1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Retro

Aleksander Sołżenicyn – wielki pisarz, noblista, domowy tyran i niespełniony mesjasz Rosji

Aleksander Sołżenicyn w 2005 roku. (Fot. BEW Photo)
Aleksander Sołżenicyn w 2005 roku. (Fot. BEW Photo)
Pierwszy opisał koszmar stalinowskich łagrów. Po upadku ZSRR nie umiał znaleźć sobie miejsca ani wśród „zgnilizny” Zachodu, ani w chaosie nowej rosyjskiej rzeczywistości. Wszędzie węszył spisek, podłość i niesprawiedliwość. On, ofiara stalinowskiego imperium, marzył o wskrzeszeniu nowego Imperium Słowiańskiego. Aleksander Sołżenicyn – niespełniony mesjasz Rosji…

Wasilij Rozanow, myśliciel i krytyk literacki, pisze w 1918 roku: „Z chrzęstem i zgrzytem opadła żelazna kurtyna na Historię Rosji. Koniec przedstawienia. Publiczność wstaje. Pora włożyć pelisy i wrócić do domu. Odwracamy się. Nie ma pelis, i domu już nie ma”. Rozanow wkrótce umiera z głodu.

Z końcem tegoż roku w podkaukaskim Kisłowodzku przychodzi na świat Aleksander Isajewicz Sołżenicyn. Jego ojciec, carski oficer, szczęśliwie powrócił z frontu I wojny, by na pięć miesięcy przed narodzinami dziecka zginąć na polowaniu. W domu wołają na chłopca Sania. Matka, wykształcona, mówiąca po angielsku i francusku, od najmłodszych lat podsuwa jedynakowi książki. Ciotka Irina Szczerbakowa wspomina, że przed rewolucją dobrze im się żyło, nawet rolls-royce’a rodzina miała, jednego z dziewięciu w Rosji. Po rewolucji matka traci na Ukrainie cały majątek. Renta wojskowa po ojcu Sani się nie należy. Przecież nie na wojnie rodzic zginął.

Kiedy chłopiec ma kilka lat, przenosi się z matką do Rostowa nad Donem. Klepią biedę. Chodzą do cerkwi, Sania w szkole broni swego krzyżyka na szyi. Z czasem dochodzi do wniosku, że komunizm to też dobra religia, tyle że bogiem jest kto inny. Ambitny, oczytany, zaczyna pisać jeszcze w gimnazjum, ale tekstów nikomu nie pokazuje.

Zdrajca ZSRR

Rozpoczyna studia matematyczno-fizyczne na rostowskim uniwersytecie, zdobywa nawet stypendium dla wybitnie zdolnych, a zaocznie studiuje literaturę i historię w Moskwie. Poznaje pierwszą żonę, Natalię Rieszetowską, starszą o cztery lata, inteligentną, z ambicjami dramaturgiczno-muzycznymi.

Zdąży kilka miesięcy popracować jako nauczyciel matematyki, gdy wybucha wojna ojczyźniana. Z jego zdrowiem jest nie najlepiej, kilka razy komisja rekrutacyjna go odrzuca, ale w końcu zostaje kapitanem artylerii i przechodzi frontowy szlak od Orła do Prus Wschodnich, za co otrzymuje Order Czerwonej Gwiazdy.

Jest początek roku 1945. Sołżenicyn pisze list do przyjaciela Mikołaja Witkiewicza, oskarżając w nim kogoś o łamanie leninowskich zasad, na dodatek używając określenia pachan (herszt bandy). List trafia w ręce cenzorów, którzy nie mają wątpliwości, że chodzi o Stalina. Takie sprawy podpadają pod słynny paragraf 58, czyli zdradę ZSRR. Przez pierwszy rok zdegradowany kapitan siedzi na Łubiance i w Butyrkach, potem w słynnych szaraszkach, tajnych więziennych laboratoriach, które opisał po latach w „Kręgu pierwszym”. To marzenie każdego zeka – przebywać w ciepłych pomieszczeniach. Jednak po donosie współwięźnia ląduje w gułagu w Kazachstanie.

Tam trafia na Polaków. Jeden z nich, inżynier Jerzy Węgierski, wykazuje się postawą w łagrowych warunkach wyjątkową. Ten skromnie twierdzil, że Sasza go przecenił, pisząc o nim w „Archipelagu GUŁag”: „I tu zrozumiałem, co to jest polska duma – i na czym polegał sekret polskich powstań. [...] Z gniewem, pogardą i męką odwrócił oczy od żebraczego orszaku, wyprostował się i krzyknął ze złością, donośnie: – Brygadzisto, mnie proszę na kolację nie budzić. Ja nie pójdę! [...] Myśmy w nocy poszli jeść – a ten nie wstał. [...] Gdybyśmy wszyscy byli tak dumni i nieustępliwi – to jaki tyran by się ostał?”.

Po latach, kiedy Polak odnalazł go korespondencyjnie, Sasza napisał: „Nigdy Was nie zapomnę i dnia 26 stycznia 1952 r., kiedy odmówiliście pójścia na kolację”.

Po odsiedzeniu wyroku pisarz dostał dożywotni zakaz opuszczania Kazachstanu. W tym czasie żona zdążyła wziąć z nim rozwód, wyjść za mąż, rozwieść się i po wyjściu Sani z łagru wrócić do niego. Wcześniej u Sani wykryto raka żołądka i zezwolono na operację w Taszkiencie. Mimo poobozowej traumy, nawrotów nudności potrafi zachwycać się świeżą trawą, ślicznymi studentkami medycyny i zająć się starcem, któremu odmawiają prawa do szpitalnego łóżka.

Czytając opowiadania z przełomu lat 50. i 60., trudno dopatrzyć się w autorze człowieka zniszczonego, który tylko nienawidzi. Widać kogoś, komu na powrót darowano życie. Szałamowa czy Borowskiego obozy przekonały, że Boga nie ma. Dla Sołżenicyna – jak dla Dostojewskiego – okazały się dowodem na Jego istnienie. Po latach pytany przez Jerzego Pomianowskiego, czy potrafiłby jednym zdaniem podsumować pobyt w łagrze, odpowiada: „Wikt taki sobie, ale towarzystwo wyborne”, bo poczucia humoru nie stracił, i to ono być może uratowało mu życie. Niestety, z czasem humor zastępuje zapiekłość…

Chruszczow się wzrusza

Po powrocie z zesłania osiada w Riazaniu i pisze „Jeden dzień Iwana Denisowicza”. To precyzyjne studium psychiki zeka. Czytać je można z zegarkiem w ręku, odmierzając każdą sekundę, minutę i godzinę dnia spędzonego z bohaterem w łagrze. Pierwszy poznaje się na nim Aleksander Twardowski, naczelny liberalnego pisma „Nowyj Mir”. Dociera do samego Chruszczowa. Ten czyta „Jeden dzień…” na daczy w Picundzie i ponoć się wzrusza... Każe na początek wydać 25 egzemplarzy dla członków Biura Politycznego. Właśnie czyści Kreml ze stalinowskich pozostałości i uznaje tekst za koronny argument za czystkami. Sołżenicyn odbiera to inaczej, pisze: „Odczułem przypływ uczucia wdzięczności, więc ściskając mu rękę, powiedziałem, co czułem: – Dziękuję wam, Nikito Siergiejewiczu, nie w swoim, ale w imieniu milionów ofiar. – Wydało mi się nawet, że jego oczy zrobiły się wilgotne”...

Po publikacji Rosja doznaje wstrząsu. Opowiadanie zostaje wydane w wielu krajach. Sołżenicyn zaczyna być kochany, zostaje członkiem Związku Pisarzy Radzieckich, nominują go do Nagrody Leninowskiej. Drukuje oficjalnie kilka opowiadań, po czym pisze słynny list do związku przypominający o ofiarach stalinowskiego terroru. Tym samym zamyka sobie usta na zawsze. Z jednej strony zakaz druku, z drugiej już sława międzynarodowa niepozwalająca władzy na drastyczne kroki. Zaczyna się wojna podjazdowa. KGB rozpuszcza paszkwile, nazywa pisarza żydowskim kosmopolitą „Sołżeniterem”, ogłasza alkoholikiem, choć nigdy nie lubił do kieliszka zaglądać. W grę zostaje wciągnięta żona i okazuje się wielce przydatna. W 1970 roku w trakcie sprawy rozwodowej, prawdopodobnie pod kuratelą KGB, pisze paszkwil, w którym udowadnia, że Sania to podlec – w domu i w więzieniu. Jednocześnie zza tych oskarżeń wybrzmiewa podziw dla wielkości pisarza… Słowem – burza miłości i nienawiści kobiety niedocenionej, co KGB mistrzowsko wykorzystuje. Bo rzeczywiście, Sania to jowialny dyktator, któremu żona winna chodzić pod ręką jak pokorna klacz.

Pisarz znajduje sobie drugą żonę. Natalia Swietłowa, młodsza o 19 lat, jest piękna i mądra. I całkowicie podporządkowana mężowi.

Szpieg nie wpuszcza szpiega

Na Zachodzie, gdzie ukazuje się „Krąg pierwszy” i „Oddział chorych na raka”, Sołżenicyn także jest atakowany. Józef Mackiewicz w londyńskich „Wiadomościach” sugeruje, że to partyjny sługus piszący pod dyktando władz. Dowód? Rękopisy książek przedostały się na Zachód. A z czego on żyje, jeśli w kraju ma zakaz druku? – pyta retorycznie. Trzy lata później chce odwiedzić Sanię w jego szwajcarskim domu. Nie zostaje wpuszczony jako szpieg KGB. Odchodzi od drzwi z przekonaniem, że nie został wpuszczony przez szpiega KGB.

Pisarz sam jest winien wielu krytycznych opinii. Pisarka Tatiana Tołstoj komentuje: „Wszędzie węszy podłość i niesprawiedliwie traktuje oddanych mu ludzi. Amerykańska tłumaczka »Archipelagu GUŁag« drżała nad każdym zdaniem, by oddać swoisty styl autora. Sołżenicyn oskarżył ją, że opóźnia przekład na zlecenie KGB. Dyrektora rosyjskiej księgarni w Paryżu kazał zwolnić bez emerytury, bo uznał, że to z jego winy trzeci tom »Archipelagu...« rozchodzi się gorzej niż dwa pierwsze”.

Na Kremlu tymczasem rozgrywa się kolejna batalia. Breżniew, wściekły i upokorzony rozgłosem pisarza w świecie, chce go znów zesłać do łagru. Jurij Andropow, ówczesny szef KGB, wykazuje się lepszym instynktem politycznym i proponuje tylko odebranie obywatelstwa i wyrzucenie z rodziną z kraju.

W roku 1974 zaczyna się kolejny etap życia Sani. „W ciągu kilku godzin przeleciałem jak wicher z lefortowskiego więzienia, z całej Wielkiej Zony Sowieckiej, do wiejskiego domu Heinricha Bölla pod Kolonią” – pisze w autobiografii „Ziarno między żarnami”.

Wkrótce przenosi się do Zurychu. Kilkanaście miesięcy później wyjeżdża do USA i buduje dom pod miasteczkiem Cavendish w stanie Vermont. Spędza w nim 17 lat.

Zdawałoby się, że wyjeżdżając z zony, trafił do arkadii. Nic bardziej błędnego. Natychmiast zaczyna publicznie gromić Zachód za zgniliznę, oskarża demokrację o liberalizm, konsumpcjonizm, utratę ideałów, ateizm, marzy o prawosławnym Imperium Słowiańskim. Zadziera również z młodą emigracją rosyjską. Efektem jest wydana w 1987 roku antyutopia Władimira Wojnowicza „Moskwa 2042”, w której występuje groteskowa postać mesjasza na białym koniu – pisarza Sima Simycza Karnawałowa. Rosjanie nie mają wątpliwości, kto jest jego pierwowzorem.

W autobiografii Sania pisze: „W ciągu tych lat za granicą zdążyłem już przywyknąć, że nigdzie mnie nie popierają, a wszędzie tylko ranią i gnębią”. Krążą plotki o stylu życia w Cavendish, które przedstawiciel pisarza w ZSRR dementuje. A więc nieprawdą jest, by „stworzył w Vermont zwykłą zonę z drutem kolczastym i ochroną”, to tylko „cienka, ażurowa, metalowa siatka o wysokości przeciętnego ludzkiego wzrostu”. Nieprawdą jest, by w domu kochającego lud noblisty zatrudniano służbę – „warunki życia rodziny są bardzo ascetyczne i wszystko jest podporządkowane dziełu życia Sołżenicyna”. To ostatnie jest jak najprawdziwsze.

Znajomi opowiadają, że w swoim królestwie pisarz jednocześnie jest carem i niewolnikiem. Trzej synowie czytają, co każe, jedzą, co każe, pływają jego ulubionym stylem i jeżdżą na wybranym przez ojca rowerze. A wszystko w klimacie konspiracji i zagrożenia. Nawet z jednego do drugiego budynku przechodzi się wykopanym specjalnie na zamówienie ojca tunelem. Uległość żony i dzieci utwierdza Sanię w słuszności jego fobii i uprzedzeń wobec zewnętrznego świata.

W 1994 roku może wrócić do ojczyzny. Ma być hucznie, na miarę Tołstoja XX wieku. 27 maja ląduje we Władywostoku, tam przesiada się do pociągu Kolei Transsyberyjskiej. Podróż filmowana przez BBC trwa dwa miesiące. Jest i obiad z gubernatorem amurskiej obłasti, i spotkanie z kozactwem, w szpitalu ktoś żali się mistrzowi na stan publicznych toalet. Na dworcu moskiewskim milicja usuwa koczujących żebraków, by zrobić miejsce tysiącom witających. Mistrz mówi do tłumu o potrzebie duchowego odrodzenia Rosji, po czym gromko krzyczy: „Moskwa, urrra!”. Słychać: „Aleksandrze Isajewiczu, was potrzeba w Dumie!”. Miga transparent „Sołżenicyn, won!”. Ale stojący obok szybko odbierają go i niszczą. A Sania puchnie z dumy, bo Rosja to najważniejsza w jego życiu kobieta.

Całkiem inna Rosja

Po 20 latach wygnania okazało się jednak, że wrócił do całkiem innej Rosji: ludzie zaczytują się w pełnych przemocy i seksu antyutopiach pisarza i malarza Władimira Sorokina, który w swoich fikcjach politycznych rozprawia się z rosyjskimi mitami (w jednej z powieści opisał stosunek Stalina z Chruszczowem). Uwielbiają słuchać wykreowanych na lesbijki lolitek z zespołu Tatu. Dlatego zdradzony Sania nie lubi Jelcyna i dlatego polubi Putina, bo ten obiecuje porządek (proputinowskie młodzieżówki publicznie palą książki Sorokina).

Osiądzie w willi w Pieriedełkinie, wciąż odgrywając rolę umęczonego proroka Karnawałowa. Przed władzami, bo lud go już nie chce słuchać.

3 sierpnia 2008 roku Sania umiera we własnym łóżku, spełniony jako pisarz, niespełniony jako kochanek swej najważniejszej oblubienicy – Rosji.

Tekst pochodzi z archiwalnego numeru „Zwierciadła”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze