1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Retro

Lady Dada – samotny i oszalały geniusz awangardy

Elsa von Freytag-Loringhoven była niemiecką przedstawicielką awangardy i dadaizmu. (Fot. Bew Photo)
Elsa von Freytag-Loringhoven była niemiecką przedstawicielką awangardy i dadaizmu. (Fot. Bew Photo)
Powiedzieć o niej, że była barwną postacią nowojorskiej bohemy, to nie powiedzieć nic. Poznajcie baronową Elsę von Freytag-Loringhoven. To ona – z dużą dozą prawdopodobieństwa – stworzyła jedno z najsłynniejszych dzieł sztuki XX wieku.

"Jedna z moich przyjaciółek przysłała mi porcelanowy pisuar jako rzeźbę; ponieważ nie było w tym nic nieprzyzwoitego, nie było powodu, żeby go odrzucić” – napisał 11 kwietnia 1917 roku w liście do swojej siostry Suzanne Marcel Duchamp. Tłumaczył w nim swoją decyzję o zgłoszeniu owego przedmiotu na wystawę Salonu Artystów Niezależnych w Nowym Jorku. Jako rzeźba o wdzięcznej nazwie „Fontanna” wywołał on tam zamieszanie, które zostało okrzyknięte jednym z najważniejszych wydarzeń świata sztuki i okryło Marcela Duchampa wieczną sławą. Jednocześnie ta, która najprawdopodobniej mu ową rzeźbę wysłała, na wiele lat popadła w smutne zapomnienie.

Malarz George Biddle nigdy by się tego pewnie nie spodziewał. Na miesiąc przed otwarciem nowojorskiej wystawy w drzwiach jego filadelfijskiej pracowni stanęło bowiem niemożliwe wręcz do zapomnienia indywiduum. Z początku to tylko kapelusz kobiety, którą zatrudnił w roli modelki, wprawił go w osłupienie. Zwisające z niego marchewki i buraki były jednak tylko preludium do tego, co miał za chwilę zobaczyć. Gdy kobieta dostojnym, wręcz królewskim gestem zdjęła płaszcz, jego wzrok przykuły zasłaniające piersi puszki po pomidorach i śnięty kanarek uwięziony w małej klatce wiszącej na jej szyi. Nie licząc kółek do wieszania zasłon wciśniętych na rękę zamiast bransoletek, nie miała na sobie już nic.

21 lat tułaczki

Na co dzień baronowa Elsa von Freytag-Loringhoven przechadzała się po nowojorskiej dzielnicy Greenwich Village, trzepocząc doczepianymi do rzęs ptasimi piórami. Na długo przed pop-artem plądrowała śmietniki w poszukiwaniu artystycznych inspiracji, a w swoich wierszach opowiadała o puszczającym bąki Bogu, tryskającej spermie, seksie oralnym i impotencji. Z niebywałą lekkością zaskarbiała sobie przy tym uznanie wielkich osobistości. Peggy Guggenheim przepisywała jej rękopisy, młody Ernest Hemingway ryzykował swoją karierę, chcąc publikować jej wiersze w „The Transatlantic Review”, a dama amerykańskiej fotografii Berenice Abbott twierdziła, że baronowa była „jak Jezus Chrystus i Szekspir w jednej osobie”. „Nie była święta, nie była obłąkana – twierdziła jej przyjaciółka, pisarka Emily Coleman – była samotnym i oszalałym geniuszem”.

Samotna poczuła się jeszcze jako Elsa Hildegarda Plötz. Urodzona w 1874 roku w niemieckim wówczas Świnoujściu, kochała matkę „o słodkim, acz zniewolonym konwencjami temperamencie” i nienawidziła ojca, „durnego Teutona”, który od wczesnego dzieciństwa znęcał się nad nią fizycznie i psychicznie.

Po śmierci matki Elsa poczuła więc, że nic ją już z domem rodzinnym nie łączy i uciekła do Berlina. Tam pracowała jako modelka, aktorka i tancerka. Później studiowała sztukę w Dachau, pomieszkiwała w Monachium, podróżowała po Włoszech. W ciągu sześciu lat dwukrotnie wyszła za mąż – najpierw za architekta Augusta Endella, a w 1907 roku za jego przyjaciela – pisarza Felixa Paula Greve’a, który po dwóch latach od ślubu zaharował się na śmierć. Tak przynajmniej Elsa napisała w liście do jego wydawców. W rzeczywistości małżonkowie wspólnie uknuli intrygę, w której wyniku Felix upozorował samobójstwo i wyjechał do USA. Elsa również wyjechała za ocean, gdzie przez chwilę mieszkali wspólnie na farmie w stanie Kentucky. Zamiast jednak do Kanady, gdzie Felix w końcu wyjechał i jako Frederick Philip Grove zrobił po latach karierę pisarską, Elsę ciągnęło w stronę Wschodniego Wybrzeża. W Nowym Jorku zatrudniła się w fabryce papierosów, pozowała malarzom i fotografom (wśród których byli m.in. Man Ray i Louis Bouché), a także... została baronową.

Sztuka leży na ulicy

Rok 1913. Na nowojorskim chodniku Elsa znajduje zardzewiały metalowy krążek. Podnosi go, po czym chowa w torebce i pędem rusza przed siebie. Zawarte przez nią chwilę później małżeństwo z czarną owcą rodu, baronem Leopoldem von Freytagiem-Loringhovenem, trwało zaledwie do końca pierwszej wojny światowej. Wtedy to jej małżonek numer trzy postanawia wrócić do Niemiec i w przeciwieństwie do małżonka numer dwa, który sfingował swoje samobójstwo, dokonać tego czynu naprawdę. Żonie w spadku zostawia właściwie tylko tytuł szlachecki i egzotycznie brzmiące nazwisko. Choć w pewnym sensie przyczynia się również do powstania jednego z jej pierwszych dzieł sztuki. Znalezionemu po drodze na ceremonię ślubną zardzewiałemu krążkowi Elsa nadaje bowiem tytuł „Enduring Ornament” [Trwała ozdoba]. Pytając tym samym, czy dziełem sztuki może być znaleziony, a nie stworzony przez artystę przedmiot, i czy nadanie mu takiego miana jest wystarczająco ciekawe, aby mogło zostać nazwane sztuką. Świeżo upieczona baronowa stawia ówczesny artystyczny światek przed nie lada wyzwaniem. Zwolennicy takiego podejścia – Marcel Duchamp i Francis Picabia – przyjadą do Nowego Jorku dopiero dwa lata później. Kiedy oni będą tworzyć rzeźby z przypadkowych przedmiotów (tzw. ready-mades), baronowa pójdzie już jednak parę kroków dalej – sama będzie się wcielać w żywe dadaistyczne dzieło sztuki.

Poezja seksualnie nowoczesna

W 1921 roku Margaret Anderson, redaktorka naczelna magazynu literackiego „The Little Review”, na widok Elsy zadrżała z przerażenia. Redakcja pisma szczycącego się mottem: „Nie idziemy na kompromisy z publicznym gustem”, była dla ekscentrycznej baronowej niczym spokojna przystań. Widząc ją w swoich progach, Anderson cieszyła się jednak, że żaden z ich bardziej konserwatywnych współpracowników również nie postanowił ich tego dnia odwiedzić. Przed wyjściem z domu Elsa zdążyła bowiem ogolić głowę na łyso i polakierować ją na wściekłą czerwień. Mijając zaś po drodze dom pogrzebowy, zerwała z jego drzwi krepę i owinęła się w nią jak w elegancką tunikę. „Ogolenie sobie głowy jest jak nowe miłosne doświadczenie” – ogłosiła na miejscu z twardym jak skała niemieckim akcentem. „Będzie mi lepiej, kiedy będę naga” – dodała po chwili, zrzucając z siebie czarną szatę.

Zanim redakcja „The Little Review” odważyła się publikować na swoich łamach jej wiersze (tuż zresztą obok fragmentów „Ulissesa” Jamesa Joyce’a), Elsa recytowała je zalegającym w barach marynarzom. Kipiące seksem utwory nie brały się znikąd. Przez całe życie ich autorka z wielką pasją przebierała w kochankach obu płci, przejawiając przy tym specyficzną słabość do homoseksualistów i impotentów. „Byłam seksualnie nowoczesna” – wdzięcznie tłumaczy się w swoich autobiograficznych zapiskach. Aby zilustrować swoje pieprzne doświadczenia i poetyckie wizje, Elsa utkała swój własny, autorski kolażowy język. Wyspecjalizowała się w zbitkach wyrazowych, jej wiersze co chwila eksplodowały wielkimi literami, kursywami i myślnikami. Uwielbiała graficzną zabawę słowami, fascynowało ją też ich brzmienie. Poezja była jednak tylko jednym z wielu jej środków wyrazu. „Jako jedyna ubierała się w nurcie dada, kochała dada i żyła dada” – pisała o baronowej Jane Heap, redaktorka „The Little Review”, dając do zrozumienia, że jej bunt nie ograniczał się bynajmniej do polakierowanej na czerwono głowy i spisywanych na papierze wersów.

Na wieki wieków

Jak na „pierwszą amerykańską performerkę” przystało, Elsa nie przepuszczała żadnej okazji do prowokowania i żartowania sobie ze społecznych konwenansów. To dlatego kiedy Louis Bouché pokazał jej wycinek z gazety z reprodukcją „Aktu schodzącego po schodach” Marcela Duchampa, wyrwała mu go i wycierając nim całe swoje ciało, krzyczała: „Marcelu, Marcelu, kocham cię”. To dlatego nałogowo kradła ze sklepów guziki, koraliki i zabawki – budulec do swoich rzeźb – i dekorowała się przeróżnymi, wyrwanymi z kontekstu przedmiotami. To w końcu dlatego przechadzała się po ulicach Manhattanu nago, z wielkim gipsowym penisem pod pachą. Podobno gracja, z którą wymykała się przy tym goniącym ją policjantom, sprawiała, że ci, kręcąc tylko głowami z podziwu, zwyczajnie pozwalali jej uciekać.

Baronowa była niczym jaskółka zwiastująca zaangażowaną sztukę feministyczną lat 70. i pierwsza punkówa Nowego Jorku w jednym. W czasach kiedy kobiety w spodniach wciąż jeszcze kwitowano zdegustowanymi spojrzeniami, ona w najlepszym wypadku pokazywała się publicznie w męskim stroju i z papierosem w ustach. Noszone przez nią na co dzień łyżki do lodów zamiast kolczyków, przyklejone do policzków znaczki pocztowe czy pomalowane na czarno usta pozwalały jej na swój sposób krytykować skostniałe teorie dotyczące płci i kobiecości.

Incydent z reprodukcją obrazu Duchampa był zaś czymś więcej niż tylko artystycznym i wykalkulowanym gestem. Elsa przez wiele lat darzyła Marcela gorącym uczuciem, na które on wytrwale odpowiadał jej obojętnością. Niezrażona, szanując jego wrodzoną niechęć do wszelkich przejawów czułości, zamiast pocałunkami i słodkimi słówkami obsypywała go swoimi wierszami, obrazami i rzeźbami. Wśród nich miał być odwrócony o 90 stopni i podpisany „R.Mutt” pisuar, który miał zaważyć na jego karierze. Kiedy w atmosferze skandalu „Fontanna” została wycofana z ekspozycji jako obiekt niemający nic wspólnego ze sztuką i kpiący z idei demokracji, Duchamp – jako ten, który popierał jej wystawienie – musiał zrezygnować ze stanowiska dyrektora wystawy. Nawet mu się wtedy nie śniło, że 30 lat później o repliki tego dzieła będą się biły największe galerie sztuki w USA, Kanadzie, Francji i Wielkiej Brytanii.

Na imię jej Przyszłość

W przeciwieństwie do Marcela Elsa nie dożyła czasów, w których pisuar wypalił niczym bomba z opóźnionym zapłonem. Większość życia tkwiła na granicy ubóstwa – po części w mieszkaniu pełnym psów, myszy i szczurów, a po części na zamkniętych oddziałach szpitali psychiatrycznych, gdzie stawiała czoła swojej emocjonalnej nadwrażliwości, atakom paniki i depresji. Mimo że w jej najbliższym otoczeniu było wielu żydów i homoseksualistów, z dumą wygłaszała antysemickie i homofobiczne poglądy, próbowała też wyłudzać od znajomych pieniądze. W rezultacie im dłużej mieszkała w Nowym Jorku, tym mniej miała wokół siebie zaufanych osób. Wśród garstki tych, które nigdy się od niej nie odwróciły, była jej wieloletnia kochanka, współpracowniczka i agentka – pisarka Djuna Barnes. To ona podnosiła Elsę na duchu, kiedy dopadały ją jej demony, to ona płaciła za nią rachunki, kiedy jej portmonetka świeciła pustkami. Wspierała ją nawet wtedy, gdy baronowa zdecydowała się wyjechać z Nowego Jorku. Tęskniąc za przyjaciółmi, którzy po wojnie wrócili do Paryża, Elsa postanowiła ruszyć ich śladem. W tym celu porzuciła mieszkanie w Greenwich Village na rzecz ławki w parku na Manhattanie – kilka miesięcy bezdomności pozwoliło jej zaoszczędzić trochę pieniędzy, dzięki którym w 1926 roku dotarła do Berlina. Tam koniec z końcem wiązała, sprzedając gazety na ulicy. Mimo to pozostała sobą. Świadczy o tym chociażby kreacja, w której wybrała się na przyjęcie do francuskiej ambasady i którą szczegółowo opisała w liście do Djuny: „Do konsulatu poszłam z wielkim lukrowanym tortem z 50 zapalonymi świeczkami na głowie. Czułam się bardzo fajnie i zamożnie! W uchu miałam cukierka albo pudełko od zapałek – już nie pamiętam. […] Szyję owinęłam sznurami fig”. Poczucie humoru francuskich dyplomatów, ich postępowe podejście do mody, a może łut szczęścia sprawił, że jakiś czas później Elsie udaje się dotrzeć do Paryża. Tam planuje założyć szkołę modelowania i wydać tomik swoich wierszy. Niestety, nowe życie w nowym miejscu szybko się kończy. 14 grudnia 1927 roku zostaje znaleziona w swoim mieszkaniu martwa ze swoim ukochanym, również martwym pieskiem u boku. Odkręcone kurki od gazu, a także losy członków jej rodziny – dziadka, który targnął się na swoje życie, matki, która próbowała się utopić, i męża, który się zastrzelił – pozwalały przypuszczać, że i Elsa – czy to w akcie desperacji, czy dla swoistego dadaistycznego żartu – zdecydowała się na samobójstwo. Alternatywne wersje wydarzeń wskazywały na zwyczajną nieuwagę albo zemstę kochanka.

Przez kolejne dziesiątki lat nie publikowano jej wierszy, a jej dzieła przypisywano innym artystom. „Ona nie jest futurystką, ona jest przyszłością” – powiedział kiedyś o Elsie Marcel Duchamp. Być może dlatego pierwszy zbiór jej poezji ukazał się dopiero w 2011 roku. Prawie 90 lat po swojej śmierci baronowa znów dochodzi więc do głosu, po swojemu siejąc niepokojący ferment. Nieprzewidywalność domniemanej współautorki „Fontanny” nie pozwala nam bowiem wykluczyć, że najważniejsze dzieło sztuki XX wieku jest w rzeczywistości jej – zbyt serio przez nas potraktowanym – żartem.

Korzystałam m.in. z „Baroness Elsa: Gender, Dada and Everyday Modernity – a Cultural Biography” Irene Gammel, „Body Sweats: the Uncensored Writings of Elsa von Freytag-Loringhoven” Elsy von Freytag-Loringhoven (aut.) oraz Irene Gammel i Suzanne Zelazo (red.) i elektronicznych archiwów Uniwersytetu w Maryland.

Tekst pochodzi z archiwalnego numeru "Zwierciadła".

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze