1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Misia Furtak: „Mój temat – odwaga”

Misia Furtak (Fot. Bartek Warzecha)
Misia Furtak (Fot. Bartek Warzecha)
Zobacz galerię 6 Zdjęć
Misia Furtak – trochę jak PJHarvey, a trochę jak Björk? Świadoma poszukująca artystka na scenie muzycznej od 15 lat. Od niedawna robi karierę solową. W ubiegłym roku wydała album „Co przyjdzie?”. Co miesiąc prezentuje w radiu nową interpretację piosenek z tej płyty.

Co to są reworki?
Zastanawiałam się, czy z moich intymnych, dość przejrzystych aranżacyjnie piosenek można wycisnąć coś bardziej esencjonalnego. Miałam pomysł na wersje solo piano – proste aranże na pianino bez wokalu. Tak Hania Rani zrobiła rework mojej piosenki „Tysiąc”. Ale miała premierę swojej płyty i pofrunęła dalej. I pewnie nic by więcej nie było, gdyby nie Miron Grzegorkiewicz. Kiedy usłyszałam, co zrobił z „Go to Sleep”, byłam pewna, ze moje piosenki wyruszają w bardzo ciekawa podróż, a moja historia przestaje być jedynie moja.

Różni artyści sięgają po twoje piosenki, jakby stawiali przed tobą lustra. Na każde inaczej pada światło, w każde patrzysz pod innym katem. Jaka siebie w nich widzisz?
Chociaż ich piosenki są Šzupełnie inne od moich, widzę siebie dokładnie taka, jaka pokazałam siebie na płycie. Odsłonięta, a przy tym szorstka w dialogu ze światem. Bezpośrednia, skupiona i na dystans.

Dystans jest potrzebny?
Jest buforem bezpieczeństwa. Bardzo potrzebuje go przy pisaniu płyty, bo zapuszczam się głęboko w nowe przestrzenie i szybko mogę się w nich zatracić albo zapomnieć, po co w ogóle zaczęłam ten akurat obszar eksplorować. Po chwili nie wiesz już, czy to, co robisz, ci się podoba i jak to się stało, ze dotarłeś tam, gdzie jesteś.

A w życiu?
Tu dystans pozwala mi się poczuć mniej odsłonięta. Skoro ludzie już mnie taka widzą, to przynajmniej nie mogą za blisko podejść.

 Fot. Piotr Czyż Fot. Piotr Czyż

Słuchając kilkakrotnie twojej płyty „Co przyjdzie?”, miałem wrażenie, że wróżysz światu niezbyt dobrze, ale podajesz to słuchaczom jak osobisty prezent. Skąd to czarnowidztwo?
Na pewno miało na to wpływ mocne tąpniecie w moim prywatnym życiu, jakim było rozstanie. Były tez inne drobne okoliczności. Stwierdziłam, ze naprawdę mam o czym pisać. Ale najważniejsza była moja refleksją nad światem, bardzo dojmująca.Nie jestem odcięta od rzeczywistości, wiec przyglądam się jej trochę zmartwiona.

Będzie gorzej dla wszystkich, tak śpiewasz.
A nie jest lepiej mieć realistyczne podejście do życia? Poza tym to nie jest takie jednoznaczne, jak mówisz, bo śpiewam: „Zamiast deliberować, trzeba szalupy budować – dla wszystkich, bo będzie gorzej”. Dla mnie to pozytywny manifest – jakimś cudem się dogadajmy, zacznijmy działać, a coś dobrego się zacznie. Na pewno nie namawiam, by zamknąć oczy i wpaść w czarną otchłań.

Czyli spełnienie wróżby zależy od interpretacji?
Interpretacja zmienia cały kontekst. Często słyszę, w jaki sposób ludzie odbierają moje piosenki, i to jest ciekawe, bo więcej mówi o nich niż o mnie i o tych numerach. Jeśli się w nich przejrzeli albo od nich odbili, to znaczy, że były im potrzebne.

Trzeba być pewnym siebie, żeby się odsłonić?
Pewność siebie nie była u mnie od razu. Nie wiem, czy teraz jest jej tyle, ile potrzebuje, ale na pewno dużo dał mi proces pisania tej płyty. Zajmuje się muzyka od 15 lat, ale dopiero teraz odważyłam się wziąć sprawy w swoje ręce – sama wyprodukowałam płytę i jak zwykle napisałam teksty i większość muzyki. Wcześniej pisanie było dla mnie tożsame z byciem w zespole, z jego życiem. Od rozpadu zespołu très.b nie czułam się całkowicie gotowa do samodzielności, choć po drodze była jeszcze płyta „Epka”, którą nagrałam jako Misia Ff. Bedąc w très.b, przynosiłam do sali prób szkic i razem pisaliśmy piosenkę. Najczęściej nowe pomysły miał Olivier, czasem Tom, ale którekolwiek z nas byłoby autorem pierwszego szkicu, kończyliśmy go razem, siedzieliśmy w studiu i graliśmy koncerty.

 Misia Furtak (fot. BEW) Misia Furtak (fot. BEW)

Jak się poznaliście?
Znalazłam w Danii szkołę muzyczna, złożyłam aplikacje. Studiowałam akurat w Warszawie, robiłam w Brukseli, Warszawie i na Cyprze z telewizja belgijska odcinek serialu „Europe: 10 Points”, pokazującego stolice krajów wchodzących wtedy do Unii Europejskiej. Potem pojechałam na miesiąc do Kanady odwiedzić rodzinę i tam dostałam odpowiedz od Duńczyków. Wróciłam do Polski przepakować walizkę. Szkoła była na północy Danii, pośrodku niczego. Kampus na terenie szkoły. Dostaliśmy śpiewniki, co rano spotkania zaczynały się od pieśni. Olivier Heim jest Holendrem urodzonym w Stanach, Thomas Pettit pół Duńczykiem, pół Anglikiem urodzonym w Luksemburgu. Poza nami studiowali sami Duńczycy, rozmawiali ze sobą po duńsku, a my nie nadążaliśmy za tym, co mówią, co się dzieje. To nas połączyło. Zaczęliśmy spędzać ze sobą czas, mieliśmy poczucie wspólnej wrażliwości, w końcu zaczęliśmy razem grać. Najpierw covery, a później też pisać piosenki. Pamiętam taką scenę: w małym skandynawskim kościołku, gdzie odbywała się uroczystość na zakończenie szkoły, zagraliśmy „Jóge” Björk. To zrobiło na wszystkich piorunujące wrażenie. Ta piosenka była tam odczuwalnym zakończeniem ważnego rozdziału.

Zamiast wrócić do swoich krajów, założyliście zespół?
Chłopaki chciały wyjechać w podróż po Kanadzie, ja miałam wracać na studia do Polski, bo wzięłam urlop dziekański. Ale postanowiliśmy przeprowadzić się razem do Kopenhagi, pograć. Mieszkaliśmy we trójkę w jednym pokoju, w drugim mieszkały bliźniaczki. Zaczęliśmy żyć jak w rodzinie. Postanowiliśmy zdawać na studia. Jako jedyna się nie dostałam z powodu błędu formalnego, podobno jakiś dokument się nie załączył. Chłopaki  się dostały. Powiedzieli, że to nie jest mój problem, ale nasz problem, wiec może przenieśmy się gdzieś, gdzie wszyscy będziemy mogli studiować. Ich rodzice są w Luksemburgu, mają znajomych w Maastricht, może tam będzie łatwiej. Złożyłam papiery na media culture i po tym, jak się dostałam, chłopaki znalazły dla siebie inne kierunki i również zostały przyjęte. Spakowaliśmy tobołki do jednego samochodu i pojechaliśmy do Maastricht, a później w dalsza drogę do Amsterdamu i do Warszawy, gdzie eis rozstaliśmy. Ale to wspólne doświadczenie całkowicie uformowało mnie muzycznie.

Graliście na świecie, mieliście uznanie, dostaliście Fryderyka i Paszport „Polityki”. Co się stało, że w tym najlepszym momencie przestaliście razem pracować?
Być może mogłam coś przewidzieć, ale wszystko, co wówczas robiłam, oparte było na jak najlepszych intencjach i wierze, że to jest dobra droga. Kiedy mieszkaliśmy w Danii czy Holandii, nigdy nie byliśmy stamtąd. I nagle we wrześniu 2010 roku przyjechaliśmy do Polski na premierę płyty „The Other Hand”, w maju 2011 roku już dostaliśmy Fryderyka. Było zainteresowanie. Tymczasem okazało się, ze jedno z nas miało wszystko – język, środowisko, kontekst. Kiedy chodziliśmy na wywiady, dziennikarze pytali głównie mnie, pewnie ze względu na język. Zdarzało się, że chłopaki stały przez godzinę i słowem się nie odezwały. Pojawiło się pękniecie. Ale tyle dobrego się działo, że wydawało mi się, że to działa i wszystko się poukłada. Oni mieli poczucie, ze mam parcie na szkło, ja uważałam, że nie są w stanie mnie odciążyć. To proste mechanizmy. Każdy artysta ma swoje ego. Nie udało nam się zachować tego, co dotąd miało największą wartość, że byliśmy właściwie rodzina. Każdy poszedł w swoja stronę.

Potrzebowałaś odwagi?
Dzisiaj myślę, że odwaga to jest mój temat.

Pamiętasz taki moment w życiu, kiedy po raz pierwszy poczułaś się odważna?
Nie czułam tego wtedy, ale myślę, że to było, kiedy postanowiłam zostać w Holandii. Musiałam podjąć pracę fizyczną. Dużo mnie to kosztowało. Byłam kelnerka, odkurzałam hale wystawowe po nocach, byłam pokojówką w pensjonatach, pracowałam za barem i w recepcjach hoteli. Miałam poczucie przegranej. Zaczynałam siebie definiować jako sprzątaczkę, a nie jako muzyczkę. Ale poukładałam to sobie. Pracowałam, żeby mieć zespół, grać. Dzisiaj myślę, ze to było zdrowe. Po pierwsze, wiedziałam, że dostanę pieniądze, a po drugie, to były konkretne zadania, szybki rezultat – było coś do odkurzenia, wiec odkurzyłam. W muzyce rezultat odłożony jest w czasie.

Gdzie szukasz inspiracji?
Coś usłyszę, przeczytam, chodzę na wiele koncertów. Teraz oglądam też więcej  filmów i seriali. Dużo rozmawiam z ludźmi. Ale kiedy pracuje nad płyta, staram się totalnie odcinać od bodźców, zwłaszcza od muzyki.

Bo przeszkadza?
Zabiera koncentrację. Kiedy pisałam „Co przyjdzie?”, starałam się odłączyć od świata, nawet zlikwidowałam profil na Facebooku.

Twoja rodzina jest rozśpiewana?
Dziadkowie byli. Śpiewanie było dla nich i ich rodzeństwa sposobem spędzania czasu, bycia ze sobą. Chwile pogadamy, a potem pośpiewajmy.

Znasz ich piosenki?
Nie znam. Wiem, że siostry mojego taty znają te pieśni.

Ukraińskie, łemkowskie?
Myślę, że oni tego nie rozróżniali. Chcieli śpiewać i tyle. Interesuje mnie przeszłość rodziny, coraz bardziej pociąga mnie ta inność, która mam po swoich przodkach. To ciekawe, ale zaczęłam się utożsamiać z genami łemkowskimi, kiedy wyjechałam z Polski. Nagle każdy ze znajomych miał skomplikowaną przeszłość, złożoną tożsamość. Pomyślałam, że we mnie też jest całkiem sporo różnych barw. Że jest we mnie coś więcej niż to, że jestem z Polski.

Kobiety w twojej rodzinie były odważne?
Jedna z moich babć opowiadała, jak do jej wsi wpadało UPA i podpalało domy nowo zasiedlonych Polaków. Pamiętała, że spali na górze domu, za zakręcana na zawór klapa, bo w nocy często ktoś przychodził wykradać jedzenie. W czasie wojny w ich stodole mieszkał niemiecki oficer z psem i kucharzem, który często dla nich gotował. Nie wiadomo, co się z nim stało, ale oficer uciekł, kiedy dowiedział się o wkroczeniu do Polski Armii Czerwonej. Babcia śmiała się, że „w lekkich butach poleciał”, bo zostawił oficerki, w których ona i jej siostry chodziły jeszcze przez kilka lat. To były kobiety doświadczone od dziecka. Kiedy były dziewczynkami i paliła się wieś, pradziadek zapakował je na wóz i zawiózł na polane pod lasem, gdzie spędziły cała noc. Patrzyły na płomienie, aż zasnęły. Moi dziadkowie przeżyli akcje „Wisła”. Musieli pogodzić się z wysiedleniem, mieć umiejętność adaptowania się, budować nowe życie. Mam do tego dużo szacunku.

A muzycznie poszukiwałaś po tamtej stronie?
Od dawna myślę o zrobieniu projektu związanego z pieśniami łemkowskimi, ale nie mam na to muzycznego pomysłu. Nie chcę zrobić płyty folkowej, tylko nowoczesna, mająca źródło w tamtej muzyce, a to jest bardzo trudne. Dotąd nie udało mi się znaleźć odpowiedniego kontekstu. Chciałabym zrobić więcej niż zaśpiewać piosenki po łemkowsku.

Czujesz się związana z Warszawą? Bardziej, niż kiedyś mi się wydawało. Kiedy tu wróciłam, dziesięć lat temu, był supermoment. Ludzie zaczęli wychodzić, siedzieć w kawiarnianych ogródkach, otwierały się perspektywy. Zwróciłam wtedy uwagę na to, ze zachowują się, jakby nigdy nie było inaczej. Dzisiaj Warszawa jest na pewno najbardziej kolorowym miastem w Polsce. Państwem w państwie, jak Berlin w Niemczech. Nie jest idealna, bo ma jakiś rodzaj ciśnienia, którego nie czuje w innych wielkich miastach w Europie, jakby ciągle chciała coś udowodnić, a mogłaby już zluzować. Dlaczego stale tak ostro na siebie patrzy?! Lubie Warszawę też za różne mikrośrodowiska, które szukają otwartości, za przestrzeń, za to, ze moja płytę mogłam pisać w Otwartej Pracowni na Jazdowie, na osiedlu drewnianych domków w centrum miasta. To prawda, ze fotografujesz niebo?
Tak. Dzisiaj zobaczyłam przez chwile takie ciepłe światło, fajne niebo do złapania. Dziesięć minut później było już wybledzone, wiec nie zdążyłam. Ale różni ludzie wiedzą, że je fotografuję, i przysyłają mi zdjęcia swojego nieba.

A twoje jakie jest?
To niebo we mnie? Czuje się fragmentem większej całości, która mnie nie pożera, tylko daje mi siłę. Jestem sobą, a jednocześnie mam wokół siebie fragment świata, który działa, nawet jeśli zawodzi.

Jakie piosenki teraz piszesz?
Zauważyłam, że są w trybie rozkazującym, jakbym nagle zaczęła krzyczeć. Zmieniłam ich ton. Ale może ten tryb ma dodać innym odwagi? Na pewno jej dzisiaj brakuje. Nawołuję do mobilizacji, by robić to, co się kocha. Świat nie będzie idealny, ale pozwólmy sobie dać mu nasza wrażliwość. Róbmy swoje. Mamy więcej, niż nam się wydaje.

Misia Furtak, kompozytorka, wokalistka, basistka, autorka tekstów i dziennikarka. Razem z zespołem très.b laureatka Paszportu „Polityki” i Fryderyka. Solo jako MisiaFf uhonorowana m.in. Nagrodą Artystyczną Miasta Torunia im. Grzegorza Ciechowskiego za płytę „Epka”. W 2019 roku wydała solowy, wyprodukowany przez siebie album pod tytułem „Co przyjdzie?” (wyd. Agora). Zagrała kilkaset koncertów w Europie i Japonii.

4 maja ukazał się nowy utwór Misi Furtak zatytułowany Energia. Singiel jest zapowiedzią kolejnych muzycznych kroków artystki. “Energia” to piosenka, o poczuciu wspólnoty i o tym, że warto uwierzyć w swoją sprawczość. 

“W obliczu pandemii ten utwór zyskał dodatkowe znaczenie. Co, jeśli już nigdy nie będziemy mogli zrealizować planów, które odkładaliśmy na później? Za czym tęsknimy na kwarantannie? Czy odkrywamy, na co przed przymusową izolacją traciliśmy zbyt dużo czasu, a co robiliśmy zbyt rzadko? Czego w biegu nie docenialiśmy? Na poprzedniej płycie, “Co przyjdzie?” (2019), zadawałam pytania o przyszłość. Teraz mamy jeszcze mniej danych, żeby na nie odpowiadać. Znajdujemy więc spokój w codzienności i jej rytuałach. Gotując dla siebie i bliskich, chodząc na spacery, okazując sobie serdeczność i bawiąc się z psem, odkrywamy, że czasem nie potrzeba wielkich czynów, aby wpływać na otaczający nas świat. Może więc to najlepszy moment, aby określenie „głupie rzeczy”, którego używam w refrenie piosenki, zdefiniować na nowo? ” - mówi Misia Furtak. 

 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze