1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Rutu Modan: Warszawa siostra Tel Awiwu

fot. materiały prasowe east news
fot. materiały prasowe east news
Przyjechała z Izraela, zamieszkała w luksusowym hotelu Le Regina, ale włóczy się po ruderach, jada w barach mlecznych. Ma 45 lat, męża i dwoje dzieci. Mieszka w Tel Awiwie. Rysuje komiksy dla dorosłych.

Zbiera w Warszawie dokumentację do swojej nowej opowieści „Day of the Dead”, której akcja będzie tu miała miejsce. Przez trzy dni wędruję z Rutu Modan po stolicy, patrząc, jak poznaje jej dzisiejszą twarz.

Prolog. Blog

Zacznijmy od tego, skąd pomysł, by komiks dział się w Warszawie. W 2007 roku na zamówienie „New York Timesa” Rutu Modan tworzy blog komiksowy. Ma on sześć odcinków, które ukazują się od maja do października. Pokazuje autorkę i jej rodzinę. Krótkie scenki z codziennego życia, które mogłyby się przydarzyć każdemu. Pierwsza wizyta w Nowym Jorku (Rutu ma 21 lat i leci wystrojona w pełnym makijażu i na wysokich obcasach, bo planuje odszukać chłopaka, który rzucił ją parę miesięcy wcześniej). Rodzina przypuszcza atak na Rutu, że skoro ma dziecko, powinna kupić większy samochód. Kilkuletni syn Max przebiera się w spódnicę i tylko tak chce chodzić do przedszkola.

Wreszcie babcie. Babcia numer jeden to świetnie ubrana (ma żelazne zasady stylu, np. majtki i stanik zawsze powinny być dopasowane, nie należy wychodzić bez torebki) i mająca wielu adoratorów dziewczyna, która zastanawia się, czemu na męża wybrała akurat dziadka, a do pierwszej w życiu pracy idzie w wieku 60 lat.

Babcia numer dwa: Rutu na prośbę ojca zabiera ją do fryzjera Maurice’a, który robi jej wysoką koafiurę. Babcia chce też koniecznie zafundować loki uniseksowo wyglądającej wnuczce, bezskutecznie.

Rutu Modan: – W komentarzach na stronie „New York Timesa” ludzie pisali, że te historie są zupełnie jak z ich rodzin, a moje babcie jak ich babcie. Reakcje były bardzo silne. Pomyślałam: „To pomysł na komiks: babcia z wnuczką jadą do kraju młodości tej pierwszej”. Pytałam znajomych, co o tym sądzą. Mówili: „OK”, ale bez wielkiego entuzjazmu. Wtedy wymyśliłam, że jadą do Warszawy w poszukiwaniu rodzinnej własności. W mojej rodzinie powracał temat utraconego majątku, choć nikt nie zrobił nic, by go odzyskać. Ograniczyło się do marzeń, jacy to będziemy bogaci, jeśli to się uda. Ludzie nadstawiali uszu: „O, to ciekawe”. Szukanie korzeni brzmi po prostu nudno, szukanie rodzinnej własności – znacznie bardziej soczyście. O Polsce nie wiedziałam wtedy nic ponad to, co jako dziecko przeczytałam u Kornela Makuszyńskiego, którego wiele książek przetłumaczono na hebrajski.

– Jak to, przecież twoi dziadkowie byli stąd, z Warszawy?

– Ale nie mówili o tym. Wiedziałam, oczywiście, skąd pochodzą; z przyjaciółmi, którzy jak oni wyemigrowali do Izraela, mówili po polsku, ale z nami zawsze rozmawiali po hebrajsku. Mój ojciec przyjechał do Izraela jako siedmiolatek, był bardzo izraelski i taka była tożsamość w naszym domu. Nie postrzegaliśmy Europy jako miejsca, do którego wciąż należymy.

– Co się nagle zmieniło?

– Gdy wpadłam na pomysł komiksu, zainteresowałam się historią dziadków. Zaczęłam dużo czytać o Polsce. Mieszkałam wtedy w Anglii, miałam koleżankę Polkę i zasypywałam ją pytaniami. Dowiadywałam się mnóstwa rzeczy. Nigdy na przykład nie słyszałam o powstaniu warszawskim. W Izraelu niewiele osób o nim wie. Mojemu krajowi zależało, by uczynić ważniejszym powstanie w warszawskim getcie. Poza tym w Izraelu wciąż są na Polaków wkurzeni. Relacje między Polakami a Żydami, szczególnie polskimi, są zagmatwane. Rozmawiałam z ludźmi, którzy emigrowali z Polski do Izraela. W końcu tu przyjechałam.

Przystanek pierwszy, sklep dla starszych pań

Sklep nazywa się „Maryla” (SPHW za PRL-u nadawało sklepom z konfekcją damską w Warszawie imiona na „M”: „Monika”, „Magda” i tak dalej, „Maryla” przetrwała jako jedna z ostatnich) i mieści się na rogu ulic Puławskiej i Belgijskiej w Warszawie. Asortyment typowo dla starszych pań (garsonki, berety z moheru w całej gamie kolorów, parasolki, barwna broszka ze sztrasu w kształcie jaszczurki) i takie też klientki. Rutu biega z aparatem fotograficznym.

– Rutu, powiedz, jak powstaje komiks?

– Gdy zbiorę wystarczająco dużo informacji i historia zaczyna mi się układać w głowie, piszę scenariusz. Potem rysuję storyboardy, czyli schematyczne poszczególne sceny. To najważniejsza część pracy. I najtrudniejsza – sceny muszą kończyć się przed końcem strony i musi zostać wystarczająco dużo miejsca na tekst.

– A zdjęcia?

– Ludzie w różnych krajach wyglądają dziś podobnie, ale szczegóły w wyglądzie ulicy czy wnętrz się różnią. Dokumentuję je, żeby potem oddać na rysunkach, jak wygląda taki sklep, polski przystanek tramwajowy czy mieszkanie – jaka jest wielkość okien, czy w drzwiach są klucze, jaka jest podłoga, czy jest jasno, czy ciemno, ciasno, czy luźno.

– Ile czasu tworzysz „pełnometrażowy” komiks?

– To będzie mój drugi długi komiks. Nad pierwszym, „Ranami wylotowymi” (w Polsce wyszedł w 2010 roku), pracowałam dwa lata. Wcześniej rysowałam głównie krótkie formy, opowiadania, tylko komiksowe.

– Jesteś też ilustratorką książek dla dzieci, w Polsce w zeszłym roku ukazał się „Tata ucieka z cyrkiem” z twoimi rysunkami i tekstem Etgara Kereta.

– Z Keretem łączy nas absurdalne poczucie humoru i zamiłowanie do codziennych detali. On jest mniej realistyczny niż ja, ale nawet elementy nierealistyczne czyni realistycznymi, opisując je jak codzienne drobne cuda. „Tata…” to opowieść o tym, że warto iść za swoimi marzeniami, nawet gdy jest się dorosłym. Zgodnie z zasadą, którą przekazała mi moja mama. Gdy byłam młoda i studiowałam sztukę niepewna, czy się z tego utrzymam, powtarzała mi: „Musisz robić to, co kochasz, a znajdziesz sposób, żeby z tego żyć”.

Przystanek drugi, Café Pańska

W Café Pańska siadamy na espresso. Rutu z uwagą przypatruje się tablicy z menu.

– Szukam do komiksu nazwy ulicy, której nie ma w Warszawie, ale brzmiałaby wiarygodnie. (Zatrzymuje się na Drip Kenya, opisanej pod spodem jako „wykapana Kenya”, notuje w iPhonie „wykapana”. Sugeruję „naszą”, też zapisuje).

– Myślałam, że twój komiks to będzie non-fiction? Jak blog, z którego wyrósł. – Wtedy nie miałam czasu na wymyślanie fikcyjnej opowieści. Moje pozostałe komiksy to fikcja. Choć bazują na moich przeżyciach i historiach ludzi, których poznałam albo o których słyszałam, bo pisząc książki, nie bierzesz opowieści z powietrza. „Day of the Dead” opiera się na historii mojej babci, ale nie będzie dokumentem o jej życiu.

Przystanek trzeci, park Saski

Z przystanku przy parku Saskim autobusem jedziemy do Muzeum Gazownictwa na Kasprzaka, gdzie Rutu chce sfotografować odtworzone mieszczańskie wnętrza z przełomu XIX i XX wieku (po mieście porusza się komunikacją publiczną, dla oszczędności i żeby lepiej je poznać).

– Jak sobie wyobrażałaś Warszawę, zanim tu przyjechałaś?

– Nie miałam szczególnych wyobrażeń. Ale byłam zaskoczona, że nie jest ponurym, komunistycznym miastem jak w „Trzech kolorach” Kieślowskiego. Zrobiło na mnie wrażenie, że to miasto cool, na czasie, z fajnymi knajpami, gdzie można zjeść i napić się dobrej kawy. Poza tym bardzo kojarzy mi się z Tel Awiwem.

– Naprawdę?

– Nie do końca potrafię to wyjaśnić, ale czuję się tu swojsko. Podobna sytuacja, jak kiedy masz przed sobą dwie siostry. Patrzysz na szczegóły i nie ma w nich nic podobnego – mają różne oczy, nosy, włosy, ale i tak wiesz, że coś je łączy, są z tej samej rodziny.

– Jak wspominasz swoją pierwszą wizytę w Polsce?

– Z Daną, moją siostrą, byłyśmy tu dwa lata temu na Zaduszki. Wizyta na cmentarzu była dla mnie całkiem nowym i tak silnym przeżyciem, że wokół tego święta postanowiłam zbudować jedną z głównych scen w książce i tytuł („Day of the Dead”, czyli „Dzień zmarłych”). W Izraelu w rocznicę śmierci rodzina odwiedza grób zmarłego, a jeśli nie wierzy w życie pozagrobowe, w ogóle na cmentarz nie chodzi. W Polsce wszyscy naraz wspominają wszystkich.

Przystanek czwarty, bar Przysmak

Charakter baru Przysmak przy Lwowskiej 11 najlepiej oddaje określenie „domowy bar mleczny” (dania w karcie rodem z baru mlecznego, ale przyrządzone po domowemu, sam bar w mieszkaniu na parterze kamienicy). Dwa lata temu ktoś polecił Rutu to miejsce i postanowiła umieścić w nim scenę z komiksu. Podjeżdża taksówka, z której wysiada Dana, młodsza o cztery lata siostra Rutu, i wąskim, długim korytarzem wchodzimy do środka.

Siostry zamawiają na spółkę żurek, kotlet schabowy z ziemniakami i kapustą, pierogi leniwe i kompot.

– Nasza babcia robiła pierogi leniwe. Z ziemniaków, z mąką i jajkiem.

– To były kopytka. Leniwe robi się z twarogu.

– Ona zawsze mówiła pierogi leniwe (Rutu wymawia tę nazwę po polsku bezbłędnie). Pamiętam dokładnie, że były z ziemniaków. Babcia świetnie gotowała. – Wasi dziadkowie ze strony ojca mieszkali dwa domy stąd. Wiesz, jak wyglądało ich przedwojenne tutejsze życie? – Dziadek był biznesmenem. Babcia była z dziećmi w domu. Żyli wygodnie, mieli duże mieszkanie. W 1940 roku wyjechali do Izraela. Mieli szczęście. W lecie 1939 planowali jechać do Nowego Jorku na Wystawę Światową, więc mieli wizy. Dziadek od razu wsiadł w pociąg do Włoch, bo sytuacja była bardziej niebezpieczna dla mężczyzn. Babcia załatwiła  wizy dla dzieci, rzeczy z mieszkania wyprzedała sąsiadom i kupiła dwa niewielkie diamenty, które ukryła w obcasach butów mojego ojca. We Włoszech spotkali się z dziadkiem i z Triestu popłynęli prosto do Izraela. Mieli tam rodzinę.

– Nie tęsknili za Polską?

– Dziadek czekał na powrót do Polski. W 1945 zrozumiał, że nie ma do czego. Jego świat został zrujnowany, u władzy byli komuniści. Miał 50 lat i nawet nie próbował znaleźć w Izraelu pracy. Każdego dnia chodził na plażę, siadał i patrzył na horyzont w kierunku Europy. Zmarł siedem lat po wojnie. Myślę, że pękło mu serce. Babcia nie chciała wracać. To był dla niej kraj zmarłych. Czuła, że Polska ją zdradziła.

Przystanek piąty, Ząbkowska

Na Pragę jedziemy, by zaspokoić ciekawość Rutu. Nie dzieje się tam żadna ze scen komiksu. Ale słyszała, że to miejsce z klimatem, które warto zobaczyć. Przygotowuję się więc – pokażę jej dawny żydowski akademik, gimnazjum, w którym uczył się Janusz Korczak, miejsce, gdzie była mykwa i okrągła synagoga. A tu nic z tego, bo Rutu zupełnie to nie interesuje. Woli oglądać zrujnowane kamienice, niekoniecznie z żydowską historią, tutejsze małe sklepiki i podwórkowe kapliczki.

– Getto, pomniki, miejsca pamięci... od początku wiedziałam, że nie to chcę zobaczyć. O Holokauście napisano wystarczająco dużo książek. W tym jeden z najwspanialszych komiksów – „Maus” Arta Spiegelmana. Poza tym nie chciałam z babci z mojej opowieści robić ofiary, bo to tani chwyt na stworzenie bohatera. Polacy, Żydzi, Palestyńczycy, wszyscy są ekspertami od bycia ofiarami. Jesteśmy w tym naprawdę dobrzy, a przecież bycie ofiarą to słaby sposób na znalezienie rozwiązań dla istniejących problemów.

– O czym w takim razie będzie ta historia?

– Nie da się napisać o polskich Żydach, zupełnie nie wspominając o Holokauście. Szczególnie jeśli rzecz dotyczy poszukiwania rodzinnej własności. Ale moja książka będzie zabawna, napisana z humorem. Opowiada o babci, wnuczce, ich relacjach, flircie dziewczyny z tutejszym chłopakiem i historii miłosnej w tle. No i o legendach na temat zamożności i potęgi rodziny, które snuje babcia, rozbudzając we wnuczce sny o bogactwie.

Więcej szczegółów Rutu zdradzać nie chce. Ja zaś, by przybliżyć jej lokalny koloryt, pokazuję sklep Żabka, tłumacząc, że jest popularny w mniej zamożnych miejscach w Polsce. Chcę powiedzieć, że podobną siecią jest Biedronka, ale ucieka mi angielskie słowo. Wyjaśniam więc, że chodzi mi o owada – małego, czerwonego, w kropki – i dodaję, że inaczej mówi się na niego boża krówka. – Naprawdę? – dziwi się Rutu. – W Izraelu na biedronkę mówi się mojżeszowa krówka. Zawsze mi się to wydawało absurdalne, a to przyjechało z Polski.

Przystanek ostatni, hotel Hera

Nie mogę uwierzyć, że Rutu chce tu spędzić noc. Mieszka przecież w hotelu Le Regina na Starówce – dobry zachodni standard. A ona chce spać w akademickim hotelu Hera, gdzie PRL-owska przeszłość wyłazi wszelkimi szparami: w socrealistycznych filarach w holu, w małym zakładzie fryzjerskim na parterze i pokoju z regałem z płyty pilśniowej. Ale Rutu chce, bo tu dzieje się jedna ze scen w komiksie.

– Właśnie, przeszłość – mówi. – Gdy byłam tu z Daną za pierwszym razem, ktoś dał nam świetny przewodnik po modnych miejscach w Warszawie. Moja siostra wybrała jedną z kawiarni, wzięłyśmy taksówkę i pojechałyśmy tam. Wysiadamy, a tu zrujnowane kamienice i zdjęcia Żydów na ścianach, od razu widać, że jesteśmy w getcie (Rutu się śmieje). Nie mogłyśmy od tego uciec. Dana wybrała akurat Cafe Próżna na Próżnej. Wchodzimy więc i zamawiamy kawę. Obok nas siedzi izraelska para 50-latków. Od razu rozpoznali moją siostrę (Dana Modan jest znaną izraelską aktorką telewizyjną, w Izraelu celebrytką). Przywitali się z nami i zapytali, czy szukamy w Warszawie korzeni. Mówimy: „Po prostu pijemy kawę”. Mężczyzna na to: „Musicie pojechać do Majdanka, jest dużo lepszy niż Oświęcim”. Dana powiedziała mi potem: „Masz pierwsze zdanie do książki”.

Rutu Modan rocznik 1966, izraelska ilustratorka i autorka komiksów. Ukończyła Bezalel Academy of Art and Design w Jerozolimie. Znana m.in. z ilustracji do „Tata ucieka z cyrkiem” Etgara Kereta. W 2010 r. opublikowała swą najsłynniejszą pracę „Rany wylotowe” – wydane przez Kulturę Gniewu. Wydawnictwo to zapowiada na ten rok jej komiks o Warszawie.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze