1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Molly Nilson: Hipsterska Gilda

</a>
Kiedy stoi na środku sceny, mocno obejmując mikrofon, z równo uciętym platynowym bobem, w wielkiej czarnej sukni z imponującą spódnicą – wygląda jak ponadczasowa, prawdziwa diva undergroundu.

</a>

Podejrzewam, ze każdy tłoczący się na jej koncercie w dusznym pomieszczeniu ma setki skojarzeń: a to z postmodernistyczną wersją Marylin Monroe śpiewającą prezydentowi urodzinową piosenkę, a to z filmami Lyncha, a to z „Ne me quittez pas” z „Prawa pożądania”. Dodajcie do tego niski, głęboki, nosowy głos, z lekko wyczuwalnym skandynawskim akcentem, na poły recytujący przedziwne karaoke do dźwięków z syntezatora i macie Molly Nilsson, ospałą divę DIY.

Spektakularna suknia, w której tonie posągowa, mieszkająca na co dzień w Berlinie, uciekinierka od nudy Szwecji, nie pochodzi bowiem od Alexandra McQueena. Kiedy podejdzie się bliżej, by wypalić z Molly papierosa lub kupić płytę - którą skandynawska muzyczka sama sprzedaje popijając drinka – widać, ze tafta rozchodzi się w szwach, że właściwie to szyta była na kolanie, prawdopodobnie przez samą artystkę. To idealny symbol tego czym – wbrew pierwszemu, piorunującemu, dystansującemu wrażeniu - jest właśnie Molly.

- Ona jest zupełnie bezpretensjonalna i ludzie to czują. Rzadko można spotkać artystę, z którym tak łatwo jest się porozumieć. Po prostu cieszy się, że gra dla ludzi i poznaje nowe miejsca. Nie prosi o wiele, dlatego chcesz jej dać wszystko. A jej muzyka czaruje, bo jest właśnie taka jak ona: wydaje się trochę naiwna, a tak naprawdę porusza do głębi – mówi Emi Barabasz, współzałożycielka agencji koncertowej Front Row Heroes, która sprowadziła Molly do Polski. Na jej z założenia niszowych koncertach pojawiają się dzikie tłumy, w dodatku przynosząc ze sobą np. ciastka czy domowe przetwory. Na koncert Molly w Cafe Kulturalna sala była pełna. W krakowskim Pięknym psie artystka musiała dać dwa koncerty z rzędu. - Molly jest fenomenem nie tylko w Polsce, ale wszędzie, gdzie się pojawia – mówi Emi. - I nie chodzi tylko o jej piosenki, lecz również o ręcznie robione teledyski na Youtube, ręcznie drukowane płyty i koszulki, samodzielnie kombinowane trasy koncertowe – wtóruje jej partner z Front Row Heroes Cyprian Buś.

Nilsson zarządza swoim muzycznym kramikiem sama: założyła sobie muzyczny label „Dark Skies Association” (jej strona ma tapetę w galaktykę) i sama wybiera gdzie wyruszy z Berlina w trasę koncertową. Tu jej rola się nie kończy: faktycznie sama wykonuje okładki do płyt i kaset (tak! Ma nawet oldschoolowe kasety dla prawdziwych kolekcjonerów!), sama farbuje w garnkach i wannie koszulki promocyjne. Sama robi też teledyski – tak jak ten złożony z kawałków filmików z podróży, nakręconych komórką, czyli Hotel Home. „Nigdy na swoim” - głoszą pierwsze słowa songu, gdy w tle ukazuje się Molly w podłym hotelowym pokoju:

„Nigdy nie jestem za daleko, podobnie jak gwiazdy Nigdy za wysoko, bo jestem satelitą Świat mnie znajdzie, gdy czas dojrzeje Nigdy nie ma mnie w domu, więc zadzwoń na Skypie”

Molly melorecytuje tekst, by zakończyć kultowym zdaniem o obietnicach, które łamie, kiedy to los popełnia pomyłkę. Nic dziwnego, ze ludzie uważają jej piosenki za smutne. - Nie są smutne! - oburza się sama zainteresowana, siedząc przede mną skacowana jeszcze po koncercie na krakowskim Green Zoo Festival,w wielkiej baseballówce i za dużym, czarnym, zniszczonym flyersie. To nic, że jest gorąco – w jednej z piosenek („I'm still wearing his jacket” – Nadal noszę jego kurtkę) obiecywała przecież, że zawsze będzie ją nosić, nawet w czerwcu. - Gdyby tam nie było odrobiny poczucia humoru, nie pisałabym ich, w końcu moim wielkim marzeniem jest zostać stand up – comedian, jak mój ulubiony Jerry Seinfeld, tyle, ze nie umiem opowiadać dowcipów – oburza się Molly.

Zresztą to świetna metafora oddająca to, co dzieje się na jej koncertach: będąc apatycznie autystyczną Nilsson trzyma jednocześnie kontakt z publicznością, uwodzi spojrzeniami niczym hipsterska Gilda. „Molly Nilsson jest jedyna” oświadcza żarliwie Cyprian Buś. Pewne zawtórowałby mu sam John Maus, legenda muzycznej awangardy, który wspólnie z Molly nagrał jej utwór „Hey moon” - i powstała z niego piosenka miłosna. - Jest coś bezpośredniego w jej piosenkach, co dotyka tę lepszą, naiwną część nas, tę nie zadającą zbyt wielu pytań. Po prostu: Molly Nilsson jest jak marzenie z nigdy nie kończącego się dzieciństwa – komentuje Cyprian Buś.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze