1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Retro

Pina Bausch – niezwykła tancerka, która zrewolucjonizowała balet

Pina Bausch w 1987 roku. (Fot. Ingrid von Kruse/SZ-Photo/Forum)
Pina Bausch w 1987 roku. (Fot. Ingrid von Kruse/SZ-Photo/Forum)
Mawiała: „Interesuje mnie nie to, jak poruszają się ludzie, ale to, co ich porusza”. I taki też jest teatr tańca Piny Bausch, wybitnej tancerki i choreografki. Rozbudzający wyobraźnię, rozpalający emocje.

Trójwymiarowa Pina

Cieszyła się na film Wendersa (film „Pina” miał swoją premierę w 2011 roku - przyp. red.), z którym znali się ponad 20 lat. Ponieważ nie była zadowolona z dotychczasowych prób przeniesienia na ekran spektakli jej teatru tańca, Wenders szukał wierniejszego sposobu oddania tej niezwykłej sztuki. A to niełatwe zadanie, bo taniec najpełniej wybrzmiewa przecież na żywo. Aż po premierze trójwymiarowego nagrania koncertu U2 w Cannes reżyser wybiegł z projekcji z okrzykiem: „mam!”. I zadzwonił do Piny, że oto wpadł na pomysł wykorzystania techniki 3D. Zaśmiała się i powiedziała: „nie mam pojęcia, o czym mówisz”.

Bardzo się jednak do projektu zapaliła, ale nie zdążyła go zrealizować. Zmarła pięć dni po zdiagnozowaniu nowotworu, 29 czerwca 2009 roku. Miała 68 lat.

Wenders powiedział dla „The Daily Telegraph”: „Interesował mnie jej przenikliwy sposób patrzenia na ludzi. Umiała bardzo subtelnie odczytywać ich wnętrze poprzez gesty, ruchy, taniec. Była w stanie widzieć w taki sposób jak nikt inny. Wielu reżyserów albo fotografów cechuje precyzja spojrzenia, ale ona miała coś więcej. Naprawdę chciałem zobaczyć to, co ona widzi”.

Dwa dni przed śmiercią Piny jej Tanztheater Wuppertal ze spektaklem „Nefés” przyjechał do Wrocławia na festiwal Świat Miejscem Prawdy. Wcześniej występował w Polsce dwa razy: w 1987 roku też we Wrocławiu, na Festiwalu Teatru Otwartego, gdzie pokazał „Café Müller” z muzyką Purcella oraz „Święto wiosny” Strawińskiego, potem w 1998 roku – w Warszawie na Międzynarodowych Spotkaniach Sztuki Akcji „Rozdroże” ze spektaklem „Goździki”.

W 2009 roku zespół przyjechał do Wrocławia bez Piny. Oficjalnie podano, że nie wystąpi ze względu na kłopoty ze zdrowiem. Nikt, nawet członkowie zespołu, nie zdawał sobie sprawy, że jej stan jest tak poważny. Dwa tygodnie wcześniej świętowała premierę nowej sztuki. Szykowała się do pracy z Wendersem. Mariusz Treliński był przypadkowym świadkiem przekazania zespołowi wiadomości o jej śmierci. „Było wtorkowe popołudnie, 29 czerwca 2009 roku – opowiada. – Piłem kawę na rynku we Wrocławiu. W pobliskiej restauracji siedzieli członkowie baletu Piny, rozdyskutowani, roześmiani. Nagle widzę, jak jeden z tancerzy odbiera telefon i w jednej chwili zmienia się wyraz jego twarzy. Wszyscy na ułamek sekundy zamierają jak rażeni prądem. Bez słowa biorą się za ręce, przytulają, obejmują, płaczą, ale bez histerii. To niezwykły moment zjednoczenia, ogromnej więzi między nimi, także na poziomie ciała. Byli jak taka grupa Laokoona. Po chwili odkryłem, że zespół dowiedział się o śmierci Piny. Było w tym coś niesamowicie przejmującego”.

Wieczorem zrozpaczeni artyści zagrali przedstawienie w hołdzie swojej mistrzyni i koleżance. Na początku wydawało się, że bez niej zespół nie może istnieć. Potem przeważyło przekonanie, że powinni nieść jej dzieło w świat. I niosą.

Kroki nie rodzą się w nogach

Mówi się o Pinie, że zrewolucjonizowała balet. Pierwsza połączyła taniec z innymi sztukami: aktorstwem, muzyką, piosenką, tworząc nowy gatunek – teatr tańca. Najbardziej niezwykła była jednak jej metoda pracy. Mawiała: „szukam ludzi, którzy tańczą, a nie tancerzy”. Podczas prób, siedząc w kłębach papierosowego dymu za stołem pełnym notatek, zadawała tancerzom dziwne pytania: Co czułeś, gdy byłeś pierwszy raz zakochany? Jak wyobrażałeś sobie miłość? Co cię jako dziecko śmieszyło lub napawało strachem?

Jej pytania dotyczyły osobistych doświadczeń tancerzy. Bo dla Piny najważniejsze było odwołanie się do ich własnych emocji, a dopiero potem prosiła o znalezienie dla tych emocji właściwego wyrazu w ruchu. Tancerze szukali rozwiązań sami, często w ukryciu. A kiedy już znaleźli, Pina dokonywała korekt, kazała powtarzać, aż w końcu rodził się scenariusz. Było w tym tyleż improwizacji, co morderczego treningu. Niczego nie narzucała, raczej inspirowała, wyzwalała nieznaną wcześniej energię. To sprawiało, że tancerze, którzy zazwyczaj wędrują od jednego zespołu do drugiego, zostawali z nią na dziesięciolecia. Wielu występowało nawet po pięćdziesiątce. Bo też Pina głosiła tezę, że tańczyć mogą wszyscy i w każdym wieku.

Jeden z jej tancerzy, Rosjanin Andrej Berezin, tak określił specyfikę pracy z Piną: „Najważniejsze są w jej balecie uczucia, a nie jak w tradycyjnym – geometria ciała i klasyczny ideał piękna stworzony jakby wbrew człowiekowi i jego naturze. U nas technika postępuje za duszą – nie odwrotnie”. Ona sama o swojej pracy powiedziała: „Zaczynam bez żadnych narzędzi, bez żadnego uzbrojenia poza uczuciem wewnątrz, na które nie ma odpowiedniego słowa ani obrazu”. A w innym: „Kroki biorą swój początek gdzie indziej – nie rodzą się w nogach. Ruch wypracowujemy po drodze. Stopniowo budujemy krótkie taneczne sekwencje, które zapamiętujemy. W przeszłości, by wywołać stan strachu czy paniki, zaczynałam od ruchu, unikałam pytań. Obecnie zaczynam od pytań”.

Wiara w wyobraźnię

Pina stwarzała tancerzom nowy rodzaj wyzwań. Musieli na przykład tańczyć na rozsypanej na scenie ziemi, trawie, liściach albo w mokrych kostiumach. „Pamiętam, że kiedy pierwszy raz tańczyłam na ziemi, pomyślałam: Boże, nie umiem tańczyć. Nie wiem, jak się poruszać!” – wspomina tancerka Julie Shanahan. A Pinie chodziło o to, aby zakotwiczyć tancerzy w realności, wyzwolić w nich prawdziwe odczucia, doświadczyć. „Wiele rzeczy robimy na scenie – mówiła w wywiadzie. – Ludzie biegają, upadają, rzucają się na ściany lub ociekają wodą. Trawa na scenie pachnie. Wszystko to jest rzeczywiste. To coś, co lubię!”

W teatrze tańca Piny równie ważni byli widzowie. Reżyserka włączała ich w przedstawienie, czyniła współodpowiedzialnymi za kształt widowiska. Tancerze schodzili ze sceny na widownię, zapraszali widzów do zabawy, siadali im na kolanach, obejmowali, oblewali wodą. Tak rodził się teatr interaktywny, ale niepozbawiony ironii.

W ten sposób Pina nawiązywała do zjawiska zanikania granic między przestrzenią publiczną a prywatną, do ingerowania mediów w nasze życie. Tworzyła spektakle pełne konkretów (choreograficznych i scenograficznych), ale odrealnione i poetyckie. Wyrastające z osobistych doświadczeń tancerzy, jednak uniwersalne. Rozpalające emocje i zarazem kojące.

Dominique Mercy, tancerz baletu, mówił: „Jej fenomen polega na tym, że pozostaje stale otwarta na nasze propozycje, możliwości, odmienne osobowości. Możemy się nimi dzielić, dawać je i brać, koncentrować się na nich. Podążać swoją drogą, jakakolwiek by była. Pracujemy na sobie, jednocześnie bez konieczności eksponowania siebie za wszelką cenę, bez potrzeby mówienia o sobie w sposób bezpośredni. A jednak gdy mowa jest o uczuciach czy emocjach, to ukazujemy je poprzez własne doświadczenie, wrażliwość, dzielimy się swoim życiem, a tym samym lepiej poznajemy samych siebie”.

Krytycy byli na ogół bezradni wobec jej niedookreślonych, surrealistycznych propozycji. Dziennikarz „Guardiana” po angielskiej premierze „Café Müller” napisał nawet: „to błąd próbować interpretować inscenizacje Bausch”.

Krytyczka teatralna Aleksandra Rembowska w książce „Teatr tańca Piny Bausch” pisze, że dla Piny ciało tancerza, a wraz z nim jego wnętrze stają się podstawowym, a zarazem najdoskonalszym instrumentem do wyrażenia prawdy o człowieku, jego osobowości i uczuciach. Poprzez ów instrument artystka zbliża się do tajemnicy człowieka, ale jej nie dotyka. Zdaniem Rembowskiej u Piny liczy się bowiem poszukiwanie, dążenie, a nie osiąganie celów. „Sztukę Bausch cechuje lekkość i błyskotliwość w splataniu różnych rytmów i wątków, sprzeczności i porządków, owo bycie pomiędzy, a także intuicja w dokonywaniu wyborów i zaskakujące bogactwo skojarzeń. […] Najważniejszym drogowskazem w dziele artystki wydaje się wiara w wyobraźnię”.

„Kiedy zobaczyłem jej spektakl, byłem do głębi poruszony choreografią, bo po raz pierwszy zobaczyłem coś tak zupełnie innego od klasycznego baletu – wspomina belgijski choreograf Alain Platel. – W jej przedstawieniach widzi się uczucia każdego tancerza”.

Człowiek w centrum

Zaczęła tańczyć jako dziewczynka. Rodzice (właściciele restauracji; babka była z pochodzenia Polką) posłali ją w 1955 roku do Folkwang Academy w Essen, gdzie uczyła się pod kierunkiem najbardziej wpływowego choreografa niemieckiego Kurta Joossa, nazywanego ojcem niemieckiego tańca ekspresjonistycznego. Potem wyjechała do Nowego Jorku na stypendium do słynnej Juilliard School i została członkiem Metropolitan Opera Ballet Company. Po powrocie w 1962 roku dołączyła do nowego zespołu Kurta Joossa Folkwang Ballett Company jako solistka i asystentka Joossa. W 1972 roku została dyrektor artystyczną ówczesnego Wuppertal Opera Ballet, później nazwanego Tanztheater Wuppertal Pina Bausch.

Początki w Wuppertalu nie były łatwe. Widzowie, przyzwyczajeni do klasycznego baletu, wychodzili z jej przedstawień, trzaskając fotelami, krytyka była oburzona. Ale Pina trwała przy swoim. Coraz częściej jej zespół odnosił sukcesy za granicą.

Pina całe swoje życie związała z baletem. Nawet mężowie pochodzili ze świata tańca: Rolf Borzik, scenograf (zmarł na raka w 1980 roku), i Ronald Kay, tancerz, (ich syn urodził się w 1981 roku). Pina jako pierwsza kobieta w 2008 roku otrzymała nagrodę Kioto – 400 tysięcy euro – za całokształt dokonań w dziedzinie sztuki i filozofii. Rok później przyznano jej Nagrodę im. Goethego, a jej teatrowi – pierwszą nagrodę Laurence Olivier Award w Londynie w kategorii tańca nowoczesnego.

Stworzyła nowoczesny język baletowy, w którym poetyka tańca łączy się harmonijnie z rozwiązaniami scenograficznymi. Jej spektakle są poszatkowane – składają się z luźnych, niezależnych obrazów. Pozornie można je w każdej chwili zakończyć albo uzupełnić następnymi. A wszystko nie po to, aby epatować awangardowymi rozwiązaniami, tylko opowiedzieć nam o nas. Bo w centrum zainteresowań Piny Bausch zawsze stał człowiek – jego walka z żywiołami, światem i samym sobą.

Tekst pochodzi z archiwalnego numeru „Zwierciadła”.

Lektury: Aleksandra Rembowska „Teatr tańca Piny Bausch”, wydawnictwo Trio; przedruk wywiadu Wima Wendersa dla „The Daily Telegraph” w „Forum” z 26 kwietnia 2011 roku.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze