego filmu, w której głównego bohatera i jego przyjaciół gości książę, i jest to uczta tak wymyślna, że aż niestrawna.

A Dodin po powrocie z niej prosi Eugénie, by przygotowała mu prosty posiłek, bo nie chce się kłaść spać z tamtym smakiem w ustach.
Dla Dodina i Eugénie jedzenie było bardzo ważne, stanowiło wręcz kwintesencję życia. Wstawali i zaczynali dzień od wybierania warzyw i mięs na obiad, potem to wszystko przygotowywali i jedli, gościli też swoich znajomych i bez przerwy rozmawiali ze sobą o jedzeniu, a także rozmawiali poprzez jedzenie. Tak samo jak robili to bohaterowie innego filmu: „Przepiórki w płatkach róż” w reżyserii Alfonso Arau. Tacy ludzie to geniusze. A już na pewno był nim Brillat-Savarin.

W pewnym sensie jestem w stanie zrozumieć, czemu ludzie chcą zapłacić grube pieniądze albo czekać ponad rok, by zjeść kolację u znakomitego kucharza w kilkugwiazdkowej restauracji. Dla tego kunsztu.
Z tego samego powodu lubię programy typu „MasterChef”, bo oglądam tam ludzi, którzy oddali temu całe życie – często już od dziecka. Bo zauważyli, że dla nich jest ogromnie ważne nie tylko, co jedzą, ale też jak to jest zrobione i jak by to można było jeszcze lepiej zrobić, by sprawić sobie i innym przyjemność. To jest ogromny dar, który potrafi być też ciężarem, a nawet przekleństwem.

O czym opowiadają takie filmy jak choćby „Menu” z Ralphem Fiennesem, gdzie haute cuisine jest przedstawiona niczym religia, która ma swojego guru, swoich wyznawców i swoich – mniej lub bardziej świadomych – męczenników. Ale też serial „The Bear”, który pokazuje, że ci wielcy często są też ekstremalnymi perfekcjonistami, którzy dążeniem do doskonałości zamęczają swój zespół i samych siebie, psując każdy sukces, który udało im się osiągnąć.
Ci wielcy wiedzą już, że od tego nie uciekną, że gotowanie będzie zajmowało każdą chwilę ich życia. I że z czasem przestanie być jedynie radością dawania, eksperymentowania i prezentowania swoich umiejętności, a zacznie być mechaniczne albo wykonywane pod zbyt dużą presją. Dlatego powinni pielęgnować w sobie coś, co ich uchroni przed popadnięciem w marazm lub szaleństwo.

„Menu” (Fot. Image Capital Pictures/Film Stills/Forum) „Menu” (Fot. Image Capital Pictures/Film Stills/Forum)

Jak poszukiwanie nowych smaków czy w jakimś sensie wracanie do początku, na przykład do prowadzenia baru szybkiej obsługi, co robi Jon Favreau, grający mistrza kuchni w filmie „Szef”. Albo wykonywanie prostych, kuchennych czynności typu obieranie ziemniaków, o czym przypomina postać, którą w drugim sezonie serialu „The Bear” zagrała Olivia Colman.
Myślę, że mistrzom kuchni skrzydeł dodaje również zadowolenie i wdzięczność klientów. Nie krytyków, ale właśnie zwykłych ludzi, którzy dzięki ich daniom są w siódmym niebie. Ja zawsze, kiedy mi coś bardzo smakuje, proszę kelnerów, by przekazali do kuchni wyrazy uznania. A czasem przychodzi do mojego stolika sam kucharz, bo chce to osobiście usłyszeć. To dla mnie jeden z ważniejszych elementów wizyty w restauracji.

„The Bear” (Fot. materiały prasowe Disney) „The Bear” (Fot. materiały prasowe Disney)

Z drugiej strony podejrzewam, że lubimy oglądać filmy czy seriale o mistrzach kuchni, bo w jakimś sensie opowiadają one o… psychopatach.
A przynajmniej o fundamentalistach. W końcu są to ludzie, którzy jednej idei podporządkowują całe życie. Tak samo jak robił w filmie „Whiplash” wprawdzie nie mistrz kuchni, ale perfekcyjny do bólu i despotyczny nauczyciel muzyki.

Z drugiej strony przypomina mi się teraz film z Helen Mirren „Podróż na sto stóp”, w którym to w małym miasteczku naprzeciwko znakomitej restauracji z wykwintną kuchnią francuską otwiera się tradycyjna, rodzinna knajpa hinduska. Najpierw bohaterka grana przez Mirren gnębi niechcianą i – jak uważa – podlejszą konkurencję, ale kiedy orientuje się, że i jej, i świetnemu młodemu kucharzowi chodzi o miłość do jedzenia, nabierają do siebie szacunku i zawierają swoisty sojusz, a nawet rodzi się przyjaźń. Bo miłość do jedzenia nie zna granic i łączy nawet najbardziej zwaśnione strony.

„Podróż na sto stóp” (Fot. Image Capital Pictures/Film Stills/Forum) „Podróż na sto stóp” (Fot. Image Capital Pictures/Film Stills/Forum)

Wiem, że lubisz „Ucztę Babette” Gabriela Axela.
Swojego czasu wstrząsnął on światem, bo pokazał jego niesamowitą dualność. Z jednej strony mamy więc XIX-wiecznych mieszkańców duńskiego miasteczka, wychowanych w zgodzie z bardzo purytańskimi zasadami, którzy zajmowali się głównie umartwianiem i bardzo pilnowali, by komuś się przypadkiem z jakiegoś powodu przyjemnie nie zrobiło (śmiech), a z drugiej smakowanie życia, które – jak już powiedziałyśmy – też może być przeżyciem duchowym. Reprezentuje je kucharka, która trafia do domu dwóch starszych pań, córek pastora, i najpierw codziennie szykuje im na śniadanie pożywną owsiankę, bo tego sobie życzą. Któregoś dnia wygrywa jednak na loterii i postanawia za te pieniądze urządzić swoim chlebodawczyniom i pozostałym mieszkańcom prawdziwą ucztę.

„Uczta Babette” (Fot. Bridgeman Images RDA/Forum) „Uczta Babette” (Fot. Bridgeman Images RDA/Forum)

Zabawnie ogląda się ludzi, którzy bardzo się pilnują, żeby nie pokazać, jak ogromnie im coś smakuje. No bo przyjemność to – w ich mniemaniu – grzech. Ale powolutku zaczynają się „rozpuszczać”, a na ich oblicza wypływa błogość. A kiedy wychodzą z tytułowej uczty, to tańczą, śpiewają i obejmują się nawzajem, wreszcie stając się członkami prawdziwej wspólnoty. Zobacz, co robi z ludźmi dobre jedzonko, doprawione kilkoma butelkami równie dobrego wina (śmiech).

W dodatku jedzonko w dobrym towarzystwie. Są ludzie, którzy nie cierpią jeść sami.
Na szczęście lub znów na nieszczęście, ja lubię i sama, i w towarzystwie. I sprawia mi przyjemność rozmawianie o tym, co przed chwilą zjadłam. Albo co w ogóle mi smakuje lub kiedyś gdzieś jadłam. Wielu znajomych też lubi tak sobie pogadać o jedzonku po jedzonku. Niestety, nie mogę do tego przekonać mojego Edka. Kiedy jemy ze znajomymi, nigdy nie może się nadziwić, o czym tu chcemy jeszcze dyskutować. Zjedliśmy, smakowało, i tyle. Podczas gdy my się dopiero rozkręcamy: „A moja babcia robiła takie pyszne małe ciasteczka…” albo: „ A ja się nauczyłem przyrządzać pyszną zupę krem z homarów”, „… od tamtego momentu już nigdy nie jadłam tak dobrego crème brûlée”. Po prostu rozmawiamy o czymś, co jest ogromną częścią naszego życia. I co temu życiu nadaje kolor i smak.

„Szef” (Fot. Image Capital Pictures/Film Stills/Forum) „Szef” (Fot. Image Capital Pictures/Film Stills/Forum)

No ale kocham też film „Wielkie żarcie” Marco Ferreriego. To obraz w swojej wymowie bardzo metaforyczny, bo opowiada przecież o bogaczach, którzy postanawiają się zajeść na śmierć, ale w nim też mnóstwo zachwytu jedzeniem i cudownego gotowania.

Nie masz poczucia, że nie tylko można ze sobą rozmawiać poprzez jedzenie, ale też, że rozmawiając o jedzeniu, mówimy tak naprawdę o naszych najskrytszych marzeniach czy pragnieniach?
Ależ oczywiście. Dlatego jesteśmy w stanie robić to tylko z ludźmi, którym ufamy, w których towarzystwie się dobrze czujemy i których to w ogóle interesuje. Ja bym ich nazwała „przyjaciółmi po jedzeniu”.

Jak byś nazwała swój stosunek do jedzenia?
Miłosnym i seksualnym. Absolutnie! W rzadkich chwilach – mistycznym.

A jak u ciebie z gotowaniem?
Przyzwoicie. Wprawdzie nie poświęciłam tej sztuce zbyt wiele czasu w swoim życiu, ale mam dość dobry feeling smakowy, więc jak coś przyrządzę, to zwykle jest dobre, natomiast dość rzadko to robię i muszę zachcieć. Jestem w tym dosyć rezolutna, ale nie chciałabym być kucharką, bo wolę, jeśli mnie karmią. I jestem bardzo wdzięczną i oddaną smakoszką.

Katarzyna Miller, psycholożka, psychoterapeutka, pisarka, filozofka, poetka. Autorka wielu książek i poradników psychologicznych, m.in. „Instrukcja obsługi toksycznych ludzi” czy „Daj się pokochać, dziewczyno” (Wydawnictwo Zwierciadło).

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze