„Wicked” to więcej niż film – to prawdziwe przeżycie. Superprodukcja nie tylko zabiera nas w podróż do magicznego świata, ale także stawia uniwersalne pytania o naturę zła, odrzucenie i potęgę przyjaźni. Reżyser Jon M. Chu mistrzowsko łączy spektakularny rozmach wizualny z głębią emocji, tworząc dzieło, które porusza, bawi i zachwyca. Jest jednak jedna rzecz, która twórcom wyraźnie nie wyszła. Czy nowa ekranizacja ma szansę stać się kamieniem milowym w historii musicali?
Po latach spekulacji i oczekiwań ekranizacja kultowego musicalu „Wicked” w końcu trafia na duży ekran. Film, oparty na broadwayowskim hicie Stephena Schwartza, przenosi nas do magicznego świata znanego z książki Lymana Franka Bauma „Czarnoksiężnik z Krainy Oz” z 1900 roku. Historia, zreinterpretowana przez Gregory’ego Maguire’a w jego bestsellerowej powieści z 1995 roku, rzuca zupełnie nowe światło na klasyczną opowieść, skupiając się na losach Złej Czarownicy z Zachodu.
Reżyserią hollywoodzkiej superprodukcji zajął się Jon M. Chu, twórca takich hitów jak „Step Up 2”, „Bajecznie bogaci Azjaci” oraz „In the Heights”. Pierwsza część jego filmowego dzieła rozpoczyna się od radosnych obchodów w Krainie Manczkinów, gdzie mieszkańcy świętują śmierć Złej Czarownicy z Zachodu. Na różowej bańce szczęścia pojawia się Dobra Czarownica Glinda (Ariana Grande), by potwierdzić te wieści. To właśnie od tego momentu cofamy się w czasie, by poznać prawdziwą historię Elfaby Thropp (Cynthia Erivo) – młodej dziewczyny, która ostatecznie staje się Złą Czarownicą z Zachodu.
Cynthia Erivo jako Elfaba (Fot. Universal Pictures)
Film zabiera nas w przeszłość, ukazując bolesne dzieciństwo Elfaby, odrzuconej przez otoczenie ze względu na swój zielony kolor skóry. W świecie pełnym magii, w którym gadające zwierzęta i niezwykłe moce są na porządku dziennym, jej odmienność wciąż budzi lęk i niechęć. Własny ojciec, Manczkiński Gubernator (Andy Nyman), wstydzi się jej istnienia, a w społeczności Krainy Manczkinów pozostaje tajemnicą. Jedyną osobą, która okazuje jej zrozumienie i wsparcie jest młodsza siostra, poruszająca się na wózku Nessarose (Marissa Bode).
Przełom w życiu Elfaby następuje, gdy dzięki ujawnieniu się jej magicznych zdolności, niespodziewanie trafia na Uniwersytet Sziz. Choć początkowo zarówno ona, jak i jej ojciec mają mieszane uczucia wobec tej decyzji, otwiera ona przed Elfabą zupełnie nową ścieżkę. To właśnie tam rozpoczyna się jej pełna wyzwań i zaskakujących zwrotów podróż, która odmieni jej życie na zawsze.
Cynthia Erivo, mająca na swoim koncie nominacje do Oscara i Złotego Globu, od początku była postrzegana jako idealna kandydatka do roli zielonoskórej czarownicy. Brytyjka pokazuje zarówno siłę, jak i delikatność tej bohaterki, a jej interpretacja monumentalnego utworu „Defying Gravity” – będąca jedną z najważniejszych scen w filmie – wywołuje dreszcze. Jej Elfaba jest głęboko ludzka, targana emocjami, które każdy z nas może zrozumieć: pragnieniem akceptacji, bólem odrzucenia i potrzebą znalezienia swojego miejsca w świecie.
Zgoła inaczej sytuacja wyglądała w przypadku Ariany Grande. Choć jej talent aktorski i wokalny powszechnie nie ulegał wątpliwości, wielu zastanawiało się, czy supergwiazda popu sprosta roli Glindy, jednej z najbardziej ikonicznych postaci musicalu.
Cynthia Erivo i Ariana Grande w „Wicked” (Fot. Universal Pictures)
Na szczęście zarówno fani Grande, jak i miłośnicy kina mogą odetchnąć z ulgą. Ariana, która parę lat temu płakała ze szczęścia, gdy dowiedziała się, że została obsadzona w wymarzonej roli, udowodniła, że jest wręcz stworzona do tej postaci. Jej kreacja Glindy nie tylko zachwyca, ale także stanowi doskonałą przeciwwagę dla głębokiej i złożonej interpretacji Erivo. Jej wykonanie „Popular” – pełne humoru i wdzięku – jest prawdziwą perełką. Grande wprowadza do postaci Glindy nową energię, balansując między jej ekstrawagancką powierzchownością w stylu Reginy George z „Wrednych dziewczyn” i „Barbie”, a wewnętrzną głębią. Glinda w jej wykonaniu to nie tylko urocza i zabawna kokietka, ale także postać, która stopniowo dojrzewa i uczy się dostrzegać świat z perspektywy innych ludzi.
Chemia między Erivo a Grande jest namacalna i sprawia, że rozwijająca się między nimi przyjaźń staje się centralnym punktem filmu. Ich wspólne sceny, pełne emocji i humoru, to prawdziwy aktorski majstersztyk. Ogromnie się zdziwię, jeśli obydwie nie otrzymują za swoje popisy w „Wicked” nominacji do Oscarów.
Postacie drugoplanowe, choć doskonale obsadzone – Madame Morrible w wykonaniu Michelle Yeoh i Czarodziej grany przez Jeffa Goldbluma – pozostają jedynie tłem dla głównego wątku. Film wiernie podąża za dramatycznymi punktami oryginalnego musicalu, nie zagłębiając się w historie tych bohaterów. Uwagę od Elfaby i Glindy na moment odciąga jedynie uwodzicielski książę Fiyero (Jonathan Bailey). Podobnie jak w scenicznym pierwowzorze, beztroski, ale charyzmatyczny przystojniak przede wszystkim potęguje napięcia w życiu głównych bohaterek.
Jednym z największych atutów filmu, a jednocześnie jego największą słabością, jest oprawa wizualna. Jak to możliwe? Już spieszę z wyjaśnieniem. Scenografie Nathana Crowleya przenoszą nas do miejsc znanych z książki i musicalu, a każde z nich zachwyca detalami i rozmachem. Kraina Manczkinów tętni kolorami i energią, Uniwersytet Sziz imponuje monumentalnością, a Szmaragdowy Gród olśniewa blaskiem i atmosferą dekadenckiego luksusu. Wszystkie te miejsca zostały zaprojektowane z myślą o tym, aby zachwycać zarówno fanów oryginału, jak i nowych widzów.
W kwestii wizualnej filmowi brak jednak konsekwencji – z jednej strony urzekają żywe kolory i połyskujące detale w scenach pełnych magii, z drugiej zaś ujęcia dzienne czy plenerowe często wydają się wyblakłe i pozbawione wyrazistości. Różnice w jakości kolorystyki i oświetlenia wybijają z wciągającej atmosfery, której oczekuje się po tak spektakularnym widowisku. Na szczęście efekty komputerowe, jak choćby realistycznie wyglądający Dr. Dillamond przejawiający głosem Petera Dinklage’a – koza, która potrafi wzruszać samym swoim spojrzeniem – robią ogromne wrażenie. Wciąż jest też szansa, by poprawić wizualne niedociągnięcia w drugiej części filmu.
Nie sposób nie wspomnieć o kostiumach Paula Tazewella, które są nie tylko piękne, ale także pełne symboliki. Ubrania Elfaby i Glindy odzwierciedlają ich przemiany emocjonalne i rozwój postaci, a drobne szczegóły – takie jak kolory, tekstury czy zdobienia – dodają głębi całej opowieści.
Fot. mat. prasowe Universal Pictures
Sercem i duszą „Wicked” jest oczywiście muzyka. Utwory takie jak „No One Mourns the Wicked”, „Defying Gravity” czy „The Wizard and I” są nie tylko piękne, ale także pełne emocji, które wzmacniają fabułę i pozwalają widzom jeszcze bardziej związać się z bohaterami. Warto podkreślić, że w filmie zdecydowano się na nagrywanie wokali na żywo, co dodaje autentyczności i emocji każdej scenie muzycznej. Cynthia Erivo i Ariana Grande pokazują pełnię swoich możliwości wokalnych, a ich występy to prawdziwe arcydzieła, które na długo zapadają w pamięć.
Choć „Wicked” to przede wszystkim opowieść o magii i czarownicach, jej przesłanie jest uniwersalne i niezwykle aktualne. To historia o akceptacji, przyjaźni i odwadze bycia sobą, nawet w obliczu odrzucenia i uprzedzeń. Relacja Elfaby i Glindy pokazuje, że różnice mogą nas wzbogacać, a prawdziwa przyjaźń potrafi przezwyciężyć wszystkie przeszkody.
Film stawia także ważne pytania o naturę zła i o to, jak nasze wybory i doświadczenia kształtują naszą tożsamość. Czy Elfaba naprawdę jest zła, czy może została w ten sposób postrzegana przez społeczeństwo, które nie potrafiło jej zrozumieć?
Od momentu, gdy na początku tego roku obejrzałem „Wicked” na deskach londyńskiego Apollo Victoria Theatre, miałem świadomość, że przeniesienie tego porywającego spektaklu na ekran będzie karkołomnym wyzwaniem – zarówno pod względem technicznym, jak i emocjonalnym. Jon M. Chu, sprostał jednak temu zadaniu z rozmachem i niezwykłą wrażliwością. Dzięki jego wizji „Wicked” stał się czymś więcej niż tylko filmem – to pełne magii przeżycie, które wciąga widza od pierwszej do ostatniej sceny.
Choć pierwsza część produkcji trwa ponad dwie i pół godziny, zasługuje na każdą minutę swojej imponującej długości. To dzieło, które bawi, wzrusza i zachwyca, oferując widzom niezapomniane przeżycie. Od spektakularnych scenografii po emocjonujące występy aktorskie, każdy element tego filmu został dopracowany z niezwykłą starannością.
Dla fanów musicalu jest to spełnienie marzeń, a dla nowych widzów – idealna okazja, aby zakochać się w tej magicznej historii. „Wicked” to nie tylko jeden z najważniejszych filmów roku, ale także dzieło, które z pewnością na długo pozostanie w sercach widzów. Już teraz śmiało można stwierdzić, film Chu zapisze się w historii popkultury nie tylko ze względu na komercyjny, ale także artystyczny sukces.
Jeśli jeszcze nie zarezerwowałeś biletów, zrób to jak najszybciej. Przygoda z Elfabą i Glindą to coś, czego nie chcesz przegapić. „Wicked” to więcej niż film – to podróż do krainy magii, przyjaźni i marzeń, która na nowo przypomni ci, jak piękny i niezwykły może być świat kina. Niech magia trwa!
Przedpremierowe pokazy „Wicked” w Polsce wystartowały 22 listopada. Regularna dystrybucja w kinach od 6 grudnia.