1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Tomek Rygalik: niezbędna jest otwartość

fot. Forum
fot. Forum
Mnie inspirują bardzo przyziemne rzeczy. Najczęściej bałagan i to, że wszystko jest w budowie - mówi w rozmowie z Tomaszem Kinem jeden z najbardziej rozchwytywanych designerów ostatnich lat, Tomek Rygalik.

Tomek, czy kiedykolwiek byłeś w Cepelii?

Tak. Ostatnio często przechodzę  koło Cepelii na Marszałkowskiej. Nie wchodzę na zakupy, ale widzę cały asortyment wyeksponowany na witrynie. Bywa, że przystaję i oglądam dokładniej.

Pasuje Ci ten asortyment? Pytam, bo ciągle jest to nasz znak firmowy w świecie.

Był niedawno ciekawy trend w polskim wzornictwie który, w sposób bezpośredni odnosił się do ludowej kultury materialnej. Powstawały wówczas projekty wnętrz albo nawet  identyfikacji narodowej inspirowane wątkami ludowymi. Myślę tu o bączkach zamówionych przez MSZ na początku naszej prezydencji w UE. W kontekście „Koko, Euro spoko” można powiedzieć, że ta tendencja trwa, pokazując morze inspiracji. Myślę, że jeśli nie jest to prymitywne kalkowanie zdobniczych ornamentów, tylko jakaś forma przetworzenia ich, z uwzględnieniem współczesnych realiów, to działa to znakomicie.  Niestety, rzadko się to zdarza, bo te wzory są bardzo mocne i charakterystyczne, przynajmniej dla nas Polaków. Nikomu nie chce się mierzyć z tą materią i uwspółcześniać ją, tylko po prostu wszystko się ordynarnie kopiuje. W świecie trudno odróżnić sztukę ludową jednego kraju od drugiego, nie będąc obywatelem jednego z nich. Dlatego warto wejść głębiej w kulturę ludową i pomyśleć o procesie, w jakim te rzeczy powstają.

Oby naszą rozmowę przeczytali np. designerzy linii lotniczych, zdobiący stateczniki Boeingów wycinanką łowicką.

Zachęcam do analizy i sensowniejszego wykorzystania naszej niesamowicie bogatej kultury. Może wtedy mielibyśmy do czynienia z faktycznym renesansem tej ludowości,  bo obecnie jest ona powierzchowna i cechują ją głównie zapożyczenia i cytaty.

Podoba Ci się numer zespołu „Jarzębina”?

Uważam ten pomysł za bardzo trafiony, zwłaszcza, że został przygotowany na mega ludową imprezę. Gawiedź z okolicznych miast, miasteczek i wsi wali na nią tłumnie. Charakter widowiska jest szalenie otwarty. Dlatego nawiązanie do  ludowości, poprzez łatwo wpadającą w ucho kompozycję, wydaje się najlepsze. Niektórym wystarczy jedno piwko, innym smaczny hot-dog, żeby dobrze się przy tym bawić. Sięganie po ludowość w celu przetworzenia kodu kulturowego przyniesie zawsze zauważalne rezultaty i pozwoli na zupełnie nowe interpretacje oraz wrażenia.

Dlaczego tak bardzo wstydzimy się kultury ludowej?

Polskie powszechne poczucie estetyki jest zawieszone pomiędzy modernizmem, kojarzącym się nam z socrealizmem, czyli blokowiska, molochy, niedostatek, fuszerka a drugim biegunem, jakim jest tradycja polskiego dworku, czyli coś jak…

Złotopolice.

Dokładnie. To rodzaj rustykalnej idylli, która ciągnie poczucie naszej estetyki w zupełnie egzotyczną stronę. Mówimy o dwóch światach inspiracji i kontekstu, nie tylko architektonicznego. Nie chodzi mi jedynie o porównanie: bryła dworku versus blok z wielkiej płyty, tylko umieszczenie tych dwóch ścierających się przykładów szerzej w kontekście kultury materialnej. Z jednej strony patrzymy modernistycznie, jednak nie możemy wyzwolić się z pewnego sposobu myślenia i konstruowania świata fizycznego wokół nas. Jesteśmy w rozdarciu. Szukając podstawy intelektualnej w twórczym działaniu, zawsze dokonujemy wyborów na pograniczu tych dwóch światów.

Czyli chcielibyśmy zmian, ale nie potrafimy wykaraskać się z blokowiska?

Szukamy zmian, jednak inspirujemy się tym, co nie nasze. Cały czas nie wierzymy na tyle w naszą wartość, by gloryfikować polską kulturę materialną. Przykładami niech będą „Koko” i pewne odwołania we współczesnym polskim wzornictwie, typu etno-design. Następuje powoli nieuchronna zmiana. Generalnie trendem ogólnoświatowym jest celebrowanie lokalności. Kiedyś trwaliśmy w niesamowitym kulcie miasta, jeszcze dziesiątki lat po wojnie. Obecnie zwracamy się ku wsi. Wielu twórców i artystów inspiruje się nią bezpośrednio, nie widząc obciachu, tylko tętniące, niewyczerpane wciąż źródło. Czerpią z polskości na zasadzie zabawy.

Karierę robią teraz koszulki Roberta Kupisza z orłem.

Chociażby. Oto ogromny potencjał na przyszłość. Natomiast na razie jest to dosyć niszowy temat. Nie jesteśmy zagłębiem mody, tak nas na świecie nie widzą. Nasz design i wzornictwo jest zauważane i doceniane, ale nie przypisywane nam na stałe. To wszystko jest zasługą ludzi myślących trochę inaczej. Spójrz na architekturę. W tej dziedzinie mamy również niesamowite pomysły, zwłaszcza w sposobie  odwoływania się do kultury ludowej. Wystarczy wspomnieć chociażby o naszym pawilonie w Szanghaju. Bez obciachu, podchodząc do dorobku polskiej kultury materialnej, można tworzyć cuda. Niezbędna jest otwartość.

Obciach wyklucza brak prowincjonalności i zupełnie inną mentalność nowego pokolenia.

Zdecydowanie. Ale Polacy wciąż kojarzą się z placem budowy czy ze sprzątaczką. Ciekawe, że w tym wszystkim, w tej grze uprzedzeń, polscy hydraulicy mają bardzo dobrą opinię. Są w stanie poradzić sobie praktycznie z każdym problemem, często w momencie, kiedy nie mają nawet niezbędnych narzędzi.

Pewnie dlatego ten hydraulik  o ciele modela, wylądował na słynnym reklamującym Polskę plakacie z seksowną pielęgniarką.

Jest w tym sporo uproszczenia, ale, wnikając głębiej i szukając czegoś w mentalności, można odkryć, że zaradność staje się czymś nadrzędnym.

W grupie wychodzi to nam już dużo gorzej.

Niestety, to prawda. Polacy zwalczają się nawzajem. Ale złe cechy, o których mówimy, ustępują. Dzieje się to dlatego, bo mamy trochę więcej wiary w siebie. Czujemy się dowartościowani. Jeżdżąc po świecie widzimy, że wcale nie jesteśmy jacyś gorsi.

Takie same sklepy na każdym rogu.

To jeden z elementów. Kompleks, który siedział w nas długo, rozwadnia się. Odkrywamy piękno naszego otoczenia. Ludzie zaczynają widzieć w Warszawie coś fajnego. Nie jest to Berlin, nie Paryż, tylko właśnie Warszawa, ze swoją specyfiką i odmiennością. Nie jestem z Warszawy, ale czuję się z nią związany. Widzę to także w ludziach, którzy z przyjemności tworzą specyfikę tego miasta, czerpiąc z tego masę frajdy.

Jesteś kolejną osobą, która powraca z obczyzny do kraju. Tak tęskniłeś, że zdecydowałeś się  utrudnić sobie życie?

Nie wiem, czy na moim przykładzie można generalizować, dlaczego Polacy wracają do ojczyzny.  W moim życiu złożyło się na to mnóstwo powodów, które nie są związane z trendem. Wyjechałem do Nowego Jorku na  drugim roku studiów, co uznano za akt odwagi.  Wówczas nie było erasmusów i mało kto decydował się na wyjazd. Nowy Jork zostawiłem, kiedy stał się  wśród Polaków niesamowicie popularny. Zdecydowałem się na Londyn, gdzie było o wiele trudniej zaczynać. Zdążyłem przed falą emigrantów z Polski. Mam inną perspektywę naszej narodowej emigracji.

Chodzi mi bardziej o pozytywne zjawisko niż trend. Dzieje się coś dobrego, skoro ludzie tu wracają, zwłaszcza z takim dorobkiem jak Ty.

Myślę że miasta w Polsce są fantastyczne, dają masę możliwości. Byłem kiedyś na koncercie Lecha Janerki w Londynie. Cały występ odbywał się pod hasłem, „Jeśli chcesz wrócić do Polski, wróć do Wrocławia”.  Polska nie jest obciachowa. Dzieją się u nas bardzo pozytywne rzeczy. Kiedyś ludzie uciekali za granicę, by nie mierzyć się z trudami rzeczywistości. Dziś widzą, że mogą wrócić i też mieć wolne, ciekawe życie.  Ja wracałem do Polski po kilkunastu latach bycia za granicą, bo już trochę się stęskniłem. Miałem fajne wspomnienia. Przyjeżdżając raz w roku do Polski, widziałem jak zmienia się rzeczywistość. Pomyślałem, że to co robię w życiu zawodowym, mogę robić zewsząd.

I jak to zrobiłeś?

W Londynie miałem jednego klienta, reszta zamówień przychodziła ze świata. W moim zawodzie nie ma znaczenia, gdzie się wykonuje pracę. Dlatego inne aspekty są szalenie ważne. Zacząłem być zapraszany przez ASP do prowadzenia gościnnej pracowni i na wykłady. Doszedłem do wniosku, że skoro tak dobrze się tu czuję i mam obok siebie tak twórczych ludzi, często mniej pretensjonalnych niż w świecie, zostaję. Tu znalazłem korzenie moich inspiracji. Kontekst był niesamowicie ważny. Zaradność, o której już wspominałem, wydaje mi się kluczowa, jeśli chodzi o mój sposób pracy. Poza tym w Warszawie poznałem żonę.

Wystarczy wrócić na stare śmieci, żeby dostać skrzydeł. Twój przypadek niedługo trafi do podręczników PR MSZ-tu.

Mnie inspirują bardzo przyziemne rzeczy. Najczęściej bałagan i to, że wszystko jest w budowie. Mało skrupulatne planowanie zagospodarowania przestrzeni i tak dalej. Warszawa jest narastającym tworem, to jest niesamowicie fajne dla projektanta.

Większość przeklina te remonty i budowy.

Dlatego potrzebni są tacy ludzie jak my, by ułatwiać innym życie.

Podziwiam to, że jako uznany  projektant w Nowym Jorku, pojechałeś na podyplomowe studia do Londynu, by stać się znowu biednym studentem.

Ktoś, kto indywidualnie myśli o designie, musi trafić do Royal College of Art. Owszem, było to cofnięcie się o dwa kroki. Jednak to najbardziej twórcze miejsce do nauki  fachu. Dostałem się dosyć łatwo,  ponieważ miałem dobre portfolio. Poszedłem na rozmowę. Słynny architekt i projektant, Ron Arad, zapytał mnie: po co Ty tu w ogóle przyjechałeś, będąc już de facto w branży i świetnie sobie radząc? Wytłumaczyłem mu,  że szukam swojej unikalnej, autorskiej drogi. Uważam, że mogę to zrobić tylko tu, mam narzędzia i wiem, jak to robić. Usłyszałem, że takich tu szukają. Obłożenie na miejsce było spore, ale udało się. Przeniosłem się do Londynu i zostałem studentem. Owszem, ledwo wiązałem koniec z końcem. Sprzedawałem kiełbasę na rynku w Borrow Market, tam gdzie zaopatrują się szefowie kuchni. Pracowałem w weekendy, bo broniłem się przed komercyjną pracą w designie. Wiedziałem, że nie będę żałować, bardzo potrzebowałem zmiany. Po studiach w Londynie szybko zaczęło się sporo dziać w moim zawodzie.

Stworzyłeś także legendarną już pracownię na Akademii Sztuk Pięknych - „PG13”.

Niesamowicie twórczy ludzie. Absolwenci rozjeżdżają się już po świecie, pracując nad ciekawymi projektami.

Zostałeś ojcem, zaraz pewnie zaczniesz rewolucjonizować polskie szkoły, projektując nowe tablice i ławki.

Jeśli tylko będzie taka potrzeba.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze