1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Książki
  4. >
  5. „Dobrze mieć dystans do tego, co nas otacza”. Rozmawiamy z twórcą profilu „Zwierzęta są głupie i rośliny też”

„Dobrze mieć dystans do tego, co nas otacza”. Rozmawiamy z twórcą profilu „Zwierzęta są głupie i rośliny też”

Fot. materiały prasowe
Fot. materiały prasowe
Zwierzęta są głupie i rośliny też. pod tym właśnie hasłem działa popularny facebookowy fanpage i konto na Instagramie. Kim jest ich autor Marek Maruszczak? I dlaczego w swojej książce, która właśnie się ukazała, postanowił ośmieszyć polskie ptaki?

Czy poczucie humoru uratuje świat?
Nie, nic nas nie uratuje. Jesteśmy skazani na śmierć w pożodze.

Ale mimo wszystko stara się pan ten świat zmieniać i mam wrażenie, że pana podstawowym narzędziem jest właśnie humor.
Prawdę mówiąc, ja przede wszystkim staram się sam dobrze bawić, a pisanie w sposób prześmiewczy o zwierzętach sprawia mi bardzo dużo przyjemności. Odpoczywam w ten sposób po pracy. I tak, uważam, że dobrze mieć dystans do tego, co nas otacza. Jeżeli możemy się z tego pośmiać, to już jest nieźle, a jeżeli możemy się pośmiać i jeszcze przy okazji zrobić coś dobrego, to już w ogóle super. Wydaje mi się, że w przypadku fanpage’a „Zwierzęta są głupie i rośliny też” tak właśnie jest – czasem udaje się zrobić coś dobrego, zwrócić uwagę na jakieś istotne sprawy.

Kiedy trafiłam na ten fanpage i zaczęłam czytać kolejne posty, na początku brałam z nich dla siebie pana poczucie humoru. Słaby dzień? To może sprawdzę, czy kolejne zwierzę nie zostało przez pana obrażone. A potem stwierdziłam, że sporo informacji zostaje mi w głowie. Pewnie dzięki temu specyficznemu sposobowi ich podania.
Jest pani w takim razie modelową czytelniczką, bo funkcja rozrywkowa jest dla mnie bardzo ważna, nie wiem, czy nie najważniejsza. Są przecież ludzie, którzy lepiej się znają na zwierzętach, są zoologami, ornitologami, naukowcami czy praktykami. Ja takiej wiedzy nie mam i nigdy nie będę miał, ale przez rozrywkę mogę dotrzeć do większej być może grupy niż naukowcy. Mogę sprawić, że wiedza będzie się szerzyć. Jak wirus.

Powiedział pan wcześniej, że tworzy swój fanpage po pracy. Ta praca to…?
Prowadzę studio, projektuję gry komputerowe i na konsole.

A skąd świat zwierząt czy, szerzej, świat przyrody w pana życiu?
Prawie całe życie mieszkałem przy lesie, przy łąkach, ze zwierzętami miałem do czynienia, czy chciałem, czy nie. Ale oczywiście głównie chciałem. Kiedyś nawet na własnym tarasie widziałem chomika europejskiego.


No to spójrzmy, co pisze pan na fanpage'u o tych stworzeniach: „Wszystkim chomikom wydaje się, że są demonami wojny. I wszystkie mają rację. Co prawda to bardzo mała wojna, ale wcale nie gorsza od innych. Zwykle chomiki ograniczają się do walk z innymi przedstawicielami swojego gatunku i dlatego powinny mieszkać same. Gdyby jednak mogły, z pewnością podpaliłyby świat, żeby patrzeć w płomienie, pogryzając ziarno lub owoce i waląc bobki w trociny, jakby jutra miało nie być. W zasadzie trudno im się dziwić. W końcu raz już wyginęły”. Swoją drogą miał pan wielkie szczęście, że zobaczył takiego osobnika w naturze!

Widziałem go dobrych 30 lat temu, sam miałem kilka lat. Zrobiło to na mnie na tyle duże wrażenie, że zapamiętałem. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że patrzę śmierci prosto w wąsiki.

Jako dziecko oglądałem wszystkie programy przyrodnicze, jakie tylko były w telewizji, miałem pełno książek. Czytałem o zwierzętach, o jadowitych wężach, o ptakach (niejadowitych) – zresztą jeśli chodzi o ptaki, to dziś moja dziewczyna ma znacznie większą wiedzę niż ja, działa w Fundacji Albatros, ratuje ptaki przed ludźmi, rzeczywistością i nimi samymi. Właśnie od niej dowiedziałem się na przykład, że łabędzie najlepiej łapie się do niebieskiej torby z Ikei.

Te duże niebieskie torby mają milion zastosowań, choć tego akurat nie znałam.
Ja też nie. Dowiedziałem się też od niej, że lelka karmi się bardzo łatwo, a jerzyka bardzo trudno – jeśli już trzeba, to musimy podważać mu dziób i uważać, żeby go nie połamać. Dziób, nie jerzyka.

Obserwacja przyrody to jedno, ale pan obraża nie tylko zwierzęta i rośliny. Mam wrażenie, że można odczytać pana sympatie polityczne.
Chyba nie sympatie. Nie mam sympatii. Mam mniejsze lub lżejsze antypatie.

Jeśli chodzi o antypatie w stosunku do roślin, posunął się pan do tego, że obraził pan... perz, z którym jako dziecko nie miał pan najlepszych relacji. Znowu zacytuję z fanpage’a: „Jeżeli o mnie chodzi, to sądzę, że perz mógłby rosnąć na betonie wylanym gdzieś pośrodku Sahary i pozdrawiać stamtąd środkową łodygą wszystkich amatorów hydroponiki. Perz jest grecką hydrą wśród rodzimej flory. Jakie szanse z tą bestią miał sześcioletni chłopiec z wiaderkiem, grabkami i głową pełną Muminków?”. Nadal lubi pan Muminki?
Tak. To rewelacyjna bajka, nieoczywista.

Robił pan sobie w sieci test, którą postacią z Muminków pan jest?
Nie, testu nie robiłem, ale dziękuję za rekomendację, zaraz po naszej rozmowie na pewno stracę na to pół godziny!

Wystarczy 10 minut. Ja dowiedziałam się, że jestem Buką…
Zazdroszczę. Niezrozumiana postać. Jako dziecko się jej bałem, ale przecież nie była wcale zła. Tylko smutna.

Wspominał pan, że przy okazji działalności w sieci czasem udaje się coś dobrego zrobić. Coś zmienić. Jak pan tę zmianę rozumie – czy chodzi o edukację? O to, żebyśmy zaczęli inaczej myśleć o zwierzętach?
Nie powiedziałbym, że ja sam zmieniam, ale że zmieniamy. I wcale nie tylko ja i moja dziewczyna, ale cała społeczność, którą udało nam się stworzyć na fanpage’u. Myślę, że sposobów jest kilka. Wiadomo, że można mówić w różny sposób, ale jak coś się nazwie, jak się o tym opowie, to jest szansa, że ktoś wejdzie w temat głębiej. Ja absolutnie nie chcę być głównym źródłem informacji, wiedzy, nie mam takich ambicji. Raczej traktuję to, co piszę, rozrywkowo, satyrycznie, choć na pewno zwracam uwagę na jakieś aspekty życia zwierząt i naszego na to życie wpływu. Ale wiedza to jedno, a są też całkiem wymierne korzyści – dzięki czytelnikom udało się zebrać pieniądze na WOŚP, sprzedawaliśmy kalendarze i cały zysk przeznaczyliśmy na Orkiestrę, wspieraliśmy zbiórki na leczenie konika polskiego w pewnej fundacji. Ludzie czytają, dobrze się przy tym bawią i może chcą się jakoś za tę dobrą zabawę odwdzięczyć?

Namawiał pan – przy okazji ośmieszania szopa – do wsparcia Fundacji Szopowisko, o której kiedyś pisaliśmy.
Tak, jeśli mogę, zamieszczam linki w komentarzach, a czasem i w tekście do różnych inicjatyw jakoś związanych z tym, o czym mówimy. Wychodzę z założenia, że bezpośrednio namawiających do pomocy jest w sieci dużo, ja robię to trochę inaczej, ale jeśli mogę pomóc, to dlaczego mam tego nie zrobić? Zdarza się też często, że ktoś w komentarzu wspomina o jakiejś instytucji, która coś sensownego robi, więc duży wpływ na przyrost tego dobra mają sami czytelnicy. Dlatego mówię o społeczności, w niej jest siła.

No a teraz jest jeszcze książka. Zaczyna ją pan od słów: „Stało się. Orzeł wylądował, sikorka u płota, pióra zostały rzucone”.
Właściwie to nawet zabawne, że książka wyszła dopiero teraz, bo przecież to od niej się cała historia zaczęła. Pewnego dnia postanowiłem zrobić mojej dziewczynie prezent i stworzyć fotoksiążkę, w której obrażam ptaki. Zacząłem działać, ale praca się przedłużała i musiałem się w końcu przyznać, co robię, bo przesiadywałem przed komputerem po godzinach, co na dłuższą metę nie mogło nie zwrócić jej uwagi. Ale dobrze wyszło, bo ona zajęła się ilustracjami, na czym książka tylko zyskała. Kasia [chodzi o Katarzynę Jurewicz, którą Marek Maruszczak przedstawia w „Głupich ptakach Polski” tak: „w świecie tatuatorskim znana jako Nastia Juriewicz, drobna osóbka z makaronową burzą na głowie. [Maluje i] robi ludziom krzywdę fizyczną, co niezwykle szanuję. Ja ograniczam się do tworzenia blizn na umyśle” – przyp. red.] namówiła mnie też, żebym wysłał to, co napisałem, do kilku wydawnictw. Wysłałem. I nie było kompletnie żadnego odzewu. Dopiero kiedy założyłem fanpage, kiedy ludzie zaczęli czytać, komentować, interesować się, kiedy obserwujących robiło się coraz więcej, nagle wydawnictwa zaczęły odzywać się same. I książka jest.

Wydaje mi się, że liczba obserwujących zwiększa się błyskawicznie.
Nie wiem, czy błyskawicznie, ale faktycznie liczby się powiększają. Bardzo się cieszę, bo to znaczy, że są ludzie, którym sprawia przyjemność czytanie tego, co piszę. To najlepsza nagroda. Bardzo to sobie cenię.

Często w komentarzach odbywa się plebiscyt na kolejne zwierzątko. Ustawia pan progi – ile musi być lajków, żeby opisał pan rysia czy borsuka. Kiedy zostanie ustalone, że ma być ryś, zaczyna pan studiować rysiowe życie i obyczaje?
Tak, do każdego ze zwierząt robię research, czasami idę do biblioteki, czytam, wybieram konkretne informacje, które wydają mi się najciekawsze. Praca nad tekstami zajmuje mi pewnie mniej więcej godzinę dziennie. Ale też nie publikuję codziennie, zwykle trzy razy w tygodniu. Tyle że nie rozważam tego w kategoriach pracy, dla mnie to bardziej odpoczynek.

A skąd pomysł, żeby je wszystkie poobrażać?
To kwestia mojego poczucia humoru. Opartego na ironii, sarkazmie, na kontrastach. Stąd obecność niektórych słów, powiedzmy, niecenzuralnych, choć je wygwiazdkowuję, to elementy z teorii komizmu – zestawienie słowa uznanego za niecenzuralne z poważną treścią. W maksymalnym uproszczeniu: nazwanie brzydkim czegoś pięknego to sprawdzony mechanizm wywołujący komizm. Lubię takie prześmiewcze opisy, to trochę poetyka internetowych past i memów. Stąd pomysł i szczęśliwie się złożyło, że to poczucie humoru nie tylko moje i mojej dziewczyny, ale też choćby i pani.

Macie w domu zwierzęta?
Tak, mamy trzy koty bengalskie – to Dżemik, Łyżka i Kraken – i dwie zielone papugi ary: Karolka i Patryka.

Obraża je pan na co dzień?
Nieustannie. A jeszcze częściej one mnie. Musi być równowaga. 

Fot. materiały prasowe Fot. materiały prasowe

Marek Maruszczak sam przedstawia się tak: „Przeżyłem do tej pory 36 wiosen i czasami podglądam ptaki w kąpieli. Zawodowo zajmuję się robieniem gier, a obrażanie ptaków i innych żywych stworzeń to moje hobby, pasja i czasami wymówka od obowiązków domowych”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze