1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Joanna Kulig: Poczekajcie trochę

</a>
Zagrała z Juliette Binoche, Kristin Scott Thomas i Ethanem Hawkiem. Wszyscy podkreślają urodę Joanny Kulig, tymczasem ona ostatnio wcieliła się w postać wiedźmy czerwonowłosej bez oka. A gdy stała się popularna, myślała tylko, jak by to cofnąć. Całkiem zwyczajna aktorka z szansą na niezwykłą karierę. I marzy o krajowym musicalu.

</a>

Jak to się stało, że sam Paweł Pawlikowski napisał rolę specjalnie dla ciebie?

Na Pawła trafiłam dość niespodziewanie. Miał kręcić film w Polsce. Cezary Harasimowicz, czyli współscenarzysta tego filmu, dał mu „Doktor Halinę” – spektakl Teatru Telewizji, w którym wystąpiłam. Bardzo mu się tam spodobałam. Chciał, żebym u niego zagrała, więc spotkaliśmy się w tej sprawie, ale okazało się, że potrzebuje kogoś o bardziej semickich rysach. Minęło pół roku, dostałam od niego e-maila z zapytaniem, co robię. Powiedziałam, że uczę się francuskiego do roli w zagranicznym filmie Szumowskiej. Ucieszył się, bo miał dla mnie akurat propozycję związaną z Francją. Dał mi scenariusz z rolą, którą dla mnie napisał, i tak to się zaczęło.

W „Kobiecie” grasz z Kristin Scott Thomas, w „Sponsoringu” zaś wystąpiłaś u boku Juliette Binoche.

Nie miałam zdjęć z Kristin, tylko z Ethanem Hawkiem – to z nim miałam wszystkie sceny. Z Kristin udało mi się porozmawiać i zrobiła na mnie dobre wrażenie, osoby ciepłej, ale i z klasą. Jeśli chodzi o Juliette, to świetnie się nam grało. Pierwszy dzień był ciężki, bo wszyscy się bali, że nie dam rady. Ale szybko obawy zniknęły – chodziłam na kurs Tomatisa i jakoś się oswoiłam z całą materią. Z Juliette dużo improwizowałyśmy, przekonała się do mnie. Nawet kiedy Małgośka udzielała mi wskazówek, Juliette przerywała jej, mówiąc, żeby pozwoliła mi zagrać po swojemu. To było bardzo miłe i ważne dla mnie, bo wciąż bardzo się denerwowałam jej obecnością. Ona – wielka gwiazda – gra w swoim języku, a ja?

Z Ethanem też ci tak łatwo poszło?

On jest totalnym luzakiem. Poza tym razem uczyliśmy się francuskiego – on miał swoje nauczycielki, ja swoich nauczycieli. On pisze scenariusze, więc cały czas miał jakieś pomysły, żeby tę scenę zrobić tak, a tę inaczej. To bardzo ciepły człowiek, bez żadnego zadęcia, normalny.

Wnioskuję, że atmosfera na planie była luźna.

Mniej stresująca niż u Małgośki [śmiech]. Pawlikowski jest opanowanym człowiekiem, dużo słucha, mieliśmy bardzo wiele prób czytanych. Zmienialiśmy scenariusz w trakcie, wypytywał aktorów, co myślą o poszczególnych scenach, i często kierował się ich zdaniem. To było bardzo kształcące. On wprowadza spokój na planie. I świetnie prowadzi aktora: ma różne propozycje, konfiguracje. Czasem słuchał moich uwag, czasem nie.

Pracuje się inaczej niż w Polsce?

We Francji praca na planie trwa osiem godzin. Artyści sobie to wywalczyli. W Polsce podobnie jak w Niemczech czy w Stanach to wciąż 12 godzin. Weekendy mają wolne – komfort!

I czas dla siebie.

Tak, kończyłam o 17, 18, co było super! Tak naprawdę oba plany były podobne. Za to kompletnie różne od „Jasia i Małgosi. Łowców czarownic” – amerykańskiej superprodukcji kolosa fantasy, którego kręciliśmy w Poczdamie: 40 mln euro budżetu, 250 osób ekipy – to zupełnie inna organizacja, ale chodziło wszystko jak w zegarku.

Tam jest jeszcze miejsce na indywidualność?

Wszystko było przemyślane wcześniej. Tommy Wirkola, młodziutki reżyser, 30 lat, Norweg, dawał konkretne uwagi, które się realizowało. Dużo uwag było też ze strony kaskaderów. Mieliśmy przez dwa tygodnie treningi kaskaderskie, z boksowania i tak dalej. Schematy tych scen, jak one będą wyglądać, były wyćwiczone wcześniej.

W „Jasiu i Małgosi…” zaprzeczasz jakoby swojej kobiecości...

Tak, gram wiedźmę czerwonowłosą bez oka, asystentkę głównej czarownicy, nie ma mnie tam dużo, to mała rola. Niedługo sam zobaczysz. Premiera ma być wiosną przyszłego roku. Sama też jeszcze nie widziałam filmu.

Wolisz pracować z młodymi reżyserami?

To kwestia indywidualna. Każdy z nich jest inny, to osobna ścieżka dostępu do każdego. Na przykład Janusz Kondratiuk – uwielbiam go, ale mieliśmy trudne momenty, bo on jest cholerykiem i dużo rzeczy ma w głowie. Musiałam mu powiedzieć: „Janusz, proszę cię, uspokój się, wytłumacz mi, ja nie siedzę w twoim mózgu”. W takim zabarwieniu groteskowo-komediowym ciekawie się u niego grało.

Kariera rozwija się świetnie, ale co z medialnym szumem. Dlaczego portale plotkarskie o tobie milczą?

Serio? Nie wiem tego, nie wpisuję się w ogóle w Google. Raz to zrobiłam i przepłakałam dwa dni. Nie chcę tego powtarzać.

A może to twoja strategia marketingowa? Młoda, zdolna, ułożona, unika imprez, bankietów.

Nie mam nic przeciwko bankietom, ale ja się do tego nie nadaję. Czasem jak jest premiera filmu albo jak gdzieś mnie zaproszą, to OK – idę, ale żeby specjalnie biegać na imprezy, gdzie zostanę sfotografowana, to nie dla mnie, poza tym szkoda mi na to czasu.

Nie chciałabyś się oglądać w witrynach kiosków?

Nie, kiedy nadeszła ta moja popularność, to się nawet przeraziłam, myślałam: „Boże, jak by to wszystko cofnąć?”. Ale oswajam się z tym. Czasami myślałam: „A jak mnie tak zaczną nachodzić!?”. A tu co, nawet na ulicach mnie nie rozpoznają... [śmiech]. Poza tym spotykam się raczej z pozytywnymi głosami od widzów, więc jest łatwiej. Ale to i tak jest duży stres! Utrata prywatności to coś okropnego. Niby człowiek o tym marzy, ale gdy to przychodzi, to chciałby się schować.

A media? „Nowa Kasia Figura”?

Kiedyś przy promocji „Miliona dolarów” zapytano mnie, czy lubię Kasię Figurę. Powiedziano, że jestem do niej podobna. Odpowiedziałam, że faktycznie byłam na castingu, gdzie miałam zagrać jej córkę, dodałam, że bardzo lubię „Pociąg do Hollywood” i że bardzo mi się podoba jako aktorka. Nawet nie wysłali tego tekstu do autoryzacji, tylko puścili newsa do wszystkich dziennikarzy,  który brzmiał tak, jakbym to ja sama powiedziała. Nie chodzi o to, że przeszkadza mi to porównanie, tylko nie lubię, jak manipuluje się moimi słowami!

A kampania „Sponsoringu” podsycająca atmosferę skandalu?

Słyszałam od kolegi z Anglii, że w Londynie film reklamowany był jako obraz ocierający się o pornografię. Ludzie wychodzili z kina zdziwieni, że tam nie ma żadnej pornografii! Pojawiły się pierwsze głosy zawodu [śmiech].

Właśnie, Londyn – zamierzasz zdobyć zagranicę? Robisz coś w tym kierunku?

Kiedyś ktoś zrobił taki żart primaaprilisowy, że Aśka Kulig gra u Allena – był super! Pochwalę się, jak się uda. Ale poważnie, bardziej od zagranicy marzy mi się krajowy musical. Bardzo chciałabym w nim zagrać. Czekam na taki projekt w Polsce.

Czyli nie chcesz uciekać z domu? Twoi rodacy, zwłaszcza ci z Sądecczyzny, łatwo by cię nie wypuścili.

Im na pewno nie ucieknę. Lubię do nich wracać. Wtedy gadamy, żartujemy. Cieszą się moimi sukcesami, wypytują, jak mi się gra, czytają gazety, portale. Są zadowoleni, że mówię o nich w wywiadach, że nie wstydzę się, skąd pochodzę.

Nie kusi cię, żeby tam wrócić?

Sądecczyzna to jest pewna moja tożsamość. Dzięki temu, że tam się wychowałam, mam silną więź z naturą. Gdy podczas wakacji zrobiłam tournée po festiwalach – byłam w Łagowie, Zwierzyńcu, Nowej Soli – i odwiedziłam tamtejsze lasy, poczułam się naprawdę dobrze! W przeszłości ciągle coś robiłam na łonie przyrody – nauka, zabawa, uwielbiałam się uczyć w ruchu, na świeżym powietrzu. A ludzie z naszych stron są tacy otwarci, rozkrzyczani wręcz, ale potem jak człowiek zaczyna poznawać ludzi z innych rejonów Polski, zaczyna dostrzegać ich inność, odrębność w różnych aspektach. Wcześnie wyjechałam z domu. Kiedy miałam 14 lat, mieszkałam w Krynicy w internacie, to jeszcze podobne strony, ale gdy przyjechałam do Krakowa, gdzie miałam szkołę muzyczną, to jednak odcięłam się trochę, odsunęłam. Teraz oczywiście tęsknię, ale może nie na tyle, by tam wrócić. Mam bazę w Warszawie, to znów nowe miasto, a ja wbrew pozorom nie adaptuję się szybko do nowych miejsc. Cały czas się oswajam.

Kraków miał być furtką do muzycznego świata, a otworzył ci drzwi do aktorstwa. Nie żałujesz?

Nie żałuję, w krakowskiej PWST rozwijałam zdolności sceniczne, ośmielanie z publicznością, czego żadna muzyczna szkoła mnie nie nauczy. Ostatnio byłam skupiona na graniu, teraz muszę się roztrenować jak piłkarz, odnaleźć w formach muzyczno-teatralnych. Ale poczekajcie trochę!

Joanna Kulig aktorka, rocznik 1982. Nagrodzona w 2009 r. za najlepszą rolę kobiecą na 9. Festiwalu Teatrów Telewizji „Dwa Teatry" w spektaklu „Doktor Halina” w reż. Marcina Wrony. W 2012 r. odebrała nagrodę za najlepszą drugoplanową rolę kobiecą w filmie „Sponsoring” Małgorzaty Szumowskiej podczas 37. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze