1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Joanna Moro - wywiad

fot. Rafał Masłow
fot. Rafał Masłow
Zobacz galerię 4 Zdjęcia
Dużo marzę! Bo jeśli czegoś się pragnie, to w końcu się spełni! – wyznaje Joanna Moro. Wydaje się stać u progu nowych wyzwań, szuka, pyta. Lubi samotne wędrówki i bezkres Bałtyku. Kocha szaleństwo na parkiecie… jak to tańcząca Eurydyka. Jaka właściwie jest? – docieka Robert Rient.

</a>

Jakie to uczucie – zostać nagle rozpoznawalną, popularną?

Lżej się myśli i żyje, bo ktoś mnie w końcu docenił. Ale nie czuję się sławna, po prostu teraz więcej ludzi chce wiedzieć, kim jestem. Nawet jeśli nie dostanę w przyszłości dużej, ciekawej roli, to jestem spełniona jako aktorka. Poczułam, że to, co zrobiłam, jest czymś wielkim, chce mi się o tym mówić. Tak naprawdę przed rolą Anny German w niczym istotnym nie zagrałam. Miałam kilka epizodów w polskich serialach. Dopiero teraz zrozumiałam, że po coś ten zawód wykonuję, bo ludziom to się podoba, czegoś się dowiadują, wzruszają, chcą się kształcić, odwiedzać Polskę. W tym sensie to była rola moich marzeń.

Co w niej było niezwykłego?

Bardzo mocno czułam moją bohaterkę. Jesteśmy do siebie podobne, nawet wzrostem: ona miała 184 cm wzrostu, ja mam 178 cm… To było wielkie wyzwanie i ogromna przyjemność, zagrać taką artystkę.  Sceny kręciliśmy latem, kończyliśmy zimą, w Rosji, Polsce, Chorwacji… Musiałam panować nad czasem, w którym znajduje się moja bohaterka, co już przeszła, a co ją dopiero czeka. Od samego początku, od pierwszej sceny, wiedziałam, jak się skończy ta historia, przeszłam  z Anną German wszystkie ważne momenty w jej życiu.

Jak to jest umierać ze swoją bohaterką?

To nie była klasyczna śmierć, bardziej przejście do innego świata, pogodzenie się z odchodzeniem kogoś, kto nie znika, ale czeka gdzieś tam, patrzy, słucha, jest obecny przez cały czas. Pan Zbyszek Tucholski, były mąż Anny German, powiedział mi, że ciągle czeka na to spotkanie.

W jaki sposób dostałaś tę rolę?

Aleksandra Prykowska, moja koleżanka, też aktorka, dała mi cynk, że odbywa się casting. I jestem jej za to wdzięczna. Bardzo mi się podoba, gdy ludzie w tym samym środowisku wspierają się, dzielą informacjami. Lista castingowa była już zamknięta, zadzwoniłam i wyprosiłam, by mnie jeszcze przesłuchano. Byłam ostatnia w kolejce, nie miałam na początku partnera, grałam z „duchem”. Później przyszedł Szymon Sędrowski, grający w serialu męża Anny German, i od razu znaleźliśmy więź, energię. Miałam wrażenie, że to nie casting, że wszystko dzieje się naprawdę. Bardzo mocno poczuliśmy swoje postacie i zgraliśmy się od razu.

Co cię najbardziej wzruszyło w jej życiu?

Chyba scena, kiedy matka Anny German żegna się ze swoim synkiem, musi go złożyć zimą do zimnej skrzynki i widzi w nim człowieka, który marznie. W tym okrutnym mrozie zdejmuje z siebie okrycie i otula nim dziecko.

Emocje są dla ciebie ważne?

Bardzo, w domu – gdy nie mam pracy – bywa ciężko, bo muszę jakoś je wyładowywać…

Jak?

Czasami potrzebuję się po prostu wypłakać albo wykrzyczeć. Staram się opanowywać, najbardziej wtedy pomaga mi sen albo sport, zwłaszcza bieganie. Uwielbiam taniec, szaleję na parkiecie. Często nie potrzebuję nawet partnera, jestem sama, liczy się tylko muzyka i ruch.

A w życiu partner się przydaje?

Potrzebuję czasami kopa, wiem, że mam talent, ale jestem leniwa. Mój mąż wspiera mnie, ale nie rozpieszcza. Jak jest ciężko, znaczy, że tak ma być. Kiedy miałam już dość wszystkiego podczas pracy na wyjazdach, mówił, żebym się opanowała, odpoczęła, była spokojna.

Jak poznałaś swojego męża?

To romantyczna historia. Studiowałam wtedy na Akademii Teatralnej. Koleżanka zaprosiła mnie na „Makbeta” do Teatru Rozmaitości. Spotkałam tam znajomą nauczycielkę z Wilna, bardzo się ucieszyłam, to było jak namiastka domu. Usiadłam obok niej, przedstawiła mi swojego syna, który później odwiózł mnie do domu. Na początku spodobało mi się to, że jest wysoki. Zaczęło się od chęci poznawania siebie, od przyjaźni. Jesteśmy bardzo różni, dlatego byliśmy siebie niezwykle ciekawi. W mojej głowie wszystkie szufladki są pootwierane – on, inżynier, ma za to wszystko poukładane… Wyszłam za mąż, jak miałam 24 lata.

I macie dwójkę dzieci.

Mikołaj ma trzy lata, Jeremi – pięć miesięcy. Mój mąż jest niezwykle zaangażowanym ojcem. Pomagamy sobie nawzajem. Czasami sama czuję się jak duże dziecko, on jest o wiele dojrzalszy. Nie mam cierpliwości, by przez godzinę bawić się kolejką elektryczną, a on tak. Za to dbam, by dzieci były nakarmione, wykąpane, ubrane. Uzupełniamy się w opiece.

</a>

Podczas kręcenia scen do serialu musiałaś na wiele  miesięcy opuścić dom w Warszawie. Jak sobie radziłaś?

Moja najdłuższa nieobecność w domu trwała ponad trzy tygodnie. To bardzo długo. Całość filmowych prac – osiem miesięcy. Byłam daleko od bliskich, wracałam oczywiście, kiedy mogłam, ale na krótko. Mój synek miał rok, było mi ciężko. Ale nauczyłam się od Anny German, że los daje tyle, ile jesteśmy w stanie udźwignąć. Wiem, że mogę na siebie liczyć.

Czy wspominasz swoje pierwsze lata, dorastanie?

Kiedyś dzieci miały więcej wolności, swobody, ale i bardziej groziło im niebezpieczeństwo. Byłam grzeczną dziewczynką, bolało mnie, kiedy ktoś na mnie krzyczał, a czasami wystarczyło na mnie krzywo spojrzeć, żeby wszystko mnie bolało. Nie lubiłam, gdy ktoś się gniewał, i robiłam, co mogłam, by tego uniknąć. Wszystko przez tę moją wrażliwość. Czasami, gdy obrażałam się na rodziców, bo np. krzyknęli na mnie, wybierałam się sama na długie spacery. Z kolei kiedy złościłam się na siebie, często chodziłam do lasu i wyznaczałam sobie kary, a może to były wyzwania… Wchodziłam w pokrzywy. Sprawdzałam, czy sobie poradzę w życiu, chciałam poczuć się wolna, tak by nikt nade mną nie panował.

A w dorosłym życiu – jak radzisz sobie z samotnością?

Lubię otaczać się ludźmi, oni są mi potrzebni, bo nie chcę być sama, ale wciąż lubię samotne wędrówki. Chociaż z dzieciństwa nie pamiętam zbyt wiele zdarzeń, bardziej zapachy, widoki, emocje.

Jakie emocje?

Takie, które przynosił szum Morza Bałtyckiego. Latem zawsze jeździliśmy nad morze. Na Litwie są piękne wydmy, gdy zbliżałam się do nich i słyszałam fale, przepełniała mnie radość, chciałam jak najszybciej zobaczyć ten bezkres. Bałtyk nieustannie pięknie mi się kojarzy, ale emocje staram się poskramiać. W kinie nie płaczę, ale patrzę profesjonalnie. Gdy widzę zasłoniętą twarz bohatera, który przeżywa duże emocje, zastanawiam się, jaki to efekt wywołuje, analizuję. Jest dla mnie ważniejsze, jak to zrobić, by widz się wzruszył, niż samej poddawać się emocjom. Trudne uczucia, takie jak smutek, wolę przeżywać sama, bez świadków.

Starasz się być silna?

Zależy mi na tym. Przeczekuję trudne momenty i nie pozwalam sobie, by trwały dłużej niż dzień, dwa. Wymagam dużo od siebie i od osób, które są obok. Chcę, by wszystko było na wysokim poziomie. Do tego niezwykle się przejmuję, gdy jestem niezrozumiana. A że robię bardzo dużo rzeczy naraz, wiem, że nie mogę być dobra we wszystkim. Bardzo dużo rzeczy mnie interesuje.

 Co to za rzeczy?

Kocham śpiewać, nagrywam właśnie płytę z piosenkami Anny German we współczesnej aranżacji, do tego interesuje mnie taniec, malarstwo, współczesny design, moda. Pociąga mnie reżyseria. Jeśli mam szansę sprawdzić się w czymś, to staram się to robić. Jestem naturszczykiem w tych wszystkich dziedzinach, pracuję emocjami. Nie marzyłam o byciu aktorką, to jedna z dziedzin, którą lubię. Biegałam na zajęcia plastyczne, gdzie próbowałam malować impresjonistycznie, śpiewałam w chórze. Chodziłam do szkoły muzycznej, grałam na akordeonie. Wiedziałam już, że nie będę zajmowała się muzyką zawodowo, ale skończyłam szkołę. Lubię kończyć to, co zaczynam.

Anna German mówiła, że jej miejsce na ziemi to Warszawa, ale duszę ma w Rosji – ty masz podobnie?

Jestem za młoda, mam za małe doświadczenie zawodowe i życiowe, żebym mogła powiedzieć, gdzie jest moja dusza. Lubię Polskę, kiedyś wydawała się ona czymś lepszym, w domu zawsze mówiłam po polsku, dlatego wybrałam studia tutaj. Wilno jest o wiele spokojniejsze, bardziej kameralne, wrażliwsze od Warszawy. Lubię tętno Warszawy, ten gwar, szum. Rodzina męża i moja są z Wilna, często tam podróżujemy. Z przyjemnością wracam do rodziców, mieszkają blisko rzeki, dziewiczej natury. Gdy przyjechałam do Warszawy na studia, poczułam się anonimowa, nikt ode mnie niczego nie oczekiwał, mogłam swobodnie kształtować siebie. Nagle zostałam zupełnie sama.

Jak się czułaś, zaczynając nowe życie w obcym miejscu?

Samotnie, wtedy zetknęłam się z mocną fuksówką, inną mentalnością, kulturą. Często płakałam po przyjściu do domu. Dzwoniłam do mamy, mówiłam, że jest mi ciężko. Ona na to: „pakuj się, zbieraj walizki i wracaj do domu”. Poczułam wtedy, że za daleko już zaszłam, wiedziałam, że muszę wytrzymać. Mogłam i cały czas mogę na nią liczyć. Teraz właśnie przyjechała mi pomóc w opiece nad dziećmi. Jestem bałaganiarą i chociaż w sobie sprzątam sama, to w szafie czasami wciąż porządki robi mama. Ona jest takim sprawiedliwym duchem. Nigdy nie wywyższała mnie ponad innych, traktowała partnersko. Spełniała moje marzenia.

Na przykład?

Jak miałam jakieś 15 lat, bardzo chciałam nagrać swoją piosenkę. To był kosztowny pomysł. Uzbierała jakoś pieniądze, dała mi je i powiedziała: „masz, nagraj swoje marzenie”. Napisałam tekst, ułożyłam melodię i poszłam do studia. To była rockowa piosenka, nazywała się „Szalona”. Byłam laikiem, nic dobrego z tego nie wyszło, ale miałam taką zachciankę i dzięki mamie ją spełniłam.

Inna historia: jako mała dziewczynka godzinami siedziałam nieruchomo, oglądając balet w telewizji, byłam jak zaczarowana. Mama to zobaczyła i zapisała mnie na lekcje. Chodziłam na nie przez trzy lata, w końcu przestało mnie to interesować. A mama nadal bardzo się starała, czasami obiecywała mi ciastko, jeśli pójdę na zajęcia.

Czym się kierujesz, wybierając dla siebie zajęcie, pracę, miejsce…?

Sumieniem, ono jest dla mnie najważniejsze, staram się, by było czyste. To od zawsze kieruje mną w życiu. Nie pozwala mi na szereg rzeczy, a czasami czuję, że dzięki niemu mogę zrobić więcej. Jeśli nie otrzymuję od czegoś czy kogoś tego, czego potrzebuję, co jest dobre – pozwalam sobie uszczknąć co nieco w innym miejscu. Mam poczucie, że walczę w życiu o dobro.

Czym jest to dobro?

To nieuchwytne w słowach. Chodzi mi o ogólnie pojęte dobro, życie w taki sposób, by nikogo nie zranić, umieć wybaczać, ale też pewnych rzeczy nie tolerować.

Czego nie tolerujesz?

Słabości. Ludzi, którzy się poddają, którzy wiedzą, że robią coś złego, ale mówią, że to nawyk, choroba, przymus i traktują to normalnie. Nie podejmują żadnego wysiłku, by zmienić swoje zachowanie, przyzwyczajenia albo siebie. Wierzę, że warto walczyć o to, co dobre, nie poddawać się. To trwa nieustannie.

Z czym musisz w sobie walczyć?

Czasami z nieśmiałością, wstydem. Są takie momenty, że nie czuję się wystarczająco dobra, chociażby w aktorstwie. I to mnie onieśmiela. Mimo to szukam drogi do punktu, który mnie interesuje.

Jak to robisz?

Staram się zmieniać środowisko, ludzi, siebie, nie tkwić nigdy w jednym miejscu, nawet jeśli jest ono dobre i sielankowe. Trudności wzmacniają. Nie uciekam od tego, co bolesne. Nie przywiązuję się do przestrzeni, lubię mieć mało rzeczy, do nich też się nie przywiązuję.

A ludzie?

To inna sprawa, dłuższy proces, wcale niełatwy. Niektórzy piszą w CV: „mam łatwość budowania relacji”. Żeby zbudować prawdziwą relację, trzeba się z kimś dotrzeć, a to zawsze trwa. Relacje rozpoczynają się tu, w sercu. I tam je często zostawiam, idę dalej, ale wspomnienia są nadal we mnie. Myślę, że jesteśmy tutaj po to, by jak najwięcej doświadczyć, wtedy można zrozumieć sens istnienia. Jak się tkwi w jednym, to się niczego nie znajdzie.

A ty już znalazłaś?

Ja nadal szukam. Ale nie polega to na radykalnym odcinaniu się, porzucaniu tego, co mam – w moich zmianach staram się być elastyczna, rozsądna, tak by nie robić nikomu krzywdy. Dużo marzę, bo wszystko, czego się pragnie, w końcu musi się spełnić. Teraz marzę o doczesnych rzeczach, zwyczajnych, o tym, by móc pojechać na udane wakacje, by nic mnie nie ograniczało w życiu, pieniądze czy zdrowie. Modlę się o bezpieczeństwo i zdrowie moich bliskich.

Jesteś wierząca?

Tak, ale nie w tradycyjny sposób. Wiarę noszę w sobie. Wierzę, że jest Bóg, ale nie chcę o tym rozmawiać, bo jestem za mała w tym temacie. Wiara mnie też bardzo interesuje, ale dopiero się jej uczę. Aktorstwa też. To, co się teraz dzieje w moim życiu, to wyzwanie, początek czegoś nowego. Wiem, że nie mogę spocząć.

Joanna Moro, ur. w 1984 roku w Wilnie, aktorka. W 2007 roku ukończyła Akademię Teatralną w Warszawie. Początkowo grywała epizody w serialach, zasłynęła rolą Anny German w rosyjskim serialu biograficznym, który powstał we współpracy z Ukrainą, Polską i Chorwacją, zatytułowanym „Anna German. Tajemnica białego anioła”. Emitowany na antenie TVP1 miał rekordową oglądalność ok. 7 mln widzów. Prywatnie jest żoną, mamą Mikołaja i Jeremiego, mieszka w Warszawie.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze