1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Retro

Jan Himilsbach – nieokrzesany skandalista

Jan Himilsbach w 1972 r. (Fot. Erazm Ciolek/Forum)
Jan Himilsbach w 1972 r. (Fot. Erazm Ciolek/Forum)
Miał ochrypły głos i cięty dowcip. Powtarzał, że alkohol pity z umiarem nie szkodzi. Włóczył się po Polsce, a potem po Nowym Świecie. Chwytał się różnych zawodów: był kamieniarzem, grabarzem, aktorem. Tym ostatnim na dłużej. Dziś powiedzielibyśmy, że żył życiem celebryty, lubił towarzystwo, bawił się, udzielał setek wywiadów. Ile jednak z tego, co sam o sobie mówił Jan Himilsbach, wydarzyło się naprawdę?

Fragment książki „Himilsbach” Ryszarda Abrahama, składającej się z anegdot z życia aktora. Wydawnictwo Mando. Skróty pochodzą od redakcji.

Wiadomo, że nic nie wiadomo, w każdym razie – że niewiele. A to, co wiadomo, jest bardzo niepewne. Za życia stał się legendą i wiele robił, żeby swój mit podtrzymywać. Janowi Himilsbachowi absurd towarzyszył od początku istnienia. W metryce urodzenia urzędniczka wpisała nieistniejącą datę: 31 listopada 1931. Inni mówią, że za pomyłkę odpowiada ojciec mojego bohatera, który po intensywnym świętowaniu narodzin syna nie mógł sobie przypomnieć właściwego dnia. Tak czy owak, prawdopodobnie zawinił alkohol spożywany nieumiejętnie (bo pity z umiarem – jak często Himilsbach powtarzał, podobno za Tuwimem – nie szkodzi nawet w dużych ilościach). Żona aktora twierdziła natomiast, że Jan świętował swoje urodziny zawsze na początku maja. Sam zainteresowany zwykł komentować to w charakterystyczny dla siebie sposób: „Jeden dzień w tą, jeden dzień w tamtą, co to za różnica!?”. I konsekwentnie pozostał wierny kreacji rzeczywistości do końca żywota – nie ustalono dokładnej daty jego śmierci. Prawdopodobnie przyszła 11 lub 12 listopada 1988 roku.

Już samo zestawienie zawodów, którymi się zajmował: kamieniarz, pracownik kopalni i piekarni, pomocnik gajowego, rębacz, poławiacz śledzi na kutrze rybackim, ślusarz, palacz, grabarz, niedzielny poeta, pisarz z awansu społecznego i aktor naturszczyk – stanowi mieszankę wybuchową. Na pytanie, za kogo się uważa, odpowiadał: „Mogę powiedzieć, że jestem aktorem i dać telefon do wytwórni; mogę powiedzieć, że piszę zawodowo i pokazać legitymację ZLP, mogę też powołać się na zakład kamieniarski, gdzie powiedzą: «Pracował u nas i chętnie możemy go znowu przyjąć»”.

Swój życiorys, który przy różnych okazjach opowiadał, za każdym razem modyfikował i przedstawiał jego kolejną wersję. Nie przejmował się faktami, które uważał za mało istotny szczegół. Przyłapany na nieścisłościach z rozbrajającą szczerością mówił: „Ile można pier*ć to samo!”.

Ewie Berberyusz z tygodnika „Film” w chwili szczerości powiedział: „Ja właściwie składam się z setek pomysłów setek ludzi. A głównym pomysłodawcą Jana Himilsbacha jest niejaki Jan Himilsbach”.

Jego całe życie było kreacją. Krzysztof Mętrak twierdził, że na trzeźwo Himilsbach zastanawiał się, co ma po pijaku powiedzieć. Nałożył maskę, którą z całą premedytacją obnosił i pokazywał innym, wiedząc, że się na to nabierają. A tak naprawdę był wnikliwym obserwatorem i miał niesamowitą wrażliwość. Henryk Bereza powiedział o nim: „ Himilsbach swoje prawo pisania tak, jak mu się podoba, opłacił swoim życiem nie do pozazdroszczenia. Przywileju tak swobodnego bawienia się literaturą nikt nie przyznaje. Taki przywilej można sobie uzurpować i tylko wtedy, gdy się jest gotowym jak Himilsbach znosić takie życie, jakie on znosi – i zdaje się – lubi. Tylko wtedy można pisać tak, jak się chce: źle, dobrze, mądrze, głupio, z sensem, bez sensu, prawdziwie i nieprawdziwie”.

[…]

Przyszedł na świat w 1931 roku w Mińsku Mazowieckim. Ojca nie pamiętał, matka zmarła, gdy był małym chłopcem. Przygarnęła go przyjaciółka rodzicielki, Mańka Pędzel. Wychowywał się w trudnych warunkach. Brakowało wszystkiego, nawet obuwia. Mańka zwykła mawiać: „Skoro apostołowie chodzili boso, to i ty możesz”.

Jako dziecko musiał pomagać w utrzymaniu domu. Wraz z kolegami kradł węgiel z przejeżdżających pociągów towarowych. Kilkoro jego przyjaciół przypłaciło życiem te rabunki. Bezpieczniejsze było buchnięcie z jadącego wozu buraków, które później służyły jako pożywienie dla rodziny.

Tak mi to weszło w krew, i nie tylko mnie – opowiadał po latach – że jak się skończyła wojna, to okradaliśmy Rosjan, którzy wracali obładowani łupami. Tak zaczęło mi się w życiu powodzić. Młodość przehulałem, a resztę życia zachowałem sobie na czarną godzinę.

W autobiograficznym opowiadaniu „Kombatanci” Himilsbach opisał swoją alkoholową inicjację, która podobno przypadła na dzień 12 września 1939 roku, krótko przed wkroczeniem do Mińska Mazowieckiego wojsk niemieckich. Wówczas matka Jasia urządziła kolację dla trzech naszych żołnierzy. To oni właśnie wpadli na pomysł, aby poczęstować alkoholem małego Janka. „To dziecko” – oponowała jego matka. „Dziecko, ale Polak, i pić musi” – kategorycznie orzekli żołnierze. Od tamtej pory picie stało się dla niego patriotycznym obowiązkiem.

[…]

*

Pozostawiony bez opieki, samotny, przez nikogo nieszukany wyruszył w wędrówkę po kraju, imając się różnych dorywczych zajęć, często nocując pod gołym niebem i popadając w konflikt z prawem. Skutkowało to pobytami w ośrodkach dla trudnej młodzieży, aresztach i więzieniach. Z domu poprawczego za dobre sprawowanie wysłali go do kamieniołomów. Tam nauczył się podstaw fachu kamieniarskiego. Ciężka fizyczna robota, ale bardziej przez Jana szanowana niż znienawidzona praca na roli przy wykopie buraków. Początki w kamieniarstwie wspominał w jednym z wywiadów:

– Przeważnie nam się nie chciało. Zwłaszcza że odkryliśmy niedaleko stary, zalany wodą kamieniołom na terenie dawnego obozu Gross-Rosen. Tam walało się sporo gotowych bloków, trzeba było tylko trochę z wierzchu oskrobać. Pchaliśmy nasze wózki w tamtą stronę, a z powrotem właziliśmy na kamienie. Z góry fajnie się zjeżdżało. A w niedzielę chodziliśmy nad ten zatopiony kamieniołom i spuszczaliśmy wózki po szynach. Przyjemnie było patrzeć, jak ten ciężki wózek leci po szynach, nabiera szybkości, potem fruwa w powietrzu i wali się do 70-metrowego dołu. Najpierw było słychać plusk wody, a potem ogromna fontanna strzelała pod niebo. To była frajda i czysty wandalizm. Ale nie mieliśmy nawet radia, a z nudów człowiek może wszystko zrobić.

*

Wszystkie drogi prowadzą do domu, więc i Jan ponownie zawitał w rodzinne okolice. W opowiadaniu „Droga kariery”, opartym na autentycznym wydarzeniu z curriculum vitae autora i aktora, czytamy, że w Mińsku Mazowieckim pracował jako grabarz na cmentarzu:

„Miałem przed sobą świetną przyszłość jako starszy grabarz, tym bardziej że z jednej strony byłem partyjny, a z drugiej należałem do kółka różańcowego. Gdybym wtedy był nie rozrabiał i siedział cicho na miejscu jak człowiek, to z czasem mogłem zostać nawet kwaterowym, mieć swój rejon na cmentarzu, gdzie nikt oprócz mnie i dyrektora zarządu cmentarza nie miał nic do gadania, ale to już tak w życiu bywa, że jak ktoś głupi ma chleb, to jeszcze szuka bułki. Tak samo było i ze mną. Miałem robotę jak się patrzy, świeży grosz w kieszeni, nikt się do mnie nie przypieprzał, co w życiu człowieka ma również niemałe znaczenie, i kiedy wydawać by się mogło, że do szczęścia brak mi tylko ptasiego mleka, właśnie wtedy odbiła mi szajba. Napisałem kilka wierszy, cholera wie po co, i to mnie zgubiło”.

*

Zanim na dobre zajął się pisaniem, nadal przeżywał niezliczone przygody. „Himilsbach twierdził – pisze Janusz Głowacki – że raz uciekał łódką przez Bałtyk, a kiedy dogonili go motorówką żołnierze z Wojsk Ochrony Pogranicza, długo bronił się wiosłem, ale ostatecznie złapali go na lasso. Ponieważ był pijany i upierał się, że zabłądził, potraktowano go łagodnie. Zaprowadzono na komisariat, gdzie mieszkało dwóch milicjantów kawalerów. Wybierali się na ślub kolegi, więc zostawili Janka samego, prosząc, żeby przyjmował telefony. Rano go z wdzięcznością wypuścili”.

Aktor-kamieniarz przez wiele lat nie posiadał dowodu osobistego, a legitymował się wycinkiem z prasy informującym o zagubieniu przezeń dokumentu tożsamości. Za to z pieczołowitością przechowywał certyfikaty poświadczające jego wykształcenie:
– świadectwo ukończenia kursu kamieniarskiego, wydane przez Ministerstwo Przemysłu i Handlu (nr 9014/51), świadczące o odbytych 414 godzinach praktycznych i stawieniu się w dniach 26 i 28 lutego 1949 roku na egzaminie, który zakończył się oceną dostateczną; wydane w Strzegomiu 1 marca 1949 roku;
– legitymację członka Związku Literatów Polskich (nr 1394), wydaną 22 stycznia 1980 roku i podpisaną przez prezesa Jarosława Iwaszkiewicza.

Najsłynniejszy w PRL-u naturszczyk dwa lata przed śmiercią wstąpił w szeregi zawodowych aktorów i otrzymał:
– dyplom aktora estradowego (nr TE-III-1121/ 24/86) poświadczający pozytywne zdanie egzaminu w dniu 13 października 1986 roku przed Państwową Komisją Egzaminacyjną dla artystów estrady i członkami Ministerstwa Kultury i Sztuki (departament teatru i estrady) pod przewodnictwem Lecha Terpiłowskiego i Jerzego Bisiaka. Dyplom wydano 30 grudnia 1986 roku.

*

Himilsbach często się przechwalał, że pracował przy odbudowie Warszawy ze zgliszczy wojennych: Starówki, MDM. Udowadniał to, podając przykłady elementów ozdobnych i fragmentów rzeźb, które rzekomo wyszły spod jego dłuta. Odbył ze Zbigniewem Jerzyną rozmowę na ten temat:

– Wtedy był zapał, entuzjazm. Nigdy nie zapomnę, jak ustawialiśmy kolumnę Zygmunta na placu Zamkowym.
– To symboliczny moment…
– A wiesz, jak ją ustawialiśmy? Tak na oko.
– Czyli jak?
– W kilkunastu chłopa, grube liny i … panie Heniu, trochę w lewo, panie Jasiu, ciut w prawo… I stoi do dzisiaj – podsumował Himilsbach.

*

Jan Himilsbach powziął nieudaną próbę zostania wziętym i dobrze opłacanym tekściarzem, o czym opowiadał w jednym z wywiadów:
– Grochowiak pisał słowa, Iredyński także, słyszałem, że to niezły pieniądz. Postanowiłem i ja. W końcu napisać jakieś tam słowa pod muzykę nie jest wielką sztuką. Na cztery dni zamknąłem się w domu. Nie wychodziłem nawet na minutę. Napisałem… sześćdziesiąt stron maszynopisu i jakoś nikt do tego muzyki nie potrafił dokomponować.

Kiedy ubiegał się o względy Barbary (później zwanej Basicą), ciemnowłosej i ciemnookiej absolwentki geografii na Uniwersytecie Warszawskim, zjawił się pod budynkiem Głównego Urzędu Statystycznego (miejsce pracy oblubienicy) wraz z orkiestrą cygańską. Kiedy ukochana kończyła zajęcia i udawała się do domu, towarzyszył jej romski zespół śpiewający „Oczy cziornyje”.

*

Himilsbach żenił się dwukrotnie. Zawsze z tą samą kobietą. Najpierw odbył się ślub cywilny, a dwadzieścia lat później kościelny. Na obu świadkiem był Roman Śliwonik:

–Pierwszy ślub był jednym z najdziwniejszych, jakie widziałem. Z Pragi goście jechali platformą towarową zaprzężoną w dwa wielkie perszerony. Wesele odbywało się na Starym Mieście w pracowni zaprzyjaźnionego malarza. Malował na szkle, i to w [tej] relacji jest ważne. Ściany były zawieszone szklistymi taflami, lśniły, odbijały kontury tańczących i twarze gości. Panna młoda była jedyną kobietą na przyjęciu i [otaczał ją] tłum pijanych mężczyzn skazanych na siebie. Pamiętam niezwykłą scenę. Po wielkiej awanturze i przepychance, która momentalnie ucichła, prace artysty zsunęły się na podłogę. Z brzękiem. Wszystkie. A rozchwiani, obnażeni do pasa mężczyźni wili się w twiście, buchali parą, zapamiętałością taneczną i gorzałą. Nagle urwała się taśma w magnetofonie i nie było już muzyki. Nikt tego nie zauważył, tłum chłopów tańczył dalej, walił buciorami w jazgocące odłamki szkła. W ciszy bezmuzycznej szedł trzask, łomot dziesiątek nóg i słychać było oddechy opętanych mężczyzn. Tańczyli. Tańczyli pięć, dziesięć minut. A panna młoda jaśniała w głębi pokoju. Oto wesele bez kobiet – i lepiej będzie, żeby oni w ogóle nie przestali tańczyć.

*

Himilsbach w niedzielne przedpołudnie stał przed rondem w pobliżu warszawskiego hotelu Forum i pił „z gwinta”, jak się zwykło mawiać, wino marki Wino. – Janek, co ty robisz? – zapytał ktoś z przejęciem.

A Himilsbach na to, posługując się przerobionym na potrzeby chwili cytatem z mało znanej powieści Hłaski „Sowa, córka piekarza”:
– Wprowadzam w szarą rzeczywistość element baśniowy.

Polecamy: „Himilsbach” Ryszard Abraham, Wydawnictwo Mando. (Fot. materiały prasowe) Polecamy: „Himilsbach” Ryszard Abraham, Wydawnictwo Mando. (Fot. materiały prasowe)
Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze