1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Halina Poświatowska. Kiedy chcę żyć, krzyczę

Halina Poświatowska -  przez wielu nazywana sentymentalną, ale była także złośliwa, egocentryczna i uparta. (Fot. East News)
Halina Poświatowska - przez wielu nazywana sentymentalną, ale była także złośliwa, egocentryczna i uparta. (Fot. East News)
Gdy umiera poetka, podobno zawsze umiera na serce. Jednak w jej przypadku nie była to metafora. Od losu dostała 32 lata i większość z nich spędziła na spokojnej i rozpaczliwej tęsknocie za życiem. 9 maja Halina Poświatowska obchodziłaby swoje 85. urodziny. 

W styczniu 1945 roku rodzina Mygów spędziła w zimnych piwnicach kilka nocy. Wojska radzieckie właśnie wyzwalały Częstochowę. Halina miała wtedy dziewięć lat i zachorowała na anginę. Z braku potrzebnych lekarstw, głównie antybiotyków, angina zmieniła się w gorączkę reumatyczną i zapalenie wsierdzia. Właśnie wtedy w sercu dziecka pojawiła się wada zwana niedomykalnością zastawki dwudzielnej i stenozą mitralną. Dziewczynka spędziła wiele godzin, dni, a w końcu miesięcy w szpitalach, sanatoriach lub w swoim łóżku. Naznaczona – w tamtych czasach nieuleczalną – chorobą, została wykluczona z życia rówieśników. Nie mogła chodzić regularnie do szkoły, biegać, skakać, bawić się w większość gier, jeździć na rowerze, tańczyć. Wchodzenie po schodach kończyło się czasami utratą oddechu, kłuciem w płucach i potwornym bólem. Zdarzało jej się być upomnianą przez mamę za zbyt głośny śmiech, bo ten również mógł zmęczyć delikatne serce.

 Halina Poświatowska. (Fot. East News) Halina Poświatowska. (Fot. East News)

Nieznośny bezruch

Każą mi leżeć nieruchomo, mówiłam Ci już, a ja tak bardzo lubię chodzić. Kiedy zostawiają mnie samą w pokoju, wstaję z łóżka i chodzę w koszuli od okna do drzwi. Coraz częściej myślę o tym, że może nie powinno się udać. Bo widzisz, kiedy już będę mogła oddychać, to trzeba będzie żyć, a ja tak bardzo boję się życia – pisała w „Opowieści dla przyjaciela”, stylizowanej autobiografii, na którą składają się listy i wspomnienia z tamtego okresu. Tworzą one intymny zbiór doświadczeń osoby chorej, żyjącej bez bliskich, zamkniętej w szpitalu, ograniczonej swoim ciałem.

Halina przebywała wtedy w 24-piętrowym uniwersyteckim szpitalu Hahnemann, w Filadelfii. Dzięki zbiórce pieniędzy wśród amerykańskiej Polonii popłynęła do Ameryki na operację. Ze względu na stan zdrowia nie chciano jej wpuścić na statek. Stało się to możliwe, dopiero gdy odpowiedzialność za stan zdrowia i potencjalną śmierć poetki wzięli na siebie jej rodzice. Podróż i późniejszy pobyt w szpitalu były dla Poświatowskiej doświadczeniem skrajnej samotności. Choć nie można powiedzieć, by do niej przywykła, to z pewnością miała sporo czasu, żeby zrozumieć ją lepiej od większości żyjących.

Więc w szpitalu każą jej leżeć nieruchomo, a ona spaceruje od okna do okna. Wspięłam się na palce, przechylona przez parapet, patrzyłam w dół. Ósme piętro. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się za nisko. Tam nade mną jeszcze szesnaście – prostopadła ściana świateł i wiatru. Komfort. Głupio byłoby z ósmego, jeśli można trzy razy osiem. Tabliczka mnożenia też ma swoje kompleksy wyższości. Dotarła na sam szczyt wieżowca. Wjechała windą na ostatnie piętro, otworzyła drzwi z napisem „przejście wzbronione” i weszła na werandę.

Tam na dole migotało wiele czerwonych świateł, wąskimi ulicami przesuwały się samochody zupełnie małe, szli ludzie. W górze był wiatr, przeciągał ponad dachami, chłodny, październikowy. Rozrzucił mi włosy, poprzez cienki szlafrok przedostał się do skóry. Nie skoczyła. Zmarzła i wróciła do szpitalnego łóżka. W szpitalu, podobnie jak w rodzinnym domu, głównie czeka i pisze. Masz rację, kochać nie umiem, a jeśli – to życie – życie, które chce mi się gdzieś zawieruszyć. Za to umiem ładnie czekać, doczekiwać, albo i nie doczekiwać. Na razie muszę doczekać do jutra – jutro zabiorą mnie do szpitala i może zaczną ze mną działać coś rozsądnie amerykańskiego. Zasranie długo to wszystko trwa, a ja nie mam najmocniejszych nerwów – pisze do swojego przyjaciela Ireneusza Morawskiego. To właśnie on jest adresatem „Opowieści dla przyjaciela”, wydanej w 1967 roku. Jej lektura pozwala uwierzyć, że przyjacielem jest czytelnik, każda śmiertelna istota.

Z Morawskim poznała się dwa lata przed wyjazdem do Ameryki, w Częstochowie, podczas wieczoru poetyckiego. Młody, ambitny, student literatury „doświadczony przez los, bo niewidomy” stał się powiernikiem poetki. Połączeni miłością, przyjaźnią, wymieniali setki listów, czasami brutalnych w swojej prawdzie. Jesteś dobry, bo mi nie psujesz moich wisielczych wymarzeń, inni ludzie nie wiedzą, że mi wzniośle ze świadomością apokalipsy, i zawzięcie przeczą – pisała poetka. Lektura „Opowieści dla przyjaciela” musiała być mimo wszystko druzgoczącym doświadczeniem dla Morawskiego. Jest tam m.in. fragment o tym, że choć był jej bliski jak bicie serca, to nigdy nie widziała w nim mężczyzny. Podczas jej pobytu w Stanach pisali do siebie listy, ale gdy Poświatowska wróciła, zerwał z nią kontakty. Nie zgodził się na publikację swoich listów, bo nie chciał sprzedawać, upubliczniać swoich uczuć. Prawdopodobnie kochał ją miłością romantyczną, ona chciała przyjaźni.

Nazywana jest sentymentalną tylko przez tych, którzy poznali jej kilka utworów o miłości i nigdy nie wniknęli w kuluary życia, twórczości Poświatowskiej. Autorka jej biografii, Kalina Błażejowska, w jednym z wywiadów zwraca uwagę na to, że poetka była także złośliwa, egocentryczna i uparta. – I muszę przyznać, że ta druga twarz Poświatowskiej bardziej mnie pociąga – dodaje.

Być żoną

W listopadzie, przed operacją serca „dowiaduje się, że nad jej stołem będzie 20 osób; że najpierw ją uśpią, potem zamrożą, potem podłączą jej sztuczne serce, a jej własne zszyją nylonową nicią” – napisała Kalina Błażejowska w artykule „Halina Poświatowska. Zbyt duże serce”. Gdy obudziła się po trwającej ponad siedem godzin operacji, czuła przeraźliwy ból i zimno. Leżała na workach z lodem, a do płuc miała podłączony szklany słój z wodą, który bulgotał, gdy oddychała. Przez pierwsze dni dostawała morfinę, poza tym okłady z lodu. Operacja, która miała uratować życie, przedłużyła je o dziewięć lat.

Skupiając się na opisywaniu świata wewnętrznego, poetka komentuje również otaczającą ją rzeczywistość, Amerykę, bogatą, ale kołtuńską. Ale dobre serca mają bestie – bo dają te dolary na wdowę – pisze w liście. Wdową została przed 21 urodzinami. Adolfa Poświatowskiego poznała w sanatorium w Kudowie. Młody malarz i filmowiec, również chorujący na serce, szybko jej zaimponował. Ślubowi sprzeciwiali się lekarze i rodzice, Halina miała 18 lat. Zagrożeniem dla życia nieuleczalnie chorych było współżycie, ciąża. Mimo wszystko Halina była uparta. Chciała być żoną. Adolf umarł samotnie w pokoju hotelowym z powodu zwężenia zastawki aorty. W tym czasie Halina przebywała na kuracji w Rabce, tam zastała ją informacja, że od teraz jest wdową.

Mama zawsze blisko

Przebywając w Ameryce, prosiła mamę, by w jej imieniu odpisywała adoratorom: Wiem, że to moja wina – bo sama ich nazgarniałam – ale teraz już mi zmierzli i koniec. Poza Ireneuszem, przyjacielem, miała ochotę wyłącznie na kontakt z Helmutem Gillnerem, chorującym na serce niemieckim filozofem. O tym, że jest w nim zakochana, opowiedziała swojej mamie. Szybko przyszła depesza „Nie będę kolekcjonować twoich mężów w rodzinnym grobowcu”. Ale to właśnie z mamą łączyła ją głęboka, pełna troski relacja. To dzięki niej miałam odwagę walczyć z bezsilnością własnego ciała, z koszmarem białych, nie kończących się dni, z niepokojem chwytających za gardło szpitalnych nocy. Przekazała mi swoją wspaniałą zaciętość, oddała mi całą swoją miłość i wszystkie pragnienia – pisała w „Opowieści dla przyjaciela”.

To właśnie mama protestowała przed wczesnym zamążpójściem swojej córki, ale gdy zrozumiała, że jej protesty nic nie dadzą – stanęła po stronie Haliny. A córkę miała bardzo upartą. Podczas chrztu ksiądz zmienił jej imię na Helena, uznając, że to bardziej przystoi rzymskokatolickiej kobiecie. Dorosła Helena postarała się o formalną zmianę imienia.

Przychodziła, siadała przy łóżku i czytała mi książki. Słuchałam i z jej słów budowałam obrazy tak żywe, że nieomal rzeczywiste. Byłam wszędzie, w stepach zachodniej Ameryki, brałam udział w ekspedycji afrykańskiej, płynęłam przez wzburzony ocean... Matka przerywała czytanie, żeby mi podać lekarstwa. Wypijałam szybko gorzkie krople, połykałam proszki, byle tylko nie przerywała czytania – tak poetka wspominała relację z mamą, której zresztą dedykowała „Opowieść dla przyjaciela”. Były blisko aż do samego końca, który przyszedł 11 października 1967 roku, w tydzień po operacji serca w warszawskim szpitalu.

Relacja z mamą bywa przez psychologów nazywana pierwotną, modelującą późniejsze związki, stającą się matrycą, punktem odniesienia. Szereg osób uznaje za oczywiste wsparcie otrzymywane od mamy, ponieważ trwa ono od początku znanego nam świata. Poświatowska przebywająca w Ameryce, pozbawiona bliskości z rodzicielką, miała sporo czasu, by docenić, próbować zrozumieć miłość, na którą mogła liczyć, do której zdolni są zazwyczaj tylko rodzice. Jak napisała: Jeszcze nie wspomniałam o miłości, miłość, tak ona jedna nie podlega upływowi czasu, trwa.

Psychoterapeutyczne analizowanie relacji z mamą zazwyczaj oparte jest na poszukiwaniu krzywd, zaniedbań, tego wszystkiego, czego nie dostaliśmy, a uważamy, że powinniśmy. Poświatowska wskazuje inny kierunek, skupienia się na tej, która zawsze była, czytała bajki do snu, troszczyła się o zdrowie i spokój.

Poetka łóżkowa

"Może tylko jeszcze Miron Białoszewski był takim polskim poetą łóżkowym, który prowadził życie towarzyskie w barłogu. Ale Poświatowska nie miała na sobie przepoconej piżamy, była elegancka i uszminkowana niczym Frida Kahlo pod baldachimem. Uśmiechała się i miała nadzieję. Jak w wierszu, gdzie mówi:
zawsze kiedy chcę żyć krzyczę gdy życie odchodzi ode mnie przywieram do niego mówię - życie nie odchodź jeszcze
(Fragment wiersza Haliny Poświatowskiej z tomiku "Elementarz Haliny Poświatowskiej dla szczęśliwych i nieszczęśliwych kochanków", Wydawnictwo Literackie)
Wrzeszczała więc i pochlipywała, ale jej ironiczna ocena swojej sytuacji sprawiała, że zamiast rzewnej i rozmemłanej dziewoi była wnikliwą artystką” – pisała Sylwia Chutnik w „Dużym Formacie”.

Gdy każdego dnia zmuszona była myśleć o śmierci, szukała tych chwil, w których działo się tylko życie. W Ameryce wybrała się na przejażdżkę rowerem, oczywiście ukryła ten fakt przed lekarzami. Nie opanowała się i rozpędziła z całych sił. I chociaż potem długo nie mogła złapać oddechu, żyła, przez chwilę po prostu żyła.

 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze