1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Juliette Binoche: „Teraz dopiero mi wolno”

Juliette Binoche w filmie „Zapiski z Toskanii” (Fot. materiały prasowe Gutek Film)
Juliette Binoche w filmie „Zapiski z Toskanii” (Fot. materiały prasowe Gutek Film)
Szczera, bezpośrednia, konkretna, nieco czupurna ale urocza. „La Binoche, je t’aime!” – mówił w jednym z wywiadów 22. prezydent Francji Jacques Chirac. Juliette Binoche gra jedną z głównych ról w filmie Małgorzaty Szumowskiej „Sponsoring”, który wszedł właśnie do polskich kin.

Dlaczego La Binoche? 46-letnia Francuzka jest zaprzeczeniem tego, co konwencjonalne, przewidywalne, bezpieczne. Za nazwiskiem stoi oryginalna osobowość. Seksowna aktorka – szaleńczo kochliwa, zapracowana, uwielbiająca filmowy eksperyment i życiowe ryzyko. Wielokrotnie odrzucała propozycje z Hollywood, m.in. w 1993 roku odmówiła udziału w filmie „Jurassic Park” – za to przyjęła propozycję Krzysztofa Kieślowskiego, gdy realizował trylogię „Trzy kolory”. Związków z Polską jest więcej. Babcia artystki pochodziła z Częstochowy i również była aktorką. Czy to pamięć o polskich korzeniach sprawiła, że Juliette zdecydowała się zagrać jedną z głównych ról w „Sponsoringu”? – Też, ale to niejedyna motywacja – mówiła w Cannes francuska aktorka. – Zawsze z uwagą przyglądam się polskiemu kinu. Nie interesuje mnie filmowy mainstream, mogę sobie pozwolić na wybór ambitniejszego repertuaru. To mój obowiązek – brać udział w historiach mądrych, niebanalnych, trudniejszych. A Małgośka Szumowska to jedna z najciekawszych młodych europejskich reżyserek.

Wciela się pani w postać Anny. Dobrze sytuowana dziennikarka, mężatka, matka dwóch synów, dostaje do napisania artykuł, który może zmienić bieg jej życia...
Szef prosi Annę o napisanie tekstu na temat prostytucji wśród studentek. Seks jest towarem, podobnie ten artykuł, on również ma się dobrze sprzedać. Anna znajduje dwie prostytuujące się młode dziewczyny, Francuzkę i Polkę. Stara się poznać motywacje dziewcząt. Ich wyznania budzą jej zdziwienie, oburzenie, obrzydzenie… To na początku, później uruchamiają w niej świadomość tego, kim tak naprawdę jest, kim się stała, w jakim świecie się obraca. Również pełnym pokus i pragnień, gdzie pieniądze są nie mniej istotne.

Jaka jest Anna?
Wydaje się spełniona, poukładana, zna swoją wartość i swoje cele. Niezwykle szanuję historie, które dają szansę wcielenia się w postaci przechodzące przemianę. Rola u Szumowskiej właśnie taką możliwość mi daje, oczywiście, jest tu sporo przekory, szczególnie w finale, który wielu zaskoczy, a może i rozdrażni. Anna zobaczy w innych barwach świat, którego jest częścią. Podobnie jak młode dziewczęta musi godzić się na różnego rodzaju ustępstwa w imię rzeczy, którymi tak naprawdę gardzi. Odkryje, jak wiele ją łączy ze studentkami – przekona się, że sama odgrywa usługową rolę, odpowiada na potrzeby innych. Co więcej, odkryje również, że to, co ją razi, budzi niesmak, wydaje się niestosowne – jednocześnie intryguje, podnieca, ciekawi. Moja bohaterka poczuje też zazdrość, zestawi swoją seksualność z seksualnością młodych dziewcząt. Nie będzie to łatwe doświadczenie. Okaże się, że czarno-białe oceny nie istnieją.

Pani ocenia postawy bohaterek?
Nie. Dlaczego miałabym to robić? Podobnie w życiu – nie mam prawa kogokolwiek osądzać.

Ale na pewno ma pani swoje zdanie na temat takiej czy innej postawy życiowej.
To prawda, ale bardzo się pilnuję, by nikogo nie skrzywdzić swoją opinią. Moja sytuacja życiowa różni się od sytuacji kobiet, które muszą borykać się z ciężkimi warunkami ekonomicznymi, biedą, chorobą, patologią. Mogę nie rozumieć pewnych decyzji i postaw, co nie znaczy, że je potępiam. Kobiety często nie mają wyboru – muszą robić rzeczy wbrew sobie, by utrzymać rodzinę, nakarmić dzieci. Wszystko w życiu jest kwestią motywacji. Anna osiągnęła już pozycję zawodową, cieszy się uznaniem, szacunkiem środowiska. Studentki dopiero na ten szczyt się wspinają. Jestem daleka od tego, by oceniać postawy bohaterek, moje wątpliwości i zastrzeżenia budzi przede wszystkim system, który popycha ludzi do takich wyborów, sprawia, że muszą się godzić na okrutne kompromisy.

Prostytucja wśród francuskich studentów to stygmat współczesności? Ostatnio mówi się we Francji o zalegalizowaniu prostytucji, zabraniu kobiet z ulicy, otwarciu domów publicznych. Większość francuskiego społeczeństwa jest za.
Właśnie, sama pani widzi, że problem poruszany w filmie nie dotyczy tylko ostatnich lat. Nie wiadomo też do końca, jakie rozwiązanie jest lepsze. Jedno pozostaje niezmienne, mianowicie hipokryzja społeczna. Dobrze pamiętam, kiedy sama studiowałam, miałam znajomą, która zarabiała na swoje potrzeby podobnie jak bohaterki filmu. Nie rozmawiałyśmy o tym, to była jej decyzja. Nie mieściło mi się to w głowie, podobnie jak pokusa, by ją krytykować. Byli jednak tacy, którzy próbowali ją napiętnować.

W publicznej debacie mówi się zwykle o prostytuujących się kobietach, rzadziej o mężczyznach. Podobnie jest w filmie Małgośki Szumowskiej. Dlaczego?
Okrutnie to zabrzmi, ale to chyba kwestia popytu… Wie pani, to pytanie jest szalenie ciekawe. Wiem, że prostytucja wśród mężczyzn jest obecna, może nie na taką skalę, ale widzę i wiem, że ona istnieje. Tylko to chyba jeszcze bardziej hermetyczny świat. Jest coś ubliżającego, naznaczonego społecznym piętnem, jeśli kobieta – matka, żona, siostra, córka – korzysta z usług męskiej prostytutki. Już zdołaliśmy przywyknąć do kobiet świadczących pewne usługi i korzystających z tego panów. Odwrócenie tej sytuacji jest wciąż szokujące. Oto kolejna współczesna hipokryzja. Ale w którejkolwiek z ról kobieta się znajduje, jest zwykle potępiana, mężczyzna – raczej usprawiedliwiany i uprzywilejowany.

Wiele rzeczy jest na siłę wpisanych w szablon naszej natury. Kobiety są rozchwiane emocjonalnie przez kilka hormonów, mężczyźni działają pod wpływem jednego...
Śmieszą mnie takie uproszczenia. Ale o czymś świadczy fakt, że społeczeństwo przyjęło i zaakceptowało takie wytłumaczenie. W 2010 roku w Cannes pokazywany był film „Zapiski z Toskanii” z moim udziałem w reżyserii Abbasa Kiarostamiego. Ta historia doskonale potwierdza powszechnie przyjęte tezy, o których tutaj dyskutujemy – kobiety stać na podporządkowanie, mężczyźni chętniej ubierają się w pancerz racjonalnego zdobywcy. Nawet jeśli ulegają popędom, nie jest to poniżające, bo leży w ich naturze. Kobiety częściej odsłaniają się emocjonalnie, tym samym są bardziej narażone na bolesne rozczarowania i opinie.

Mam też poczucie, że mężczyźni mają społeczne przyzwolenie na większą zwłokę w podejmowaniu życiowych decyzji. I nie chodzi tutaj o jakiś roszczeniowy feminizm – kobiety muszą się spieszyć, często niepotrzebnie wybierać: kariera, dziecko, dom, miłość... Mężczyzna ma więcej czasu na osiągnięcie spełnienia na wielu polach. I jeśli z jakiegoś rezygnuje, nie jest z tego rozliczany, nie musi czuć się niekompletny.
To wciąż kwestia biologii i kulturowych, obyczajowych uwarunkowań. Oczywiście, to nie jest uczciwa sytuacja. W moim przypadku urodzenie dzieci zawsze wiązało się z silnym pragnieniem zostania matką. Nigdy z przymusem, że to już ten czas, teraz albo nigdy. Gdy spotykałam odpowiedniego partnera, stawiałam na macierzyństwo. Czas nie grał roli, nigdy nie myślałam, że muszę się pospieszyć, bo inaczej nic z tego nie będzie. Ale ja miałam szczęście, mogłam świadomie podejmować decyzje – motywacją była miłość, nie jej brak. Czas w przypadku kobiet liczy się podwójnie, ale hierarchię wartości dałyśmy wmówić sobie same. We Francji nie ma takich dysproporcji, co związane jest z historią państwa, faktem, że kobiety od dawna mogły się realizować, walczyły o swoje prawa, wiedziały, że mogą kreować rzeczywistość wokół siebie. Myślę też, że u nas jest większa samoświadomość – nie boimy się być egoistkami, stawiać siebie na pierwszym miejscu.

A co z upływem czasu? We Francji nie ma tej ogólnoświatowej presji?
Nie boję się upływu czasu, bo nie łączę swojej atrakcyjności z urodą. Z zaciekawieniem przyglądam się odbiciu w lustrze. Francuskie kobiety rozkwitają, gdy mają 40 lat. Pamiętam, że nie mogłam się doczekać tego momentu. Dziś mam 47 lat i nie czuję żadnej presji. Mam poczucie, że wiele rzeczy dopiero teraz mi wolno, nie muszę niczego nikomu udowadniać, spinać się, spieszyć. Choć ja zawsze starałam się żyć w zgodzie ze sobą, z tym, co dyktuje mi serce. Czy dobrze robiłam? Tak, ale odpowiem przewrotnie. Iluzje są wspaniałe na chwilę. Nie są trwałym fundamentem, giną szybciej niż uczucia.

Co jest dziś najważniejsze?
Czas spędzony z dziećmi lub z mężczyzną. Musimy tylko zdawać sobie sprawę, że druga osoba nie jest naszą własnością. Urodzenie dzieci to jedna z najwspanialszych chwil w życiu kobiety – ale dzieci przestają należeć do nas w dniu swoich narodzin. Stają się autonomicznym bytem, który musisz nauczyć się szanować. Podobnie jest z partnerem. Nic mnie nie zmusi do bycia z drugim człowiekiem, gdy tego nie chcę – ani małżeństwo, ani potomstwo, ani okoliczności. Pamiętajmy, że to działa w obie strony. Trzeba chcieć kochać, ryzykować, ale też szanować nawzajem swoją wolność, czas, różnice. Wtedy będziemy umieli docenić czyjąś obecność.

W 1997 roku została pani uhonorowana przez Amerykańską Akademię Filmową. Co daje Oscar?
Dopiero kiedy wróciłam do Francji z Oscarem, zaczęłam być traktowana jak gwiazda filmowa. To wyróżnienie było wspaniałą nagrodą, podziękowaniem za moją pracę przy filmie „Angielski pacjent”, ale jednocześnie deprymującym doświadczeniem. Nagle przestały liczyć się moje dokonania, a zaczęła – złota statuetka, sam fakt jej otrzymania, a nie to, czy mam coś jeszcze do powiedzenia i pokazania. Dla mnie aktorstwo łączyło się zawsze z ideą, chęcią niesienia jakiegoś przesłania. Nigdy nie chodziło o szastanie zarobionymi pieniędzmi czy pozowanie do sesji zdjęciowych. Kino wciąż mnie interesuje, ale tylko wtedy, gdy ma konkretny przekaz, społeczne lub obyczajowe podłoże. Film musi mieć jakąś ideę, twórca musi mieć odwagę, by zadawać pytania. I nie chodzi też o dawanie gotowych odpowiedzi, ale o to, by podawać w wątpliwość, analizować, kontestować rzeczywistość. Myślę, że to właśnie robi Szumowska.

Małgośka potrafi opowiadać historie dotyczące konkretnych osób, realnych problemów, określonych sytuacji. Jednocześnie konstruuje bardzo uniwersalne opowieści.
To bardzo ważne w kinie. Największe emocje odczuwam, gdy okazuje się, że film, nad którym pracuję, ma siłę oddziaływania na mnie. Ale nie na aktorkę Juliette Binoche, tylko na człowieka – kobietę, która ma bagaż doświadczeń na koncie, lepsze i gorsze dni, dwójkę dzieci, swoje nadzieje, swoje wspomnienia. Nie ma piękniejszej nagrody niż odkrycie, że filmowa historia łączy się z twoją prywatną, że są jakieś punkty wspólne. Mam nadzieję, że tak też będzie w przypadku kina Małgosi Szumowskiej.

To nie pierwsza współpraca z polskim reżyserem. W latach 90. pracowała pani z Krzysztofem Kieślowskim.
Kieślowski był moim mistrzem, potrafił stworzyć wyjątkową atmosferę, docierał do wnętrza zarówno widzów, jak i aktorów. Jestem szczęściarą, że dane mi było z nim pracować. Pamiętam, że na planie jego filmu próbowałam nauczyć się polskiego, ale nauka na niewiele się zdała...

Nie wierzę, że nie zostało pani z tego nic...
No dobrze… potrafię powiedzieć: „dzień dobry” i „do widzenia”. Znam jeszcze to słowo na „k”. Ale rzadko używam, częściej – „dziękuję”. Jak sama pani widzi, niewiele.

Niewiele, ale to strategiczne słowa.
Właśnie, powinnam się porozumieć w Polsce! A tak na poważnie – nie przeceniałabym roli języków. Są ważne, ale ważniejsze jest wspólne przeżywanie. Moja rodzina ma wielokulturowe korzenie – polskie, francuskie, brazylijskie, marokańskie. Czuję, że gdziekolwiek pojadę, jeśli trafię na właściwych ludzi, nie będę miała problemów, żeby się z nimi porozumieć. Nawet jeśli barierą będzie język. Słowa mają ogromną siłę, ale to tylko słowa. Ważne jest, jak i do czego ich użyjemy.

Przeczytaj też o filmie „Sponsoring” i „Zapiskach z Toskanii”.

Juliette Binoche, francuska aktorka, urodziła się w 1964 r. Honorowa obywatelka Częstochowy, skąd pochodzi jej matka, reżyserka teatralna Monique Stalens. Ma na koncie 50 ról filmowych i telewizyjnych, Oscara, BAFTĘ oraz Srebrnego Niedźwiedzia za rolę w „Angielskim pacjencie”. Uznanie krytyków zyskała już na początku kariery dzięki postaci Teresy w filmie „Nieznośna lekkość bytu” (1988). Znana i ceniona za role m.in. w „Skazie”, „Wichrowych wzgórzach”, „Czekoladzie”, „Ukrytym”, „Rozstaniach i powrotach”. Uhonorowana w 2010 roku Złotą Palmą w Cannes za postać Elle w filmie „Zapiski z Toskanii”. Zagrała również w tryptyku „Trzy kolory” Krzysztofa Kieślowskiego.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze