„Piosenka musi posiadać tekst”, zawyrokowała w niezapomnianym „Teksańskim” Katarzyna Nosowska. Ale czy naprawdę słyszymy, o czym w swoich tekstach śpiewają artyści?
W wywiadzie dla „Zwierciadła” Tilda Swinton opowiada, jakim zaskoczeniem była dla niej oscarowa gala, bo nigdy nie oglądała ich w telewizji. Rozmawiając z nią, pomyślałam o wszystkich zarwanych przeze mnie nocach, „prosto po Oscarze dla najlepszego filmu szło się do szkoły, o niezapomnianych momentach, które widziałam na żywo, a nie w powtórkach.
Jednym z nich był występ Adele na ceremonii wręczenia nagród Grammy w 2017 roku. Ciarki, proszę państwa, ciarki na całym ciele, co tam, że o piątej rano naszego czasu.
Autorka najlepiej sprzedającej się płyty XXI wieku była na scenie kłębkiem nerwów, śpiewając dla milionów widzów przed telewizorami, największych gwiazd muzyki zgromadzonych w Staples Center w Los Angeles, ale przede wszystkim, śpiewając dla niego. Tej nocy Adele składała muzyczny hołd swojemu idolowi, zmarłemu dwa miesiące wcześniej George’owi Michaelowi. I… pękła. Po wyśpiewaniu kilku wersów zatrzymała orkiestrę, przerwała występ, okraszając zamieszanie spontanicznym przekleństwem. Przy dodającej otuchy owacji największych w branży zaczęła raz jeszcze.
Cztery minuty później było jasne, że tylko ona mogła zaśpiewać dla George’a, czego zresztą zażyczyła sobie rodzina muzyka. Z pełnej niezapomnianych przebojów dyskografii artysty Adele wybrała „Fastlove”. „Miałam 10 lat, gdy usłyszałam tę piosenkę. To moje pierwsze wspomnienie muzyki George’a”, przyznała podczas konferencji prasowej po gali, gdy patrzyłam tamtej lutowej nocy na wokalistkę, która na scenie dała z siebie wszystko, zachodziłam w głowę, jak to możliwe, że znając ten utwór od ponad 20 lat, nigdy nie pomyślałam, o czym tak naprawdę jest. Nowy, podniosły i dość posępny aranż autorstwa słynnego kompozytora Hansa Zimmera przygotował grunt pod pełną smutku interpretację Adele.
Adele wykonuje „Fastlove” George’a Michaela podczas 59. rozdania nagród Grammy w Staples Center w Los Angeles (2017). (Fot. Christopher Polk/Getty Images)
Wielki taneczny hit o beztroskim seksie bez zobowiązań stał się nagle rozpaczliwą pieśnią o pustce i samotności. Wtedy tak naprawdę po raz pierwszy „usłyszałam” „Fastlove”. Pozwólcie, że opowiem wam historię tej piosenki. Daje do myślenia, ile kryje się za hitami ze szczytów list przebojów. Jeśli tylko chcemy to usłyszeć.
Jeden z największych przebojów George’a Michaela został wydany na „Older”, trzeciej płycie w jego dyskografiii. Tytuł „Starszy” brzmi dziś dość nie wiarygodnie, artysta miał w 1996 roku zaledwie 33 lata, ale wydając ten znakomity album, czuł się jak mężczyzna po przejściach, „starszy”, niż wskazywałaby metryka. Jego wiek męski okazał się pasmem klęsk zarówno zawodowych, jak i osobistych.
Po wydaniu w 1990 roku drugiej płyty, „Listen without prejudice Vol 1”, zmęczony sławą i rozczarowany popularnością, poszedł na sądową wojnę ze swoją wytwórnią, zdeterminowany unieważnić kontrakt, który – w jego interpretacji – zmuszał go do niewolnictwa, okradał i ograniczał swobodę. Ciągnący się latami proces, skazany od początku na porażkę gwiazdora, zakończył się w 1994 roku. Kosztował go więcej niż stawki najlepszych prawników, to były lata frustracji, twórczej niemocy, tracenia pozycji najjaśniejszej gwiazdy popu.
Piosenkarz przed Sądem Najwyższym podczas nieudanej batalii o zwolnienie go z kontraktu płytowego z Sony, w dniu, w którym sędzia odrzucił jego pozew przeciwko Sony Music (1994). (Fot. Mirrorpix/Getty Images)
Sławę zdobył jeszcze jako nastolatek, rozkochując w sobie miliony fanek duetu Wham!, ale prawdziwe szaleństwo rozpętało się, gdy zaczął karierę solową, wydając w 1987 roku „Faith”, jedną z najlepszych płyt w historii muzyki. Ale za stadionowymi koncertami, singlowymi hitami i sugestywnymi teledyskami stał nie tylko wielki gwiazdor, także wrażliwy młody człowiek, skrywający przed światem – a szczególnie przed konserwatywną grecką rodziną – swoją seksualność, żyjący w kłamstwie, zmęczony, przeraźliwie samotny, gotowy zamienić wszystkie swoje przeboje na prawdziwą miłość. W 2016 roku, w wywiadzie, którego udzielił na kilka tygodni przed śmiercią, opowiadał dziennikarce BBC Kirsty Young: „Kiedy masz 24 lata i właśnie wydałeś najlepiej sprzedający się album roku, masz prawo tym się cieszyć. Ale chociaż moje ego uwielbiało czas, gdy zrównałem się z moimi idolami, byłem straszliwie samotny. Desperacko samotny”.
Pierwsza i jedyna miłość w jego życiu przyszła w 1991 roku, gdy poznał brazylijskiego projektanta, Anselma Feleppę. „Uratował mnie”, przyznał w rozmowie z Young. Jego szczęście miało jednak krótką datę ważności. Po sześciu miesiącach u Anselma zdiagnozowano AIDS, chorobę, która na początku lat 90. wciąż była jednoznacznym, okrutnym wyrokiem, o czym właśnie przypomniała szokująca śmierć Freddiego Mercury’ego. Gdy w kwietniu 1992 roku George wykonywał na stadionie Wembley genialną wersję „Somebody To Love” z repertuaru Queen na koncercie poświęconym pamięci wokalisty, nie wiedzieliśmy o jego prywatnych dramatach. W imprezie wzięli udział najwięksi, Plant, Bowie, Lennox, Minnelli, ale nikt nie
miał takiej obsesji perfekcyjnego wykonania jak właśnie on. Wiedział, że śpiewa nie tylko dla Freddiego. Wspominał po latach: „Śpiewałem dla mojego kochanka, który umierał. Podświadomie czułem, że jest to prawdopodobnie najważniejszy występ mojego życia. Anselmo był na tym koncercie, a ja umierałem w środku. To była najgłośniejsza modlitwa, jaką odmówiłem”.
Feleppa zmarł w 1993 roku. Rok później, po przegranym procesie, George zapowiedział swojej wytwórni Sony, że nie nagra dla nich żadnej płyty, bez względu na konsekwencje dla kariery. Wszystko się skończyło, miłość, muzyka. Zostały gruzy dawnego życia, używki i przygodny seks. Zaczęły się lata cierpienia, wszystko, co słychać na „Older”. Gdy wiosną 1996 roku, już w nowej wytwórni, wydał album, który uważał za swoje największe i najlepsze dzieło, nikt nie wiedział, jaka tragedia kryje się za smutkiem nowych piosenek gwiazdy beztroskiego niegdyś popu. Promowana przejmującą balladą „Jesus to a child” płyta okazała się wielkim komercyjnym sukcesem. A „Fastlove”, drugi singiel, największym z niej przebojem.
W świecie wciąż zdziesiątkowanym plagą AIDS George śpiewał o przygodnym seksie i poszukiwaniu jednonocnych wrażeń, a idea „szybkiej miłości” w jego wykonaniu wydawała się równie lekka jak refren piosenki. W złotej erze MTV nie możemy zapomnieć o roli teledysku, a na „Fastlove” nie szczędzono budżetu. W zbudowanej od zera, futurystycznej, efektownej przestrzeni wokaliście towarzyszyli piękni modele, skąpo odziani w najgorętsze kreacje tamtych czasów: projekty Vivienne Westwood, Alexandra McQueena czy ikoniczną kolekcję Toma Forda dla Gucci. Powierzchowna przyjemność dla zmysłów, pod którą nie ma nic więcej, zdawały się mówić nam kadry. Chyba że wczytamy się w tekst, z którym Was zostawiam i z myślą, dedykowaną wszystkim muzycznym snobom, że ten „banalny pop” to może jednak wcale nie jest taka pusta, głupia muzyka…
Kochanie nie jestem Panem Idealnym
Ale jeśli szukasz szybkiej miłości
To dla mnie więcej niż dość
Mam za sobą złe doświadczenia
Więc szybka miłość to wszystko czego chcę
Szukając afirmacji
Poszedłem w stronę słońca
Moi przyjaciele mają żony
Rodzą im się dzieci
Ale ja chcę się tylko dobrze bawić
Nie będę cię zanudzać
Muszę tam dotrzeć w swoim słodkim czasie
Z braku poczucia bezpieczeństwa
Poszedłem prosto w noc
Durny Kupidyn woła mnie
Ale nie widzę niczego w jego oczach
Tęsknię za moim kochaniem
Tęsknię dziś bardzo
Fot. materiały prasowe
Elton John „Your song”, 1970
Fot. materiały prasowe
Pierwszy przebój słynnego wokalisty i zapowiedź spektakularnej kariery. Delikatność melodii i piękno tekstu Berniego Taupina kruszyły najtwardsze serca. A naiwność i romantyczność wyznania dodawały otuchy najbardziej nieśmiałym.
Neneh Cherry „Kootchi”, 1996
Fot. materiały prasowe
Po subtelnych przebojach „7 Seconds” i „Woman” Neneh pokazała mroczne oblicze, wydając na singlu tę sugestywną, namiętną piosenkę. Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości, o czym w niej śpiewa, rozwiewał je znakomity teledysk Jeana-Baptiste Mondino.
Yeah Yeah Yeahs „Maps”, 2003
Fot. materiały prasowe
Najsłynniejszą balladę nowej rockowej rewolucji zaśpiewała najbardziej zadziorna z gwiazd gatunku, charyzmatyczna Karen O. Stęskniona za wyjeżdżającym w trasę chłopakiem, napisała alternatywny hymn tęsknoty, oddania i miłości.
Whitney Houston „I will always love you”, 1992
Fot. materiały prasowe
W autorskiej wersji Dolly Parton była to deklaracja dozgonnej przyjaźni. Whitney wyśpiewała jedną z największych pieśni miłosnych wszech czasów. O uczuciu tak wielkim, że nie potrzebowało akompaniamentu, stąd słynny wstęp a capella.
Arctic Monkeys „I wanna be yours”, 2013
Fot. materiały prasowe
Na swojej najlepszej płycie – i wciąż ostatnim wielkim rockowym albumie – ukryli swoją najczulszą miłosną pieśń. Czy słuchana na serio, czy z przymrużeniem interpretacyjnego oka, oczarowuje i hipnotyzuje powtarzanym wyznaniem „Chcę być twój”.
Anna Gacek dziennikarka, przez dwie dekady głos radiowej Trójki, autorka, podcasterka. Jej najnowszego podcastu „Blaski i cienie. Anna Gacek i biografie najsłynniejszych” można słuchać w Audiotece.