Czym jest comfort book? To książka, którą dobrze znamy i której lektura sprawia nam przyjemność za każdym razem, gdy do niej wracamy. W Międzynarodowy Dzień Książki publikujemy redakcyjne zestawienie naszych ukochanych „komfortowych książek”, które otulają nam serca jak ciepły koc, a wśród ich stron zawsze odnajdujemy kojącą przystań.
„Błękitny zamek”, L.M. Montgomery, wyd. Nasza Księgarnia
Serię o Ani z Zielonego Wzgórza kojarzy każdy, ale to inna, późniejsza książka L. M. Montgomery zawładnęła moją wyobraźnią – „Błękitny zamek”. Do dziś, gdy szukam jakiejś pozycji na półce, lubię sięgnąć właśnie po tę powieść i wrócić na chwilę do ulubionych fragmentów.
Fabułę ma prostą i lekką – opowiada o życiu 29-letniej Joanny Stirling, „starej panny”, na której matrymonialnych losach rodzina już dawno postawiła krzyżyk. W swoje szczęście nie wierzy także sama Joanna, a jej szare dni przetykają marzenia o życiu na własnych zasadach w pięknym błękitnym zamku. Jej los odmienia się, kiedy od rodzinnego lekarza dowiaduje się o ciężkiej chorobie serca – wówczas dziewczyna orientuje się, że nie ma nic do stracenia i bierze sprawy w swoje ręce. I wychodzi jej to wspaniale, a błękitny zamek okazuje się na wyciągnięcie ręki.
I wcale nie przeszkadza mi, że tłumaczka główną bohaterkę Valancy przerobiła na Joannę, a jej ukochanego Barneya na Edwarda. Przecież mimo to oddała to, co w tej książce najcenniejsze – że kobieta zawsze może odnaleźć szczęście, gdy uwierzy w siebie i przestanie zamartwiać się tym, co pomyślą o niej inni.
I tak jak o niebieskich migdałach myśleć nie lubię, tak o błękitnym zamku zdarza mi się czasem zamarzyć…
Edyta Zbąska, wydawczyni Facebooka profilu Magazyn Zwierciadło
„Buszujący w zbożu”, J.D. Salinger, wyd. Albatros
Zapytana o comfort book zawsze wskazuję tytuł, którego główny bohater, chociaż dobrze sytuowany – o ironio – nie zaznał w swoim życiu ani sekundy komfortu. Mowa o Holdenie Caulfieldzie z kultowej powieści J.D. Salingera „Buszujący w zbożu”, która odcisnęła na 19-letniej mnie ogromne piętno. Pierwszy raz sięgnęłam po ten klasyk amerykańskiej literatury właśnie u progu dorosłości i uważam, że to najlepszy czas na przeczytanie tej książki, jeśli nie jedyny właściwy, gdy chcemy w pełni zrozumieć zagubionego do granic bohatera.
Powieść jest bowiem zbiorem przemyśleń nastoletniego wrażliwca, który nie mogąc pogodzić się z otaczającą go głupotą, podłością, a przede wszystkim z zakłamaniem i niesprawiedliwością świata, ucieka z college’u i przez kilka dni błąka się bez celu po Nowym Jorku, robiąc wszystko, co mu się żywnie podoba, zanim wreszcie wróci do rodzinnego domu. To chłopak, który żyje w swojej bańce i wciąż fantazjuje o idealnym życiu. Przy tym jest pełen gniewu, ale też niepokoju, smutku, samotności i tęsknoty.
Osobiście błyskawicznie odnalazłam w głównym bohaterze cząstkę siebie, w szczególności tę poszukującą autentyczności w świecie pełnym fałszu, a momentami czułam wręcz, jakby Salinger dosłownie przelewał na papier moje myśli. Zdaje sobie jednak sprawę z tego, że Holden nie jest postacią, którą łatwo polubić – jest gburowaty, egocentryczny, porywczy i obrażony na cały świat. Z drugiej strony – kto z nas kiedyś taki nie był?
Skoro zatem nasz bohater jest takim rozkapryszonym gnojkiem, gdzie to pocieszenie, które – jak sama nazwa wskazuje – powinna zapewniać nam comfort book? A pamiętacie słowa, które powiedział do Holdena pan Antolini? „Nie jesteś pierwszą ludzką istotą, w której postępowanie innych ludzi obudziło zamęt, strach, a nawet obrzydzenie. Bynajmniej nie jesteś pod tym względem pierwszy ani jedyny, a stwierdzenie tej prawdy na pewno doda ci otuchy i bodźca”. Myślę, że ten cytat mówi sam za siebie.
I tak jak zmartwiony młody Holden włóczył się po Central Parku, aby złagodzić swoje cierpienie i znaleźć odrobinę ukojenia, tak ja – gdy tylko potrzebuję pocieszenia – sięgam po „Buszującego w zbożu”, który od lat niezmiennie mi je zapewnia, chociaż nastoletnie rozterki mam już dawno za sobą.
Marta Waszkiewicz, redaktorka Zwierciadlo.pl
„Olive Kitteridge”, Elizabeth Strout, wyd. Wielka Litera
Książki Elizabeth Strout są dla mnie tak kojące jak ciepłe mleko z miodem w zimny, deszczowy dzień. Ale nie dlatego, że bohaterowie doświadczają samych dobrych historii. Wręcz przeciwnie – życie raczej ich nie rozpieszcza, a uczucia targające nimi bywają trudne do zniesienia. Ale mimo to autorce udaje się z tych historii nie robić dramatu, a opowieści niosące dużo nadziei, w tym akceptacji i zrozumienia.
Tytułowa Olive Kitteridge jest silną i bezkompromisową osobą, wymagającą matką i żoną. Trudno ją polubić. A jednak im bliżej ją poznajemy, tym więcej wyrozumiałości mamy dla jej osoby. Jak w prawdziwym życiu – nie jest tylko zła i ponura, bywa szczodra i wielkoduszna. Czasem robi coś nie ze złej woli, ale dlatego, że nie potrafi inaczej. Innym razem zdobywa się na coś, co zaskakuje czytelnika, ale też ją samą. Przy okazji jej historii poznajemy innych mieszkańców małej nadmorskiej miejscowości – ich pragnienia, słabości, problemy, marzenia… W drobnych zdarzeniach z ich życia możemy zobaczyć małe wielkie życie w zasadzie każdego człowieka. To bardzo pokrzepiające.
Książka została nagrodzona Pulitzerem w 2009 r. i na jej podstawie powstał doskonały miniserial HBO.
Angelika Zdankiewicz-Staniszkis, Content Manger Zwierciadlo.pl
Czytaj także: „Olive Kitteridge” – miniserial z Frances McDormand, przy którym popłyną ci łzy
„Dziwny przypadek psa nocną porą”, Mark Haddon, wyd. Świat Książki
Tę książkę kupuję w prezencie wszystkim, których kocham, rysując przed wręczeniem ołówkiem serduszka na marginesie ulubionych fragmentów. A jest ich wiele, jak na dość krótką formę, w której autor zamknął jedną z najpiękniejszych historii o tym, jak ludzie mogą różnić się w postrzeganiu rzeczywistości, a jednak zobaczyć ją w podobnej optyce.
Bohaterem książki Haddona jest 15-letni Christopher, chłopiec z zespołem Aspergera żyjący w bezpiecznych ramach swojego małego świata. Stąd widać tylko kwadrat najbliższych przecznic, poza granicami których rzeczywistość jest nieznajoma i groźna. Christopher tłumaczy ją sobie tak samo jak ludzkie emocje – graficznymi symbolami i rysunkami, które autor książki pokazuje na jej kartach czytelnikom. Dzięki temu sami bardzo szybko nawiązujemy nić porozumienia z bohaterem, dekodując jego komunikacyjny język. I jest to dla czytelnika ten najpiękniejszy, bo podświadomy etap wejścia w historię jakby umysłem Christophera.
To utożsamienie będzie nam potrzebne do rozwiązania niemal kryminalnej zagadki, która zmusi chłopca do wyjścia poza bezpieczną przestrzeń. Do odwiedzenia kolejnych ulic, zagłębienia się w zaułki przedmieść, a potem i samego miasta. Bo tylko on, wyposażony w niezwykłą umiejętność analitycznego myślenia i łączenia tropów w unikalny sposób, będzie mógł odnaleźć zaginionego psa sąsiadki. „Dziwny przypadek psa nocną porą” wciągnie go i wygeneruje pokłady odwagi i bohaterstwa, na jakie nigdy nie było go stać. Nawet jeśli wyzwaniem jest tu wejście do metra czy rozmowa z drugim człowiekiem. Skąd my to znamy? Czy także dla nas nie jest to czasem zbyt wielkie obciążenie? Nawet jeśli nikt nie zdiagnozował nam jeszcze depresji czy Aspergera.
Dlatego „Dziwny przypadek psa nocną porą”, mimo że jest o dzielnym wychodzeniu poza strefę komfortu, jest dla mnie comfort book. Uczy empatii, wspólnego języka, zostawia z pozytywnymi emocjami i uśmiechem na twarzy. No i serduszkami namalowanymi przez przyjaciela na marginesach.
Marta Kowalska, Dyrektorka Wydawnicza Wydawnictwa Zwierciadło