1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Maria Czubaszek we wspomnieniach Krystyny Kofty, Alicji Resich-Modlińskiej i Artura Andrusa

Maria Czubaszek odeszła 12 maja 2016 roku. W 7. rocznicę śmierci wspominają ją Krystyna Kofta, Alicja Resich-Modlińska i Artur Andrus. (Fot. Forum)
Maria Czubaszek odeszła 12 maja 2016 roku. W 7. rocznicę śmierci wspominają ją Krystyna Kofta, Alicja Resich-Modlińska i Artur Andrus. (Fot. Forum)
„Tak jak kiedyś, gdy mnie nie było, świat istniał, tak samo będzie istniał, jak już mnie nie będzie” – mawiała największa filozofka w polskiej rozrywce. Czy jednak świat bez niej jest dziś naprawdę taki sam? Marię Czubaszek wspominają Krystyna Kofta, Alicja Resich-Modlińska i Artur

Artykuł archiwalny

– Nigdy nie zapomnę mojej rozmowy z Marysią i Karolakiem w „Pytaniu na śniadanie” przy świątecznym stole, gdy oboje twierdzili, że niczego z tego stołu nie ruszą, bo niczego nie lubią… To był absolutny purnonsens. Jej poczucie humoru, antytradycjonalizm i niechęć do stereotypów – tu czułam z nią ogromne pokrewieństwo – opowiada Alicja Resich-Modlińska. Tak, bo Maria Czubaszek nie lubiła rodzinnych spotkań, wspólnych biesiad i w ogóle nie kłaniania się schematom. A poza tym? Miała wielkie serce: pomagała finansowo siostrze, opiekowała się chorą mamą, płaciła na schroniska dla zwierząt. I zawsze u boku miała jakiegoś psa. Ostatni był Supron. Jak zwykle kundel.

Piorun sycylijski w nas nie strzelił

– Pewnego dnia Marysia zaproponowała, abym ją uczyła angielskiego. To był koniec lat 70. Odbywałam wtedy staż w redakcji „Szpilek” i Maria była moją idolką. Gwiazdą trójkowego ITR-u. Jeździłam więc do niej na ósmą rano środkami komunikacji miejskiej ochoczo z Ochoty na Jazdów, do jej fińskiego domku. Brnęłam w śniegu i zaspach. Marysia była bardzo punktualna, więc i ja starałam się być przed czasem. Była już wtedy po sześciu kawach, a jej Karolak właśnie szedł spać, bo tak to u nich funkcjonowało. I mimo że zawsze i tak bardziej rozmawiałyśmy po polsku, więc z naszej nauki niewiele wyszło, później Marysia twierdziła, że dobrze ją nauczyłam, a na dowód tego mówiła np. „Yes, yes, but I don’t understand” – wspomina Alicja Resich-Modlińska. Pierwsze małżeństwo pani Marii nie wyszło. A potem był już Wojciech Karolak, drugi mąż i jazzowy muzyk. „Piorun sycylijski w nas nie strzelił. Polubiliśmy się, podobaliśmy się sobie, połączyło nas wielkie uczucie, w obiegowym pojęciu nazywane miłością. Nigdy jednak nie byliśmy papużkami, »tiutiu, za rączkę« – nie wierzę w żadne połówki, bo to by oznaczało, że wszyscy jesteśmy tylko połówkami. A motyle w brzuchu? To chyba łaskocze i jest nieprzyjemne. Gdyby coś takiego mi się przytrafiło, pewnie poszłabym do gastrologa. Albo od razu na USG jamy brzusznej” – cała Maria. Z Wojciechem Karolakiem szanowali się i byli w wielu kwestiach bardzo zgodni, np. w niechęci do posiadania w domu stołu.

To ty jesz?!

W jednym z wywiadów Wojciech powiedział: „Jak poznałem Marysię i okazało się, że nie dość, że ma wspaniałe nogi, jest inteligentna, pisze słuchowiska, które mnie zachwycają, a w dodatku nie ma u niej stołu, przy którym trzeba siadać, jeść wspólnie i mlaskać, nic do siebie nie mówiąc, byłem w siódmym niebie”. Mieli za to lodówkę, z której każde wyjmowało sobie to, co mu było wygodnie. Zero gotowania, no, chyba że legendarne podgrzewanie parówek pod kranem z gorącą wodą. I już. Poza tym lubiła dużo kawy, w tym mrożonej – w środku zimy też. – Rok temu byłyśmy razem na Festiwalu Twórczości i Sztuki i przed występem usiadłyśmy w restauracji, by się przygotować. „To może coś przy okazji zjemy?” – spytałam, a ona spojrzała na mnie wielkimi okrągłymi oczami i w absolutnym zdziwieniu spytała: „To ty jesz?!”. A ja ten swój barszcz z kołdunami jadłam chyba trzy godziny, bo towarzyszyło mi jej pełne nagany spojrzenie – wspomina Resich-Modlińska, która wiele lat z Czubaszek pracowała. – Mam wrażenie, że byłam jedyną kobietą, z którą tak długo wytrzymała, bo nasze pierwsze spotkanie miało miejsce w 1978 roku, gdy debiutowałam w „Szpilkach”, gdzie ona była już autorem wielbionym (przeze mnie, rzecz jasna, też), a przez sztandarowego satyryka Anatola Potemkowskiego nazywanym „taką babą Mrożek”.

– Pamiętam, kiedy ją zobaczyłam po raz pierwszy. To było w drodze do redakcji „Szpilek”. Mżył deszczyk, a środkiem placu Trzech Krzyży stukała szpileczkami bardzo atrakcyjna blondynka w trenczu zaciśniętym paskiem. „To ona! Ta słynna Czubaszek” – pomyślałam. Ale ona była wobec mnie życzliwa, lubiła moje humoreski, czasem brała mnie na premiery swoich sztuk komicznych. I tak się zaczęło. A potem zawsze już do Marii chciałam wracać. To dla niej stworzyłam telewizyjny subiektywny przegląd prasy kolorowej „Czubaszek na śniadanie” – opowiada Resich-Modlińska.

Niezależnie od tego, co zaproponują, idę w ciemno

Maria mówiła, że pierwszym facetem, którego zdjęcie (gdyby miała) powiesiłaby sobie nad łóżkiem, był Ayrton Senna, kierowca Formuły 1. Drugim Woody Allen, na którego warszawski koncert kiedyś poszła. Z Karolakiem oczywiście. „Wtedy pierwszy raz (i jedyny) w życiu czułam się jak nastolatka zakochana w jakimś Feelu. I nie wierzyłam, że On jest niemal na wyciągnięcie ręki” – wspominała. Zapytana, co by zrobiła, gdyby tenże Allen nagle tę rękę do niej wyciągnął i szepnął: „Pójdź ze mną”, odpowiedziała: „Tobym poszła. Oczywiście. Z Karolakiem, bo zna angielski”.

Tak na serio ufała dwóm mężczyznom: „W kolejności alfabetycznej to Artur Andrus, którego uwielbiam, i muszę się pochwalić, że z wzajemnością. I Wojciech Karolak, mój mąż. Niezależnie od tego, co zaproponują, idę w ciemno. Powiedziałam nawet, że jakby Andrus chciał budować autostrady, to jeśli on w to wchodzi, to ja też będę wydeptywała” – twierdziła. Z Andrusem poznali się w Trójce, dokąd skierował ją Anatol Potemkowski, który powiedział, że Andrus jest tam ważny. – Nie byłem ważny, a jakąkolwiek moją potencjalną ważność unieszkodliwił moment, gdy Marysia mnie po raz pierwszy zobaczyła, bo akurat nosiłem wtedy jakieś taśmy. Nie mieściło jej się w głowie, że ktoś ważny może tak po prostu nosić taśmy… A potem spotykaliśmy się w radiu, a nasza znajomość się umacniała – wspomina Artur Andrus.

Gdyby to ode mnie zależało, wprowadziłabym bociany

„Jako dziewczynka pewnie ośmioletnia wpadłam do mojej babci – szefowej izby porodowej w Szczecinku, bo zachciało mi się pić. Wiedziałam, że rodzą się tam dzieci, bo wtedy już nie wierzyłam w bociana. Babcia spytała: »Chcesz zobaczyć?«, i dała mi fartuszek. Nie zapomnę tej drogi przez mękę dla kobiety, wrzasków, podczas których wszystko pęka, krew się leje. Gdyby to ode mnie zależało, wprowadziłabym bociany, oczywiście, na życzenie. I to byłoby uczciwe, bo dziecko byłoby wtedy chciane, a matka nie przechodziłaby męczarni” – uważała Maria. I sama nigdy dzieci mieć nie chciała. Wolała zwierzęta – stąd też jej niechęć do podróży, bo kto wyjdzie z psem, jeśli Karolak akurat też wyjedzie? W końcu znalazła pana Bolka, który zostawał z Supronem, a ona wyjeżdżała.

– W czasie naszych podroży cały czas gadała, a jeśli słyszałem ciszę, to oznaczało tylko jedno – zapomniałem zatrzymać się na papierosa, bo Marysia nigdy nie paliła w samochodzie, ale też nie upominała się o przerwy, korzystała z okazji. Kiedyś opowiedziała mi, jak to jechała w trasę z jakimiś muzykami. Zatrzymali się na stacji benzynowej. Ona poszła zapalić, a potem weszła do sklepiku. Okazało się jednak, że zapomniała portfela, więc do stojącego przed nią faceta powiedziała: „Przepraszam, czy może mi pan kupić red bulla, bo zostawiłam pieniądze w samochodzie”. Facet grzecznie kupił, ona wróciła do auta, znalazła portfel i… Okazało się, że facet ze stacji to nie był żaden z podróżujących z nią muzyków. Po prostu zaczepiła jakiegoś obcego gościa, a ten pewnie ją rozpoznał z telewizji i kupił puszkę. Bo Marysia nie zapamiętywała twarzy, nazwisk, nazw. Nigdy nie wiedziała, czy właśnie jedzie do Zabrza czy do Zebrzydowic, a właściwie było niemal pewne, że jeśli twierdzi, że do Zebrzydowic, to znaczy, że ma występ w Zabrzu – opowiada Artur Andrus.

Nigdzie się tyle nie napaliłam co w szpitalu

– Najpierw myślałam, że Maria Czubaszek jest wymyślona, a wszystko pisze jakiś zespół ludzi… Potem o niej usłyszałam od mojego szwagra Jonasza Kofty. Poznałam ją przypadkiem,

w pociągu, w przedziale i kłębach dymu – a w nich rozbawiona Marysia i milczący Karolak. Nie wiem, czy była wtedy jakaś wódeczka, ale mogła być… Później pochwaliła mnie za wypowiedź o seksie, że jest przereklamowany, cytowała ją często. Mówiła, że lubi moje felietony, ale że mam pewną wadę, mianowicie nie mam psa. Mówię, że jestem uczulona na sierść itd. A ona swoje. Wreszcie któregoś dnia mówię: „Marysiu, mam psa”. A ona: „Nareszcie, wiedziałam, że to musi nastąpić!”. Odpowiadam, że jest elektroniczny, szczeka, śpiewa, tańczy… Na baterie, za to nie ma sierści. „Wybaczam ci” – powiedziała wspaniałomyślnie.

Kiedyś przyjechałam na program, w którym obie występowałyśmy, a ona pyta: „Czy ty wiesz, jaka to telewizja, czy to może Maryja?”. Ja odpowiadam, że Maryja to jest radio, a telewizja to Trwam i nie sądzę, żeby ojciec Rydzyk nas zaprosił. Uspokoiło ją to, ale nie całkiem, bo jak na złość wyszedł stamtąd ksiądz, co prawda całkiem inny, ale zasiał w Marii dużą nieufność. A w radiu zawsze było tak samo: Maria przypominała sobie nagle: „Ojej, mam w torebce komórkę, trzeba szybko ją wynieść, bo zacznie dzwonić w trakcie”. „To daj, wyłączę ci”. „Niemożliwe, bo tam trzeba później wbić jakieś cyfry, kody, żeby włączyć, ja tego w ogóle nie znam”. I tak powstał rytuał wynoszenia torebki Marysi z dala od studia nagraniowego – wspomina Krystyna Kofta. Rytualne było też palenie papierosów. „Trzy paczki dziennie. Od 14. roku życia, gdy na Powiślu koledzy wzięli mnie i koleżankę do piwnicy. Zaciągnęłam się i od razu wiedziałam, że to jest to… Moim zdaniem zabija życie, a nie papierosy. Nigdzie się zresztą tyle nie napaliłam co w szpitalu, w pokoju dla lekarzy. W pociągach próbuję w ubikacji jak każdy, dlatego kupuję bilety w pierwszej klasie, bo mam nadzieję, że będzie czyściej, ale nie jest” – wyjaśniała kiedyś Maria Czubaszek.

Wszyscy mnie biorą za Marię Dąbrowską

– Maria była dla mnie ważnym ogniwem kontynuacji tego cudownie lekkiego, subtelnego, abstrakcyjnego poczucia humoru, który wzięła od swoich mistrzów: Janusza Minkiewicza, Jerzego Dobrowolskiego. Znalazła się we wspaniałej grupie twórców, która inspirowała się nawzajem. Anatol Potemkowski, Adam Kreczmar, Jacek Janczarski, Jonasz Kofta, Maciej 
Zembaty, Stefan Friedmann, Jan Tadeusz Stanisławski.

Kiedy nagrywałyśmy „à la show”, przez cały program wmawiałam jej żarliwie, że stworzyła perły purnonsensu, podawałam przykłady, a ona równie żarliwie protestowała. To nawet miało wymiar komiczny – opowiada Alicja Resich-Modlińska. Ale prawda jest taka, że Czubaszek naprawdę trywializowała cały swój dorobek. – Była skromna i to nie była kokieteria. Niektórzy myśleli też, że jest roztrzepana, ale to nie do końca prawda. Była na przykład punktualna, zawsze pięć minut przed czasem, przygotowana do programu, a kiedy ruszała kamera, w niej budziło się prawdziwe „zwierzątko” telewizyjne, ciskające błyskotliwie riposty z wdziękiem. W każdej niemal rozmowie podkreślała, że dawno temu, w co trudno uwierzyć, była młoda, ale świadków już nie ma, bo wszyscy umarli, że jest stara, ale nie wie, ile ma lat, bo jest tak stara, że nie pamięta. A na jakimś festiwalu swój występ zaczęła tak: „Wszyscy mnie biorą za Marię Konopnicką albo Marię Dąbrowską…”. I ludzie konali ze śmiechu. A Marysia? Jeśli coś ją rozbawiło, to czasem pojawiał się leciutki początek uśmiechu, taka jej powściągliwa szkoła satyry – opowiada Alicja Resich-Modlińska. – Ona nie miała tego, co nazywa się esprit d’escalier [czyli spóźnionego zapłonu – przyp. red.]. Przeciwnie – reagowała natychmiastową ripostą. I potrafiła bawić do łez, rozbrajać szczerością i wzbudzać kontrowersyjne emocje, gdy np. przyznała się do aborcji – wspomina Krystyna Kofta. A poza tym była mistrzynią słowa – jeśli ktoś używa określenia „osobista narzeczona”, to niech wie, że stworzyła je właśnie Maria Czubaszek.

Liczy się rodzina i miłość, zgadzam się, ale…

„Moim zdaniem, ale to bardzo źle zabrzmi, najważniejsze w życiu są pieniądze, choć większość ludzi powie: zdrowie. To prawda, ale jeśli kogoś nie stać na prywatne leczenie? Gdy umierała moja matka, to gdybym nie miała pieniędzy na prywatne pielęgniarki, to byłaby już zupełna tragedia. Czyli zdrowie kosztuje. Poza tym ludzie mówią, że liczy się rodzina i miłość. Zgadzam się, ale była taka książka Wisłockiej »Sztuka kochania«, w której autorka pisała, że nawet jeśli w domu jest bieda, to wystarczy kapuśniaczek i kwiatuszek na stole. Dobrze, jeśli na ten kapuśniaczek w ogóle jest, to po pierwsze. Ale komu się wtedy będzie chciało jeszcze ten kwiatek kupić i za co? No, powiedzmy, wyrwie z trawnika. Raz i drugi, ale w pewnej chwili taka mizerna codzienność kończy nawet największe uczucie. Sprawy finansowe prowadzą ludzi do samobójstwa" – uważała Maria Czubaszek.

Sama miała zresztą próbę samobójczą na koncie, raz, dawno. „Doszłam do wniosku, że życie mnie nie interesuje, nie chciało mi się już dawać rady z kłopotami. Nałykałam się tych prochów i nagle dotarło do mnie, że przy mnie leży moja suczka. Nie zadzwoniłam więc na pogotowie, tylko do weterynarza. A on zorientował się, że to podejrzane, i przyjechał. Ale mnie samobójstwo imponuje w jakimś sensie. To nie tak, że radzę każdemu, komu się życie znudzi, żeby się rzucał pod pociąg, ale jeśli konkretny człowiek stwierdzi, że mu życie obrzydło, albo jak zobaczy filmy o głodującej Somalii i pomyśli, że nasze gwiazdy w tym samym czasie się odchudzają, to co może czuć? Najgorsze co można – bezsilność” – uważała Maria.

Nie bała się śmierci, choć powtarzała za Allenem: „Wolałabym przy tym nie być, kiedy przyjdzie”.

– Wszystko przez te kilka ostatnich tygodni w szpitalu wskazywało, że sytuacja idzie w dobrą stronę, że to serce jednak da radę. Marysia wyszła już nawet do domu i zadzwoniła, by domówić nasz wyjazd do Cieszyna 13 maja, gdzie mieliśmy występ. Dwa dni przed zadzwonił Wojtek, że trafiła do szpitala i prosiła, by mi przekazać, że tym razem raczej nie da rady pojechać – mówi Artur Andrus. A Krystyna Kofta dodaje: – Czubaszek to nie jest temat, który umarł razem z człowiekiem.

Maria Czubaszek w cytatach

  • „Co ja z tym zdrowiem zrobię, przecież do grobu nie wezmę”
  • „Jestem w rozwojowym okresie późnej dojrzałości”
  • „Nie mam biurka, bo jak siedzę tak, że mi nogi dyndają, to nic mi do głowy nie przychodzi”
  • „Każda kobieta powinna w pewnym wieku ustalić, ile ma lat, i już się tego trzymać”
  • „Spanie w jednym łóżku to koszmar! Łóżko może służyć nie tylko do spania, o czym przekonałam się wielokrotnie, ale żeby spać razem?”
  • „Zero ruchu. Przez sport do kalectwa”
  • „Wszyscy myślą, że jestem optymistką, a to nieprawda. Ja jestem pesymistką, ale pogodną”
  • „Niepalący też żyją tylko do śmierci”
  • „Młodość musi się wyszumieć, a starość wypalić”

Maria Czubaszek, mistrzyni ciętego pióra, satyryczka, scenarzystka, publicystka. Prowadziła audycje w Polskim Radiu, w Jedynce, potem w Trójce. Pisała teksty piosenek („Wyszłam za mąż, zaraz wracam”), dialogi do filmów („Filip z konopi”) i książki („Dzień dobry, jestem z kobry, czyli jak stracić przyjaciół w pół minuty i inne antyporady”). Zmarła 12 maja 2016 roku.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze