Długo, bo aż pięć lat, czekałam na nową książkę Ludmiły Ulickiej. Ta świetna pisarka, nazywana „Czechowem współczesnej Rosji”, bez reszty podbiła mnie czterema powieściami, jakie ukazały się już w Polsce.
I, oczywiście, warto było czekać, bo „Daniel Stein, tłumacz” to z pewnością najbardziej ambitne i najbardziej pracochłonne dzieło autorki „Sonieczki”. Akcja rozgrywa się na przestrzeni pół wieku i umiejscowiona jest na kilku kontynentach. Poprzez listy, nagrania z rozmów czy tajne raporty z jej kart przemawia do nas kilkudziesięciu bohaterów. Wszyscy oni przeżywają światopoglądowe rozterki i wszyscy w jakiś sposób związani są z postacią tytułową – Danielem Steinem. W czasie wojny żydowskim chłopakiem, który ukrywając swoją tożsamość, współpracuje z Niemcami, aby uratować życie swoje i kilkuset rodaków, a po wojnie katolickim księdzem prowadzącym parafię w Hajfie.
Niecodzienne, ekumeniczne poglądy Steina przysparzają mu tyluż wrogów, co przyjaciół (wśród tych drugich jest sam Karol Wojtyła!), ale nawet ci pierwsi ustępują wobec jego anielskiej wręcz dobroci i wyrozumiałości. Ulicka, we własnej osobie występująca na kartach swojej książki, oparła tę opowieść na faktach. Potrzeba było naprawdę dużo cierpliwości, żeby te fakty uporządkować. I wielkiego pióra, żeby je podać w sposób tak zajmujący.
„Daniel Stein, tłumacz”, Ludmiła Ulicka, Świat Książki