1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Patricia Kazadi: Po babci Tshilanda

Fot. Rafał Masłow
Fot. Rafał Masłow
Nie przetrzymuję w sobie żadnych zgniłych emocji, w sercu mam tęczę – informuje Hanię Halek dziewczyna pełna energii, o niesamowitych oczach. Imię: Patricia nazwisko: Kazadi, co znaczy… Właśnie, co?

Lubisz sobie pospać?

Nie jestem leniuchem, ale ze wstawaniem rano mam problem od zawsze. Gdy grałam w „Egzaminie z życia”, trzeba było o 6.00 być na planie, czyli o 4.35 przyjeżdżał po mnie kierowca – wtedy kładłam się po prostu wcześniej do łóżka. Ale co tu dużo mówić – spać lubię, z wiekiem coraz więcej (śmiech). Był taki okres, chyba w 2009 roku, że w ogóle mogłabym nie spać, sen nie istniał w moim grafiku. Red bulle i snickersy – na takim paliwie jechałam i cały czas było mi mało i mało...

Czego?

Pracy i rozwoju. Zapisywałam się na dodatkowe zajęcia, studiowałam, chodziłam na plan i wcale nie byłam zmęczona. Teraz zaczęłam bardziej dbać o siebie i tak układam sobie obowiązki, żeby na pewno znaleźć czas na sen, dla rodziny, przyjaciół i dla siebie.

Co robisz tylko dla siebie?

Masaż, ponieważ mam problemy z kręgosłupem i poza tym jestem nerwusem. Masaż relaksuje spięte mięśnie. Kolejną rzeczą, która mnie uspokaja, są spotkania z przyjaciółmi i oglądanie filmów przy popcornie i nachos – nigdy nie jem ich oddzielnie, zawsze zmieszane razem.

To ty nie jesteś na żadnej diecie?

Mam to totalnie w nosie (śmiech). Trzeba mieć przyjemność z życia! Oczywiście, gdy wracam do domu o 3.00 w nocy, nie wykładam pączków na stół i nie polewam ich sosem czekoladowym. Natomiast w ciągu dnia nie odmawiam sobie, bo kalorie i tak spalam w pracy. Dziś na śniadanie zjadłam słone francuskie ciastka z twixem, co nie jest zdrowe, ale czekolada jest mi potrzebna. Ciastka czy domowe ciasto u mamy – jak najbardziej!

Co piecze mama?

Najlepsze rzeczy na świecie, ciasto orzechowe i tort bezowy z mascarpone... Tłusto, tak? Popłynęłam...? Ale za to jak pysznie! Do tego latem truskawki albo malinki od babci z sadu. Kulinarna masakra!

Czyli trzymasz się blisko rodziny?

Bardzo. Choć, nie ukrywam, że przez ostatnie dwa lata spędzam z nimi zbyt mało czasu. Narzekają na to szczególnie dzieciaki, moja 11-letnia siostra i 13-letni brat. Czasem dzwonią: „Hej, nie widzieliśmy się od stycznia, a jest kwiecień. Może kino czy coś?”. Jadę wtedy z przyjemnością, bo ich uwielbiam. Brat zdolny, ale łobuziak, siostra jest bardziej spokojna i pracowita.

Ty też zawsze byłaś bardzo pracowitą osobą.

Tak, i od dziecka miałam ambicję, żeby na siebie zarabiać. Nigdy nie lubiłam prosić o pomoc. Wiedziałam, że rodzice nie wydają pieniędzy na fajne ciuchy, a ja chciałam je mieć, więc zamiast ich prosić, wolałam kupić je sobie sama.

Silna, samodzielna. Dużo masz w sobie testosteronu.

Tak, mam dużo testosteronu, ale w pracy. W domu wykazuję bezradność i totalne zagubienie w płaceniu rachunków, nieraz już odłączyli mi wodę czy prąd. W pracy natomiast potrafię ogarnąć wszystko – wtedy włącza się we mnie facet i zdarza się, że jadę do przyjaciół i... dalej jestem tym facetem. A przecież oni nie po to się ze mną spotykają, żeby wysłuchiwać, co według mnie mają robić (śmiech). Musiałam nauczyć się wyrozumiałości wobec innych, ale też wobec siebie, żeby siebie samej nie skatować.

Jak znosiła to twoja rodzina?

Mam to szczęście, że moja rodzina nie jest związana z branżą. W domu jestem normalną „mną”, od której wymaga się, żeby łóżko było rano posłane, żeby pomóc przy stole, wynieść śmieci. I to jest super. Bo dzięki temu jestem non stop w „bazie”. Ludzie, z którymi miałam przyjemność pracować, mówią mi czasem: „Różne plotki chodzą po mieście, ale ty w ogóle się nie zmieniłaś, Kazadi, nie odbiło ci”. Staram się, czasem nawet z premedytacją. Pozwalam sobie na wyjazdy, tak jak ostatnio do Indonezji, żeby pomieszkać w spartańskich warunkach. To uczy pokory. Gdy natomiast pojechałam na trzy miesiące do Londynu, chodziłam na castingi do reklam, wystawałam po cztery godziny w kolejkach, czyli zaczęłam od początku. I... nie otrzymałam żadnej propozycji (śmiech). Na własne życzenie dostałam z liścia. Czasami trzeba, żeby nie popaść w samozachwyt.

A twoje nazwisko? Pomagało ci w życiu czy przeszkadzało?

Nazwisko mi nie przeszkadzało, ale zawsze był problem z pisownią mojego imienia Patricia – wszyscy notorycznie pisali je przez „y” albo „j”. Męczyło mnie to, bo tak mam na imię i już. Pamiętam, gdy kiedyś w szkole podpisałam swoją pracę, a pani od polskiego poprawiła moje imię na „Patrycja” i obniżyła mi ocenę, wyobrażasz to sobie? Natomiast nazwisko nigdy nie sprawiało nikomu problemu, choć mój tata nie przykłada wagi do czegoś takiego jak kultywowanie historii czy szukanie korzeni, 30 lat temu przeprowadził się do Europy, jest Europejczykiem w 100 proc. i koniec. Nie mówi w domu po afrykańsku, a gdyby mógł, jadłby tylko pierogi. Gdy zapytałam go kiedyś, jako siedmioletnie dziecko, co oznacza Kazadi, odpowiedział, że „paznokieć” (śmiech). Więc natychmiast przestałam się tym interesować, bo przecież nikomu nie powiem, że nazywam się paznokieć, prawda? Tata wcisnął mi kit, w który całe lata wierzyłam.

Aż wtem...

Sprawdziłam, że Kazadi znaczy „Dom Boga”, z łaciny Casa Dei. Jest różnica w porównaniu z paznokciem, prawda? To nazwisko przyszło do Afryki wraz z kolonialistami z Włoch. Kilka osób sugerowało mi, że jeśli dalej będę interesować się modą tak bardzo jak teraz, to swoją kolekcję powinnam nazwać „CasaDei” – chyba o tym pomyślę.

A jeśli wyjdziesz za mąż?

Uparłam się, że takie nazwisko musi być kultywowane. Jedyne, na co się zgodzę, to ewentualnie nazwisko dwuczłonowe

Patricia Kazadi-Wiśniewska.

Muszę sobie dobrze dobrać partnera (śmiech). Może dzieciom dam dwuczłonowe? Albo, jeżeli mąż się uprze przy swoim, dam dziecku na drugie imię Kazadi, bo w Afryce tak się robi? Ja też mam afrykańskie drugie imię, Tshilanda. To imię mojej zmarłej babci, mamy taty. Afrykanie wierzą, że duch osoby, której imię daje się dziecku, przechodzi na nie i ten mały człowiek pełen jest energii, którą posiadała ta mama czy babcia, poprzednia właścicielka imienia. We mnie mieszka więc duch Tshilandy, podobno nawet fizycznie ją przypominam. Babcia była co prawda czarna, ale oczy mamy identyczne. A w oczach jest przecież dusza, wierzę w to i chciałabym, żeby ktoś w mojej rodzinie był kiedyś „mną”, moja córka czy wnuczka.

Mam pełne poczucie, że jestem starą duszą. Zawsze lepiej odnajdywałam się w towarzystwie ludzi starszych ode mnie. Imponowali mi i czułam, że się przy nich rozwijam i mogę być swobodna.

A w szkole? W grupie rówieśników czy raczej w izolacji?

Na pewno byłam outsiderem. I kujonem, chociaż udawałam przed klasą, że się nie uczę, żeby mnie lubili. I tak przecież nie pałali do mnie sympatią, bo odstawałam wizualnie od reszty. Nie chodzi tylko o kolor skóry, ale także o to, że inaczej się ubierałam, byłam dla nich chyba zbyt „dziwna”, a moja francuska szkoła była przecież nastawiona na edukację, biznes i dyplomację. Więc nie dość, że byłam Polką we francuskiej szkole, to jeszcze nie wyglądałam jak Polka i do tego grałam w teatrze i ubierałam się dziwnie. Miałam dwie opcje przetrwania: albo zaakceptować fakt, że za mną nie przepadają, co jest bardzo trudne, bo dzieci bywają okrutne i jadą po tobie tak, że nie masz szans, albo robić z siebie clowna, co wybrałam. Na zajęciach byłam okropną gadułą, wsadzałam sobie do nosa ołówki, non stop dowcipkowałam, siłowałam się z chłopakami. Nauczyciele nie wiedzieli, co ze mną zrobić, bo miałam same szóstki, a nie dało się mnie lubić, trudno im było ze mną wytrzymać.

Cierpiałaś.

Bardzo, chodziłam w masce clowna, ale nie było mi do śmiechu. Mimo tego, że byłam taka zabawna, dalej nie byłam jedną z tych ładnych dziewczyn i nie zapraszano mnie na imprezki.

Tak jak nie chciałam się przyznać, że potrzebuję na coś pieniędzy, tak samo nie chciałam się zdemaskować, że cierpię. Zawsze taka byłam. Potrafiłam uczyć się do 4.00 rano, tylko dlatego, żeby nikt nie zobaczył, że czegoś nie załapałam. Mam to po tacie. On nigdy nie traci czasu.

Poprzeczkę postawił wysoko. Jak ty znajdziesz męża?!

(śmiech) Nie wiem, to się zobaczy – mam jeszcze dużo czasu. Na pewno musi to być mężczyzna, który ma poczucie humoru i pasję, chciałabym, żeby mi imponował i żebym się mogła przy nim rozwijać, uczyć czegoś. Tak naprawdę to jemu może być trudno!

A co dyskwalifikuje faceta w twoich oczach?

Dużo. Brak szczerości to koniec znajomości. I brak poczucia humoru. Poza tym mężczyzna musi mieć zasady. Lubię, gdy otwiera kobiecie drzwi, odsuwa krzesło, kiedy ona siada. Odnajduję się raczej w pokoleniu mojej mamo-babci. Nie pasuję do moich czasów, wiesz? Bo jakie one są? Wszystko dzieje się tak jakoś po łebkach, na imprezie, wśród cudów techniki, bez jutra. A ja przecież już od małego chciałam zarabiać na swoją przyszłość, widziałam, że czas mi upływa, pisałam wiersze o śmierci, depresyjne piosenki, ubierałam się na czarno. Do dziś imponują mi aktorzy starej daty, ich sposób grania, wysławiania się, oczytanie. Nie wiem. Inna jestem!

Musisz sobie znaleźć pana w średnim wieku. Słyszałam, że jest paru wolnych, np. Bohdan Łazuka.

(śmiech) Wszyscy mi mówią, że pasowałby do mnie taki starszy pan. Ale z drugiej strony, jest we mnie mnóstwo młodej energii. Czy starszy pan chciałby mieszkać ze mną w samolocie, na kortach, lotnisku, nie wiadomo gdzie? Poza tym bardzo lubię pobyć sobie sama. Nie znoszę eventów, szykowania się na bankiety i tych wszystkich ceregieli. Jeżeli mam dwie wolne godziny, wolę je spędzić tak jak teraz, na rozmowie z tobą.

Co cię więc ciągnie do tej zabawy, do tego „szołbizu”?

Od dziecka marzyłam, by swoją pracą poprawiać ludziom humor. Gdy jako mała dziewczynka tańczyłam do lambady, ludzie się śmiali, też zaczynali tańczyć. Widziałam, że budzę w nich pozytywne emocje. Kiedy poszłam do „Jak oni śpiewają”, stanęłam na scenie z pianinem i wystąpiłam z profesjonalną orkiestrą. Zobaczyłam reakcję ludzi na planie, adrenalina, emocje, to był ten moment – pomyślałam, że już nic innego nie chcę robić do końca życia. Gdy wychodzę na scenę, daje z siebie 200 proc., przelewam całą swoją energię, a w zamian dostaję od ludzi coś pięknego, czego nie da się opisać. Muzyka zawsze była dla mnie oczyszczeniem. To muzyka mnie uratowała.

Przed czym?

Przed smutkami i dołowaniem się. U mnie nie ma środka – albo przeżywam wszystko bardzo głęboko, albo wcale. Jestem empatyczna, przejmuję się ludźmi, na których mi zależy. Od razu czuję, że komuś jest źle i chociaż chciałabym wtedy zatrzymać własną energię, to i tak ten mrok przechodzi na mnie. Dlatego może tak bardzo imponują mi dobrzy, ciepli ludzie z pasją i zajawką i dlatego tak dobrze czuję się w „You Can Dance”. Tym dzieciakom aż oczy się świecą, wiesz?!

A czego się od nich uczysz?

Przypominam sobie o pasji i radości, która z nich bije. Zamiast myśleć: „Jezu, kolejna sesja zdjęciowa”, myślę: „Hej, super, przypomnij sobie, jak siedziałaś w domu i marzyłaś o okładce!”. Tatuaż, który zamierzam sobie zrobić za kilka dni, będzie francuskim napisem: „Wdzięczność za wszystko ponad wszystkim”. Pomysł na to przyszedł do mnie, gdy byłam z programem „S.O.S. dla świata” i pomagałam zwierzętom w Indonezji. Przy okazji zobaczyłam tych wszystkich biednych ludzi w zalanych slumsach. Podeszłam do jednego z mężczyzn, który krzyczał do mnie: „Angelina Jolie!”, i spytałam: „Boże, gdzie jest pana dom?”. Pokazując na jakieś stare pudło, powiedział: „To jest mój dom”. Łzy mi pociekły. A on roześmiany pyta: „Dlaczego mam się smucić? Piękna pani stoi obok mnie, świeci słońce, jestem szczęśliwy”. Facet, który mieszka w kartonie i ma dolara na tydzień, uśmiecha się do mnie i jest wdzięczny za to, że żyje i ma gdzie spać. Nic więcej. Ta podróż mnie odmieniła. To chwile, które przypominają ci, kim jesteś w życiu i co tak naprawdę jest ważne: baza, rodzina, przyjaciele, bezpieczeństwo. Bo sława dzisiaj jest, jutro jej nie będzie.

Czego nie wybaczasz?

Wolę wybaczyć za dużo, więc wybaczam wszystko, bo tak się lżej żyje, po prostu zdrowiej. A wiesz dlaczego? Bo jestem połączeniem dwóch mikstur, skrajnie różnych osobowości. Mojego taty, jego siły i konsekwencji, i mamy, która zachwyca się każdym kwiatkiem. Gdy więc jestem na kogoś wściekła, wytrzymuję maksymalnie dwa dni i dzwonię, spotykam się, muszę wszystko wyjaśnić, wylać swoje pretensje i złe emocje. I albo pójdzie to w taką stronę, że już nigdy się nie zobaczymy, albo ktoś mi wytłumaczy, co wpłynęło na jego zachowanie. Wolę, kiedy jest jasno i klarownie. Kiedyś nie mówiłam o swoich emocjach, wszystko tłumiłam, żeby jakoś przeżyć, bo świat jest straszny i okrutny. Odwracasz się i ktoś ci wbija sztylet w plecy, twoja przyjaciółka, którą przedstawiłaś reżyserowi, zabrała ci rolę, itd. Szok. Żeby przez to przejść, nie możesz pokazać emocji, więc ja się kompletnie zamknęłam. Dopiero dwa lata temu zburzyłam te mury i tak dużo gadam (śmiech). Bo przecież prawda jest taka, że potrzebuję ludzi, żeby ktoś mnie kochał, żeby było się do kogo przytulić. Żadnych zgniłych emocji już w sobie nie przetrzymuję, w sercu mam dziś tęczę.

To znaczy, że niczego się już nie boisz?

Strach to zła emocja... Ale każdy się czegoś obawia. Ja na przykład upływu czasu, przemijania, że nie starczy mi czasu, a tyle mogę jeszcze zrobić. Nie chcę być zblazowana. Nie zapominam więc o dziecku, które mam w sobie i staram się czerpać z życia pełnymi garściami. O, wiem, panicznie boję się pająków i tych obłych, obleśnych, ohydnych ślimaków bez skorupek. Gdyby taki leżał teraz przy wyjściu, musiałabyś mnie stąd wynieść!

Patricia Kazadi, ur. w 1988 roku w Warszawie. Piosenkarka, aktorka i prezenterka. Gra na fortepianie i komponuje, przez dwa lata trenowała taniec nowoczesny. Była uczennicą Autorskiej Szkoły Muzyki Rozrywkowej i Jazzu II stopnia im. Krzysztofa Komedy w Warszawie. Grała m.in. w serialach: „Daleko od noszy”, „Egzamin z życia”, „Londyńczycy”. W 2007 roku brała udział w II edycji programu „Jak oni śpiewają?”, a w 2010 w „Tańcu z Gwiazdami”. Prowadziła programy na takich stacjach jak TVN Lingua, TVN Warszawa oraz MTV. Od 2011 roku jest prowadzącą „You Can Dance – Po prostu tańcz!”

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze