1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Niedziela bez Teleranka: opowiada Lidia Popiel

W czasach pustych półek i wieszaków, zamkniętych granic, bazarowych poszukiwań, braku „sieciówek”, galerii handlowych i outletów, internetu, kolorowej prasy i kanałów telewizyjnych poświęconych modzie nadążanie za nią było zajęciem trudnym i czasochłonnym. Jak wspomina fotografka i modelka Lidia Popiel, był to również okres niezwykłej kreatywności Polek, które tworząc oryginalne stroje, na swój sposób walczyły z ponurą rzeczywistością.

Co było największym koszmarkiem modowym ostatniej dekady PRL-u?

Można powiedzieć, że historia mody zatoczyła dziwne koło. Czytałam w jednym z zestawień, że do grupy najbardziej ohydnych wtedy rzeczy zaliczono legginsy, a dzisiaj są na topie, i to w milionie wersji!

I tak jak wtedy, na legginsach nosi się getry.

Tak! One też wróciły. Kiedyś nie można było kupić getrów w sklepach, najczęściej były dziergane na drutach. Dziś – do wyboru, do koloru. Kiedy współpracuję z młodszymi ludźmi, często słyszę zachwyt nad niektórymi trendami z czasów PRL-u. A ja wiem, że nigdy nie włożę już na siebie tego, co wówczas było modne. Nigdy!

Marynarki z poduszkami na ramionach też nie?

W życiu! To koszmar. Najgorsze modowe wspomnienie z lat osiemdziesiątych. Nie wiem, jak to się stało, że kobiety w ogóle przekonały się do tak absurdalnej mody. Marynary (bo przecież nie marynarki) potwornie deformowały sylwetkę. Proporcje były przy tym kompletnie zaburzone. I nawet jeśli dziś poduszki na ramionach pojawiają się w powracających z tamtych czasów trendach, to na szczęście już nie w tym starym wydaniu. Teraz wyglądają subtelniej, z pomysłem i bardziej kobieco.

Poduszki były w płaszczu, marynarce i bluzce, kiedy wkładało się te wszystkie trzy rzeczy, kobiece ramiona przypominały muskuły Schwarzeneggera. Nikt jeszcze wtedy nie wymyślił odpinanych poduszek albo przyczepianych na rzepy...

...więc jak się przechylało głowę, można się było nieźle na nich wyspać... Totalna katastrofa. Na dodatek marynarki z szerokimi ramionami najczęściej były do pasa, od pasa w dół noszono spodnie poszerzane w biodrach, a zwężane w kostkach i buty w szpic bez obcasów. Nikt nie wyglądał w tym dobrze. Ale trzeba pamiętać, że to były czasy, w których brakowało nam świadomości, co dzieje się w modzie na świecie. Pojawił się jeden trend i wszystkie panie ślepo go chwytały. Dziś jest wybór, znamy najnowsze fasony, kolory, połączenia. Wybieramy to, co jest dla nas odpowiednie i co nas określa. Strój to przecież wyraz osobowości, czasem identyfikacja z pewną grupą czy subkulturą, ubranie po prostu za nas mówi.

A kiedyś wszyscy mieli myśleć i mówić tak samo, więc i podobnie wyglądali... Niektórzy się buntowali. Poprzez strój też.

To prawda. Była wtedy także spora grupa ludzi, którzy mieli potężną potrzebę koloru i chcieli wyróżniać się na tle szarej jednolitej masy. Właśnie ubiorem próbowali podkreślić swój indywidualizm. Mam wrażenie, że w PRL-u głód mody był jeszcze większy niż teraz, choć to przecież dziś wypada, a wręcz powinno się znać najnowsze style i tendencje. W latach osiemdziesiątych fani mody powinni wystawić pomnik tetrowym pieluchom. W erze braku wszystkiego to właśnie one ratowały wiele kobiet chcących wyróżnić się kolorem. Pieluchy się farbowało i szyło z nich sukienki, spódnice, bluzki... Doszywało cekiny, frędzle, koraliki. Ja akurat nie byłam miłośniczką tetry, wolałam inne materiały, choć bardzo trudno było je dostać. Na szczęście wpadłam na trop sklepów przyfabrycznych: z Milanówka przywoziłam jedwabie, a z Łodzi bawełny. Były wówczas dwa nurty.

Zobacz także: swetry damskie angora

Polki albo same wymyślały, przerabiały i szyły, albo wygrzebywały na bazarach. W okolicach Warszawy najwspanialszym miejscem takich łowów był Rembertów. Istniało tam targowisko, na którym można było dostać prawdziwe perełki. Sprzedawano odzież, którą ktoś przywiózł z Zachodu lub dostał w paczce. Często były to rzeczy używane albo takie, które za granicą już dawno wyszły z mody. Dla nas jednak nie miało to znaczenia. Kreatorami stawali się ci, którzy je przywozili. Ubrania z zagranicy były zupełnie innej jakości, wykonane z niespotykanych u nas tkanin.

I pachniały inaczej...

Zagranicznymi proszkami i płynami. Dziś nie znosimy, gdy ubrania mają zbyt intensywny zapach, kiedyś byliśmy tego spragnieni. To był też wyraz tęsknoty za innym, lepszym i barwniejszym światem. Szycie i przerabianie wyrażało naszą chęć posiadania także innych form i fasonów niż te dostępne w pedetach. W latach osiemdziesiątych prowadziłam rubrykę o modzie w piśmie „Scena”. Żeby móc napisać cokolwiek o światowych trendach, musiałam zdobyć zagraniczne czasopisma lub katalogi zachodnich domów mody. Nie było to łatwe. W tym celu też trzeba było pojechać na bazar albo mieć dostęp do kogoś, kto wyjeżdża na Zachód. To była jedyna szansa, by się dowiedzieć, co króluje za żelazną kurtyną. Choć może powinnam powiedzieć: królowało... Dostępne u nas gazety były mocno spóźnione wobec nowych tendencji. Dlatego tak bardzo byliśmy wtedy do tyłu. Ze zdobytych czasopism robiłam wycinki do mojej rubryki i opisywałam je. „Scena” to drukowała i tak powstawały artykuły o modzie! Drukowała oczywiście bez zgody, ale kto wtedy zwracał uwagę na własność intelektualną czy prawa autorskie?

Gotowe wzorce to jedno, a inwencja własna to już zupełnie co innego. Szara rzeczywistość wymuszała rękodzielnictwo. W modzie też. Pamiętam nie tylko szycie spódnic z farbowanych pieluch, ale też malowanie na ubraniach różnych motywów farbami drukarskimi albo rysowanie specjalnymi flamastrami. Twórczość ograniczał jedynie słaby dostęp do materiałów, ale przecież gdyby nie te niedostatki, Polki nie byłyby tak kreatywne...

Bardzo często coś powstawało z niczego. To było charakterystyczne dla tamtych lat. Sama też projektowałam i szyłam, tworząc całe kolekcje ze zdobywanych z trudem jedwabiu i bawełny. Charakterystyczne dla tamtych czasów było jeszcze jedno. Gdy zamieszczałam w czasopismach zdjęcia swoich projektów, obok opisywałam, jak je zrealizować.

Kobiety to były Zosie Samosie, a mężczyźni jak Adam Słodowy...

Taka była codzienność. W sklepach pustki, więc trzeba było kombinować. Ze wszystkim. Z modą także. Był potężny problem z butami. W państwowych sklepach albo ich nie było, albo były straszne. Nieco lepsze można było dostać u tak zwanych prywaciarzy. Bywało, że zamawialiśmy buty u szewca. Kiedyś było to normalne, dziś uchodzi za fanaberię. Pamiętam też, że gdy kobieta chciała mieć buty inne niż czarne, szare lub brązowe, malowała je specjalną farbą do skóry Wilbra. Ja dzięki niej miałam na przykład buty w groszki!

Kto należał wówczas do grona ważnych dla mody w Polsce postaci?

Dla mnie była to na przykład Monika Małkowska. Zbierała różne resztki materiałów, stare swetry, koszulki, a szyte przez nią ubiory przypominały patchwork. Były to przepiękne kolekcje. Kultową postacią tamtych lat była oczywiście Barbara Hoff. Jej kolekcje rozchodziły się jak świeże bułeczki, przy Hofflandzie zawsze stała długa kolejka. Choć dla mnie jej ubrania nie stanowiły szoku jak dla Polek, które nigdy nie były na Zachodzie. Kiedy ubrania Barbary Hoff zaczęły robić w Polsce furorę, ja byłam już po wyjeździe do Paryża, gdzie widziałam tak niesamowite stroje, że te dostępne w Hofflandzie nie robiły na mnie wrażenia. Wśród osobowości mody trzeba też wymienić Grażynę Hase. To wspaniała postać, która skupiała wokół siebie ludzi ogarniętych pasją tworzenia. Nie tylko sama projektowała, ale też dawała szansę zaistnienia innym. Ja też pokazywałam u niej własne projekty. Inną osobą, która odcisnęła swoje piętno, był Jerzy Antkowiak, wieloletni dyrektor artystyczny Mody Polskiej. Jak w każdej dziedzinie, także w tej, Polska musiała mieć swój „towar eksportowy”, coś, czym można się było pochwalić na zewnątrz. I właśnie tę funkcję pełniła Moda Polska. Była jednak marką elitarną, dla przeciętnego Polaka w PRL-u niedostępną, bo drogą. Podobnie jak towary z Peweksu. Kiedy kobieta szła w swetrze z moheru lub angory – z daleka było widać, że to za dolary...

Lata osiemdziesiąte to także fascynacja serialami Dynastia i Powrót do Edenu. Kto nie chciał mieć eleganckiej garsonki à la Alexis! Krawcowe miały pełne ręce roboty...

Ale te kostiumy na amerykańskich filmach były dopracowane! A ponieważ żadna polska krawcowa nie znała tajemnic domów mody, szyte przez nie garsonki były siermiężne, niedopasowane i po prostu źle wyglądały. Ale co odpowiedzieć klientce, która przychodzi i mówi: chcę wyglądać jak Crystal w 153. odcinku Dynastii! Biedna krawcowa robiła, co mogła. Najczęściej były to jednak nędzne podróbki.

Dziś walczymy z podróbkami innego rodzaju... Nie przeszkadza Ci, że dzisiejsze czasy mogą być początkiem końca ubraniowej identyfi kacji płciowej: mężczyźni wkładają damskie bluzki, noszą torebki, buty na obcasie i robią makijaż. I nadal czują się mężczyznami.

Ja to uwielbiam! Moda nie powinna mieć płci. Uważam za wyjątkową niesprawiedliwość fakt, że kobiety mogą nosić spodnie, a ciągle nie ma przyzwolenia na noszenie spódnic przez mężczyzn. Faceci w damskim ubraniu to dla mnie przejaw wolności, niczego więcej. Bardzo żałuję, że w naszej kulturze tak trudno to zaakceptować.

Co nam dała wolność obecnych czasów i nieograniczony – chyba że zasobnością portfela – dostęp do różnych marek, fasonów, kolorów?

Dziś – jeśli nas stać – możemy kupić ubrania najlepszych kreatorów. W Polsce są fi rmowe sklepy, wyjeżdżamy za granicę bez limitów i możemy robić zakupy przez internet. Możemy też korzystać z popularnych obecnie „sieciówek”. Estetyczne, ciekawe ubranie nie musi być drogie. Polki doskonale sobie radzą. Łączą marki z ubraniami bez metek i czasem wykonanymi własnoręcznie dodatkami. Dzięki temu, że możemy wyglądać dobrze i jesteśmy bardziej zadbani, nie musimy mieć kompleksów w konfrontacji z obcokrajowcami. Gdy w latach osiemdziesiątych wyjeżdżałam jako modelka na Zachód, czułam się tam strasznie. Nie znałam wtedy obcych języków, nie potrafi łam się poruszać w tamtym świecie i widziałam koleżanki cudzoziemki, które dzięki dostępowi do mody, dobrych fryzjerów i kosmetyków wyglądały o niebo lepiej od nas. Jestem przekonana, że gdyby Polki były wtedy tak samo zadbane, miałyby zdecydowanie większe szanse na spektakularne kariery. Dziś podbijają świat mody, pokazują się nie tylko na wybiegach, ale też na okładkach najbardziej opiniotwórczych branżowych czasopism. Myślę, że dzięki wolności i dowolności w modzie polska ulica prezentuje się pięknie. Kiedy człowiek sam wybiera, jak chce wyglądać i tym ubiorem definiuje własną osobę, staje się bardziej pewny siebie, a wtedy bardziej lubi siebie i innych. I myślę, że w tym sensie moda ma wpływ na nasze życie.

Wywiad pochodzi z książki  "Niedziela bez Teleranka", Wydawnictwa Zwierciadło, 2011.

Książka do kupienia w naszej księgarni.

 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze