1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura
  4. >
  5. Stellan Skarsgård - Test na miłość

Stellan Skarsgård - Test na miłość

Stellan Skarsgard (Fot. BEW)
Stellan Skarsgard (Fot. BEW)
Zobacz galerię 3 zdjęcia
To, co się teraz dzieje, jest czasem próby dla naszych więzi. Nagle zaczynasz dostrzegać, że goniłeś za iluzją, że ważne są relacje z innymi ludźmi, spokój, bezpieczeństwo – mówi znany aktor Stellan Skarsgård. Najnowszy film "Nadzieja", w którym zagrał, czeka na polską premierę.

Czym kierujesz się przy wyborze ról?
Zwykle to osoba reżysera ma decydujące znaczenie.

Tak było też w przypadku filmu „Nadzieja” i reżyserki Marii Sødahl?
Znam Marię od 25 lat. Jest żoną Hansa Pettera Molanda, także reżysera i mojego przyjaciela, z którym zrealizowałem pięć filmów. Znałem prywatną historię Marii, wiedziałem, przez co przechodziła w związku z rakiem. Ten film przywołuje właśnie tę historię. Widziałem wiele filmów, które opowiadały o odważnych, wspaniałych kobietach mierzących się z terminalną chorobą, ale scenariusz tego był dla mnie szczególny z powodów osobistych.

To, że tak dobrze znałeś pierwowzory bohaterów, nie było dla ciebie przeszkodą?
Bałem się, że byłem zbyt blisko tych zmagań Marii. Że nie jestem obiektywny, że to może być dla mnie zbyt trudne psychicznie. Ale kiedy zacząłem czytać scenariusz, moje wątpliwości i lęki osłabły. Zrozumiałem, że to nie jest tylko film o chorobie, że jego mroczne momenty równoważy humor, co dowodzi, że Maria ma do tej historii dystans. To na pewno nie jest sentymentalny film. Co równie ważne, mój bohater Tomas też taki nie jest i nie próbuje być Hansem Petterem Molandem ani moja ekranowa żona Anja nie jest Marią.

O czym w takim razie jest według ciebie „Nadzieja”?
O życiu, o miłości, o tym, co ona znaczy, o relacji, o egzystencji nastawionej na karierę, o byciu razem, rodzinie, dzieciach. Te, które zagrały w tym filmie, bardzo przypominały mi moje własne dzieci, kiedy były młodsze. Marzyłbym, żeby ten film skłonił widzów do refleksji nad własnymi wyborami i własnym życiem. Ważna i nośna wydaje mi się w nim koncepcja rodziny patchworkowej, w której wychowuje się wspólnie dzieci własne i te z innych związków. One nie mogą być ofiarami wyborów dorosłych, kiedy jednak taka rodzina staje w obliczu ekstremalnej sytuacji, w tym przypadku śmiertelnej choroby, to fasada zgodnej rodziny pęka. Okazuje się, że biologiczne dzieci kocha się bardziej i nic na to nie można poradzić. Zwykle to jest temat tabu.

Mówimy o dzieciach, a co z parą głównych bohaterów? Co z ich miłością?
Ten film pokazuje, że prawdziwa miłość to akceptacja wzajemnej zależności od siebie, a wszystko inne nie ma znaczenia. W tym kontekście walka Anji o bycie niezależną, samowystarczalną okazuje się nie najlepszym wyborem. Anji bardzo ciężko jest poprosić Tomasa o pomoc. Jest na to zbyt dumna. Dopiero choroba uczy ją pokory i przyznania się do słabości.

Myślisz, że dopiero ekstremalne doświadczenia uświadamiają nam, co w życiu jest naprawdę ważne? Że tego rodzaju refleksję wywołuje dopiero trauma taka jak terminalna choroba albo – trudno się do tego nie odnieść w obecnej sytuacji – pandemia?
Tak właśnie myślę. Powiedzmy, że dotąd byłaś na co dzień pochłonięta robieniem kariery, pieniędzy i nagle zaczynasz dostrzegać, że goniłaś być może za iluzją, że to, co ważne, jest mniej spektakularne i to są relacje z innymi ludźmi, spokój, bezpieczeństwo, twoja rodzina, dzieci. To taki rodzaj testu dla naszych więzi, bo nieoczekiwanie zostajemy skonfrontowani z sytuacjami ostatecznymi. Doświadczamy siebie w inny sposób. Odkrywamy jakąś prawdę o nas, o sobie.

To co jest najważniejsze w życiu dla ciebie?
Oczywiście, moja rodzina.

 Stellan Skarsgård, Fot. materiały prasowe (Agnete Brun/Motlys Photo/Aurora Films) Stellan Skarsgård, Fot. materiały prasowe (Agnete Brun/Motlys Photo/Aurora Films)

>> Oto 5 filmów, w których możesz zobaczyć Stellana Skarsgårda

Masz ośmioro dzieci. Gdybym zapytała cię, jakim jesteś ojcem…
Pewnie powinnaś zapytać o to moje dzieci [śmiech]. Kiedy były małe, dzieliliśmy się z moimi kolejnymi żonami domowymi obowiązkami. W przerwach między zdjęciami kąpałem, przewijałem, przygotowywałem posiłki dla dzieci, bawiłem się z nimi, układałem do snu. Bywałem i ojcem, i matką. I kochałem te zajęcia, nie uważałem, że to jakiś przykry obowiązek. A dzisiaj, kiedy synowie są dorośli, lubię z nimi po prostu usiąść przed telewizorem i obejrzeć dobry mecz piłkarski albo jakieś zawody sportowe. Myślę, że przede wszystkim zawsze dawałem swoim dzieciom dużo wolności. Bo to jest ich życie, nie moje. To są ich wybory, ich decyzje. Nigdy nie byłem ojcem perfekcyjnym i nadal nim nie jestem. Nie ukrywałem przed nimi swoich wad. Widziały, że czasami bywałem na coś zły, że myliłem się, że byłem niesprawiedliwy, nie zawsze miałem dla nich czas. Jednak nigdy ich świadomie nie oszukiwałem, nie kłamałem. Najważniejszy w tym wszystkim jest wzajemny szacunek rodziców i dzieci. Ja szanowałem ich opinie, także te, z którymi się nie zgadzałem, i dzięki temu one także przyjmowały to, co mówiłem, nie jako przymus zrobienia czegoś, tylko jako radę, którą mogą zaakceptować albo odrzucić. Prosiłem tylko, żeby to, co mówię, przemyślały. Nigdy nie oczekiwałem szacunku do siebie tylko dlatego, że jestem rodzicem.

Sam przyznajesz, że nie jesteś idealnym ojcem. Masz z tego powodu wyrzuty sumienia?
Usłyszałem kiedyś, że nie daję moim dzieciom poczucia bezpieczeństwa, że jestem nieodpowiedzialny, ponieważ nie odkładam pieniędzy w banku. Ludzie grzmieli, że jak się ma dużą rodzinę, to trzeba oszczędzać. I pewnie trudno odmówić im racji. Tylko że ja mam to wielkie szczęście i przywilej, że gram zarówno w europejskim kinie niskobudżetowym, jak i w amerykańskich superprodukcjach. Dzięki temu, że zagrałem w takich filmach, jak np. „Piekielna głębia”, „Piraci z Karaibów…” czy „Mamma Mia!”, mogę sobie pozwolić nie tylko na ryzyko artystyczne, lecz także na to, żeby od czasu do czasu zapraszać moją rodzinę na egzotyczne wakacje. Jeździmy chętnie do Meksyku, a ostatnio spędziliśmy wspaniałe wakacje na Sri Lance. 25 osób w małym hotelu. Plaża, słońce, karty, słodkie lenistwo… Kiedy jest ładna pogoda, lubimy wypady do naszego domku na Olandii, wyspie na południu Szwecji. Gdzie często gotuję i piorę. Nie dlatego, że muszę, ale dlatego, że lubię to robić. Tak się odprężam. Moja żona twierdzi, że bywam wtedy całkiem miłym facetem. Czego raczej nie mówi, kiedy wracamy do Sztokholmu i kiedy ja zamykam się w pokoju, żeby czytać scenariusze. W takich chwilach nie ma mnie dla rodziny, ale moi bliscy już dawno zdążyli się do tego przyzwyczaić.

Jesteś dumny z zawodowych sukcesów twoich synów w branży filmowej?
Nigdy nie wpływałem na to, kim zostaną w przyszłości. Niczego im nie załatwiałem. Oczywiście, jestem szczęśliwy, że są dobrzy jako aktorzy, że mają ciekawe role do zagrania. Teraz już sami rozumieją, jak nieprzewidywalny i niepewny jest to zawód, ile wokół niego panuje mitów. Alex bardzo ciężko pracował na swój sukces w Stanach. Zarówno on, jak i jego młodsi bracia Gustaf, Sam i Bill są nie tylko przystojniejsi ode mnie, ale dojrzalsi, niż ja byłem w ich wieku.

Wracając do koronawirusa. Jak sądzisz, jakie dalekosiężne skutki będzie miała ta epidemia?
Świat w ogóle nigdy już nie będzie taki sam. Ludzie wreszcie uświadomią sobie, jak bardzo są bezbronni niezależnie od tego, czy dotyczy to biednych, czy bogatych, wykształconych, czy analfabetów. Wiele ideologii runie i myślę przede wszystkim o populizmie, który przegra, jeśli będzie próbował załatwiać swoje polityczne interesy na ludzkich dramatach.

A co z branżą filmową?
Europejskie kino niezależne od zawsze musiało walczyć o swoje przetrwanie, a więc jest zahartowane i wierzę, że przetrwa, choć być może zmniejszy się liczba niekomercyjnych kin. Z pewnością lepiej poradzą sobie multipleksy. Mimo odwoływanych premier wielkie superprodukcje jakoś sobie poradzą. No i na pewno największymi wygranymi są i będą platformy streamingowe. Właśnie odnotowują ogromny wzrost klientów. Tak czy inaczej kiedy epidemia się skończy, ludzie będą chcieli wrócić do kin. Tylko musi minąć trochę czasu, żeby znów poczuli się w nich względnie bezpiecznie.

Wiem, że epidemia pokrzyżowała także twoje plany zawodowe. Do jakiego stopnia?
Wszystkie moje projekty filmowe zostały odwołane do końca roku.

Nudzisz się?
Właśnie zamierzam dziś ugotować polski żurek… [śmiech]. Naprawdę! To jedna z moich ulubionych zup.

Wierzę i cieszę się, że znasz polską kuchnię. A nasze współczesne kino? „Idę” Pawlikowskiego podobno uwielbiasz. Czy jakiś inny polski film zrobił ostatnio na tobie wrażenie?
Niestety, tu się nie popiszę. Kiedy pracuję, nie mam na oglądanie filmów czasu, to dotyczy także mnóstwa książek, które czekają, żebym je przeczytał. Ale dorastałem z filmami Polańskiego, Wajdy, Zanussiego, Holland, Kieślowskiego. Pracowałem także z kilkoma polskimi operatorami, którzy kończyli szkołę filmową w Łodzi, jedną z najlepszych na świecie.

Zastanawiasz się czasem, jak to się stało, że odniosłeś tak spektakularny międzynarodowy sukces? Najlepsi reżyserzy z Europy i Stanów chcą z tobą pracować.
Sam nie wiem. Mogę jedynie powiedzieć, że jestem zawsze oddany projektowi, w którym gram. Nawet kiedy jest to niewielka rola. I uważam, że film jest zawsze ważniejszy niż ja sam. Na planie jestem wyczulony na interakcje między mną a innymi aktorami, bo właśnie w scenach, w których nie pada ani jedno słowo, często dzieje się najwięcej. Znaczenie ma to, jak ludzie poruszają się przed kamerą, jak patrzą na siebie. W tym tkwi magia.

W „Nadziei” obserwujemy ewolucję relacji między Tomasem i Anją, a więc dialogi nie są najistotniejsze, bardziej liczą się bycie tych ludzi ze sobą, ich gesty, spojrzenia, mimika twarzy, sposób, w jaki na siebie reagują ich ciała. To po tym widać, czy bohaterowie są sobie bliscy.

 Kadr z filmu \ Kadr z filmu "Nadzieja". Fot. materiały prasowe (Agnete Brun/MotlysPhoto/Aurora Films)

Czy Stellan Skarsgård czuje się gwiazdą?
Nie! Nie znoszę czerwonych dywanów, tego wbijania się w niewygodne garnitury, paradowania przed obiektywem paparazzich. Dla przyjaciół jestem Skarsanem. A dla aktorów zwykłym kolegą z pracy, normalnym facetem.

Ten bardzo rozsądny stosunek do własnej kariery i sławy to sprawa charakteru czy wychowania?
Rodzice wpoili mi swój system wartości i uzbroili mnie w mocny kręgosłup moralny. To się okazało zbawienne, kiedy już jako 17-latek zdobyłem w Szwecji sporą popularność, debiutując w serialu młodzieżowym „Bombi Bitt i ja”, szwedzkiej wersji przygód „Huckleberry’ego Finna”. Już wtedy wiedziałem, że trzeba wyznaczyć granice między prywatnością a publicznym wizerunkiem i konsekwentnie się ich trzymać.

Jak trafiłeś do Hollywood?
W młodości w ogóle nie zakładałem, że kiedyś przyjadę do Los Angeles. Pamiętam, że nawet wtedy, gdy w 1982 roku otrzymałem Złotego Niedźwiedzia na festiwalu w Berlinie za rolę w „Prostodusznym mordercy”, nie myślałem jeszcze o kontynuowaniu kariery w Hollywood. Ale poznałem kilku amerykańskich filmowców, którzy zachęcali mnie, żebym chociaż spróbował. Moja przygoda z Hollywood rozpoczęła się kilka lat później od niewielkich ról w „Nieznośniej lekkości bytu” oraz „Polowaniu na »Czerwony Październik«”. I pewnie wróciłbym z powrotem na stałe do grania w Szwecji i Europie, gdyby nie spotkanie – i tu pewnie cię zaskoczę – wcale nie z producentem amerykańskim, ale z… Larsem von Trierem. Paradoksalnie to udział w jego filmach, a zwłaszcza w „Przełamując fale”, otworzył mi drzwi do fabryki snów.

Nie chciałeś żyć w Los Angeles? Twój syn Alexander mieszka tam na stałe.
Nie, wystarczy, że mam tam swojego agenta. Nie wytrzymałbym w miejscu, które non stop żyje kinem i dla kina. Studia hollywoodzkie długo nie były zainteresowane resztą świata poza Ameryką. Kiedy ja zaczynałem zagraniczną karierę, w Hollywood, ze względu na ksenofobię Amerykanów wszyscy obcokrajowcy musieli grać czarne charaktery. Wcielałem się więc w zbirów z rosyjskim akcentem.

Co się zmieniło?
Rynek światowy staje się ważniejszy, a więc i zagraniczni aktorzy dostają ciekawsze role. Wierzę, że jeszcze sporo przede mną.

Stellan Skarsgård szwedzki aktor, rocznik 1951. Ma na koncie role w takich słynnych filmach, jak: „Przełamując fale”, „Dogville”, „Nimfomanka”, „Mamma Mia!”, „Dziewczyna z tatuażem”, czy w serialu „Czarnobyl”. Prywatnie ojciec  jednej córki i siedmiu synów. Jego obecna, druga żona Megan Everett – producentka i scenarzystka telewizyjna – jest autorką dwóch książeczek dla dzieci.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze