Do sieci trafił właśnie oficjalny zwiastun najnowszej ekranizacji „Wichrowych Wzgórz” – tym razem z Margot Robbie i Jacobem Elordim w rolach głównych – i od razu wywołał lawinę reakcji. Film zapowiada się na ucztę wizualną, z rozmachem produkcyjnym i zachwycającymi kostiumami, ale trudno tu szukać wierności literackiemu pierwowzorowi. To chyba jednak nie przeszkadza fanom, którzy piszą: „Na widok tego zwiastuna Emily Brontë przewraca się w grobie, ale jestem bardzo ciekawa finalnego efektu”.
Zwiastun opublikowany na kanale Warner Bros. w kilkanaście godzin zebrał ponad pięć milionów wyświetleń i ponad tysiąc komentarzy:
Trzeba przyznać, że robi imponujące pierwsze wrażenie. Jednak chociaż zachwyca warstwą wizualną, dopracowanymi kostiumami i gwiazdorską obsadą – od razu widać, że nawiązanie do powieści Emily Brontë jest tu raczej swobodne i umowne.
Największe kontrowersje budzi pojawiające się określenie, że to „najwspanialsza historia miłosna wszech czasów” – tymczasem każdy, kto choć raz sięgnął po „Wichrowe Wzgórza”, wie, że to nie jest typowy romans, tylko mroczna, gotycka opowieść o zemście, pokoleniowej traumie, klasowych nierównościach i destrukcyjnym pożądaniu.
Jak trafnie zauważa jeden z komentujących pod zwiastunem:
„To pasjonująca historia pełna gniewu, zemsty i egoistycznego uczucia między dwójką odstręczających ludzi i to właśnie czyni ją taką autentyczną. Na pewno nie nazwałbym jej historią miłosną”.
Coraz wyraźniej widać, że film wpisuje się w trend radykalnego uwspółcześniania klasyki: twórcy biorą z oryginału tylko to, co konieczne, a resztę dopisują na nowo. Pytanie, czy to rzeczywiście problem, czy po prostu kolejny etap życia tej historii?
Część widzów już ogłosiła, że aby się nie rozczarować, będzie udawać, że to autorskie dzieło inspirowane Brontë, a nie jej wierna adaptacja:
„Będę udawać, że to po prostu nowy film, a nie ekranizacja »Wichrowych Wzgórz«, bo inaczej się rozczaruję. Jako osobny film zapowiada się super” – piszą komentujący.
Bo trzeba uczciwie przyznać, że jako osobna produkcja obraz zapowiada się naprawdę świetnie. Kostiumy wyglądają fenomenalnie, scenografia jest dopieszczona, a całość jest mroczna i wciągająca – nawet jeśli być może po drodze gubi ducha oryginału. Jedno jest pewne: na premierę, która zaplanowana jest na walentynki przyszłego roku, z pewnością ruszą tłumy – może nie tych, którzy szukają wiernego przełożenia Emily Brontë na język filmu, ale na pewno fanki i fani Jacoba Elordiego oraz Charli XCX.
Czytaj także: Margot Robbie i Jacob Elordi gwiazdami nowej ekranizacji „Wichrowych wzgórz”. Ta toksyczna miłość wciąż budzi emocje
Jacob Elordi, 28-letni australijski aktor, to teraz jedno z najgorętszych nazwisk w Hollywood. Uwagę publiczności pierwszy raz przykuł rolą Nate'a w „Euforii”, a z każdą kolejną kreacją udowadniał, że potrafi być nie tylko obiektem westchnień, ale też jednym z najbardziej utalentowanych aktorów swojego pokolenia – hipnotyzował jako Felix Catton w „Saltburn”, zachwycał jako Elvis w „Priscilli” i otarł się o Złotego Lwa w Wenecji jako Frankenstein. Intensywność jego pracy pozwala nam wierzyć, że jego doba ma więcej niż 24 godziny.
W „Wichrowych Wzgórzach” partneruje mu Margot Robbie – jedna z największych współczesnych gwiazd kina, przy okazji producentka wielu projektów, które współtworzy. Co ciekawe, Robbie jest od Elordiego o siedem lat starsza, co w hollywoodzkich realiach nadal jest wyjątkiem i ma szansę jeszcze bardziej podbić zainteresowanie produkcją.
Na dokładkę – ścieżkę dźwiękową skomponowała Charli XCX, której ostatnie nagrania zdążyły już podbić serwisy streamingowe i TikToka. Jej obecność w projekcie jeszcze bardziej podkręca atmosferę oczekiwania i sugeruje, że film mocno zanurzy się we współczesnej popkulturze, ale jednocześnie włącza nam lampkę ostrzegawczą: czy nie będzie to kino w stylu „labubu matcha latte dubai chocolate” – piękne, obficie naszpikowane estetycznymi efektami, ale ostatecznie puste w środku? Może okazać się zarówno dopieszczonym, odważnym majstersztykiem, jak i tylko efektowną wydmuszką.
Chociaż wygląda na to, że materiał źródłowy został tutaj potraktowany bardzo lekko, to może finalna produkcja ostatecznie nas zachwyci? W końcu, jak pisał kanadyjski pisarz Yann Martel – „historia, która nie staje się opowieścią, umiera dla każdego poza historykiem”, więc może „Wichrowe Wzgórza” w takiej uwspółcześnionej formie lepiej i dłużej przetrwają w wyobraźni kolejnych pokoleń?