1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Krzysztof Zalewski – wszystkie nieprzespane noce

Krzysztof Zalewski: „Muzyka sprawdziła się w moim życiu najbardziej, wielokrotnie wyciągała mnie z największych dołów”. (Fot. Marcin Kempski)
Krzysztof Zalewski: „Muzyka sprawdziła się w moim życiu najbardziej, wielokrotnie wyciągała mnie z największych dołów”. (Fot. Marcin Kempski)
Wreszcie czuje się mężczyzną, a nie chłopcem w krótkich gatkach. Kiedyś egoizm dużo mocniej kierował jego zachowaniem, ale odkąd został ojcem, wiele się zmieniło. Krzysztof Zalewski nauczył się ogarniać dom i dobrze wykorzystywać czas, nawet wczesne poranki. A muzyka nie jest już jego jedynym przyjacielem.

W jednej z piosenek z nowej płyty śpiewasz: „Życie to nie zabawa, tylko zawody. Tańcz!”. Jakbyś samemu sobie wydawał rozkaz do walki…
Cóż, ta piosenka jest próbą rozliczenia się z moją chorą głową, która nawet najprzyjemniejszą rzecz, coś, co może relaksować i cieszyć, potrafi przeistoczyć w rywalizację. We wszystkim widzę pole do ścigania się. Oczywiście próbuję się z tego leczyć… Tę piosenkę napisałem po Red Bull SoundClash [muzyczne wydarzenie, podczas którego dwóch artystów występuje na przeciwległych scenach rozdzielonych publicznością, a sama rywalizacja przebiega według określonego scenariusza – przyp. red.]. To była genialna zabawa, piękny koncert, publiczność wspaniała, ale ponieważ nosiło to znamiona konkursu, nie mogłem przeboleć, że o kilka procent przegraliśmy jakąś konkurencję z Grubsonem. Wiedziałem, że to głupie, ale i tak przez trzy noce nie spałem. Potem postanowiłem spojrzeć na to doświadczenie, na siebie, z dystansu i zacząłem się z siebie śmiać: „Człowieku, ty nawet jak jesteś w uprzywilejowanej sytuacji, bo robisz to, co kochasz, więc z góry wygraną masz w ręku, i tak cierpisz”.

Można pomyśleć: wariat!
Można. I taka jest historia mojego dotychczasowego życia: jak trzeba się odprężyć, to ja muszę odprężać się najlepiej ze wszystkich. Nawet za wysoką cenę, ale udowodnię ci, że jestem bardziej zrelaksowany niż ty.

Śpiewasz też, że chciałbyś mieć chłodną głowę, dystans...
Tak, cały czas się terapeutyzuję, ta płyta też jest tego wyrazem. Choć mam już jakieś skromne sukcesy. Na przykład od trzech lat ani razu nie rzuciłem telefonem – a miałem już nawet zniżkę w zaprzyjaźnionym serwisie naprawiającym komórki, często tam bywałem, przynajmniej raz w miesiącu! Mój nerw troszkę się uspokoił. Ale jak porozmawiasz z chłopakami z mojego zespołu, to ci powiedzą, że jestem cholerykiem. Tylko dziś, kiedy „odpływam”, dużo szybciej wracam na ziemię i przepraszam. A kiedy już przeproszę, słyszę na przykład od perkusisty: „Spokojnie, znamy cię 15 lat, był czas, żeby przywyknąć”. To kolejny kubeł zimnej wody. W tej piosence, o którą pytasz, jest też taki wers: „Chciałbym być jak ty, mądry, wysoki i łagodny”. Piosenka nie jest absolutnie o nim, ale zdradzę ci, że kiedy pisałem ten konkretny wers, miałem przed oczami Dawida Podsiadłę. On naprawdę jest zdrowo wyważony, no i wyższy ode mnie!

A może już czas, żeby siebie zaakceptować po prostu. I ten nerw. I fakt, że Podsiadło jest wyższy.
Pewnie klucz jest w tym, by siebie rzeczywiście zaakceptować i przestać walczyć z tym, na co nie ma się wpływu. A równolegle, by znaleźć jednak w sobie odwagę, żeby nie godzić się na te swoje cechy, które są niedopuszczalne. Wydaje mi się, że w kwestiach fundamentalnych, ważnych życiowo, jestem jednak dużo bardziej dojrzały niż dziesięć lat temu. Ogarniam przestrzeń wokół siebie, dom, rachunki – a różnie z tym bywało – czuję się wreszcie nie chłopcem w krótkich gatkach, ale mężczyzną. Na pewno to, że od półtora roku jestem ojcem, też wiele we mnie zmieniło. Dziecko leczy z egoizmu. Wciąż go w sobie mam, ale był czas, gdy egoizm zdecydowanie mocniej kierował moim zachowaniem.

Pamiętam, jak dwa lata temu powiedziałeś mi, że gdybyś był bardzo bogatym człowiekiem, zatrudniłbyś kogoś, kto stałby nad tobą z batem, zrzucał z łóżka i kazał działać. Ten ktoś miał być wielki i silny, żebyś się go naprawdę bał. Pojawił się Lew, twój syn, i…
I okazuje się, że ten ktoś nie musi być ani zatrudniony, ani wielki i silny, ani nie muszę się go bać. Bardziej muszę bać się o niego… I to daje wielkiego kopa. To on powoduje, że – czy chcę, czy mi się nie chce – muszę wstać i „walczyć”. Mimo że jestem totalnym śpiochem, poranki zawsze były dla mnie albo trudne, albo późne. Kiedy w domu jest mały człowiek, czas kurczy się znacząco, nauczyłem się więc go wykorzystywać, a nie marnować jak wcześniej. Dziś coś, na co wcześniej leń we mnie potrzebował trzech dni, potrafię zrobić w trzy godziny. Bo wiem, że mam tylko te trzy godziny. Z pisaniem tekstów miałem zawsze największy problem i nagle... Tak jak na płytę „Złoto” pisałem je przez trzy lata z przerwami, tak teraz zrobiłem to w dwa miesiące. Narzuciłem sobie reżim – wcześniej nic takiego nie istniało w moim słowniku. Przez cały grudzień wstawałem o 5 rano, pisałem do 6, kładłem się jeszcze na godzinę, bo Lew budził się koło 7. Potem byłem tatą w domu, a po południu jechałem do sali prób i dopiero tam otwierałem zeszyty czy pliki z notatkami i ze zdziwieniem czytałem to, co powstało o świcie, w półświadomości. W grudniu o 5 rano jest jeszcze noc, puste miasto, odrealniony świat, to wspomagało proces pisania. Poza tym o 5 mój wewnętrzny krytyk jeszcze głęboko spał.

Nie przeszkadzał.
Zupełnie. To był strumień świadomości, bez grama cenzury. Potem, kiedy to czytałem, już z panem krytykiem w parze, kilka razy powiedziałem do siebie: „Wow, ja to napisałem?!”. Ten pomysł porannej pracy zapożyczyłem od Patti Smith. To ona w jednym z wywiadów powiedziała, że kiedy założyła rodzinę, została mamą, okazało się, że pisać może tylko rano. I przez 17 lat wstawała bardzo wcześnie. Zaznaczyła – co dodatkowo mnie skusiło – że to rozwinęło ją jako autorkę. No, ja nie mam na tyle silnego charakteru, by trzymać reżim, gdy teksty już powstały, ale rzeczywiście grudzień był mój!

Czy bycie ojcem to dla ciebie jak dotąd najsilniejsze doświadczenie, coś, co ciebie także jako artystę najbardziej naznacza?
Nie. Najmocniejsze doświadczenie to jednak doświadczenie śmierci, nieodwracalnego rozstania. Natomiast jeśli chodzi o ojcostwo, to słyszę, jak niektórzy ojcowie mówią, że od pierwszego momentu zakochali się w swoim dziecku bez pamięci, że to miłość, której nigdy w życiu nie czuli. Ale są też tacy – może bardziej szczerzy, a może zwyczajnie mamy różnie – którzy przeżywają bycie ojcem tak jak ja.

A jak ty to przeżywasz?
U mnie nie było gigantycznej eksplozji uczuć. To jest raczej narastające przywiązanie do syna, proces, miłość, która pogłębia się z czasem. Pamiętam, jak kupiłem nosidełko i zacząłem z Lwem wtulonym we mnie spacerować. To było niesamowite. A teraz, jak możemy razem rysować, pokopać piłkę, komunikować się, uczucia wzbierają. Kiedy idziemy we dwóch na spacer do lasu, on mnie trzyma za rękę. Taki mały skrzat, który maszeruje obok – magia! Cieszę się z tego, co nas łączy, i spodziewam się, że im będzie starszy, tym będzie nam do siebie bliżej, tym mocniej będę go kochał – to przyjemna perspektywa.

Śpiewasz, że już się nie boisz, znalazłeś broń.
To przewrotny numer, bo w ostatnim wersie jest konstatacja, że jednak tę broń kupiłem. Kiedy pisałem tę piosenkę, nie było jeszcze pandemii, ale rozmaite apokaliptyczne wizje przewijały się przez media od jakiegoś czasu – że przegapiliśmy ostatni dzwonek i czeka nas katastrofa: powodzie, susze, generalnie koniec, na który sami sobie zapracowaliśmy. Kiedy rozpoczęła się pandemia, pierwszą reakcją ludzi w Ameryce było masowe kupowanie broni palnej! W jaki sposób możesz się obronić przed wirusem za pomocą pistoletu?! Przecież to irracjonalne, ale człowiek jest dość groteskową postacią i pomyślałem, że to dobry pomysł na piosenkę. Na wszystko: na kwaśny deszcz, na wędrówkę ludów, na koniec świata, człowiek chce kupić sobie pistolet, schować go pod poduszkę i udawać sam przed sobą, że jest bezpieczny. Ja wierzę, że możemy znaleźć broń, dla każdego ona będzie inna, ale na pewno nie palna! Dla jednego bronią będzie miłość, dla innego poczucie solidarności, a kogoś innego obroni pogoda ducha.

Wiesz już, co jest twoją najsilniejszą bronią?
Muzyka. Zdecydowanie. Mógłbym oczywiście powiedzieć, że najskuteczniej mogę się schronić w miłości, to brzmiałoby pewnie szlachetniej. Ale moje doświadczenie jest takie, że na wszelkie bolączki, strachy, demony, depresję – oczywiście nie mówię o tej klinicznej, ale o takim dole, który może dopaść każdego z nas – muzyka jest jak lekarstwo.

When the music is your only friend…
Tak, dziś już na szczęście not only, ale na pewno muzyka sprawdziła się w moim życiu najbardziej, wielokrotnie wyciągała mnie z największych dołów. Muzyka jest w stanie leczyć mnie i psychicznie, i fizycznie. Ostatnio miałem kolejny na to dowód. Graliśmy koncert w Świnoujściu. Zatrułem się czymś, nie było dramatu, ale nie czułem się najlepiej. Wiedziałem, że dośpiewam, zagram do końca ten koncert, ale było mi przykro, że nie będę miał takiej frajdy jak zazwyczaj. Nic bardziej mylnego. Zaczęła się druga piosenka, a ja czułem się, jakbym latał nad sceną, zero dolegliwości – mogłem przebiec maraton. Byłem najzdrowszym człowiekiem na świecie. Koncert się skończył i nagle zorientowałem się, że znów boli mnie brzuch. W momencie, jak byłem jednością z muzyką, nie czułem żadnych dolegliwości. Może tak się dzieje dlatego, że grając, służę jakiejś sprawie, jestem przekaźnikiem dźwięku, niosę ludziom radość? Nie wiem.

Powiedziałeś kiedyś, że dostarczasz ludziom „tylko” rozrywki, ale rozumiem, że mówiąc to, wcale nie bagatelizujesz roli muzyki?
Wiadomo, że zawód lekarza jest szlachetniejszym zawodem, inżynier, który projektuje most, też ma bardziej namacalny wpływ na rzeczywistość, ale nie można nie doceniać roli kultury. Ona bardzo służy zdrowiu psychicznemu, a dobre samopoczucie jest dość ważnym elementem. Wiem po sobie, ile razy książka czy piosenka ratowały mi – i to nie jest przesadne określenie – życie. Takie mam powołanie, nie zastanawiam się, czy jest wielkie, czy małe, nie wartościuję, tylko wiem, czuję. Kiedy miałem 13 lat, odkryłem (nie śmiej się teraz!), że będę muzykiem rockowym, i od tamtej pory ani przez chwilę nie miałem wątpliwości, że właśnie po to tu jestem. Nawet jak mi zupełnie nie szło. Między „Idolem” a płytą „Zelig” minęło dziesięć lat, kiedy bujałem się, nie mogłem znaleźć swojego miejsca, nie było ani koncertów, ani popularności, ani pieniędzy. Ale zawsze chwytałem się myśli: „Stary, przynajmniej wiesz, co chcesz robić, to twój kapitał”. Wierzyłem, że jeśli będę konsekwentny, los się w końcu odmieni.

A co zdarzyło się wtedy, w wieku 13 lat?
To był moment, kiedy moja mama przeszła bardzo ciężką operację, ale uszła z życiem, więc świat znowu nabrał dla mnie kolorów. Moja rodzina składająca się głównie z przyszywanych ciotek, które pięknie opiekowały się moją mamą i mną, postanowiła, że należy mi dać oddech po tym wszystkim. Ciotki zajęły się mamą, a mnie wysłały na dwa miesiące na wakacje. Jeździłem z obozu na obóz. W końcu, po raz pierwszy, pojechałem w Tatry. Byłem tam z chłopakami dużo ode mnie starszymi – ja miałem 13 lat, a oni 18! Musiałem jak to ja pokazać, na ile mnie stać, że nie ma takiej opcji, aby mnie zostawiali gdzieś w dolinach. Pierwszego dnia poszliśmy na Świnicę, narzuciłem takie tempo, że dyszeli gdzieś z tyłu. Weszliśmy na szczyt, ja ze słuchawkami w uszach, a w walkmanie jak przez całe wakacje jedna kaseta – składanka z utworami rockowych zespołów. Pamiętam tę chwilę jak dziś – to zderzenie dźwięków klasycznego rocka z tym zapierającym dech widokiem gór – jakbym znalazł się na Marsie! Ten moment, ten splot przeżyć – niedawnego strachu o mamę, a potem dźwięku i obrazu – był dla mnie niesamowicie mocny. Wtedy poczułem, że tylko to chcę w życiu robić – być muzykiem rockowym. I już nigdy nie miałem wątpliwości.

Nie miewasz ich do dziś?
Nie. Wtedy, od razu po powrocie z wakacji, założyłem zespół. I tak zostało.

Krzysztof Zalewski
, wokalista, multiinstrumentalista, kompozytor, autor tekstów. W 2002 roku wziął udział w drugiej edycji programu „Idol” i wygrał. Wydał trzy albumy studyjne: „Zelig” (2013), „Złoto” (2016) i „Zalewski śpiewa Niemena” (2018). W 2018 oraz 2019 roku był częścią supergrupy Męskie Granie Orkiestra, w ramach tego projektu nagrał przeboje „Początek” oraz „Sobie i Wam”. Jego nowa płyta „Zabawa” ukazała się we wrześniu.

Zalewski, „Zabawa” Zalewski, „Zabawa”

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze